182. Ellis Lyn - Aniol nadziei.doc

(513 KB) Pobierz

ELLIS LYN

 

 

 

Anioł nadziei

 

 

 

 

Michael’s Angel

 

 

 

 

 

Tłumaczyła: Marcin Stopa


PROLOG

 

Michael Weldon chciał umrzeć, tak jak umarło wszystko, co kochał. Jego syn Josh nie żył. Jego małżeństwo należało do nieodwołalnie minionej przeszłości.

Ustawił swój jacht „Przeznaczenie” pod wiatr i spojrzał na rysujący się w dali brzeg Florydy. Dzień był piękny, słoneczny, ale nie upalny. Po niebie przesuwały się z rzadka rozsiane, kłębiaste chmury. Wiatr wiał z równą siłą z południowego wschodu, fale były niezbyt wysokie. Czy można było marzyć o czymś więcej, niż żeby płynąć w taki dzień jachtem dokąd dusza zapragnie? Każdemu wystarczyłoby to do szczęścia. A jednak Michael nie był szczęśliwy.

Michael Weldon chciał umrzeć.

Łódź zakołysała się lekko. Rozległ się łopot żagla. Wiatr zmienił kierunek. Michael odruchowo poprawił ster i wrócił na kurs. Nie zastanawiał się nad tym, co robi. Żeglował od lat, a przez ostatni rok nie robił niczego poza tym. Jego myśli, jak zwykle, skierowały się ku przeszłości. Wracały do niego wydarzenia tragicznego dnia sprzed dwóch lat, dnia, w którym jego życie dobiegło końca. To, że ciało Michaela jeszcze chodziło po ziemi, że jego serce jeszcze ciągle biło, nie miało już żadnego znaczenia.

Ilekroć znalazł się nad oceanem, powracały wspomnienia. Głupiec. Głupiec. Głupiec. Jak mógł być takim głupcem? Dlaczego się zgodził?

Dlatego, że Josh tak bardzo chciał spróbować.

Byli wtedy we trójkę, Terri, Josh i on. Wybrali się na trzydniowy rejs do Rorida Keys. Po drodze zatrzymali się w niewielkiej przystani. Josh patrzył jak zahipnotyzowany na starszych chłopców, którzy szaleli wśród fal na skuterach wodnych. Michael czuł, że jego syn oddałby wszystko, by móc do nich dołączyć.

Tato, proszę!

Dlaczego nie odmówił? Tragiczna świadomość nieodwracalności tego, co się wydarzyło, i poczucie winy dławiły go jak żelazna obręcz. Zgodził się, bo niemal zawsze starał się spełniać marzenia Josha. Czemu nie mieliby wziąć skutera i wypuścić się razem na morze? Przecież nic im się nie stanie, uspokajał Terri, która była przeciwna pomysłowi.

Za pierwszym razem przewrócili się, ponieważ inny skuter minął ich niemal o włos. Za drugim razem wpadli do wody, kiedy oddał Joshowi kierownicę i chłopiec za ostro skręcił. Kończyło się jednak na śmiechu. Kąpiel stanowiła część zabawy. Josh umiał pływać, a w dodatku miał na sobie kamizelkę ratunkową.

Więc czemu za trzecim razem nakryła go fala? Dlaczego nagle przestał się ruszać i unosił bezwładnie na wodzie z zanurzoną głową? Michael z trudem zaczerpnął powietrza... Wspomnienie chwili, w której dopłynął do brzegu z nieruchomym ciałem syna, nieodmiennie niosło ze sobą uczucie paraliżującego bólu. Był odpowiedzialny za śmierć Josha. I brzemię tej winy miał dźwigać już zawsze, aż po kres swych dni. Gdyby tylko było to możliwe, bez sekundy wahania oddałby własne życie za życie swojego dziecka.

Nie musiałby wtedy znosić spojrzenia Terri. Nie musiałby stać bezradny z boku i patrzeć, jak jego żona, korzystając z całej swojej wiedzy pielęgniarki, rozpaczliwie walczy o życie dziecka. Ale ani umiejętności Terri, ani jego odmawiane w duchu modlitwy zdały się na nic. Kiedy przyjechał ambulans, musiał siłą odciągać Terri od nieruchomego ciała. Krzyczała i szarpała się, próbując mu się wyrwać. Właściwie był to ostatni raz, kiedy naprawdę jej dotykał. Ostatni raz, kiedy patrzył jej w oczy.

Tego dnia wszystko się skończyło. Ich małżeństwo, rodzina, przyszłość, wszystko to przestało istnieć. Umarła miłość, a wraz z nią wszystkie jego pragnienia, potrzeby, nadzieje. Teraz czekał go jeszcze rozwód, powrót do West Palm Beach, formalności w sądzie, podpisywanie papierów. Ale to wszystko nie miało już żadnego znaczenia. Nic już nie miało znaczenia.

Nie miał pojęcia, jak długo był zatopiony we wspomnieniach. Kiedy uniósł głowę, dostrzegł nad horyzontem ciemne, skłębione chmury. Wiatr z każdą chwilą przybierał na sile.

Myśl o nadciągającej burzy sprawiła, że na twarzy Michaela po raz pierwszy od bardzo dawna zagościł lekki uśmiech. Zmienił kurs i ruszył naprzeciw nadciągającej nawałnicy.

Michael Weldon chciał umrzeć.


ROZDZIAŁ 1

 

Terri Weldon właśnie słodziła kawę, kiedy rozległ się charakterystyczny pisk pagera. Niech to diabli! Zawsze tak było. Gdy tylko miała nadzieję, że wreszcie uda jej się na chwilę spokojnie usiąść, zaraz musiało się coś wydarzyć. Pośpiesznie przełknęła łyk kawy i ruszyła do izby przyjęć. Po dwunastogodzinnym dyżurze ledwo trzymała się na nogach ze zmęczenia.

W obrotowych drzwiach zderzyła się z Anną.

– Zaraz tu będzie helikopter straży przybrzeżnej. Znaleźli Michaela.

– Czy to na pewno on? – Terri z trudem wypowiedziała kilka słów przez ściśnięte gardło.

Od trzech dni, odkąd przeczytała w gazecie, że podczas sztormu zaginął jacht „Przeznaczenie” wraz ze sternikiem, ani na chwilę nie opuszczał jej lęk. Znaleźli Michaela. A tak się bała, że... Wolała nawet nie myśleć, co się mogło stać.

– Tak, to on. Przywiozą go za kwadrans.

– Czy... Michael żyje?

– Żyje, ale jest w bardzo ciężkim stanie. Ma uraz głowy, połamane żebra i ramię.

Pod Terri ugięły się nogi.

– Zostań. Ja tam pójdę – zaproponowała Anna, widząc, że przyjaciółka zbladła i wyglądała tak, jakby miała zemdleć.

– Nie. Chcę go zobaczyć. – Terri zebrała siły i wyszła na korytarz. – Muszę na własne oczy przekonać się, że Michael żyje.

 

Kiedy helikopter wylądował na dachu, wszyscy byli już na miejscu. Doktor Hubbard, trzy pielęgniarki, sanitariusz i Terri. Drzwi otwarły się, zanim jeszcze śmigło przestało wirować. Z kabiny wyskoczył mężczyzna w pomarańczowej kamizelce straży przybrzeżnej. Odwrócił się i chwycił nosze.

Terri widziała wszystko jak na zwolnionym filmie. Z mrocznego wnętrza wyłoniły się nosze, na których leżał Michael... jej mąż. Ledwie go poznała. Miał zamknięte oczy i opuchnięte powieki. Pokryta zarostem, obrzmiała twarz była spieczona od słońca. Ciało spowijały bandaże. Z ust Michaela sterczała umocowana plastrami rurka podłączona do sztucznego płuca.

Terri stała jak skamieniała. Słowa lekarza straży przybrzeżnej, który opisywał stan Michaela, w ogóle do niej nie docierały. Nie mogła oderwać wzroku od nieruchomej sylwetki i twarzy zastygłej w grymasie. Od roku nie widziała męża na oczy, a teraz powrócił nieprzytomny, na wpół martwy.

– Ten facet musi mieć w sobie wielką wolę życia. Ze wstrząsem mózgu, połamanymi żebrami i prawym ramieniem zdołał się jakoś przywiązać do masztu. Kiedy go znaleziono, węzły były tak zaciśnięte, że trzeba było ciąć liny. To cud, że jeszcze żyje.

To cud, że jeszcze żyje. Terri z trudem zapanowała nad przerażeniem. Od dwóch lat trawiła ją rozpacz z powodu śmierci Josha, ale nie przyszło jej na myśl, że coś złego mogłoby się przydarzyć jej mężowi. Ruszyła za specjalnymi noszami na kółkach, na które przełożono Michaela. Cała grupa szybkim krokiem zmierzała do windy, żeby zjechać na oddział.

– Michael? – Pochyliła się nad nim i drżącą dłonią dotknęła jego policzka. – Michael...

Nie zareagował.

 

Anna zagrodziła Terri drogę w drzwiach prowadzących do bloku operacyjnego.

– Muszę tam być.

– Nie.

Terri widziała przez szybę sali operacyjnej lekarzy i pielęgniarki poruszających się gorączkowo wokół Michaela. Jedna z pielęgniarek przecinała nożyczkami strzępy ubrań okrywających nieruchome ciało. Inna podłączała przewody respiratora, który miał umożliwić Michaelowi oddychanie. Doktor Hubbard rzucił Terri krótkie współczujące spojrzenie, po czym kazał zaciągnąć zasłonę.

– Twoja obecność w niczym mu nie pomoże. – Anna pociągnęła ją do pokoju pielęgniarek. – Wiesz, że doktor Hubbard zrobi wszystko, co będzie możliwe. Musisz cierpliwie czekać.

Terri wiedziała, że Anna ma rację. W tej chwili była tak roztrzęsiona, że trudno byłoby jej wykonać jakąś zwykłą czynność. Jak mogłaby w tym stanie zrobić cokolwiek, by pomóc Michaelowi?

 

– Terri?

– Tak?

Podniosła wzrok. Tyle razy była świadkiem rozmów Johna Hubbarda z rodzinami pacjentów. Czasem przynosił im nadzieję, kiedy indziej ją odbierał. Teraz ona czekała na jego słowa z zamierającym sercem, jak na wyrok. Cóż z tego, że chciała odejść od Michaela, by żyć po swojemu, skoro we dwoje już się nie dało. Zamierzała się z nim rozstać, ale nie w ten sposób. Nie tak jak z Joshem.

– Udało się nam przywrócić pracę płuc i ustabilizować pracę serca, ale stan Michaela jest nadal bardzo poważny. Główne zmartwienie stanowi teraz uraz głowy. Na razie Michael nie reaguje na żadne bodźce. Posłałem go na dół, na tomografię komputerową. Niedługo będziemy mieli wyniki. Poza tym ma złamane ramię i połamane żebra, jest odwodniony i ma poparzenia słoneczne, ale to nie są poważne problemy. Jeśli tylko w mózgu nie zaszły trwałe zmiany, to wszystko będzie dobrze. Najważniejsze, że żyje. Miał wielkie szczęście.

– To bardziej zasługa jego uporu niż szczęścia. – Terri z trudem zdobyła się na uśmiech.

Choć wreszcie nieco odetchnęła, lęk jej nie opuścił. Michael, zawsze pełen niespożytych sił, teraz był na granicy śmierci.

– Kiedy będę go mogła zobaczyć?

Niczego nie widział. Nie wiedział nawet, czy ma zamknięte, czy otwarte oczy. Oślepiający blask sprawił, że przez chwilę spodziewał się znowu zobaczyć anioła. Anioł. Myśl o nim dodała mu sił. Powoli zaczął dostrzegać kontury otaczających go przedmiotów. I wtedy ujrzał Terri. Siedziała na krześle, obok łóżka. Odchyliła głowę, jakby była bardzo zmęczona. Nie miał pojęcia, jak długo już z nim jest.

Mógł jej dotknąć. Wystarczyło wyciągnąć rękę. Lśniące, kruczoczarne włosy opadały jej na ramię. Pamiętał ich odurzający zapach. Pamiętał jej gładką skórę; spojrzenie niebieskich oczu, w których na jego widok zapalały się ciepłe błyski; zdyszany szept, jakim powtarzała jego imię, gdy się kochali. Siedziała obok niego, jego Theresa Anne Mitchell, jego Tam, jak ją nazywał, łącząc pierwsze litery jej trzech imion, tak bardzo znajoma, a jednocześnie tak od niego teraz odległa. A jednak jej widok przyniósł mu nieoczekiwanie spokój. Wreszcie opuściło go napięcie. Rozluźnił mięśnie i opadł ciężarem całego ciała na materac. Żył. Tak, jak mu to obiecał anioł, dostał jeszcze jedną szansę.

Spróbował wypowiedzieć jej imię, ale opuchnięte wargi nie były mu posłuszne. Przełknął ślinę. Słony smak krwi przypomniał mu smak morskiej wody, fale zalewające łódź. Burzę. Anioła.

Terri... Tam.

Uniosła powieki, jakby jakimś cudem usłyszała jego głos. Nie poruszyła się. Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Wreszcie oprzytomniała, przysunęła się bliżej do łóżka i dotknęła jego dłoni.

– Michael?

Dłoń Terri była chłodna i gładka, a jej dotknięcie nieopisanie kojące. Michael chciał chwycić żonę mocno za rękę. Zatrzymać przy sobie. Nie pozwolić jej, by odeszła. Z najwyższym wysiłkiem poruszył niezdarnie palcami.

Cofnęła dłoń, jakby się przestraszyła, że sprawiła mu ból.

– Wszystko będzie dobrze. – Głos Terri był równie łagodny i kojący jak dotknięcie ręki.

Michael odetchnął z ulgą. Boże, jak bardzo mu jej brakowało.

Musi jej powiedzieć, jak się cieszy, że ją widzi; zwierzyć się z tego, co mu się przydarzyło. Ale usta nie chciały go słuchać. Do oczu napłynęły mu łzy. Ogarnęła go bezsilna złość na własne ciało. Twarz Terri rozpłynęła się za mgłą. Znów poczuł dotknięcie jej ręki. Tak chciałby zatrzymać ją jakoś przy sobie. Tak bardzo potrzebował jej obecności. Tam. Jego ukochana Tam.

– Doktor Hubbard zapewnił, że wszystko będzie dobrze. – Terri odwołała się do autorytetu lekarza, jakby się bała, że jej samej by nie uwierzył.

Mgła zgęstniała i Michael poczuł, że zapada się na powrót w czarną otchłań...

 

Wiatr uderzył z południowego wschodu z ogromną siłą. Nagła zmiana ciśnienia sprawiła, że zaszumiało mu w uszach. Musiał walczyć o każdy oddech. Ze wszystkich sił starał się utrzymać kurs, ale rozszalałe żywioły ciskały jachtem jak dziecinną zabawką. Uświadomił sobie, że tym razem naprawdę skusił los.

W głębi serca żywił nadzieję, że któregoś dnia zdoła się pogodzić z tym, co się stało; że kiedyś będzie umiał znowu spojrzeć Terri w oczy. Nie wiedział, w którym momencie uświadomił sobie, że teraz jest już po wszystkim. Może wtedy, gdy gwałtowna ulewa sprawiła, że pole jego widzenia ograniczyło się do paru metrów wokół jachtu? A może dopiero wówczas, gdy potężna fala zwaliła się na pokład i wywróciła „Przeznaczenie” na burtę, a on, zaplątany w skłębione liny, znalazł się w wodzie? Sam.

Pamiętał straszliwe uderzenie w głowę. Nagle całkiem stracił siły. Nie mógł się ruszyć. Usłyszał obcy głos, który oznajmił mu spokojnie: „Już po wszystkim”.

Już po wszystkim? Michaela ogarnął paniczny strach. Jakaś jego cząstka chciała żyć pomimo całego bólu i udręki, które wypełniały jego życie. Nagle usłyszał łoskot i poczuł gwałtowne szarpnięcie. W mgnieniu oka znalazł się w powietrzu. W dole widział ciało mężczyzny, unoszące się bezwładnie na falach, odwrócone twarzą w dół.

Biedak, pomyślał. Już po nim. Oplątana wokół muskularnego ramienia talia grota utrzymywała mężczyznę w pobliżu jachtu. Michael widział najdrobniejsze szczegóły. Obrączkę na serdecznym palcu, niebieską koszulę z krótkimi rękawami. Ja też taką noszę, pomyślał, i dopiero wtedy uświadomił sobie, że patrzy na własne ciało.

A to znaczyło, że musiał... umrzeć?

Atak lęku tylko o ułamek sekundy wyprzedził eksplozję blasku. Światło było tak silne, że choć Michael zacisnął powieki, promienie zdawały się przenikać w głąb mózgu. Nagle wszystko się uspokoiło. Wokół zapanowała przejmująca cisza. Nie miał pojęcia, jak długo to wszystko trwało – ułamek sekundy czy całe wieki. Kiedy w końcu uchylił powieki, ujrzał przed sobą anioła.

 

Terri pochyliła się nad Michaelem. Od wielu godzin leżał bez przytomności, lecz teraz coś się zmieniło. Miała wrażenie, że usiłuje poruszyć ustami.

– Co mówisz?

Z trudem zapanowała nad pragnieniem, by położyć mu rękę na spieczonym słońcem czole. Wiedziała, że Michael nie potrzebuje ani nie pragnie jej dotknięcia. Miał zamknięte oczy, ale jego wargi poruszyły się, jakby usiłował coś powiedzieć.

Wytężyła słuch. Wydawało jej się, że wyszeptał słowo „anioł”. Ogarnęło ją rozczarowanie. Majaczył. Musiał majaczyć. Nigdy nie nazywał jej aniołem. Była dla niego Tam.

– Terri mówią na ciebie wszyscy – powiedział kiedyś, przed wiekami, gdy jeszcze się kochali, gdy byli szczęśliwi.

Kiedy jeszcze żył Josh.

Oczy Terri wypełniły się łzami. Po raz pierwszy od miesięcy przestała nad sobą panować. Dopiero teraz dotarło do niej, że wysłany przez nią przed trzema miesiącami pozew do sądu oznaczał ostateczny kres ich małżeństwa. Koniec wszystkiego, co ich łączyło. A przecież w głębi serca cały czas go kochała. Nigdy w życiu nie była równie szczęśliwa jak wówczas, gdy jeszcze żyli razem. We troje.

Opuściła głowę i oparła ją na ramieniu Michaela. Tyle razy tęskniła do jego dotknięcia. Tyle razy czuła potrzebę podzielenia się swoim bólem z jedynym człowiekiem na świecie, który mógłby ją zrozumieć. Ale nie było go przy niej. Szlochała ze ściśniętym gardłem. Czy kiedykolwiek wypłacze cały żal, który przepełnia jej serce? Czy zdoła przestać myśleć o tym, czego żadna siła nie może już cofnąć? Szukając zapomnienia, zrezygnowała z pracy z dziećmi i zatrudniła się w szpitalu, gdzie nie miała czasu, żeby rozczulać się nad własnymi sprawami, ponieważ każdą chwilę wypełniała jej troska o cudze życie.

– Tam?

Cichy szept natychmiast wyrwał ją z bolesnej zadumy. Uniosła głowę i otarła spływające po policzkach łzy.

Sięgnęła na stojący obok łóżka stolik. Wzięła tampon, umoczyła w kubku i zwilżyła spieczone, spękane wargi Michaela. Gdy poczuł chłodne dotknięcie, uniósł powieki nieco wyżej. Miała wrażenie, że usiłuje się do niej uśmiechnąć. Kiedyś pokochała go za ten jego przewrotny, szelmowski uśmiech. Od czasu śmierci Josha nigdy już nie widziała na ustach swego męża tego pełnego triumfu uśmiechu.

– Chcesz pić?

Skinął głową, a ona wyciągnęła rękę z kubkiem i ostrożnie wsunęła słomkę między rozchylone wargi Michaela. Kiedy skończył pić, włożyła mu do ust kawałeczek lodu.

– Boli cię głowa?

Ssał lód i patrzył na nią bez słowa.

– Michael? Czy boli cię...

Opuścił powieki. Kiedy je znowu uniósł, dostrzegła w jego oczach ból.

– Nie – wyszeptał z trudem.

Miała wrażenie, że Michael stara się przezwyciężyć falę osłabienia, niosącą utratę przytomności. Czy naprawdę chciał być tu przy niej?

– Boli cię głowa? – spytała, aby zachęcić go do walki z nadchodzącym bezwładem.

– Nie – powtórzył.

Wykrzywił usta, najwyraźniej próbując coś jeszcze jej przekazać. Pochyliła się, by nie uronić ani słowa. Czuła, że Michael chce jej powiedzieć coś ważnego.

– Nie... rozwód nie.

– Co takiego? – Nie mogła uwierzyć własnym uszom. – Co ty mówisz?

Nie odpowiedział. Jego siły znów były na wyczerpaniu. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w nią, a potem opuścił powieki. Została sama z jego niezrozumiałymi słowami. Z trudem zapanowała nad chęcią, by szarpnąć go za ramię i domagać się wyjaśnień. O co mu chodziło? Czy zdawał sobie sprawę z tego, co mówi? Czy w ogóle pamięta, po co przyjechał do West Palm Beach? Przecież mieli zakończyć formalności rozwodowe.

– No i co? Odzyskał przytomność?

Głos przyjaciółki wyrwał Terri z rozmyślań. Odsunęła się od łóżka.

– Przed chwilą. Wypił odrobinę wody – odparła. Anna przyjrzała jej się uważnie. Nie sprawiała wrażenia zachwyconej tym, co ujrzała.

– Jeżeli nie pojedziesz do domu i nie odpoczniesz, to sama w końcu wylądujesz w szpitalnym łóżku. – Anna sprawdziła poziom roztworu w kroplówce. – Na razie lepiej dla Michaela, żeby był nieprzytomny. Z połamanymi żebrami każdy oddech musi mu sprawiać ból. Czy coś powiedział?

– Tak. To było bardzo dziwne.

– Dziwne?

Terri poczuła, że robi jej się gorąco.

– Wspomniał o... rozwodzie. Anna popatrzyła na nią z troską.

– Na razie nie zaprzątaj sobie tym głowy. Najważniejsze, że jest z nim lepiej. W tym, że majaczy, nie ma niczego niepokojącego. A teraz zabieraj się do domu. Nie możesz tu spędzić reszty życia. Jeśli coś się będzie działo, zadzwonię do ciebie.

Terri odwróciła się i spojrzała na przypominającą maskę twarz jedynego mężczyzny, jakiego w życiu kochała. Jego oddech był płytki, ale regularny. Tak trudno było jej zapanować nad chęcią dotknięcia go nawet teraz, gdy wiedziała, że niczego by nie poczuł. Tak wiele czasu potrzebowała, by pogodzić się z myślą, że odszedł z jej życia. Teraz, kiedy leżał obok nieprzytomny i bezradny, powróciły do niej uczucia, od których, jak sądziła, udało jej się wreszcie uwolnić. Łudziła się. Odżyły ze wzmożoną siłą, jakby jej nigdy nie opuściły.

– Przypomnij sobie, co powiedział lekarz ze straży przybrzeżnej. Michael ma w sobie wielką wolę życia.

– Być może – westchnęła. – W każdym razie zawsze był niewiarygodnie uparty.

Cały czas zastanawiała się, co miały oznaczać pierwsze słowa, jakie wypowiedział, powróciwszy z zaświatów. „Rozwód nie”.

 

Anioł wyglądał jak Sean Connery. Nawet oślepiające światło nie osłabiało siły jego spojrzenia. Zdawał się wiedzieć wszystko, co można wiedzieć o życiu, a jednocześnie pełen był nieziemskiej siły. Miał w sobie coś z wojownika, gotowego walczyć o życie i duszę Michaela.

Jego siła budziła trwogę, nie mającą jednak nic wspólnego z paniką, której doświadczył na widok swego martwego ciała. Przez chwilę zastanawiał się, czy śni. Ale to nie miało znaczenia. Nagle wszystko uległo zmianie.

Wiedział, że żyje.

Wiedział też, że on i Terri nie mogli zapobiec śmierci Josha. To odkrycie przyniosło mu nieopisaną ulgę i pociechę. Teraz miał się nim podzielić z Terri. Być może właśnie dlatego dana mu została okazja powrotu do świata żywych, który z własnej woli opuścił.

Anioł wrócił. Jego obecność była czymś niepojętym, choć zarazem najoczywistszym w świecie. Była łaską, miłością, przebaczeniem. Była pociechą i jednocześnie nakazem, by nieść tę pociechę dalej.

Nie wolno ci zapomnieć. Musisz uratować Terri. Tylko ty możesz to zrobić.

– Widziałem ją – odpowiedział bezgłośnie. Zamiast odpowiedzi anioł uniósł rękę i położył ja na piersi Michaela tam, gdzie biło serce. Tępy ucisk, który nie pozwalał mu głębiej odetchnąć, ustąpił pod życiodajnym dotknięciem.

Nie wolno ci zapomnieć.

– Powiedziałem jej... – Wola anioła sprawiła, że umysł Michaela uwolnił się od trawiącego go niepokoju. – Powiem jej... Będę pamiętał.


ROZDZIAŁ 2

 

Terri dbała o profesjonalny wygląd, ale ilekroć musiała stawić czoło gorącemu i wilgotnemu klimatowi Florydy, tylekroć marzyła o tym, by móc spędzić życie, chodząc w zwykłych szortach, a nie w rajstopach i stroju pielęgniarskim.

Tego dnia codzienne niedogodności zeszły na dalszy plan. Martwiła się o Michaela. Od chwili gdy go przywieziono, większość czasu spędziła w szpitalu, troszcząc się o to, by niczego mu nie brakowało.

Pozostawało pytanie, dlaczego to robi? Uznała, że przez pamięć o Joshu. Nie chciała przyznać, że dla samego Michaela, przez wzgląd na to, co ich kiedyś łączyło. W pierwszym momencie ogarnęły ją dawne uczucia, ale je odrzuciła. Michael opuścił ją, kiedy najbardziej go potrzebowała; straciła dziecko, pełna rozpaczy i rozgoryczenia szukała oparcia i pociechy.

Nie mogła go nadal kochać. To byłoby absurdalne. Po tym, co zrobił, nie zasługiwał na jej miłość.

Kiedy weszła do klimatyzowanego wnętrza szpitala, otoczyło ją chłodne powietrze. Odgarnęła z czoła kosmyk mokrych od potu włosów i poprawiła torebkę na ramieniu. Podeszła do windy. Troska o Michaela była czymś naturalnym, uznała w końcu. Przez dziewięć lat był jej ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin