Allison Heather - Nawiedzona.pdf

(566 KB) Pobierz
Haunted spouse
HEATHER ALLISON
NAWIEDZONA
105692636.001.png
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Lizzie Wilcox wrzasnęła.
W bladym świetle pomarańczowej żarówki ujrzała obrzydliwie
zdeformowaną mumię, która zachichotała upiornie, po czym zniknęła za
ukrytymi drzwiami, pozostawiając Lizzie w absolutnej ciemności.
Lizzie odczekała, aż jej serce się nieco uspokoi, ostrożnie wysunęła rękę,
przejeżdżając palcami po chropowatej ścianie. Nagle ściana zniknęła.
Raz jeszcze próbowała wymacać ją, ale bezskutecznie. Nie widziała
absolutnie nic w panujących tu egipskich ciemnościach. To dobrze.
Zrobiła mały krok. Potem jeszcze jeden.
Nagle gwałtownie podskoczyła, czując na nogach podmuch lodowatego
powietrza.
Zatrzepotała rękami, walcząc o zachowanie równowagi, zanim wreszcie
znalazła jakieś oparcie. Cokolwiek to było, było ciepłe, kudłate i warczało.
Pisnęła, cofając się na oślep. W tym momencie zielona żarówka oświetliła
wejście do kolejnego korytarza. Ponieważ warczenie przeszło w ryk, Lizzie
postanowiła uciekać.
Gdy tylko wbiegła do korytarza, usłyszała przejmujące jęki i zawodzenie.
Znajdowała się w lochu, w celach potępionych duszyczek. Wokół niej
szybowały przezroczyste zjawy, o skórze pomarszczonej niczym stary
pergamin. W powietrzu unosił się odór stęchlizny i gnijących ubrań. Słychać
było szczęk łańcuchów oraz, a jakże, nieustające jęki.
Puściła się pędem w głąb korytarza. W ostatniej celi jakaś postać w głębi
pomieszczenia uniosła lśniącą kulę i skinęła na Lizzie, przywołując ją do
siebie. Choć wiedziała, że to nierozsądne, podeszła powoli do barierki.
Niespodziewanie zjawa pojawiła się tuż przy jej twarzy, jęcząc prosto w
ucho.
Odskoczyła w popłochu, zbliżając się nieopatrznie do cel po drugiej
stronie korytarza. Natychmiast wysunęły się w stronę jej kręconych włosów
kościste ręce.
2
- Nie! - wrzasnęła, uciekając od zielonego światła w stronę całkowitej
ciemności.
Nagle zapadła się pod nią podłoga. Z trudem utrzymując równowagę,
skierowała się w przeciwną stronę, słysząc głuche dudnienie własnych
kroków.
Podłoga lśniła żółtym blaskiem, a między deskami widziała ogień i
wrzeszczące dziko potwory, bijące pięściami w sufit swego więzienia.
Poruszając się tak szybko, jak to było możliwe, zniknęła za kolejnym
zakrętem.
Coś lepkiego musnęło jej twarz. Lizzie z obrzydzeniem wyplątała się z
cienkich pasm kolejnej przeszkody. „Pfuj, nienawidzę pajęczyny", mruczała
pod nosem.
- No to zmykaj stąd - usłyszała obok czyjś głos. Tak też zrobiła. Nie
zważając na towarzyszące jej wrzaski i krzyki, biegła tak długo, póki nie
oślepiły jej ostre promienie słońca.
Zmrużyła oczy, ale i tak poczuła duże spływające łzy. Panująca na dworze
duchota i tak charakterystyczna dla Houston wysoka temperatura
przypomniały jej, że nie posmarowała się rano kremem. Wiedziała, iż
rudzielcom, szczególnie gdy mieszkali w południowym Teksasie, nie
powinno się to nigdy zdarzać. Zaczesała za ucho pasmo potarganych włosów.
- No i jak? - spytał mnich z gołą czaszką zamiast twarzy. - Jak nam
poszło? Podobało ci się?
- Przestraszyłaś się trochę? - dodał wilkołak, zacierając owłosione dłonie.
Lizzie przypomniała sobie swój wrzask. Wiedziała, że i oni go słyszeli. Z
pewnością też musieli zauważyć, iż nie był udawany, tak jak inne jej reakcje.
- Owszem, trochę - przyznała. - Nie spodziewałam się pomarańczowej
strefy strachu.
- Świetnie! - zawołało kilka nowoprzybyłych potworów, ciesząc *się i
podskakując. Ściągali z głów maski, odsłaniając spocone, ludzkie oblicza. -
Skoro udało nam się nastraszyć Lizzie, nastraszymy każdego! - wołali.
- Jedną chwileczkę! - starała się ich przekrzyczeć Lizzie. - W tym
wypadku nie mam nic przeciwko wprowadzonym przez was zmianom, ale
3
pozwólcie, że pokażę wam, dlaczego nie umieściłam tam strefy strachu.
Powiedziawszy to, ruszyła w stronę wejścia do Panhelleńskiego Domu
Strachów przy Houston Junior College, powstałego pod patronatem żeńskiej i
męskiej korporacji studenckiej. Zyski ze sprzedaży biletów w październiku
miały pójść na budowę schroniska dla bezdomnych. Na pobliskim drzewie
powiewał już od dłuższego czasu wymowny transparent: „Bycie bezdomnym
jest straszne!".
Lizżie, a właściwie Elizabeth Wilcox, z Biura Architektonicznego
Elizabeth Wilcox, od lat specjalizowała się w projektowaniu domów
rozrywki i domów strachów. Przez kilka miesięcy w roku starała się
nastraszyć jak najwięcej ludzi tak, by łomotały im serca, pociły się dłonie, a
ciało odczuwało gwałtowny przypływ adrenaliny.
Weszła do domu, który sama zaprojektowała i którego budowę
nadzorowała, i zapaliła wszystkie światła.
Następnie ruszyła wąskim, krętym korytarzem w głąb budynku.
- To gdzieś tutaj umieściliście tę pomarańczową mumię?
Wszyscy przytaknęli. W pobliskich drzwiach pojawiło się omawiane
straszydło. Lizzie wskazała drzwi.
- Zazwyczaj pozostają zamknięte, gdyż siedzą tam osoby obsługujące
mgłę w drugim korytarzu.
- To ja zajmuję się mgłą - oznajmiła mumia.
Lizzie skinęła głową i przyjrzała się bacznie drzwiom i przeciwległej
ścianie.
- Jesteś pewien, że możesz obsługiwać jedno i drugie?
- Pewnie - potwierdził student z młodzieńczym optymizmem.
- Przeszłam tę drogę w pojedynkę - zauważyła Lizzie. - Zazwyczaj w
domu strachów znajduje się kilka grup jednocześnie. Krzyki idących przodem
są słyszane przez tych, którzy idą za nimi, co przyczynia się do zwiększenia
ich oczekiwań, ale i wzmożonej niepewności. Musicie wszystko tak wyuczyć,
by strasząc tutaj, nie zapomnieć o obsłudze mgły z drugiej strony - nie chcąc
jednak ograniczać ich twórczego zapału, szybko dodała: - Myślę, że to się
może udać, jeśli będziecie wystarczająco szybcy.
4
- Czy są jeszcze jakieś zastrzeżenia? - spytał wilkołak.
- Zbyt późno włączyliście światła po drugiej stronie pieczary. Ludzie nie
powinni się tam zatrzymywać i czekać długo. Pamiętajcie, trzeba zawsze
straszyć „do przodu". Zbyt powolna była obsługa pajęczyny. Nie paliło się
też światło, wskazujące wyjście z budynku. Trzeba to będzie sprawdzić.
Widząc ich poważne twarze, Lizzie uśmiechnęła się.
- Za to scena w lochu była naprawdę wyśmienita - pochwaliła. - A tak przy
okazji, skąd się wziął ten zapach?
- To nasze pranie - odparł mnich.
-Też macie pomysły! - zachichotała, uderzając pięścią w ścianę. -
Pamiętajcie, mumia musi pojawiać się i znikać niezwykle szybko. Nie
chcemy przecież, żeby ktoś wyrżnął w te drzwi. W ciemności ich nie widać.
Bezpieczeństwo zwiedzających jest podstawowym problemem, o który
musimy zadbać - kopnęła mocno w ścianę. - Widząc mumię, ludzie cofną się
i uderzą w tę ścianę, tak jak to właśnie pokazałam. Trzeba ją będzie nieco
wzmocnić.
Rozległy się jęki dezaprobaty. Lizzie roześmiała się.
- Przecież macie jeszcze sporo czasu. Otwarcie dopiero pod koniec
tygodnia.
- Ale my mamy egzaminy śródsemestralne - poskarżył się mnich. - To
dlatego chcieliśmy wcześniej skończyć. Jesteś pewna, że ta ściana nie może
pozostać tak jak jest?
- Nie mogę ryzykować - odparła Lizzie - że jakiś wyrośnięty osiłek ją
rozwali, narażając siebie i was na niebezpieczeństwo. Będę tu w piątek na
końcową inspekcję - oznajmiła.
Wsiadając do samochodu zastanawiała się jednak, jakim cudem uda jej się
upchnąć w piątek jeszcze jedną inspekcję. Myślała, że tę tutaj będzie miała
dziś z głowy. Było jeszcze kilka innych domów, wymagających jej uwagi, w
tym ten, do którego właśnie zmierzała. Hotel Grozy w miasteczku duchów,
jednej z miejscowych atrakcji turystycznych.
Do święta Halloween [wilia Wszystkich Świętych, połączona ze
straszeniem, maskaradą i płataniem figli, przyp. tłum.] pozostał jeszcze
Zgłoś jeśli naruszono regulamin