Michaels Fern - Powrót.pdf

(1121 KB) Pobierz
Fern Michaels
Fern Michaels
Powrót
(The Delta Ladies)
Przełożyła Maciejka Mazan
Rozdział 1
Na wysokości piętnastu tysięcy metrów pilot, siedzący za sterami
dwusilnikowego beechcrafta, może się spodziewać niewielkich zamgleń i
chmurek, wyglądających jak strzępki puchu rozrzuconego przez potężne turbiny
samolotu. Ale tego dnia niebo było bezchmurne i intensywnie błękitne. Poranne
słońce rozproszyło nieliczne obłoki i prażyło bezlitośnie. Kokpit zaczął
przypominać piekarnik; nawet pracujące bez wytchnienia wentylatory nie były
w stanie obniżyć nieznośnie wysokiej temperatury. Ten olśniewający dzień
przypominał Caderowi Harrisowi chwile spędzone z wędką na brzegu rzeki w
oczekiwaniu na lina lub, przy wyjątkowym szczęściu, na dorodnego szczupaka.
Był to odpowiedni dzień na powrót do rodzinnego miasteczka Hayden w
Luizjanie.
Cader zmrużył oczy i spojrzał na zachód; widział z tej odległości długą,
dobrze ubitą glinianą drogę prowadzącą do wyasfaltowanego lądowiska.
Zerkając na wskaźniki, upewnił się, że benzyny wystarczy mu jeszcze na
piętnaście minut lotu. Skręcił ostro o dwadzieścia stopni w lewo, kierując się na
wschód, w kierunku przeciwnym niż miejscowe lotnisko. Na razie nie połączył
się z wieżą kontroli lotów i nie poprosił o zezwolenie na lądowanie. Posłuszny
wewnętrznemu impulsowi zaczął powoli zataczać niskie kręgi nad miastem.
Wydawało mu się, że jeśli wzniesie się jeszcze wyżej, na pułap dwudziestu
tysięcy metrów, spojrzy z nowej perspektywy na miejsce, w którym wszystko
się zaczęło.
To tutaj, w delcie Luizjany, nad leniwymi wodami Missisipi wpływającej
na otwartą przestrzeń Zatoki Meksykańskiej, leżało Hayden. Biała wieża
kościoła Baptystów, położonego wśród soczystozielonych łąk, górowała nad
miastem. Na tyłach kościoła widać było zarysy starannie utrzymanych
nagrobków. To spokojne miasteczko, liczące może piętnaście tysięcy
mieszkańców, zostało nazwane imieniem założyciela, Jathy Haydena. Swoją
nazwę nosiło z dumą już od stu siedemdziesięciu pięciu lat.
Cader uśmiechnął się do siebie. Z góry miasteczko nie różniło się niczym
od innych małych miejscowości. Mieszanina najróżniejszych stylów
architektonicznych, od renesansu po nowoanglikańskie anonimowe pudełka,
odzwierciedlała tutejsze upodobania. Ale także oglądając Hayden z bliska,
trzeba było uznać je za jedno z tysięcy identycznych miasteczek; spotykało się
tu ulicę Magnoliową i rondo Wiśniowe, a w niedzielę wszyscy jadali na obiad
smażone kurczaki i placek z orzechami. Cader znał dobrze tutejszych
mieszkańców, ich upodobania i uprzedzenia, najlepsze i najgorsze cechy
charakteru, które ukształtowały obecne oblicze Hayden - miasteczka takiego, jak
wszystkie inne.
Bystry wzrok Cadera wyłowił wąskie pasemko torów, dzielących miasto
na dwie części. Zawrócił nad północną stroną Hayden, by znaleźć się jak
najdalej od plątaniny szyn i rzędów ruder. Jak najdalej od miejsca, w którym się
urodził. Skupił uwagę na bardziej efektownej części miasta, gdzie widniały
starannie utrzymane trawniki i schludne szeregi domków.
Przypomniał sobie znaki pamiątkowe, postawione przy obsadzonych
drzewami ulicach przez Ligę Kobiet. Wskazywały one - uważane za ważne -
takie miejsca, jak dom Jathy Haydena, jego pierwsze mieszkanie, czy też
bibliotekę imienia Jathy Haydena, założoną przez Jathę i Cloris Haydenów.
Cader zacisnął zęby i zrobił minę, którą można było uznać za uśmiech.
Uświadomił sobie jedyny pewny fakt historyczny: to kobiety z Hayden
zadecydowały, gdzie staną odpowiednie znaki.
Spojrzenie Cadera padło na pokryty papą dach liceum imienia Jathy
Haydena. Tu spędził cztery najważniejsze lata swojego życia: cztery lata sławy i
chwały, jaką zyskał dzięki sukcesom osiąganym na boisku futbolowym,
sukcesom, które zapewniły mu wstęp do college'u i szalonego świata
profesjonalnego futbolu.
Talent objawiony w dziedzinie piłki nożnej pozwolił Caderowi zabłysnąć.
Mimo kiepskiego życiowego startu, mimo iż urodził się po gorszej stronie
torów, zdołał ściągnąć na siebie uwagę Fostera Doyle Haydena, ostatniego
żyjącego potomka założyciela miasta. Futbol był pasją Haydena, a kiedy Cader
dał się poznać jako świetny piłkarz, Foster Doyle docenił go. Plotka głosiła, że
zaproponował Caderowi stypendium na studia na uniwersytecie Tulane, a on je
przyjął.
Cader zacisnął usta w ponurym grymasie. Niektórzy mogliby powiedzieć,
że porzucił swoich bliskich. On wolał to określać raczej jako zamknięcie
pewnego rozdziału w życiu. A rozdział ten obejmował całą dotychczasową
egzystencję, także związek z Ireną Hayden złotowłosą, śliczną córką Fostera
Doyle, prawdziwie złotą dziewczyną o temperamencie rasowego konia i
nieograniczonym apetycie luksusowej dziwki. Kiedy Foster Doyle oznajmił
Caderowi, że Irena nosi jego dziecko, chłopak zrozumiał, że wszystkie jego
ambicje rozwiewają się jak pył na wietrze. Sądził, że Hayden zbeszta go i
zażąda, by poślubił Irenę. Wyobraził sobie siebie jako poddanego w imperium
Fostera Doyle'a, zdanego na jego łaskę i niełaskę. Ale Hayden zaskoczył go,
otwierając przed nim drogę ucieczki. - Ma opuścić miasto... nigdy więcej nie
spotkać się z Ireną... za co miała go spotkać nagroda w postaci opłacenia
studiów na uniwersytecie Tulane, utrzymanie i pokrycie wszelkich kosztów, nie
wspominając o przyjemnej sumce, która miała co miesiąc napływać na jego
konto w banku.
Ucieczka... Cader Harris myślał o tym nie raz. Nawet więcej, niż
ucieczka... spełnienie marzeń... cel, do którego dążył przez całe życie, choć nie
sądził, że będzie go mógł osiągnąć.
Tulane... perła uniwersytetów Południa... pieniądze na ubrania, samochód
i jeszcze coś na wsparcie dla ojca-pijaka. Wystarczyło zgodzić się na ofertę
Haydena.
Ale przecież była Irena. Hayden parsknął szyderczo, widząc wahanie
Cadera. Irena musiała utrzymać swoją pozycję, a rodzina - zachować dobre
imię. Problem związany z Ireną można było łatwo rozwiązać.
Cader nie potrafił się zdobyć na natychmiastową decyzję. Kochał Irenę,
ale pokusa odcięcia się od upokarzających początków i ucieczka na wyżyny
Tulane - na koszt Haydena - była nie do odrzucenia. Miał przed sobą cały świat.
Wyglądał jak model z okładek magazynów - miał odpowiednią prezencję i
seksapil. Mógł stać się gwiazdą! Gigantem futbolu! Dziewczyny będą go
uwielbiać, a faceci uschną z zazdrości.
Ku jego zaskoczeniu zerwanie z przeszłością okazało się
nadspodziewanie trudne. Podczas kursu przygotowawczego, jaki musiał odbyć
przed rozpoczęciem studiów, dowiedział się z gazet o zaskakującym ślubie
Ireny i Arthura Thomasa. Wiadomość ta przygnębiła go. Mimo iż był otoczony
tłumem szalejących za nim dziewcząt, myślami ciągle wracał do Ireny. Musiał
przyznać, że czuje żal, jakby coś utracił. Dopiero znacznie później odkrył, że
zerwanie nie pozostawiło jednak głębokich blizn.
Pewnego wieczoru po treningu z uniwersytecką drużyną zdarzyło mu się
przeglądać gazetę z rodzinnego miasta. W rubryce towarzyskiej przeczytał, że
Irena Hayden-Thomas urodziła syna. Szybko policzył miesiące. Syn. Jego syn.
Kevin Hayden-Thomas był jego synem.
Kiedy Foster Doyle oznajmił, że „zajmie się wszystkim", Cader
zrozumiał, że oznaczało to aborcję.
Teraz, przyglądając się miastu Hayden z kabiny samolotu, powrócił
myślami do rzeczywistości. Gdzieś, pomiędzy łatami tej zieleni, mieszka jego
syn. Chłopiec, który nazywa się Kevin Thomas. Cader postanowił, że go
odszuka i spotka się z nim.
Musiałem zamknąć ten rozdział - usprawiedliwiał się przed samym sobą.
Tak naprawdę nie zamierzał sprzedać Ireny ani swojego dziecka za szansę
przekroczenia magicznej linii torów i wejścia do przyzwoitego towarzystwa. Aż
do dzisiaj dotrzymał swojej części umowy. Nie wrócił do Hayden nawet na
pogrzeb ojca. Co zresztą nie było dla niego wielkim poświęceniem. Gdy w
chwili słabości sumienie zaczynało mu doskwierać, mówił sobie, że wystarczy
gwizdnąć na palcach, a Irena przybiegnie nie bacząc na nic. Na razie trzymał
tego asa w rękawie; jeszcze nigdy nie próbował zagwizdać.
Poza granicami miasta krajobraz rozmywał się w wielkich, płaskich
połaciach pól; samolot Cadera mknął teraz nad zajezdniami dla ciężarówek,
rozmieszczonymi na obrzeżach Hayden. Jakieś trzy, cztery kilometry dalej
widać było piętrzące się wysoko wieże wiertnicze, należące do spółki Delta Oil,
a pod rozprażone południowe niebo strzelały nigdy nie gasnące płomienie
wydobywające się z szybów. Był to widok przywodzący na myśl zionącego
ogniem potwora.
Cader uśmiechnął się do własnych myśli i zmrużył oczy przed rażącymi
promieniami słońca. Beechcraft opadł ku groźnie wyglądającym maszynom ze
stali i potężnym przęsłom Delta Oil. Dwie myśli jednocześnie zajmowały jego
umysł: staruszek Hayden, papcio wszystkich, i dobra, stara Delta Oil.
Zanim jeszcze zbliżył się do poczerniałego molocha rafinerii, przyjrzał się
szerokiemu na około pięć kilometrów pasowi plaży i setkom akrów ciągnących
się za nią nieużytków, porośniętych stepową trawą. Była to kość niezgody
pomiędzy magnatami naftowymi z Delta Oil a mieszkańcami Hayden. To tutaj,
w miejscu znanym jako plaża Jatha, Delta zamierzała wznieść ponure i
hałaśliwe zbiorniki do przechowywania skroplonego gazu naturalnego.
Aczkolwiek tytuł własności terenu, który stanowił miejsce niewinnych
igraszek młodzieży Hayden spoczywał w rękach władz miejskich, Foster Doyle
Hayden, ostatni żyjący spadkobierca nazwiska założyciela miasta był zażartym
przeciwnikiem tego planu. A jego zdanie liczyło się w tym małym, sennym
miasteczku.
Foster Doyle Hayden lubił prezentować się światu jako powściągliwy
dżentelmen, siwowłosy ojciec miasta. Uważał, iż jest zobowiązany do hojnego
wspierania swojego miasta. Był wzorem wszelkich cnót, wcieleniem
najszczytniejszych ideałów. W cichości ducha lubił porównywać się do Teddy
Roosevelta -człowieka o miękkim głosie i twardej ręce.
Członkowie rady miasta, której przewodniczył Foster Doyle, nieraz mieli
okazję przekonać się, że był on człowiekiem o twardej ręce. A w sprawie spółki
naftowej Delta Oil poczuli ową rękę na własnej skórze.
Okazał się nieprzejednanym wrogiem rozwój u spółki. Był głuchy na
wszystkie argumenty, wskazujące na korzyści ekonomiczne, płynące z
działalności Delta Oil. Chciał, aby miasto trwało niezmienione, pogrążone we
śnie. Nowa inwestycja Delta Oil oznaczałaby postęp. Do jego miasta zaczęliby
napływać obcy ludzie. Postęp oznaczał rozwój i zmiany, których Foster Doyle
nie życzył sobie. Nie chciał stracić kontroli nad Hayden na rzecz tej bandy
postrzeleńców z rewolucyjnymi pomysłami, którzy najprawdopodobniej byli
bogatsi od niego. Nie chciał przyglądać się, jak ich pomysły przynoszą owoce.
Foster Doyle był pewien swoich wpływów. Rada miejska doskonale
rozumiała jego niemal jawne groźby. I dobrze, o to chodziło. Przyjęli do
wiadomości pełne troski oświadczenie, że budowa nowego centrum
medycznego odwlecze się na czas nieokreślony; wiedzieli, że bez jego wsparcia
finansowego budowa nowego skrzydła biblioteki oraz rozmaite projekty rady
miasta nigdy nie ujrzą światła dziennego.
Miasto znajdowało się w żelaznym uścisku Fostera Doyle - uścisku, który
w razie potrzeby mógł miażdżyć i łamać. Delta Oil musiała znaleźć kogoś, kto
Zgłoś jeśli naruszono regulamin