Nik[1].Pierumow.-.Pierscien.Mroku.tom.1.Ostrze.Elfow.(osloskop.net).rtf

(1250 KB) Pobierz

NIK PIERUMOW

 

 

 

PIERŚCIEŃ MROKU

Część I - Ostrze Elfów


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zadrży Zachód i Wschodni świat

Pojawi się moc w dłoni.

Dziewięć Gwiazd - Niebieski Kwiat,

Niebieski Kwiat na Głowni


CZĘŚĆ PIERWSZA

 

PÓŁNOCNE KRÓLESTWO


1

 

HOBBIT I KRASNOLUD

 

 

Przed wieczorem chmury przesłaniające całe niebo nieoczekiwanie rozpierzchły się: purpurowy dysk słońca tonął w pierzynie gęstniejącej mgły, a na pąsowym nieboskłonie ostro rysowały się czarne granie Gór Księżycowych. Nadchodziła ta krótka godzina, kiedy sierpniowy dzień jeszcze nie do końca ustąpił miejsca zmierzchowi, ale kontury przedmiotów w niewyjaśniony, tajemniczy sposób traciły wyrazistość. W takiej chwili drzewo wygląda jak dziwne zwierzę, krzak wydaje się przyczajonym krasnoludem, a odległy las pięknym elfowym zamkiem. Nawet koguty pieją jakoś delikatniej i bardziej harmonijnie.

Wrota mostu przez Brandywinę zostały zamknięte. Na podwórzu Brandy Hallu w Bucklandzie na wysoką wieżę strażniczą wdrapał się hobbit z łukiem i kołczanem pełnym strzał. Poprawił wiszący u pasa róg sygnałowy i przemierzał w tę i z powrotem strażniczy placyk, ogrodzony poręczą z grubych bierwion. Kilka mil dalej ciemniała ponura ściana Starego Lasu, ciągnącego się daleko na południe i wschód. Wartownik szczelniej owinął się wełnianym płaszczem i oparł o poręcz. Za szeregiem pierwszych drzew można było jeszcze dojrzeć prześwit Pożarowej Przecinki, ale i ją szybko ogarniał zmrok.

Na podwórzu zagrody dały się słyszeć lekkie kroki. Wartownik, odwróciwszy głowę, zauważył niewielką, nawet jak na hobbita, postać. Wrota stajni otworzyły się i hobbit zniknął we wnętrzu. Wkrótce potem wyprowadził osiodłanego kuca, wsiadł nań i niespiesznie ruszył drogą prowadzącą na północ. Mgła szybko go pochłonęła.

Znowu ten wariat po nocy się szlaja! - Wartownik splunął. -Wyobraził sobie nie wiadomo co! Naczytał się Czerwonej Księgi - i proszę bardzo... Wygląda, że nie dają mu spokoju laury Meriadoka Wspaniałego! Już trzy wieki temu odeszli za Morze zarówno stary Bilbo, jak i jego siostrzeniec Frodo... Także elfy odeszły, i krasnoludy gdzieś znikły... Nawet ludzie omijają nas z daleka... Co go tak nosi?

Myśli wartownika płynęły leniwie, podobnie jak uciążliwa, od wieków ciągnąca się służba...

Kuc wolnym kłusem przemierzał wyjeżdżoną, od dawna znajomą drogę. Zresztą, czy naprawdę znajomą? Noc władczą dłonią przekreśliła barwy dnia, przydając na czas swego panowania inne oblicze każdemu przedmiotowi i każdej żywej istocie. Oto drapieżnie wyciągają się w kierunku jeźdźca węźlaste, podobne do węży gałęzie, usiłując chwycić za ramię, wyszarpnąć z siodła... Oto krzew, który rośnie w oczach, rozwija się, puchnie - jakby z zielonych głębin pojawił się jakiś cień z lampionem w bezcielesnej, widmowej dłoni. Trzeba umieć się przed tym obronić. Hobbit ma u pasa wziętą w tajemnicy przed starszyzną bezcenną gondorską klingę - tę samą, która należała do Wielkiego Meriadoka. Z taką bronią nie ma się czego bać: każda siła nieczysta ucieka na sam jej widok.

Tap-tap, tap-tap. Coraz gęstszy mrok; ręka odruchowo chwyta za broń... Pod rozłożystymi wiązami droga ostro skręca. To najgroźniejsze miejsce. Z lewej poprzez zarośla przenika widmowy blask głębokiego ciemnego stawu, otoczonego gęstwiną. Tu zawsze gromadziły się nocne ptaki; ich dziwne, niezwyczajne dla hobbickiego ucha głosy brzmiały szczególnie głośno. Skulonemu w siodle hobbitowi wydawało się, że to poświstuje i pohukuje szydercza świta Dziewięciu, wieszcząc ich rychłe pojawienie się. Zamknął oczy i wyobraził sobie, jak w ciemności mkną ich konie - czarne, niczym utkane z mroku, w szczelnych klapach na oczach. Mkną, pędzą przez noc, a wiatr chłoszcze i rozwiewa czarne płaszcze Jeźdźców... Uderzają o biodra długie miecze, przed którymi nie można się ani zasłonić, ani obronić; wściekłą złością płoną puste oczodoły. Czarni Jeźdźcy kierują się zapachem ciepłej krwi...

Nagle kuc parsknął i zatrzymał się. W oświetlonym księżycową poświatą prześwicie między pniami drzew pojawiła się przysadzista postać, o dwie głowy wyższa od hobbita. Nieznajomego szczelnie otulał płaszcz, widoczna była tylko ręka trzymająca długi kostur.

Hobbitowi włosy stanęły dęba. Serce skuł lodowaty strach, głos uwiązł w gardle, krzyk zamarł na wargach... Nieznajomy zrobił krok do przodu. Kuc cofnął się, szarpnął w bok i wyrzucony z siodła hobbit poturlał się po przydrożnej trawie. Rozległ się stukot kopyt - kuc pospiesznie wiał, gdzie pieprz rośnie. Zapomniawszy o całym świecie, hobbit przetoczył się na brzuch i poderwał, obnażając ostrze.

- Hej, przyjacielu! Czyś ty się blekotu objadł? Schowaj broń! - rozległ się z ciemności spokojny nosowy głos.

- Nie podchodź! - pisnął hobbit, cofając się, i wysunął przed siebie miecz.

- Stój spokojnie! Zaraz skrzeszę ognia. - Nieznajomy pochylił się, zbierając coś po poboczu. - Schowaj to ostrze!... A tak przy okazji, skąd je masz? Falisty wzór... Rękojeść z zaczepem... Pewnie gondorski?

Rozległ się suchy trzask, coś błysnęło i pojawił się wątły języczek żywego płomienia. Ogień szybko się rozpalał, oświetlając twarz nieznajomego, który w końcu odrzucił kaptur. Hobbit odetchnął z ulgą. Krasnolud! Najprawdziwszy krasnolud, kropka w kropkę jak z Czerwonej Księgi! Krępy, barczysty, rumiane oblicze otoczone gęstą brodą, nos jak kartofel... Za zdobionym szerokim pasem - ciężki topór bojowy, na plecach przytroczony oskard.

- Jesteś krasnoludem? - Hobbit nieco się uspokoił, ale ostrza nie opuścił. - Skąd się tu wziąłeś? Czego szukasz?

Odzyskał mowę, ale pewności siebie jeszcze nie: wciąż cofał się, póki tył głowy nie oparł się o sztywne gałęzie przydrożnych krzewów.

- Idę z Gór Księżycowych. - Krasnolud krzątał się przy ognisku, podsycając ogienek suchymi gałązkami. - Szukam nowych żył rud. Byłem w Hobbitonie, w Delwing, teraz idę do Bucklandu... Na tamtym brzegu wskazano mi siedzibę Brandybucków, powiadają, że można u nich przenocować...

Lęk ustąpił, pozostała ciekawość i jakieś dziwne rozczarowanie: najzwyklejszy krasnolud...

- No to nie stójmy tu! - Hobbit odzyskał pewność siebie. -Chodźmy, akurat tam mieszkam.

- Więc jesteś Brandybuckiem? - Krasnolud nagle wyprostował się i z zainteresowaniem spojrzał na hobbita. - Poznajmy się. Jestem Torin, syn Dartha, a pochodzę z południa Gór Księżycowych.

- Folko, Folko Brandybuck, syn Hemfasta, do usług. - Hobbit ukłonił się z atencją, a krasnolud odpowiedział mu jeszcze niższym ukłonem.

Torin starannie zadeptał dopiero co z takim trudem rozpalone ognisko, zarzucił na ramię ciężki tobół i wraz z hobbitem pomaszerował pogrążoną w mroku drogą.

Milczeli. Ciszę, która teraz nie wydawała się już hobbitowi ani pełna napięcia, ani niebezpieczna, przerwał Torin:

- Powiedz mi, Folko, czy to prawda, że przechowujecie w Brandy Hallu jedną z trzech kopii słynnej Czerwonej Księgi?

- Prawda - odpowiedział młody hobbit nieco zakłopotany. - I ją, i wiele jeszcze innych...

Urwał, przypomniawszy sobie ostrzeżenie wujaszka Paladyna: „Nikomu nie opowiadaj, że przechowujemy wiele rękopisów przywiezionych przez Wielkiego Meriadoka z Rohanu i Gondoru!”. Wujaszek nigdy nie wyjaśnił, dlaczego powinien tak postępować; zazwyczaj tylko potwierdzał wagę swoich słów dźwięcznym klapsem.

- I wiele innych rzeczy? Czy to chciałeś powiedzieć? - podchwycił krasnolud, wpatrując się uważnie w twarz hobbita.

Ten odruchowo odwrócił się.

- No, niby tak.

- Powiedz mi, czytałeś te książki? - nie ustępował krasnolud. Teraz już nie tylko wzrok, ale i głos Torina zdradzał jego nadzwyczajne zainteresowanie Folkiem.

Hobbit nie wiedział, jak powinien postąpić: przyznać, że jest jedynym, który w ciągu ostatnich siedmiu lat wchodził do biblioteki? I że całe noce spędzał pochylony nad starymi foliantami, próbując zrozumieć wydarzenia z niewyobrażalnie odległych czasów? Że osiągnął nieprzyjemną sławę hobbita, który „nie wszystko ma po kolei”? Nie, takimi informacjami nie należy dzielić się z pierwszą napotkaną osobą.

Podeszli do bramy. Kuc nie powrócił.

Trzeba będzie jutro łazić po parowach i zagajnikach, by odszukać tego durnia - ponuro pomyślał hobbit - a jeszcze wujaszek wytarga za uszy...

Stracił resztki dobrego humoru.

- Folko, czy to ty? - rozległ się głos wartownika. - Gdzie podziałeś kuca, draniu jeden?! Kogo tam z tobą licho przyniosło?

Folko pchnął furtkę i wszedł, lekceważąc pokrzykiwania. Jednakże Torin zatrzymał się i uprzejmie ukłonił, zwracając się do niewyraźnej sylwetki na wieży strażniczej:

- Torin, syn Dartha, krasnolud z Gór Księżycowych - do usług. Proszę uprzejmie o pozwolenie przenocowania pod tym gościnnym dachem, znanym daleko za granicami waszego przepięknego kraju! Ulitujcie się nad zmęczonym wędrowcem, nie zostawiajcie go pod gołym niebem!

- Nie zwracaj na niego uwagi! - syknął Folko, chwytając krasnoluda za rękę. - Idź za mną i nie zatrzymuj się, bo ten gamoń cały dom obudzi!

- Hej, Kroi, czego się tak wydzierasz? - krzyknął do wartownika. - On jest ze mną, wszystko w porządku. Lepiej uważaj, żebyś nie zgubił fajki, tak się rozgadałeś!

Zdecydowanie pociągnął krasnoluda przez dziedziniec.

- Jutro wszystko powiem wujaszkowi! Wszystkiego się dowie! - wrzasnął oburzony Kroi. - On ci pokaże...

Ale hobbit wraz ze swoim dziwnym towarzyszem już znikli w labiryncie przejść i komnat ogromnego domostwa.

Długimi korytarzami szli obok niezliczonych niskich drzwi, prowadzących do zachodniej części budowli. Trzypoziomowe budowle z bali, szczelnie pokrywające stoki wzgórza, były zawieszone nad brzegiem Brandywiny, tworząc coś na kształt plastrów miodu. Tu zazwyczaj osiadała młódź wolnego stanu, póki nie weszła w związki małżeńskie.

Folko pchnął jakieś drzwi i wprowadził gościa do pokoju z dwoma okrągłymi oknami wychodzącymi na rzekę. Wskazawszy Torinowi głęboki fotel przy kominie, rozdmuchał ogień i zakrzątnął się, zastawiając stół.

W zakopconym kominku tańczyły rude płomyki, które oświetliły ściany, niewielkie łóżko, stół i książki - te zajmowały całą wolną przestrzeń: wypełniały kąty, leżały pod łóżkiem, tworzyły stos na półce nad kominkiem. Stare, ciężkie folianty w skórzanych okładkach...

Folko przyniósł chleb, ser, wędliny, masło, warzywa, zagotował wodę w czajniku i wydobył z jakiejś skrytki napoczętą już butelkę czerwonego wina. Krasnolud jadł łapczywie i hobbit, żeby mu nie przeszkadzać, odwrócił się do okna.

Widmowe światło księżyca zalewało niskie brzegi Brandywiny; w ciemnym, ponurym nurcie wody tonęły nawet odbicia gwiazd. Po przeciwnej stronie rzeki sterczały ostre czubki drzew Leśnego Zakątka, na przystani, ledwie widoczne, pełgało światełko lampionu. Folko otworzył okno i do pokoju wtargnęły odgłosy nocy: niemal niesłyszalne szemranie rzeki, szelest przybrzeżnych trzcin, cichy, ale wyraźny poszum wiatru w tysiącach koron drzew, żyjących teraz swym szczególnym nocnym życiem. Jak zwykle w takich chwilach, hobbitem zawładnął dojmujący, niewytłumaczalny smutek.

Wyobraził sobie, jak rozpoczynali swoje słynne potem wędrówki Bilbo i Frodo; pewnie też tak stali w nocy przed otwartym oknem i wpatrywali się w rozpostarty za nim zmierzch - zaledwie kilka godzin pozostało do świtu i nikt nie wie, czy sądzone mu będzie powrócić...

Za plecami rozległo się delikatne pokasływanie. Folko otrząsnął się, odganiając nieproszony smutek, i odwrócił się do gościa, który skończył już posiłek.

- Powiedz mi, Torinie, co przywiodło cię do naszego kraju? Żył rudy nigdy tu nie odkryto... - odezwał się Folko.

Wszystko, co się dziś wydarzyło, wydało mu się cudownym snem, zaczarowaną bajką, która przybyła doń z mroku dalekich i magicznych lat. Krasnolud! Najprawdziwszy krasnolud siedzi oto przed nim i z przejęciem ssie fajkę!... Wystarczy wyciągnąć rękę, by dotknąć zadziwiających tajemnic i cudów Wielkiego Świata, o którym do dziś tylko słyszał...

W ciemnym, skąpo oświetlonym blaskiem ognia z kominka pokoju unosił się słodkawy dym fajkowy. Za otwartymi oknami cicho skradała się noc, zaglądając do oświetlonych okien, ale już teraz jej tajemnicze odgłosy nie przerażały hobbita.

- Potrzebna mi jest Czerwona Księga - powiedział krasnolud, wpatrując się w Folka.

Hobbit drgnął jak wyrwany ze snu.

- Po co ci ona?

- Chcę wyjaśnić, chcę zrozumieć, jak nasz świat stał się takim, jakim jest obecnie - odpowiedział Torin. - W Śródziemiu teraz niewiele się zmienia... Korzeni istniejącego bezładu należy szukać w przeszłości.

- A ciebie to tak niepokoi? U nas w Hobbitonie czas jakby się zatrzymał. Nie wiem, rzecz jasna, co się dzieje gdzie indziej...

- Gdzie indziej jest podobnie. Zbyt wielu uwierzyło, że nadszedł złoty wiek...

Folko, podkuliwszy nogi, usiadł w fotelu i wpił się błyszczącymi oczyma w krasnoluda. Ten, przymknąwszy powieki, stał przy palenisku, w zamyśleniu wpatrując się w ogień.

- Coś się dzieje w naszym świecie - ciągnął krasnolud. - Od dawna już to czujemy. Wszystko zaczęło się od sztolni Morii... W porzuconych kuźniach jak dawniej stukały ciężkie młoty; krasnoludy chciwie drążyły w głąb ziemi, polując na zanikające żyły rud. Wszystko niby szło po staremu, gdy nagle...

Długie przeciągłe wycie niespodziewanie zakłóciło nocną ciszę. Przepełniony nieludzkim smutkiem jęk przetoczył się po ciemnych brzegach Brandywiny i zamarł w oddali. Hobbit i krasnolud drgnęli i popatrzyli na siebie.

Folko skulił się w fotelu. W jednej chwili odżyły wszystkie jego lęki, przypomniał sobie, jak drżał, oczekując pojawienia się na ciemnej drodze Dziewięciu...

Krasnolud poderwał się i podbiegł do okna; wychylił się niemal do pasa i usiłował wypatrzyć coś w mroku. Potem ostrożnie obejrzał się i wrócił przed kominek; w zamyśleniu zapalił wygaszoną fajkę.

- Co to było? - Torin popatrzył na Folka.

- Skąd mam wiedzieć? - Hobbit wzruszył ramionami. -W Czerwonej Księdze powiedziane jest... Ale nie, to być nie może! Pewnie jakiś nocny ptak...

- Ptak, powiadasz... - mruknął krasnolud. - To jakiś dziwny ptak... Podobne wycie słyszałem dwa dni temu, kiedy wędrowałem w pobliżu Michel Delving... Także wówczas było to w nocy! -Po chwili milczenia ciągnął: - Tak więc, zatrzymałem się na tym, co się dzieje w Morii. Krasnoludy ponownie zaczęły eksploatować stare wyrobiska. Wchodziły w nie coraz głębiej i głębiej, i oto pewnego razu w jednym z niższych przodków usłyszały w głębinach ziemi jakieś dźwięki i odgłosy. Z dołu bił niewytłumaczalny żar, kamienie miękły i osiadały. Wszystko drżało. Krasnoludy porzuciły oskardy i ruszyły do odwrotu, ale sklepienia zaczęły się walić, grzebiąc uciekających. Na powierzchnię udało się wydostać niewielu. Ja nie bywałem w Morii i opowiadam ci to, co usłyszałem od swoich przyjaciół, którzy szczęśliwie się uratowali. Ale groźne stały się nie tylko takie zawały - strach ogarnął wszystkich, którzy tam żyli. Nie mogli się uwolnić od lęku, jedynym wyjściem była ucieczka. - Krasnolud westchnął. - Tak to jest... A ty powiadasz - ptak...

Nastąpiła cisza, przerywana trzaskaniem drew w kominku.

Folko wpatrywał się w ogień. Krasnolud zaś mówił dalej, prawie szeptem ze skrywaną trwogą:

- Nikt nie wie i nie potrafi wyjaśnić, o co tu chodzi. Nasza starszyzna zlekceważyła opowieści uciekinierów, skrycie ciesząc się z ich nieszczęścia. Wielu z moich współplemieńców mieszkających w Górach Księżycowych zazdrościło bogactwa i umiejętności krasnoludom z Morii. Ci z nich, którzy do nas dołączyli, nie wytrzymali drwin i szyderstw i powędrowali w różne strony świata. Część ruszyła do Ereboru, innych przyjął do siebie Namiestnik Króla w Annuminas, a niektórzy dołączyli do dworu Kirdana Szkutnika...

Próbowałem to wyjaśnić, rozmawiałem z wieloma, wsłuchiwałem się w mowę skał - i w końcu pojąłem, że w trzewiach ziemi dzieje się coś niedobrego. Zaproponowałem naszym, żebyśmy się wybrali do Morii, ale odpowiedzieli mi, że jeśli krasnoludy z Morii ogłuchły i straciły rozum ze strachu, to nas to nie dotyczy. I w ogóle, powinny staranniej szalować swoje chodniki, a nie rozpowiadać nie wiadomo co... - Torin machnął ręką. - Od ojca i dziada usłyszałem, że właśnie w Hobbitonie przechowywana jest Czerwona Księga, z której można się dowiedzieć o wydarzeniach ostatniej wojny. Poprzednim razem Moria zatrzęsła się właśnie wtedy. Może więc Księga da odpowiedź?... Dlatego znalazłem się tutaj. - Torin podniósł wzrok na hobbita. - Folko, synu Hemfasta, wiesz teraz wszystko! Pomóż mi! Czy wśród ksiąg nie ma tej, która jest mi potrzebna najbardziej ze wszystkich na świecie? Nie poskąpię złota za taką przysługę!

- Nawet za całe złoto Śródziemia nie sprzedam ci Czerwonej Księgi! - Hobbit napiął mięśnie, jakby przygotowywał się do skoku.

- Ależ coś ty, coś ty! - zamachał rękami Torin. - Chciałbym tylko ją przeczytać!

- Nie mam oryginału Czerwonej Księgi - przyznał nieco zawstydzony hobbit. - Jest tylko kopia, ale najzupełniej wierna!

- Wystarczy mi kopia - zgodził się Torin. - A jeśli czytanie zajmie mi dużo czasu, to gotów jestem zapłacić za pobyt tutaj. -Krasnolud sięgnął za pazuchę.

Folko pospiesznie chwycił go za rękę.

- Nie, nie! Bądź moim gościem! Razem przeczytamy Księgę i pomyślimy o niej również razem. Poza nią mam również inne stare rękopisy. Mogą się przydać.

Krasnolud odetchnął z ulgą.

- Pewnie, będziemy mieli jeszcze czas na grzebanie w pergaminach. Opowiedz mi o swoim kraju! Przeszedłem go z jednego krańca na drugi i powiadam ci - są tu miejsca przepiękne. Syte pastwiska, zadbane sady, rumiane jabłka i taki wspaniały tytoń!

- A ty pewnie wiele podróżowałeś? - zapytał z zazdrością w głosie Folko. - Szczęściarz! Ja przez całe życie nie opuściłem Hobbitonu...

- Ja też dużo nie wędrowałem - odparł krasnolud. - Natomiast wielu spotykałem, zadawałem mnóstwo pytań. Wszyscy nasłuchali się opowieści o Shire, ale tylko nieliczni widzieli tę krainę. Wciąż obowiązuje prawo króla Elessara...

- To nam nie posłużyło - zauważył Folko. - Moi współplemieńcy i przedtem nie interesowali się zbytnio sprawami Wielkiego Świata, a po zwycięstwie w Wielkiej Wojnie, gdy całe zło zostało zniszczone na zawsze, król Elessar darował naszym dziadom nowe ziemie, które należało zagospodarować, i hobbici zapomnieli o wszystkim innym - podobnie jak twoi współplemieńcy. Staliśmy się zbyt niefrasobliwi... Zresztą, co to znaczy „staliśmy się” -zawsze tacy byliśmy...

- Ale ty jesteś inny?

- Och!... Jak by ci tu powiedzieć... Może dlatego, że bardzo wcześnie nauczyłem się czytać i że nie wychodziłem z naszej biblioteki, zanim nie przeczytałem wszystkiego przynajmniej raz... - Folko roześmiał się. - Często wspominałem takie sprawy, o których pozostali nawet nie chcieli myśleć: mówiłem o Hobbickim Ruszeniu, o Bitwie na Zielonych Polach... Najpierw się rozczulali, potem krzywo patrzyli, a w końcu zaczęli traktować mnie wrogo.

Że niby się wymądrzam. A ja dopiero zacząłem się interesować tym wszystkim. Pogłębiałem wiedzę, wypytywałem przechodniów, podobnie jak ty. I wiem, że wieści z odległych krain są coraz bardziej niepokojące i niezrozumiałe.

- Na przykład? - szybko wtrącił krasnolud.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin