Zgubna nauka o prymacie sumienia.doc

(49 KB) Pobierz
Zgubna nauka o prymacie sumienia

Zgubna nauka o prymacie sumienia

1. W zakończeniu rozważań o moralności naszych czynów i o czynach moralnie złych, czyli o grzechach, musimy wrócić raz jeszcze do sprawy sumienia i zobaczyć, jaka winna być jego rola w tej dziedzinie i jak nie dopisuje ono wtedy, gdy człowiek grzeszy. Mówiąc o grzechu kładliśmy szczególny nacisk na działalność woli, gdyż w samej rzeczy ona jest głównie odpowiedzialna za wybór dobra, które ma być przedmiotem czynu; ale rozum ma też udział w tej odpowiedzialności, nie tylko wtedy, gdy zawini niewiadomością, ale i wtedy, gdy pozwala woli przymusić się niejako do sadu praktycznego przeciwnego zasadom moralnym, które zna, lub też znać powinien.

W każdym bowiem grzechu, szczególnie zaś w grzechach popełnianych przez słabość i złą wolę, jest pewien rozdźwięk między poznaniem teoretycznym rozumu, a działalnością jego praktyczna. Doskonale ten rozdźwięk ujął św. Paweł w liście do Rzymian tam, gdzie mówi o "myślach spierających się z sobą, z których jedne skarżą, a drugie biorą w obronę"; a już przed nim Arystoteles, jak pamiętamy, ujął te zmagania się wewnętrzne sumienia w formę walki dwóch sylogizmów. Człowiek zna ogólne zasady moralne, podług których w danym wypadku powinien postąpić, i oto zaczyna się rozpatrywać w okolicznościach, aby się przekonać, w jaki sposób ogólne zasady mogą być wcielone w życie i jaką konkretną postać ma przybrać jego czyn. Jeżeli wola jego jest dobra i uczucie spokojne, proces ten odbywa się podług praw logiki, choć, jakeśmy to widzieli, do takiej pewności, jaka ma miejsce w dziedzinie teoretycznych rozważań, rozumowanie doprowadzić tu nie może.

Inaczej jest, gdy w woli lub w uczuciach jest już jakieś skrzywienie, gdy człowiek upodobał sobie już jakiś przedmiot i pragnąłby znaleźć jakaś racie, aby móc do niego dążyć. Otóż jeśli widzi, że zasady moralne na odpowiedni uczynek nie pozwalają, zaczyna szukać pomiędzy poszczególnymi okolicznościami, czy przypadkiem nie uda mu się znaleźć takiej, która by jednak pozwoliła na to, do czego go wola lub uczucia pchają. Wtedy zaczyna się proces demoralizowania rozumu przez czynniki pożądawcze, proces, którego każdy z nas nieraz był świadkiem w swoim wnętrzu. Gdy silniejsze uczucia są w grze, wola w miarę jak im ulega, naciska na rozum, aby znalazł jakąś rację, która by raz przynajmniej pozwoliła uczynić zadość ich pożądaniom; wiemy dobrze, jak słabe, śmieszne wysuwane tu bywają argumenta. Gdy już nie pod naciskiem namiętności, ale sama chce czego zakazanego, wtedy pobudza rozum do buntu przeciw prawu, każe mu dochodzić, czy prawo jest uzasadnione wzbudza w nim wątpliwości co do potrzeby jakichkolwiek praw moralnych, co do istnienia samego najwyższego prawo dawcy Boga. Każde prawo w tych razach wydaje się czymś złym ograniczeniem wolności, i te to zapatrywania stara się wola prze forsować w rozumie na miejsce zdawna znanych, ugruntowanych tam przekonań moralnych. Gdy wola swego dopnie i rozum sformułuje i wyda rozkaz, idący wbrew prawu moralnemu, które dobrze zna i które pamięta, wtedy mamy formalny grzech popełniony z całkowitym przyzwoleniem. Nie jest on z konieczność grzechem śmiertelnym, jakeśmy to widzieli, ale jest niemalże zawsze grzechem ciężkim, bo jest zupełnie świadomym popełnieniem czynu, który się uważa za zły. Czyn popełniony, nim takie całkowite przyzwolenie sumienia nastąpiło, nie będzie miał nigdy pełnej wartości i odpowiedzialności moralnej właśnie dlatego, że sumienie nie jest w nim całkowicie zaangażowane. Stad brak pełnego przyzwolenia może sprawić, że grzech skądinąd śmiertelny, w danym wypadku takim nie będzie. Pozostanie zawsze jednak odpowiedzialność za ten brak panowania nad sobą, który sprawia, że człowiek przechodzi do czynu, nim się nad nim dostatecznie zastanowi.

2. Z tego wszystkiego jasno wypływa, jaka jest w naszym życiu moralnym rola sumienia. Jeśliby ja porównać z wewnętrznym ustrojem państwa, należałoby powiedzieć, że sumienie ma władzę administracyjna i sądownicza, ale nie ma władzy prawodawczej. W rzeczy samej nie człowiek stanowi prawa moralne; są one ustanowione przez wyższych od jednostki ludzkiej prawodawców, przez Boga, przez Kościół, przez państwo, a człowiek ma za zadanie je poznać i potem w życiu stosować. To jest właśnie zadaniem sumienia, które, jakeśmy to już wyżej wyłożyli jest ściśle zawisłe od poznania teoretycznego, tj. od znajomości prawa moralnego. Nie stanowi ono praw postępowania moralnego, ale je stosuje do konkretnych wypadków życia, zarówno przed dokonaniem uczynku, jak i po; rządzi ono naszym życiem i sadzi je. I podobnie jak się zdarza, że ci, co piastują władzę wykonawczą lub sądowniczą, postępują wbrew prawom, których są stróżami i wykonawcami, czy to przez nieświadomość, czy też przez słabą lub złą wolę, tak i sumienie nieraz nie rachuje się z zasadami moralnymi. Ono też może postępować przeciw prawu przez nieznajomość, i widzieliśmy, jak się przedstawia w tych wypadkach sprawa jego odpowiedzialności. Ale wiemy, że bardzo często wydaje ono rozkazy wprost sprzeczne z zasadami moralnymi, i to z całą świadomością tej sprzeczności. Ulegając woli nieraz pod wpływem uczuć, rozdwaja się ono niejako w sobie, i choć w wyższej sferze swej działalności widzi drogę obowiązku, jednak w sferze niższej, stykającej się z konkretnymi danymi życia, schodzi na manowce, które prowadza do zaspokojenia nieraz najgorszych porywów duszy lub najniższych pożądań ciała. W tym rozdwojeniu mają swe źródło wyrzuty sumienia, które już po czynie powstają.

Widzimy wiec, jak zgubna w praktyce byłaby nauka o prymacie, czyli pierwszeństwie sumienia. Na pozór daje ona sumieniu wyższą jeszcze wartość, w rzeczywistości zaś pozbawia je tego silnego przedmiotowego oparcia, jakie w prawie moralnym posiada, i czyni zeń tarcze bezkarności dla tych wszystkich, którzy się z pod prawa moralnego chcą wyzwolić. W samej rzeczy, gdybyśmy chcieli w sumieniu widzieć najwyższa normę życia moralnego, lub, innymi słowy, gdybyśmy mu chcieli przyznać władzę prawodawczą, nie mającą ponad sobą żadnej wyższej instancji, do której można by się zwrócić w razie nadużycia, wtedy z konieczności ustałaby wszelka możność sądzenia ludzi, ganienia ich, karania itd. Działalność sumienia ludzkiego można sądzić tylko wyższym od niego prawem moralnym. Kto tej wyższości nie uznaje, ten traci wszelką logiczna podstawę do sądzenia ludzi, do kierowania nimi; upada wtedy cały porządek społeczny, upada nawet możność wychowywania młodych pokoleń. Ustaje wreszcie wszelkie prawo sądzenia i krytykowania innych, o czym dobrze powinni pamiętać zwolennicy prymatu sumienia. Jest to zupełnym brakiem konsekwencji z ich strony, gdy sobie pozwalają na jakiekolwiek krytyki postępowania innych ludzi, w których winni tak samo uszanować głoszoną przez siebie zasadę, jak tego i dla siebie wymagają.

Najlepszym dowodem fałszywości doktryn o prymacie sumienia jest świadectwo tegoż sumienia w formie jego wyrzutów Nie są one niczym innym jak uznaniem, że nie my sami stanowimy o tym, co jest dobre lub złe, lecz, że zadaniem naszym jest stosować się do norm danych nam od Boga przede wszystkim w naszej naturze; świadczą one następnie, że gdy od tych norm odstępujemy, uznajemy w tym nasza winę. Wyrzuty sumienia są praktycznym sądem pouczynkowym, którym sami siebie sądzimy i krytykujemy, czyli uznajemy naszą zależność od prawa moralnego.

3. Szczególna trudność na tym punkcie przedstawia zagadnienie przewinień popełnianych bez wyrzutów sumienia, czyli z przeświadczeniem, że się dobrze robiło. Zdawałoby się, że tu doktryna o prymacie sumienia winna mieć pełne zastosowanie, skoro, jakeśmy to sami uzasadnili (§. 9. n. 4), człowiek winien zawsze iść za nakazami swego sumienia. Już jednał wtedy zwróciliśmy uwagę na to, że sumienie zawsze obowiązuje ale nie zawsze usprawiedliwia, czyli innymi słowami, że może się zdarzyć, iż człowiek, idąc za rozkazem sumienia, jednał zgrzeszy, a to mianowicie jeśli zawinił w samym uformowaniu swego sumienia. Nieraz może się człowiek znaleźć w niemożności poznania jakiegoś prawa moralnego, lub jakiejś okoliczność swych czynów, dzięki czemu czyn ten będzie niedobry; może to pociągnąć dla niego ujemne następstwa, np. odpowiedzialność za zabójstwo czysto przypadkowe, ale w sumieniu go obciążać nie będzie, skoro nie miał możności temu zapobiec. Bywa jednak często, że nakaz sumienia, co do którego w chwili czynu nie mamy wątpliwości, jest błędny z własnej naszej winy i wtedy by najmniej nie uwalnia nas od odpowiedzialności za grzech. Są to te nieraz bardzo skomplikowane sytuacje życiowe, kiedy sumienie się czuje przyciśnione i nawet pokrzywdzone przez sądy ludzkie i chętnie się ucieka do doktryn, które by je wzięły w obronę i zapewniły bezkarność. Sam człowiek nie widzi nieraz, gdzie jest tu źródło zła: to, że ludzie ujemnie sądzą jego postępowanie niepokoi go, a z drugiej strony zdaje sobie sprawę, że poszedł za głosem sumienia i nie widzi, jakby mógł był postąpić inaczej. Otóż źródła takich konfliktów sumienia nieraz sięgają dalekiej przeszłości i bardzo głęboko bywają ukryte, tak iż niełatwo samemu do nich dotrzeć.

Często będą to dawne zaniedbania w poznaniu zasad moralnych, prawd wiary lub obowiązków swego zawodu, kiedy indziej będzie rozproszenie umysłu stojące na przeszkodzie sumiennemu poznaniu konkretnych warunków i okoliczności danego czynu. Ale gorsze jeszcze, bo głębsze i trwalsze, będą spaczenia sądu praktycznego, które mają wtedy miejsce, gdy zło jakieś zakorzeni się mniej lub więcej na stałe w duszy. Tu dotykamy najgłębszego źródła tzw. konfliktów sumienia, których rozwiązanie wymaga nieraz długiego leczenia.

Jak to zobaczymy niżej w §. 32, każda wada, w miarę jak opanowuje dusze, daje te pewną stalą skłonność sądzenia wszystkiego z punktu widzenia, który jej odpowiada i cichego odsuwania innych obcych jej a tym bardziej wrogich względów na dalszy plan. Kto się jakiejś wadzie poddał i przyznał jej prawo obywatelstwa w duszy, ten będzie miał stale umysł w pewnym kierunku nastawiony i im bardziej będzie w nią brnął, tym mniej będzie sobie to uświadamiał. Napoleon, jak Roeder opowiada, bardzo się zdziwił, gdy mu na wyspie św. Heleny ktoś z towarzyszy zarzucił, że jest ambitny: "jeśli tak, to jest to u mnie równie nieświadome jak i krążenie krwi w żyłach". I w samej rzeczy tak jest; każda wada ma właściwe sobie zaślepienie, które nieświadomie wpływa na postępowanie i przez to stale paczy sady sumienia, urabiając je tak, aby stale zaspakajało jej pożądania. Zaślepienie tego rodzaju jest bardzo trudne do uleczenia przez to, że i wola jest w nim zaangażowana. Opanowana przez to jakieś nadmierne przywiązanie do danego dobra, nie chce ona wpływać na rozum, aby poddał rewizji swe stanowisko i zmienił swój sposób sądzenia, przeciwnie, jeszcze bardziej je utrwala, przez co wszelkie sprzeciwy i wyrzuty sumienia coraz bardziej cichną, a zaślepienie wzrasta. Wśród takich to rekrutują się wszyscy zwolennicy teorii prymatu sumienia i, gdy spotkają się z krytyka swego postępowania, chętnie się nią zasłaniają protestując przeciw nietolerancji w imię wolności sumienia.

Rozwiązanie podobnych konfliktów sumienia wymaga głębokiego wejścia w siebie i przeobrażenia swego ustosunkowani do celów życia, słowem tego, co nazywamy nawróceniem. One jedynie może otworzyć oczy i dać zrozumieć, że cały kierunek życia moralnego, który wpływał na kształtowanie się sumienia był fałszywy.

4. Jasnym się wobec tego staje, jakiej doniosłości dla utrwalenia sumienia w posłuszeństwie dla prawa moralnego jest wychowanie. Tylko zespół wszystkich cnót ujętych w jednolity charakter przez naczelną cnotę miłości i skierowany przez nią do celu ostatecznego może zapewnić tej kierowniczej czynności rozumu, jaką jest sumienie, to stałe nastawienie we właściwym kierunku, które by je chroniło od zaćmień i zaślepień.

W tym zespole cnót pierwszorzędną rolę odgrywa ta z nich, która ma zadanie usprawnić nasza działalność rozumu praktycznego w kierowaniu postępowaniem i którą nazywamy roztropnością; ona jest cnota kierującą samym sumieniem i wychowaniu jej natęży pilna poświecić baczność.

Gdyby zasady moralne były tak ściśle określone, iżby nam dawały w każdym poszczególnym wypadku dokładne wskazówki, jak mamy postąpić, rola sumienia byłaby bardzo prosta, polegałaby poprostu na pewnym automatycznym niemal stosowaniu praw do życia, tak jak to robią instynkty w życiu zwierząt. Wiemy jednak, że tak nie jest. Żadne prawo nie jest w możności przewidzieć wszelkich możliwych okoliczności, bo życie jest zawsze bogatsze i pełniejsze niż abstrakcje umysłu ludzkiego, jakimi są co do swej formy nasze prawa moralne.

I w życiu społecznym, czy ten, kto dzierży władzę wykonawcza i sprawuje rządy, czy też ten, co wymierza sprawiedliwość i sprawuje sądy, musza własnym rozumowaniem dopełnić to, co w prawie nie zostało określone; samo prawo na nich ten obowiązek wkłada, dając im nawet wskazówki, w jaki sposób mają to czynić. Podobną rolę ma i sumienie. Ono też ma za zadanie ogólne zasady moralności stosować do poszczególnych wypadków życia, i wciąż mu się zdarzy, że zajdą takie okoliczności, których prawo nie przewidziało, wobec czego samo ono winno dopełnić to, czego w prawie brakuje. Sumienie ma przeto też dużą władzę stosowania i nawet interpretowania prawa, ale na to, aby tę rolę należycie spełnić, musi przejść pewna szkołę i nabrać pewnej pod tym względem sprawności.

Te sprawność do kierowania się zasadami moralnymi daje sumieniu cnota roztropności, o której w drugiej części etyki obszerniej pomówimy. Ma ona na celu wyrobienie w nas umiejętności właściwego stosowania praw moralnych, interpretowania ich tam, gdzie nie są dość określone i wreszcie osądzenie naszych czynów po ich dokonaniu. Roztropność jest więc jakby wzmocnieniem i ochroną sumienia; nie daje mu się wahać i namyślać tam, gdzie obowiązek jest jasny; nie pozwala zbyt prędko się decydować wtedy, gdy potrzeba dłuższego namysłu i zastanowienia; broni je od spaczeń, od zobojętnienia na prawo moralne, od zwyrodnienia, od wszelkiego rodzaju zaślepień.

Podobnie jak pozostałe cnoty moralne mają za zadanie usprawnić władze pożądawcze a przede wszystkim wolę w szukaniu dobra zgodnie z prawem moralnym i przez to utrwalić niejako naszą wolność w dobrem, tak i roztropność ma to uczynić w naszej naczelnej władzy poznawczej, którą winna usprawnić w samym kierowania do dobra. Można o niej powiedzieć, że jest dla sumienia tym, czym tamte są dla wolności. Z przenikania się ich wzajemnego swym wpływem powinna powstać z jednej strony prawdziwa wolność sumienia, zaś z drugiej sumienność w korzystaniu z wolności, czyli jej wielka czujność na prawo boże, którą nazywamy prawością sumienia.

Kto dziedziny sumienia nie poddał pracy wychowawczej, kto nie postaraj się o to, aby mu nadać tę cechę prawości, a potem je w tej prawości utrzymywać i dalej rozwijać, u tego powoli będzie no usypiać, aż wreszcie stępieje zupełnie i zaślepnie, tak że człowiek zacznie pić grzech jak wodę. Tacy właśnie, gdy ich prawo moralne przyciśnie, zaczynają w imię uciśnionego sumienia protestować, choć całe ich życie moralne na tym polegało, aby nie dać się sumieniu rozwinąć i ugruntować.

Kto jednak o sumienie swoje się troszczył i starał się je wychować na podstawie zasad moralnych, ten nie będzie odczuwał rozdźwięku miedzy sumieniem a prawem; one się z nim połączą w jedno, i przekona się, jak wielkim dobrem dla człowieka jest prawo moralne. Doświadczy on na sobie prawdy tych słów księgi Kaznodziejskiej: "Kto szuka prawa, będzie nim napełnion, a kto nieszczerze z nim postępuje, obrazi się oń... Człowiek roztropny wierzy prawu Bożemu, a i prawo jest mu wierne".

za: J.Woroniecki OP, Katolicka Etyka Wychowawcza, Lublin 1986, tom I ss.291-299.

o.Jacek Woroniecki OP

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin