Allison Heather (Mac Allister Heather) - Milosne manewry.rtf

(395 KB) Pobierz

 

Heather MacAllister

 

Miłosne Manewry

 

 


Rozdział 1

 

Organy grały cicho, a powietrze przesycał słodki zapach gardenii. Promienie słońca przenikały przez szyby. Czerwiec w Galveston był jak zwykle piękny. Druhny stały już w przedsionku kościoła, a goście cicho rozmawiali. Panowała uroczysta atmosfera wyczekiwania.

Pager pana młodego zabrzęczał natrętnie raz, a potem drugi.

– A niech to! – Carter Belden z irytacją wdusił przycisk i w tej samej chwili uświadomił sobie, że obok stoi z poważną miną pastor Royer, mający za chwilę powieść go do ołtarza. – Przepraszam bardzo – zreflektował się.

Brwi pastora ściągnęły się z dezaprobatą.

– Może lepiej... wyłączyć pager na czas ceremonii?

– Tak, naturalnie – mruknął Carter, ale kiedy zerknął na odczyt, drgnął. – To z mojego biura. Muszę zadzwonić – rzucił niecierpliwie.

– Panie Belden!

– Mój drużba jeszcze się nie pojawił. Może to właśnie wiadomość od niego – powiedział do osłupiałego pastora.

Pastor Royer odsunął rękaw swej szaty i spojrzał na zegarek.

– Jeśli się nie pospieszy, nie zdąży na ceremonię!

– W każdym razie mamy jeszcze parę minut, prawda?

– Tak, ale... – zająknął się pastor, lecz Carter już go nie słuchał. Wielkimi krokami ruszył w stronę kościelnej kancelarii. Duchowny pognał za nim, powiewając połami sutanny.

– Co mam powiedzieć narzeczonej?

Carter zatrzymał się na moment z ręką na klamce.

– Proszę powiedzieć Dee Ann, że telefon dotyczy moich interesów. Zrozumie.

Dee Ann mogła zrozumieć, ale sam Carter – nie. Znał poświęcenie i lojalność współpracowników, ale nawet on nie spodziewał się, że wyciągną go sprzed ołtarza, aby omawiać sprawy firmy.

Musiało zdarzyć się coś nadzwyczajnego, choć z drugiej strony dzwonili przecież dzisiaj do niego od rana cztery razy, niepotrzebnie zawracając mu głowę. Domyślał się, że nie byli zachwyceni jego ślubem z córką konkurenta, ale, do licha ciężkiego, to jeszcze nie powód, żeby bezczelnie spóźniali się na uroczystość.

A już na pewno powinien tu być Saunders – prawnik, przyjaciel i drużba Cartera w jednej osobie.

Gdzie się ten facet podziewa?

Prawdopodobnie namawia Nikki Morrison, by zechciała się tu zjawić.

Odruchowo zwolniwszy kroku, Carter przywołał w myśli obraz szczupłej kobiety, wiecznie w ruchu, z zielonymi oczami i piegami, dobrze widocznymi, choćby nie wiem jak starannie tuszowała je pudrem.

- Ach, Nikki... – uśmiechnął się do własnych myśli. W gruncie rzeczy nie zdziwiłby się, gdyby nie przyszła, choć wiadomość o ślubie szefa przyjęła w swój zwykły, chłodny i profesjonalny sposób.

Podszedł do stojącego na biurku w kancelarii telefonu i szybko wystukał numer. Czekał, wsłuchując się w dochodzący z głębi budynku dźwięk organów. Jeszcze nie grały marsza weselnego.

– Carter?

To był głos Nikki, napięty i zdyszany. Poczuł, że kołnierzyk nagle stał się za ciasny.

– Do diabła, co tam się dzieje, Nikki? Gdzie jest Saunders?

– Czy jesteśmy spóźnieni?

Carter ze świstem wypuścił powietrze przez zęby.

– Za trzy minuty mam stanąć przy ołtarzu. Gdzie on się, do cholery, podziewa? – Zaklął i rozejrzał się natychmiast, czy nikt nie słyszy. Tylko jakiś święty z obrazu patrzył na niego z dezaprobatą. Na wszelki wypadek odwrócił się do niego plecami.

– Carter? – odezwał się inny głos.

– Saunders?! Dlaczego cię tu jeszcze nie ma, draniu?

– Jesteśmy w samochodzie. – W głosie przyjaciela dało się wyczuć znużenie. – Nie zaczynaj bez nas.

Dobrze, że przynajmniej jego drużba nie miał wypadku. Jeszcze nie...

– Lepiej, żebyś się nie spóźnił na mój ślub! – warknął Carter.

– Nie!

– Zgodny chór zaskoczył go.

– Czy Julian i Bob jadą z wami?

– Tak. – Z daleka dotarł do niego głos Nikki.

– Zauważyłem w kościele żonę Boba i dzieciaki. O co tu chodzi?

– Carter, czekaj na nas. Musisz najpierw dowiedzieć się, co wykryliśmy.

– Czy coś na temat przejęcia...

– Cicho! Rozmawiamy przez komórkę.

Carter zacisnął wargi. Łatwość podsłuchiwania rozmów z telefonu komórkowego była powszechnie znana. Nie powinien zapominać, że nie można poruszać takich tematów.

– Czekaj, aż się zjawimy – powtórzyła Nikki. – Zrozum, muszę porozmawiać z tobą, zanim ożenisz się z Dee Ann.

– Posłuchaj jej – wtrącił Saunders. – Nie rób nic, dopóki się nie dowiesz, co mamy do powiedzenia.

– Nic z tego nie rozumiem. – Carter drgnął, słysząc niecierpliwe pukanie w szybę. Odwrócił się i zobaczył, że pastor Royer z panną Hicks, pełniącą rolę mistrza ceremonii, dają mu niespokojne znaki.

Wzruszył ramionami i wskazał na telefon. Panna Hicks otworzyła drzwi.

– Panie Belden, mamy już opóźnienie.

– Moment – szepnął w słuchawkę i z wymuszonym uśmiechem zwrócił się do zdenerwowanej kobiety: – Proszę powiedzieć wszystkim, że zapłacę im dodatkowo.

– Tu nie chodzi o pieniądze, panie Belden, tylko o czas.

Kąciki ust mężczyzny opadły w cynicznym uśmieszku. Z doświadczenia wiedział, że tak naprawdę zawsze chodziło o pieniądze.

– Niech kamerzysta zrobi jeszcze kilka ujęć szczęśliwej narzeczonej. – Wiedział, że Dee Ann bardzo lubi pozować. – Przydadzą się do rodzinnego albumu.

– Na razie filmuje gości na galerii – odęła się panna Hicks.

Carter spróbował innego uśmiechu.

– Mój drużba się spóźnia – wyjaśnił przepraszającym tonem.

– Po pańskim ślubie mamy jeszcze w planie dwa – poinformował go sucho pastor. – Przecież to czerwiec – dodał znacząco.

– Przez pana opóźnią się tamte uroczystości – wtórowała mu z naganą w głosie panna Hicks.

Carter mógłby zaproponować gościom innych par rekompensatę finansową, ale wiedział, że w ten sposób nic nie zyska.

– Nikki, naprawdę nie można już dłużej przeciągać – rzucił w słuchawkę.

– Powiedz im, żeby zaczęli bez ciebie – doradziła.

– Jesteśmy zaledwie o parę ulic od kościoła.

– Odkładam teraz słuchawkę i wyłączam pager. Macie dziesięć minut i ani sekundy więcej. Jeszcze dziesięć minut, dobrze? – zwrócił się przymilnie do pastora i jego asystentki. Oboje zerknęli nerwowo na zegarki. Sam zaczynał już mieć dosyć. Przecież to w końcu jego ślub!

Wepchnąwszy ręce w kieszenie szarego ślubnego garnituru, Carter wielkimi krokami ruszył do poczekalni dla kawalerów. Był pewien, że Dee Ann będzie wściekła, choć nie pokaże tego po sobie. Ta zimna teksańska piękność rozumiała doskonale, na czym ma polegać związek z zamożnym i wpływowym mężczyzną, i jaka rola jej przypada. Tak ją wychowano: na wzorową małżonkę przemysłowego rekina, która nigdy nie pyta o interesy męża. Nie znaczy to, że nie oczekiwała żadnej rekompensaty za swoją wyrozumiałość i tolerancję.

Jednak przyszły małżonek zbytnio się tym nie przejmował. Bawiło go obserwowanie, jak Dee Ann próbuje nim manipulować, i pozwalał jej na małe zwycięstwa.

Poślubienie Dee Ann uznał za jeden ze swoich najlepszych pomysłów. Była materiałem na znakomitą żonę, a tego właśnie potrzebował – tradycyjnego układu, gdzie kobieta rządzi domowym ogniskiem, a mężczyzna zajmuje się zarabianiem pieniędzy. I choć entuzjastycznie odnosił się do walki o prawa kobiet, musiał przyznać, że nie nadawałby się na męża kobiety wyzwolonej.

Już raz tego próbował i mocno się sparzył. Kiedy dwoje partnerów koncentruje się na swoich karierach, oboje zapominają o małżeństwie.

Carter nie miał zamiaru znów popełnić tego błędu. Dee Ann nie ukrywała, że uważa małżeństwo i działalność charytatywną u jego boku za karierę. Carter cenił ją za szczerość. Wiedział również, że nie będzie musiała pracować, jak wiele kobiet obecnie, gdyż jego dochody wystarczą. Znając ją, uznał, że będzie się znakomicie czuła, zasiadając w radach różnych dobroczynnych organizacji, korzystając z jego pieniędzy dla wsparcia swoich chwalebnych przedsięwzięć. Będzie to znakomita harmonia oczekiwań i potrzeb.

Tak, mają szansę na świetne ułożenie sobie życia.

Oczywiście pod warunkiem, że Saunders i reszta wreszcie się pojawią...

Carter stanął przy oknie i nerwowo wyglądał, starając się nie patrzeć na zegarek. Po raz kolejny poprawił krawat i mankiety, a potem poklepał się po kieszeni, wyczuwając kształt ślubnej obrączki. Na całe szczęście uznał, że lepiej, jeśli on będzie miał ją przy sobie. Jak się okazało, na Saundersa nie można było liczyć.

– Carter? Jesteś tam? – Zadyszany i czerwony na twarzy drużba zajrzał do pokoju.

– No, macie szczęście. – Carter pokręcił głową, tłumiąc głośne westchnienie ulgi. Za Saundersem do pokoju wkroczyli Julian, Bob – i Nikki.

Nieoczekiwanie dla samego siebie, bardzo ucieszył się na jej widok. Pomimo rozpadu ich burzliwego związku pozostali dobrymi przyjaciółmi. Nikki była jedyną kobietą, z którą się przyjaźnił. Widocznie zależało mu na jej obecności na ślubie, na jej akceptacji bardziej, niż sądził.

– Ależ się przez was denerwowałem. – Carter bez cienia pretensji poklepał Saundersa po ramieniu. Mniejsza o to, co było, teraz już wszystko pójdzie dobrze.

– Musimy porozmawiać – nalegała Nikki.

– Jasne, jak tylko ceremonia się skończy, urwę się i dołączę do was w holu – zapewnił Carter, popychając drużbę do drzwi.

– Musimy porozmawiać teraz – stwierdziła stanowczo Nikki, a Saunders zaparł się i nie chciał zrobić kroku.

Carter obejrzał się zaskoczony i zobaczył, że pozostali mieli równie poważne miny. Nikki podeszła do niego, wymachując teczką z papierami.

– Julian, pilnuj drzwi – nakazała, rozkładając je na klęczniku, który podsunął jej usłużnie Saunders.

– Co jest grane? – Dobry humor Cartera prysł.

– Chodzi o transakcje giełdowe – poinformowała go Nikki.

– O, nie, dosyć już na dzisiaj – warknął z irytacją. Przez całe rano suszyli mu głowę tymi teoriami na temat przejęcia akcji.

– Posłuchaj – Bob, jego główny księgowy, poprawił okulary na nosie i popukał palcem w kartkę z kolumnami cyfr – to jest wykres aktywności Belden Industries na giełdzie w ciągu ostatnich dwóch miesięcy w porównaniu z analogicznym okresem zeszłego roku.

Carter pobieżnie obejrzał wyniki.

– No i co z tego? – Wzruszył ramionami, patrząc na ich poważne twarze. Chyba nie oczekiwali, że zacznie się teraz wgłębiać w wykresy! – W każdym razie nie widzę tu niczego, co miałoby opóźnić mój ślub.

– Tu są kupujący, a tu sprzedający – kontynuował niewzruszenie Bob.

Carter milczał.

– Twój przyszły teść zakupił duży pakiet. – Nikki wskazała mu wyniki Karrenbrock Ventures.

– I co z tego? Uważam to za dowód zaufania.

Nikki wymieniła spojrzenia z Saundersem.

– Zgodnie z umową przedślubną obiecałeś przekazać Dee Ann dziesięć procent swoich udziałów w Belden Industries, jeśli ślub zostanie zawarty – przypomniał Saunders.

Carter doskonale pamiętał, jak Saunders i Nikki wybrzydzali na tę umowę.

– Wiedzieliście o tym od dawna – stwierdził.

Nikki chwyciła arkusze Bobu.

– Te dziesięć procent dodane do udziałów Karrenbrock uprawnia ich do zasiadania w radzie nadzorczej.

– Przekażę akcje imiennie Dee Ann, więc pozostaną w rodzinie.

W oczach Nikki dostrzegł rozczarowanie i poczuł wyrzuty sumienia. Wiedział, że postąpił niedelikatnie, podkreślając nową pozycję Dee Ann, ale przecież oni, do licha, rujnowali mu ślubną ceremonię!

Saunders odchrząknął z powagą.

– Ten pakiet może być uznany za osobistą własność twojej żony, z którą będzie mogła zrobić co zechce.

– I nic nie powstrzyma jej przed sprzedaniem udziałów tatusiowi – odezwał się Julian spod drzwi. – A jeśli tatuś wpadnie na pomysł, by wyegzekwować swoje prawa, Karrenbrock może poważnie zagrozić pozycji Belden Industries.

– To się nie stanie – orzekł pewnym głosem Carter.

– Albo inaczej: tatuś mógłby jej odstąpić swoje udziały – dorzuciła Nikki.

O tym nie pomyślał.

– W porządku, załóżmy, że właśnie to zrobi – powiedział lekko. – Taki ślubny prezent. Wówczas próbowałbym odkupić część akcji Belden.

Nie wyglądali na przekonanych. Westchnął i rozłożył ręce.

– Słuchajcie – zaczął, zmuszając się do swobodnego uśmiechu, który dziwnie wyglądał w zderzeniu z ich iście pogrzebowymi minami. – Dee Ann nie jest zainteresowana biznesem. Nie jest podobna do ciebie. – Popatrzył znacząco na Nikki.

Nikki z pogardą uniosła podbródek.

– Tak mi też mówiono.

Jej spojrzenie powiedziało Carterowi, że nie była tak pozytywnie nastawiona do jego małżeństwa, jak przypuszczał.

– Okay, rozumiem, że macie uzasadnione obawy – stwierdził. Wyraz ulgi przemknął po zatroskanych twarzach. – W takim razie pozwólcie, że szybko wezmę ten ślub i zaraz sobie to przedyskutujemy.

– Wtedy będzie za późno! – W głosie Saundersa zabrzmiała panika.

Carter, ignorując go kompletnie, pogrzebał w stercie różnych pudełek na starej sofie, wyciągnął opakowanie z kwiatem do butonierki i wyjął go. Kwiat był jeszcze świeży.

– Masz – wręczył roślinę Bobowi, odpiął swój własny i rzucił go Nikki. – Przypnij go Saundersowi, dobrze?

– Ale. . chyba nie możesz pozwolić sobie na ślub z nią po tym, co usłyszałeś? – wyjąkała.

– Nie przesadzajcie – zbagatelizował, z trudem układając sobie w butonierce świeży bukiecik. Powinien robić to Saunders albo jeszcze lepiej – Nikki.

– Jest coś jeszcze, o czym powinieneś wiedzieć – dodała Nikki z nutą desperacji w głosie.

Jej ton napełnił Cartera dumą. Ich troska o firmę wykraczała daleko poza zwykłe zaangażowanie urzędników. Uważali ją również za swoją. Dobra, dobra, upomniał się nagle, a jednak firma jest moja i czas przerwać tę nonsensowną dyskusję.

– Później, moja droga – rzucił niecierpliwie.

– Nie! – Nikki uwiesiła się u jego ramienia, Saunders chwycił go za drugie.

– Hej, pognieciecie mi garnitur!

– Carter, słuchaj. – Bob wyciągnął inne wykazy. – Lacefield Foods należą do Karrenbrock Ventures. Dwa tygodnie temu Lacefield kupiły akcje Belden Industries.

To dopiero przykuło uwagę Cartera.

– Pokażcie. – Wziął do ręki plik kartek i przejrzał go uważnie, po czym oddał z westchnieniem. – Nie tak dużo, żeby się martwić.

– Owszem, w tym jednym przypadku – przyznał Bob. – Ale podejrzewam, że jeszcze niejedna firma z tego wykazu może się okazać przybudówką Karrenbrock Ventures.

– A w takiej sytuacji nie należałoby się wyzbywać dziesięciu procent udziałów – dokończył Julian.

Carter przyjrzał się uważnie twarzom swoich zaufanych urzędników i przyjaciół zarazem. Julianowi, swojemu zastępcy, wyrafinowanemu znawcy kobiet i sztuki. Bobowi, łysiejącemu księgowemu, zawsze niespokojnemu Saundersowi i Nikki...

Stała sztywno, zaciskając palce na teczce. Było w wyrazie jej twarzy coś więcej niż zwykła troska o przedsiębiorstwo. Na nią Carter patrzył najdłużej, poruszony spojrzeniem i kryjącą się w nim... czyżby paniką? Nie, to nie miało sensu. Zupełnie jakby pragnęła, by odwołał ślub za wszelką cenę.

Smętny uśmiech zagościł na chwilę na jego wargach. Nasz czas był i minął, dziecinko. Gdyby byli sami, powiedziałby to głośno. Zamiast tego zwrócił się do pozostałych:

– Jednym słowem chcecie, żebym odwołał swój ślub tylko z tego powodu, że jakaś kompania kupiła mało znaczący pakiet akcji?

Spojrzeli po sobie, po czym odezwała się Nikki:

– Nie odwołał, tylko przełożył, dopóki nie sprawdzimy, ile dokładnie udziałów kontroluje Karrenbrock i przez jakie firmy.

– Chyba żartujecie...

Stanowczo pokręciła głową.

– Dam sobie rękę uciąć, że jej ojciec zrobi ruch w poniedziałek, kiedy ty będziesz odbywał podróż poślubną.

– Absurd – powiedział Carter, patrząc na ich miny, które mówiły coś zupełnie przeciwnego.

– Pomyśl, każdy by tak zrobił na jego miejscu. Idealny moment!

– Ale nie człowiek, który będzie moim teściem – oburzył się Carter. Nikki najwyraźniej udało się przekonać innych do swojej paranoidalnej oceny sytuacji. – To nie ma sensu. Dlaczego miałby mi to robić?

Julian wzruszył ramionami.

– Być może dlatego, że nadarza się dobra okazja.

– Zgoda, stary Karrenbrock jest bezwzględny, ale przecież nie będzie podstępnie pogrążał męża córki – nie dowierzał Carter. – Dee Ann nigdy by mu tego nie wybaczyła.

– Ona też pewnie macza w tym palce – powiedziała zjadliwie Nikki.

Carter miał ochotę podrzeć w strzępki ich wykazy. Zamiast tego zacisnął palce na krawędzi klęcznika.

– Macie pretensje, że daję jej dziesięć procent, tak?

– Nawet jeśli nie dasz, też się odsłonisz – odparowała Nikki.

– Radziłem, żebyś nie sprzedawał akcji dla sfinansowania tego projektu poszukiwań ropy – włączył się Bob. Zabrzmiało to właściwie jak „a nie mówiłem”.

– A ja scedowałam twoje udziały na Cartera, własne też – pokiwała głową Nikki.

– Może ona za mało próbowała cię... – zaczął Bob, ale Carter uciszył go spojrzeniem.

– Nadchodzi pastor! – zdążył ostrzec Julian, a już wielebny Royer wpadł jak burza do pokoju.

– Pan Belden... i drużba?

– Jestem! – Saunders wystąpił naprzód, mnąc w ręku nieszczęsny bukiecik.

– Saunders! – syknęła Nikki.

– Chodźmy. – Carter ujął swojego drużbę za łokieć.

– Carter! – wrzasnęła tak głośno, że wszyscy zamarli. Pobladła, a piegi wystąpiły na jej twarzy wyraźnie jak płatki cynamonu w porannym capuccino Cartera. Nie akceptowała jego małżeństwa z Dee Ann. Serce zabiło mu żywiej.

– Da nam ojciec jeszcze kilka minut? – zapytał pastora.

– Młody człowieku – wielebny Royer głęboko nabrał powietrza – panna Karrenbrock czeka w przedsionku kościoła z druhnami. Organista już przynajmniej piąty raz gra „Niebiańskie pastwiska”, świece się wypalają, a biedna panna Hicks usiłuje ratować tort. Dlatego chciałbym uprzejmie pana prosić, żeby pan był łaskaw odłożyć interesy na później.

Carter przygryzł wargi.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin