139. Clay Rita - W innym wymiarze.doc

(561 KB) Pobierz

Rita Clay Estrada

 

WINNYM WYMIARZE

(Forms Of Love)


PROLOG

 

Kendra Lovejoy stała w holu kina, nie zwracając uwagi na kłębiący się wokół niej tłum. Nareszcie przestała mieć wątpliwości. Czy to nie dziwne, że stało się to za sprawą starego filmu?

Najwyższy czas, by znów zapanowała nad swoim życiem. By podjęła ryzyko. Przez ostatnie dwa lata zachowywała się jak tchórz. Wolała myśleć, że zmiana na lepsze dokona się bez jej udziału.

Wyszła z kina i zatrzymała się przy krawężniku, czekając na zielone światło. Na parkingu po drugiej stronie ulicy stał jej samochód, ale Kendra nie miała ochoty wracać do domu rodziców. Głowę wypełniały jej myśli i odczucia, które powinna uporządkować i przeanalizować – dokładnie tak jak proponował jej psychoterapeuta.

Stojąca obok starsza kobieta poklepała swego towarzysza po ramieniu.

– Tak, wiem, kochanie. Gdy pierwszy raz zobaczyłam „Pamiętny romans”, też byłam bardzo wzruszona.

Kendra rzuciła okiem na mężczyznę, ciekawa, co kobieta odczytała z jego twarzy, ale nie dostrzegła na niej nic poza nudą.

Zapaliło się zielone światło i ludzie ruszyli przez jezdnie. Kendra pozostała na miejscu, dopóki nie potrącił jej nieuważny przechodzień. Cofnęła się i oparła o ścianę kina, usiłując zapanować nad gonitwą myśli.

Rozejrzała się po wyzłoconej popołudniowym słońcem ulicy San Antonio. Kilka domów dalej dostrzegła cukiernię, więc ruszyła w jej stronę, by usiąść na chwilę i nad wszystkim się zastanowić. Film wywołał w niej burzę uczuć, które zamąciły jej i tak chaotyczne myśli. Zapragnęła w skupieniu i samotności podjąć właściwą decyzję.

Chwilę później siedziała już przy oknie nad świeżą kawą i ekierką. Z przyjemnością jadła ciastko i rozmyślała nad swoim życiem.

Po dwóch latach separacji i miesiącach terapii nadszedł czas rozstrzygnięcia podstawowej sprawy – czy powinna wrócić do Dana i rozpocząć nowe życie, ale na jej warunkach?

Jedno uczucie przesłaniało wszystkie inne i równocześnie rodziło wszystkie inne. Tym uczuciem była miłość – miłość do Dana.

Zakochała się w nim od pierwszej chwili, od pierwszego wejrzenia. Oboje byli wtedy uczniami liceum. Od tamtego momentu była jego najlepszą przyjaciółką, kochanką i żoną – aż do dnia, gdy opuściła go dwa lata temu.

Dan nie potrafił dać jej takiej miłości, jakiej potrzebowała. Był tak silną osobowością, że po prostu przytłaczał swoją żonę.

Początkowo Kendra uważała, że może mu się jedynie podporządkować. Całe jej życie kręciło się wokół Dana. Po kilku latach stwierdziła, że nie potrafi już samodzielnie funkcjonować. Po śmierci ich maleńkiej córeczki musiała jednak męża opuścić. Była zdeterminowana, czuła, że tylko w ten sposób będzie w stanie przeżyć.

Powiedziała mu, że musi się odnaleźć – choć wówczas nie miała pojęcia, co te słowa właściwie znaczą. Chodziło jej tylko o to, by uciec od niego, od związku, w którym nie było dla niej miejsca i w którym się dusiła. Teraz wiedziała, co się kryje pod tym banalnym wyrażeniem.

Odnalezienie siebie oznaczało, że musi się nauczyć wyrabiać sobie własne zdanie i bronić go. Odkryć swoje własne gusta w ubiorze, muzyce, książkach – zbudować życie, jakie jej odpowiada. Sama decydować o tym, czego pragnie i co najwyżej ceni.

Odnalezienie siebie obejmowało także uporanie się ze złymi nastrojami, czarnymi myślami i depresjami, które ją od czasu do czasu nachodziły. Łatwiej powiedzieć, niż zrobić, pomyślała, odgryzając następny kawałek ciastka. Powoli jednak uczyła się, jak to robić. Tak jak teraz.

Tak było dobrze. Czuła się silna.

Za tydzień Dan wróci z Izraela do Houston i przyjedzie do San Antonio, by się z nią spotkać. Od chwili rozstania podpisywał kilkumiesięczne kontrakty na Bliskim Wschodzie, w Afryce i Europie. Pod koniec każdego kontraktu przyjeżdżał do San Antonio i prosił żonę, by do niego wróciła. Kendra odmawiała ze łzami w oczach, a Dan wyruszał do Parku Narodowego Big Bend, wsiadał na łódkę i płynął z nurtem Rio Grandę, jakby pragnął zmyć z siebie przygnębienie i smutek. Była pewna, że w jakimś sensie to właśnie osiągał.

Jego odwiedziny zawsze kończyły się kłótnią. On żądał, by określiła, kiedy wreszcie będzie gotowa do niego wrócić, a ona stale odpowiadała, że jeszcze nie wie.

Tym razem jej odpowiedź będzie inna.

Postanowiła wrócić, ale zachować z trudem zdobytą własną tożsamość.

Uświadomiła sobie, że chciałaby ponownie zajść w ciążę i urodzić następne dziecko mimo strachu, że ono również umrze. Jej śliczna dziewczynka miała cztery miesiące, gdy odeszła w wyniku tak cwanej niemowlęcej śmierci łóżeczkowej. Kendra zmusiła się, by o tym nie myśleć. Nic już nie można na to poradzić. Należy natomiast wpływać na przyszłość. Będzie musiała zacząć od Dana.

Chciała nauczyć się wspierać go i sprzeciwiać mu się.

Pragnęła kochać się z nim, gdy ma na to ochotę, a nie wtedy, gdy on po nią sięga.

Zamierzała mieć wpływ na ich małżeńskie życie. Wiedziała już, że musi sama wyrażać swoje opinie, a nie czekać, aż Dan zapyta ją o zdanie. Ona i tylko ona ponosi odpowiedzialność za swoje decyzje – lub ich brak.

Kendra była równocześnie podniecona i przerażona wypełniającą ją siłą. To było nowe, cudowne uczucie.

Chciała...

Odstawiła filiżankę i spojrzała przez okno na ciemniejące niebo. Pragnęła tak wiele, miała tyle planów, ale dopiero teraz poczuła się gotowa walczyć o swoje marzenia.

Zadanie było proste. Jeśli uda jej się przekonać Dana, zyska wszystko: miłość, rodzinę i pełnię życia. Jeśli nie... cóż, nie będzie jej gorzej niż teraz: samotnej i bojącej się własnego cienia. Miała wszystko do zyskania i nic do stracenia.

Uśmiechnęła się lekko. Dwa lata zajęło jej dojście do tak prostych wniosków.

Cóż w tym złego, że pragnie silnej, trwałej miłości? Takiej, jaką przeżyli bohaterowie Pamiętnego romansu? I że chce ją przeżyć z Danem? Kochał ją całym sercem – wiedziała o tym. Zawsze będzie nad nią górował, ale już po tych kilku razach, gdy ośmieliła się mu sprzeciwić, zaczął liczyć się z jej zdaniem i rozważać je. Nie zawsze się z nią zgadzał, ale cóż w tym dziwnego?

Zaszumiało jej w głowie. Tak!

Miała wszystko, czego potrzeba do głębokiego i dojrzałego związku, który wytrzyma próbę czasu.

Więc co tu jeszcze robi?

Opanowała ją potrzeba natychmiastowego działania. Niezdolna wytrzymać ani chwili dłużej w bezruchu wstała, zostawiła na stole napiwek i pchnęła wahadłowe szklane drzwi. Słońce skryło się już za budynkami po przeciwnej stronie ulicy.

Pewnym krokiem, wypełniona podniecającym oczekiwaniem, jakby miała skrzydła u ramion, pobiegła do rogu. W Izraelu jest teraz środek nocy i Dan będzie spać. Trudno. Chciała do niego natychmiast zadzwonić, podzielić się dobrą nowiną, powiedzieć, że chce z nim pozostać na resztę życia – ale na pewnych warunkach, o których musi się dowiedzieć. Jej warunkach. Wiedziała, że Dan będzie stawiać opór, ale w końcu się podda. Musiał – dla dobra ich obojga.

Niecierpliwie czekała na zmianę świateł. Tłum sprzed kina zniknął – zaczął się następny seans.

Kendra zeszła z chodnika na jezdnię. Gdy dostrzegła szary błysk, było już za późno.

Została wyrzucona w powietrze, jej ciało uderzyło w przednią szybę i stoczyło się na bruk. Najpierw była oszołomiona. Po chwili zdała sobie sprawę, że jest sparaliżowana. Próbowała się ruszyć, wstać, ale ciało jej nie słuchało. Trzaskały drzwiczki samochodu, ludzie krzyczeli.

– To nie była moja wina! – Słyszała głęboki głos mówiący z teksaskim akcentem. – Po prostu wyszła na ulicę tuż pod koła. Wprost pod mój samochód! Wcisnąłem hamulec, ale było już za późno!

Kendra miała wrażenie, że jest dwiema osobami naraz. Jedna jej część była jakby niezależna od bólu – obserwowała, słuchała innych i usiłowała interpretować słowa i ton głosu. Druga jej część pragnęła wytłumaczyć, że musi natychmiast zadzwonić do Dana, ale nie była w stanie nawet otworzyć oczu. Gdzieś z jej wnętrza wydobył się cichy jęk i Kendra uświadomiła sobie, że głosy odpływają. Nie! Nie chce umierać! Nie teraz, gdy ma szansę ułożyć sobie życie!

Uspokajająca moc wkradła się w jej umysł i stłumiła jej chaotyczne myśli.

Muszą powiedzieć Donowi, zaczęła znowu Kendra.

Jeśli nam pozwolisz, pomożemy ci przez to przejść, wyjaśnił obecny w jej myślach głos.

Pomóżcie mi wstać i pójść stąd!

Nie możemy tego zrobić. Ty umierasz.

Nie! Nie teraz! Nie teraz, gdy jestem tak bliska... – Spod zamkniętych powiek wymknęły się łzy i spłynęły po policzkach.

Powiedz nam, co on ma wiedzieć, mówił głos. Obiecujemy, że się dowie.

Przez głowę Kendry przebiegały wspomnienia wspólnego życia, pomieszane z najgłębszymi uczuciami. Ostatnie sześć miesięcy, podczas których uzmysłowiła sobie, że kochał ją mężczyzna, którego ona też kochała, wystarczyły jej. Tak bardzo go kocham, myślała niejasno, zdając sobie sprawę, że traci kontakt z otaczającymi ją głosami. Usłyszała jeszcze zbliżającą się syrenę karetki pogotowia, ale całą zanikającą świadomość skupiła na mocy, która wysłuchiwała jej myśli. Chciałabym przekazać mu te myśli jako dar. Nie chodziło o to, że on był za silny to ja byłam za słaba.

Dobrze. Tak się stanie, nadeszła odpowiedź. Kojąca moc wydawała się ją kołysać, jak gdyby była dzieckiem, i Kendra w końcu się uspokoiła. Nic więcej nie mogła zrobić, a wypełniła ją pewność, że słysząca jej myśli istota dotrzyma słowa.

Wszystko inne z wolna odpływało. Kendra nie czuła już pod sobą twardej, gorącej jezdni, ale wydawała się unosić w powietrze. Przyglądała się z lękiem i fascynacją, jak ludzie biegają tam i z powrotem wokół ciała, które wyglądało dokładnie jak ona.

Z ciekawością rozejrzała się wokół, dostrzegając coś w rodzaju opuszczonego placu z używanymi samochodami. Poczuła pewność, że istota, która ją pocieszała, znajduje się w pobliżu służącej za biuro przyczepy. W tym niezwykłym stanie zawieszenia Kendra wiele rozumiała: ta istota była ciałem o zbiorowym mózgu. Na jej oczach przybierała teraz postać kobiety podobnej z wyglądu do niej samej. W ten sposób łatwiej , jej będzie odnaleźć Dana i wszystko mu wytłumaczyć. Pomóc mu zrozumieć. Kochać go.

Kendra uśmiechnęła się.

Poczekaj, nie odchodź jeszcze, zatrzymywał ją głos.

Już za późno, odpowiedziała. Wiesz, co mu powiedzieć. Obiecałaś.

 

Gdy na bocznej ulicy tuż koło Broadwayu w śródmieściu San Antonio w Teksasie zdarzył się wypadek, wiedzieliśmy, że przyjmiemy... przyjmę tę właśnie formę.

Po jej śmierci wmieszamy się w tłum i nikt nie będzie wiedzieć, że tam byliśmy.

W zapadającym mroku zwinęliśmy nasze pękate ciało w kulę, tuż poza zasięgiem wzroku grupki gapiących się ludzi, znajdując schronienie w głębokiej wnęce wejścia do biura składu używanych samochodów. Nasze bardzo czułe fale telepatyczne chłonęły rozpaczliwy wewnętrzny krzyk rannej kobiety, leżącej na wciąż ciepłej od popołudniowego słońca jezdni. Nasze własne myśli otaczały jej chaotyczne myśli, łagodząc ten rozpaczliwy krzyk. Wchłanialiśmy, przyswajaliśmy sobie jej wspomnienia. Z precyzją, której uczyliśmy się całe życie, odmieniliśmy nasz stan i przekształciliśmy się w trochę inny i bardzo ładny kształt należący do tej kobiety.

Zakończywszy etap cech fizycznych, zaczęliśmy przystosowywać się do procesów umysłowych. Byliśmy już zmęczeni, a kobieta leżąca pośrodku ulicy gwałtownie słabła. Usiłowaliśmy zatrzymać jej myśli, uspokoić ją, by dokładniej je wchłonąć, ale jej wola życia słabła, słabła...

Nagle odeszła, zanim dokonaliśmy całkowitego przekształcenia. Bez emocji przekalkulowaliśmy możliwe wyjścia. Czy powinniśmy poszukać innego osobnika? Przejrzeliśmy nasze nowe banki pamięci. Mieliśmy wszystkie jej wspomnienia z ostatnich sześciu miesięcy. To powinno wystarczyć do przeżycia najbliższych dwóch tygodni – maksymalnego czasu przeznaczonego na zadanie.

Powoli stanęliśmy na naszych nowych nogach. Wypróbowaliśmy ich siłę, podskakując na naszych znacznie większych teraz stopach. Czuliśmy się dziwnie, ale dobrze.

Zginając ręce obserwowaliśmy, jak napina się skóra na naszych dłoniach i palcach. Palce były długie i szczupłe. To ciało było dobrym wyborem.

Sięgając do małej torby, którą nosiliśmy z sobą od trzech dni, wyciągnęliśmy duży, bezkształtny sweter, spodnie od dresu i buty – wszystko dobrane tak, by pasowało na niemal każde ciało. Pod podszewką schowano podrobione papiery, które w razie potrzeby miały nam pomóc przedstawić się innym istotom ludzkim.

Zarzuciliśmy torbę na ramię i spojrzeliśmy w stronę jasno oświetlonej ulicy. W tej okolicy było bardzo dużo restauracji i barów. Nasze usta poruszyły się, po cichu wymawiając w ciemności nasze nowe imię.

Kendra Lovejoy.

Gdy karetka pogotowia odjechała na sygnale do najbliższego szpitala, my, którzy byliśmy teraz Kendrą Lovejoy, wyszliśmy z cienia i skierowaliśmy się ku światłom najbliższego baru. Nuciliśmy popularny przebój, mówiący o utraconej miłości, taniej whisky i dziewczynach, które wyrządzają mężczyznom krzywdę.

Nadszedł czas.


ROZDZIAŁ 1

 

Dan Lovejoy obudził się i nieco nieprzytomnie rozejrzał wokół. Po chwili uświadomił sobie, że znajduje się w mieszkaniu, które od chwili odejścia Kendry zwał swoją bazą. Przeważnie przebywał poza krajem, więc nigdy nie usiłował uczynić z tego miejsca prawdziwego domu.

Sypialnia mieściła niewiele sprzętów – jedynie łóżko, komodę i stare krzesło. Żadnych obrazów na ścianach, drobiazgów, osobistych rzeczy oprócz kilku ubrań w ściennej szafie i bielizny wysuwającej się z walizki. Salon był równie pusty. W kącie stały trzy pudła nigdy nie rozpakowanych książek, nagród i listów pochwalnych.

Nagle uświadomił sobie, że ma dość tej prowizorki i stanu zawieszenia, że pragnie stabilizacji.

Zaproponowano mu stałą pracę w innym kraju i po raz pierwszy od chwili odejścia Kendry poważnie rozważał przyjęcie tej oferty. Powinien już chyba porzucić nadzieję, że żona do niego wróci. Co noc śnił o jej cudownej przemianie i nowym początku wspólnego życia – i co rano musiał uporać się z rozczarowaniem samotnego przebudzenia.

Przekręcił się na łóżku i usiadł. Biała karteczka, przesłana tydzień temu do głównego biura w Izraelu, dotarła do niego tuż przed odlotem. Teraz wciąż jeszcze tkwiła w kieszeni marynarki.

Sekretarka zanotowała na niej, że rodzice Kendry z San Antonio proszą o telefon. Rzadko się z nim kontaktowali – chyba że mieli złe wiadomości albo potrzebowali pieniędzy. W tej właśnie chwili nagle odezwał się telefon i Dan aż podskoczył na łóżku. Zerknął na zegarek – spał bez przerwy niemal dwadzieścia godzin. Odeszła go senność, powrócił do rzeczywistości pełen energii i gotów do działania. Podniósł słuchawkę po piątym dzwonku.

– Dan! Nareszcie jesteś! – W głosie Eda, ojca Kendry, słychać było ulgę.

Dwudniowy zarost sprawił, że Dana zaswędziała szczęka, przeciągnął więc po niej stwardniałą dłonią.

– Miałem do was za chwilę dzwonić. Mój rozkład lotów diabli wzięli i dwa dni byłem w podróży. Dotarłem do domu bardzo późno. Co się dzieje? – Usiłował być beztroski.

– Chodzi o Kendrę. – Głos Eda załamał się. Dan mocniej ścisnął słuchawkę. – Nie żyje. Moja mała Kendra odeszła. Zginęła. Nie ma jej. O, do diabła! Wciąż nie jestem w stanie w to uwierzyć!

Dan słyszał słowa, ale brzmiały one w jego uszach bez sensu. To niemożliwe. Niemożliwe. Nie! Ed chyba stracił rozum. Oczyma duszy Dan ujrzał swoją piękną żonę – pełną sił i energii jak życiodajne słońce. Kobietę, którą kochał całym sercem. Nic nie mogło jej się przytrafić. Nie pozwoliłby na to.

– O czym ty mówisz, Ed? – odezwał się w końcu nieswoim głosem.

Starszy mężczyzna zaszlochał i z trudem, powoli opowiedział całą historię.

– Kendra wybrała się do kina na popołudniowy seans, a gdy wyszła, wpadła... wpadła pod samochód. Po prostu wtargnęła na jezdnię. Świadkowie twierdzą, że nie patrzyła ani w lewo, ani w prawo. Po prostu weszła... weszła prosto pod koła i pięć minut później zmarła. – Ed znów zaczął płakać.

Dan tępo wpatrywał się w nagą ścianę przed sobą, zamiast niej widząc piękną, roześmianą Kendrę.

– Kiedy?

– Tydzień temu. Właśnie dostała wiadomość, że wkrótce wracasz i byliśmy tacy szczęśliwi. Psychiatra był pewien, że w Kendrze w końcu dokonał się wielki przełom. Cieszyła się, że znów cię zobaczy. Mówiła nawet, że spróbuje wszystko naprawić, że chce się przekonać, czy nie da się uratować waszego małżeństwa. – Wciągnął z trudem powietrze. – Była pełna nadziei. Wierzyliśmy, że to koniec koszmaru...

Dan miał wrażenie, że otrzymał cios w żołądek. Przełknął raz i drugi, ale to nic nie pomogło. Kendra. Jego Kendra. Odeszła. To niemożliwe! Niemożliwe! – Ed – zaczął, ale myśli nie chciały ułożyć się w słowa.

– Wiem – wyjąkał starszy mężczyzna. – Nic już nie można powiedzieć. To koniec. Tak mi przykro, Dan. Tak długo i ciężko pracowaliśmy, by wszystko się ułożyło, ale Bóg nie pozwolił. Prawie nam się udało... – Znów się załamał. – Moja dziewczynka. Moja jedyna dziewczynka.

Dan nie był w stanie oddychać. Znów przełknął, tym razem czując smak żółci.

– Zadzwonię później. – Cisnął słuchawkę na widełki i rzucił się do kuchni, gdzie zwymiotował do zlewu. Szkoda, że nie mógł tak samo łatwo pozbyć się rozpaczy, strasznego bólu, który przenikał całe ciało.

Przycisnął rękoma żołądek. To bolało. Cholera! Bolało tak okropnie, że chętnie połamałby sobie żebra, wyrwał serce i wyrzucił precz.

Potem zaczęły płynąć łzy. Płynęły nie dającymi się zatrzymać strumieniami, a ze łzami przyszedł szloch rozdzierający mu duszę. Dan siedział w ciemnym mieszkaniu na kuchennej podłodze i ściskał dłońmi pękającą z bólu głowę. Przez ostatnie dwa lata marzył tylko o jednym: móc dać Kendrze to, czego potrzebowała, by podjąć znowu wspólne życie. Tak wiele stracili, gdy zmarło ich dziecko. Ile nieszczęść i bólu jest w stanie znieść dwoje ludzi? Pragnął jedynie powtórnej szansy. W tym szalonym, wypełnionym chaosem świecie nie było to chyba niemożliwe. A jednak okazało się, że poniósł klęskę.

 

– W porządku, chłopcze, świetnie ci idzie – uspokajała Kendra młodego lotnika, który osunął się na nią w loży słabo oświetlonego baru.

– Jesss... teś taaa... piękna – wymruczał, dotykając ustami delikatnej skóry dziewczyny nad linią głębokiego dekoltu. Zachichotała, bo tego się po niej spodziewał.

– Ty też – stwierdziła sucho. – Piękny i pijany.

– Kocham cię. – Znów spróbował popieścić ustami delikatną skórę jej piersi, ale zamiast tego obślinił ją i Kendra wzdrygnęła się.

– Chyba żadne z nas nie wie, na czym tak naprawdę polega to uczucie, chłopie.

– To co czuję, ty.... – Wstrząsany pijacką czkawką, usiłował przesunąć dłonią w górę jej uda, ale powstrzymała go.

– Przykro mi, Lany, ale nie mam już czasu. Pora wracać do domu. – Przesunęła się, a głowa lotnika opadła na ławkę. Bezskutecznie próbował się podnieść. Udało mu się jedynie oprzeć na łokciu.

– Do domu? – Mętne oczy usiłowały skupić się na jej twarzy. – A gdzie jest dom?

Sięgnęła po dużą płócienną torbę, w której przechowywała próbki, uśmiechnęła i wysunęła z loży.

– Mój jest o wiele dalej niż twój.

– Nie idź – poprosił, usiłując ją zatrzymać.

– Muszę. I dziękuję za datek. – Znów to dziwne poczucie humoru. Od czasu do czasu wymykało jej się coś takiego. Nie była pewna, czy należało do niej, czy do pierwszej Kendry.

Wyszła z baru na ciemny parking i oddychając głęboko, uniosła głowę. Wpatrzyła się w niebo, żałując, że nie znajduje tam wypisanej odpowiedzi. Zbyt wiele świateł, by można było wyraźnie dostrzec gwiazdy, mogła więc tylko zgadywać położenie swojej planety.

Jeszcze coś się w niej zmieniło. Wczoraj spotkała istotę swego gatunku, która nie dawała sobie rady z misją. Zamiast współczucia, Kendra poczuła zadowolenie z siebie. Tamtej nie udało się uzyskać ani jednej próbki DNA, ona natomiast znalazła czterech silnych, przystojnych mężczyzn i pobrała materiał od wszystkich.

Dzisiaj wzdrygnęła się, gdy lotnik obślinił jej dekolt. To było ludzkie uczucie, typowa reakcja. Czyżby dostosowywała się do ludzkich warunków szybciej niż powinna? Może jej ciało było zbyt zmęczone, by mogło jej teraz pomóc? Postanowiła, że spędzi jeszcze jedną noc w wynajętym pokoju hotelowym, a jutro po południu ruszy autostopem do zachodniego Teksasu i czekającego na nią w górach macierzystego statku.

Obiecała zmarłej Kendrze, że przekaże Danowi jej myśli i uczucia – tę ulotną rzecz, zwaną miłością – więc spróbowała go odszukać. Odnalazła rodziców zmarłej kobiety i wsłuchała się w ich myśli – ludzie nazwaliby to telepatią. Ed uważał, że Dan powinien się już pojawić w San Antonio. Jeśli nie znajdzie go do jutra, będzie musiała odejść, nie spełniwszy obietnicy.

Ku jej własnemu zdumieniu, im dłużej była na Ziemi, tym bardziej chciała się wywiązać z przyrzeczenia. Tak czy inaczej, musi odnaleźć Dana Lovejoya.

Przeżyje niezły szok, podpowiedziało jej to dziwaczne poczucie humoru.

Gdy poranne słońce wynurzyło się zza wysokich sosen w północnowschodniej części Houston, Dan właśnie kończył pakować bagaże do czarnego dżipa z napędem na cztery koła. Bez względu na to, jak wiele uwagi i energii wkładał w zwykłe, codzienne czynności, wspomnienia o Kendrze nie opuszczały go ani na sekundę. Zupełnie nie mógł się od nich wyzwolić. W końcu wskoczył do samochodu i ruszył do San Antonio.

Na grób Kendry.

Myśli o niej zaprzątały go do tego stopnia, że nie zauważył, kiedy pokonał całą długą drogę.

Kendra. Kendra. Kendra.

Przypominał sobie chwilę, gdy ujrzał ją po raz pierwszy...

Jej włosy wydawały się czarne jak noc, póki nie wyszła na słońce – wtedy rozbłyskiwała w nich miedź. Kendra stała z dala od gromady wypełniającej szkolne podwórko i gapiącej się, jak Dan próbuje dać nauczkę chłopakowi, który wyśmiewał się z jego tuszy. W pewnej chwili Dan odwrócił się i ujrzał ją, jak z przechyloną głową przygląda się bójce. Przeciwnik wykorzystał chwilę nieuwagi i władował mu solidny prosty w żołądek.

Po tym pierwszym spotkaniu z ciemnowłosą pięknością Dan przeprowadził kurację odchudzającą – i nigdy już nie miał kłopotów z nadwagą.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin