Annette Broadrick
Sydney, Australia, początek lutego 2004
Chcę się zwolnić - oznajmiła Jenna Craddock, patrząc na Basila Fitzgeralda, swojego szefa.
- Zwolnić się! Jak to, zwolnić się?! - Basil Fitzgerald, nie wierzył własnym uszom. Był niedźwiedziowatym starszym panem, od czterdziestu pięciu lat szczęśliwie żonatym z tą samą kobietą. Czasem gburowatym, oschłym i wybuchowym, ale Jenna wiedziała, że w gruncie rzeczy to człowiek o złotym sercu.
- Pracujemy razem już sześć lat. Masz tu doskonałą posadę. Dlaczego chcesz się zwolnić? Czy chodzi o podwyżkę? A może chcesz więcej urlopu? Jenna, powiedz mi, co się stało?!
- To nie ma nic wspólnego z pracą. Odchodzę z powodów osobistych.
- A więc wychodzisz za mąż, tak?
- Skądże. Harując u ciebie jak niewolnik, nie miałam czasu na randki - zażartowała. - Przenoszę się do Wielkiej Brytanii. Od dziecka zbierałam pieniądze, żeby, kiedy dorosnę, móc tam pojechać. Chcę trochę pozwiedzać i poznać życie.
- W porządku. Bierz urlop bezpłatny i jedź. Nie musisz się zwalniać.
- Nie mam pojęcia, jak długo to potrwa. Zresztą, kto wie, może zostanę. Nie chcę zostawiać cię w przekonaniu, że wrócę.
- Opowiadasz bzdury. Przecież jesteś Australijką, a jako cudzoziemka nie dostaniesz tam pracy.
- Prawdę mówiąc, urodziłam się w Konwalii i jestem obywatelką Wielkiej Brytanii.
- Naprawdę? Nigdy mi o tym nie mówiłaś. Myślałem, że jesteś rodowitą Australijką.
Jenna uśmiechnęła się, pozostawiając tę uwagę bez komentarza.
Basil zamilkł i przyglądał się jej dłuższą chwilę.
- Kiedy się nad tym zastanowiłem, doszedłem do wniosku, że nie wiem o tobie zbyt wiele. W zasadzie nie wiem nic poza tym, że jesteś doskonałą asystentką. Zorganizowałaś moją pracę, zapanowałaś nad terminami i umiałaś przypilnować wszystkiego, co się tu działo. Od kiedy cię zatrudniłem, żona uważa, że życie ze mną stało się o wiele łatwiejsze.
- Nie martw się. Wyjeżdżam dopiero za sześć tygodni, będzie więc dostatecznie dużo czasu, żeby na moje miejsce zatrudnić kogoś odpowiedniego.
Basil mruknął z powątpiewaniem.
Jenna uśmiechnęła się zadowolona, bo czułaby się rozczarowana, gdyby szef uznał, że znalezienie jej następczyni nie będzie problemem.
- Nic złego mi się nie stanie - powiedziała łagodnie. - Będę cię informować, gdzie jestem i co robię – obiecała.
- Widzę, że bez względu na to, co powiem, i tak nie zmienisz zdania.
- Nie, nie zmienię.
- Jedź więc. Jeżeli jednak nie znajdziesz tego, czego szukasz, cokolwiek by to było, pamiętaj, że zawsze możesz tu wrócić.
- Dziękuję.
- Maude będzie przekonana, że to przeze mnie.
- Nie martw się. Porozmawiam z twoją żoną. Wyjaśnię jej, że mój wyjazd nie ma nic wspólnego ani z tobą, ani z pracą. - Jenna uśmiechnęła się i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Basil wpatrywał się ze smutkiem w krzesło, na którym jeszcze przed chwilą siedziała dziewczyna. Nie tylko żałował, że jego kancelaria adwokacka straci dobrego pracownika, ale było mu przykro, że Jenna opuszcza Australię.
Koniec marca 2004
Witamy na Heathrow. Dziękujemy, że wybrali państwo British Airways. Mamy nadzieję, że lot był przyjemny i że planując kolejną podróż, ponownie wybiorą państwo nasze linie.
Jenna była wyczerpana podróżą. Wyleciała z Sydney dwadzieścia dwie godziny temu i, poza przesiadką w Singapurze, cały ten czas spędziła w powietrzu. W czasie lotu udało się jej kilka razy zdrzemnąć, ale nie miało to nic wspólnego z głębokim, regenerującym snem.
Przeszła przez odprawę celną, a potem zaczęła się zastanawiać, w jaki sposób dostać się do hotelu, w którym zarezerwowała pokój. Nie miała pojęcia, którą godzinę wskazuje jej wewnętrzny zegar, ale w tej chwili nie zamierzała tym się przejmować. W Londynie była szósta rano, a ona marzyła jedynie o wygodnym łóżku.
Minęły dwa dni i dwie noce, w czasie których Jenna odpoczęła na tyle, że była już gotowa rozpocząć swoją przygodę. Mówiąc Basilowi, że chce pojeździć po Anglii i pozwiedzać, nie kłamała. Przemilczała jednak, że ma nadzieję odnaleźć rodzinę, która nadal żyła gdzieś w Kornwalii.
Jenna przez większą część życia była sama jak palec i dlatego zdecydowała się dołożyć wszelkich starań, aby odnaleźć angielskich krewnych. Oczywiście, będąc zdana tylko na siebie, stała się dosyć niezależna. Nie zmieniało to jednak faktu, że często marzyła o dniu, kiedy będzie miała własny dom i liczną rodzinę.
Wynajęła mały, tani w eksploatacji samochód, dokładnie taki, jakiego potrzebowała. Własny środek transportu zapewniał jej swobodę ruchów. Kiedy będzie zmęczona lub po prostu zechce się zatrzymać, będzie to mogła zrobić. Podróż, którą zaplanowała, miała być przyjemnością. Takie bardzo długie wakacje bez określonego terminu zakończenia.
Zamierzała dotrzeć do wioski St. Just w Konwalii. To właśnie tam, razem z rodzicami, spędziła pierwsze pięć lat swojego życia. Kiedyś w tamtych okolicach mieszkała także siostra jej ojca, ciotka Morwenna, i Jenna miała nadzieję, że nadal żyje. Wiedziała, że będzie zaskoczona jej widokiem.
Pierwszą noc Jenna spędziła w niedużej wiosce ukrytej między falistymi wzgórzami hrabstwa Devon. Niespieszna, sielska egzystencja mieszkańców tego zakątka była całkowicie odmienna od szybkiego i nerwowego życia w Sydney czy w Londynie.
Tego wieczoru, zanim położyła się do łóżka, jeszcze raz przestudiowała mocno już zniszczoną mapę. Przyglądając się linii brzegowej Kornwalii doszła do wniosku, że wygląda jak wysunięty w stronę morza, lekko zagięty palec.
Następnego dnia ruszyła dalej, wybierając drogi tak, by choć z daleka czasem było widać morze. Kilka razy stawała na poboczu, a jeśli udało się jej dostrzec ścieżki, spacerowała nimi, zachwycona i przejęta, że nareszcie dotarła do kraju dzieciństwa.
Kiedy w końcu dojechała do St. Just, okazało się, że z łatwością znalazła miejsce, w którym mogła się zatrzymać. Tom Elliott, właściciel przytulnego zajazdu, poinformował ją, że o tej porze roku w Konwalii nie ma zbyt wielu turystów, więc jest dużo wolnych pokoi.
Jenna wyjaśniła, że nie wie jeszcze, jak długo zostanie w St. Just. Zaniosła bagaże do pokoju, odświeżyła się, a potem zeszła do recepcji i zapytała Elliotta, jakie atrakcje turystyczne oferuje St. Just.
- Jeżeli lubi pani piesze wędrówki, to w okolicy jest mnóstwo ciekawych szlaków turystycznych. Są tam również kromlechy, czyli kręgi kamienne, jeśli to panią interesuje. A dla tych, którzy mają czas na grę, jest klub golfowy.
- A gdybym tu chciała znaleźć pracę? - zapytała.
- To zależy. - Mężczyzna wzruszył ramionami. - Lepiej poszukać czegoś w Penzance. Tam jest większa szansa na przyzwoite wynagrodzenie. Wielu ludzi z St. Just dojeżdża do pracy w Penzance. Czyżby planowała pani zamieszkać w tej okolicy?
Jenna roześmiała się.
- Och, nie mam jeszcze żadnych konkretnych planów. Moja rodzina pochodzi z tych stron i koniecznie chciałam zobaczyć, jak tu jest. Kto wie, jeżeli mi się spodoba, to może zostanę.
Tom pokiwał głową.
- Zgadza się, Craddock to walijskie nazwisko.
- Szukam mojej ciotki, Morwenny. Z domu była Craddock, a po mężu Hoskins. Może słyszał pan o niej albo o innych Craddockach w tej okolicy?
- Nie, nic mi nie przychodzi do głowy, ale mieszkam tu dopiero od pięciu lat. Oboje z żoną chcieliśmy uciec od londyńskiego zgiełku. Szukaliśmy spokojnego miejsca i w rezultacie przenieśliśmy się tutaj. Latem wcale nie jest tak pusto i cicho jak teraz. Mimo to polubiliśmy to sezonowe ożywienie. Niech się pani przejdzie do pubu, jest trochę dalej, przy tej samej ulicy, i tam zapyta o Craddocków. Może ktoś będzie znał rodzinę o tym nazwisku. Poza tym mają tam dobrą kuchnię. Sam często chodzę do nich na lunch.
Jenna podziękowała za radę i zarzucając torbę na ramię, ruszyła ulicą w stronę pubu. Zamierzała przejrzeć miejscową książkę telefoniczną, ale ponieważ była głodna i zmęczona, zdecydowała, że najpierw coś zje w pubie poleconym jej przez Toma.
Kiedy skończyła posiłek, było już ciemno. Wróciła więc do zajazdu.
- Trafiła pani na ślad? - zapytał z uśmiechem Tom.
- Zajmę się tym od jutra - odparła.
- Kiedy pani wyszła, zastanawiałem się, jak zacząć poszukiwania, i nawet przejrzałem miejscową książkę telefoniczną. Nie znalazłem Hoskinsów, ale jest jeden Craddock, mieszka za wsią. Myślę, że można by do niego zadzwonić.
- Świetny pomysł - ucieszyła się Jenna. - Czy mogę skorzystać z telefonu?
Telefon odebrała kobieta.
- Dzień dobry - zaczęła Jenna. - Szukam Morwenny Hoskins, która mieszka w tej okolicy. Chciałam zapytać, czy może przypadkiem pani ją zna. Morwenna, zanim wyszła za mąż, nosiła nazwisko Craddock.
Kobieta po drugiej stronie wyraźnie się wahała.
- Jestem jej bratanicą - wyjaśniła Jenna. - Przyjechałam z Australii i próbuję odnaleźć rodzinę, z którą straciłam kontakt.
- Nie przypuszczam, żeby miała mi za złe, jeśli powiem pani, jak ją znaleźć - powiedziała kobieta i wytłumaczyła jej dokładnie, jak dojechać do domu Morwenny. - Nie znam jej zbyt dobrze - dodała. - Raczej unika towarzystwa.
- Dziękuję pani za pomoc. - Jenna odłożyła słuchawkę i aż podskoczyła z radości. - Znalazłam ją! Tak po prostu. Jeden telefon i już!
Jenna pobiegła do swojego pokoju na górę, przeskakując po kilka schodków. Zastanawiała się, dlaczego w książce telefonicznej nie ma numeru Morwenny. Może nie miała telefonu? Nieważne. Jutro złoży jej wizytę.
Kiedy w końcu nadszedł ranek, Jenna była przejęta i trochę zdenerwowana. Oto nadszedł dzień, na który czekała tyle lat. Czuła, jak mocno bije jej serce.
Bez problemów odnalazła dom ciotki. Zaparkowała i powoli wysiadła z samochodu. Wzięła kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić, a potem podeszła do drzwi i zapukała. Stała przez chwilę, nasłuchując. Zaczęła się martwić, że ciotka już tu nie mieszka. Byłaby to prawdziwa ironia losu, gdyby Morwenna przeprowadziła się właśnie teraz, kiedy Jenna przyjechała z drugiego końca świata, żeby się z nią spotkać. Zapukała jeszcze raz.
- Idę, idę. Poczekaj, muszę przecież dojść! - Zza drzwi dobiegł gniewny kobiecy głos. - Lepiej, żebyś nie był jednym z tych domokrążców, bo i tak nic nie kupię! - dodała Morwenna Hoskins, stając na progu.
Widok ciotki nie obudził w Jennie wspomnień. Pomyślała, że czas nie obszedł się z nią łaskawie. Wiedziała, że ma pięćdziesiąt kilka lat, wyglądała jednak zdecydowanie starzej. Opierała się na lasce i patrzyła na nią podejrzliwie.
- Czego chcesz? - zapytała Morwenna.
- Ja chciałam... To znaczy, dzień dobry - wyjąkała Jenna. - Proszę się nie obawiać. Niczego nie sprzedaję. Prawdę mówiąc, przyjechałam z Australii, żeby cię odnaleźć. Nazywam się Jenna Craddock i jestem twoją bratanicą.
Jenna spodziewała się, że jej słowa mogą wywołać różne reakcje. Nie przypuszczała jednak, że ciotka popatrzy na nią z taką niechęcią. Morwenna najwidoczniej nie zamierzała zaprosić jej do środka. Można by pomyśleć, że dotąd nie słyszała o jej istnieniu.
Jenna nie wiedziała, co zrobić. Dlaczego ciotka nie ucieszyła się na jej widok?
W końcu Morwenna odezwała się.
- Moją bratanicą? Jeżeli przyjechałaś z Australii, to musisz być córką Hedry i Tristana.
- Tak. Hedra i Tristan byli moimi rodzicami. - Jenna odprężyła się trochę i uśmiechnęła do ciotki.
- Wiele razy im powtarzałam, że nic dobrego nie wyniknie z tego wyjazdu na drugi koniec świata. - Morwenna zmarszczyła brwi. - Dokładnie tak im mówiłam. „Nic dobrego nie wyniknie z waszego wyjazdu”. Miałam rację, prawda? Oboje zginęli, porwani przez falę powodziową czy coś równie idiotycznego, nim minęły dwa lata. Powinni mnie posłuchać, ale Tristan zawsze był najmądrzejszy i sam wszystko wiedział najlepiej. A czego ty chcesz?
- Ja... przyjechałam, żeby się przedstawić i przywitać - odparła skonsternowana Jenny. - Obawiam się, że nie mam zbyt wielu wspomnień z Kornwalii, ale ponieważ tutaj się urodziłam, wróciłam, by poznać resztę rodziny.
- W takim razie niepotrzebnie przyjechałaś. Nie masz tu rodziny. Nie wiem, gdzie Tristan cię znalazł. Nigdy mi tego nie powiedział.
Jenna wpatrywała się w ciotkę. Musiała źle ją zrozumieć.
- Znalazł mnie? - wykrztusiła w końcu.
- To samo powiedziałam temu człowiekowi z Edynburga, który szukał cię tutaj kilka miesięcy temu. Nie jesteśmy spokrewnione. Pewnego dnia Hedra zjawiła się z noworodkiem w ramionach. Była dumna jak paw, a Tristan ze szczęścia uśmiechał się od ucha do ucha. Ostrzegałam ich przed braniem na wychowanie cudzego dziecka. Sama wiesz, że nigdy nie można być pewnym, co siedzi w takim dzieciaku. Może wyrosnąć na złodzieja czy mordercę.
Jenna wpatrywała się w kobietę, nie wierząc własnym uszom. Czy Morwenna jest szalona? O czym ona mówi? W ułamku sekundy cały jej świat legł w gruzach.
- Czy to znaczy, że zostałam adoptowana? - zapytała.
- Głucha jesteś czy co? Dobrze zrozumiałaś. Jesteś adoptowana. Nie wiedziałaś o tym, co? - Morwenna przyglądała się jej spod na wpół przymkniętych powiek.
- Nie.
- Moim zdaniem już dawno ktoś powinien ci to powiedzieć. Pamiętam, kiedy zadzwonili do mnie z Australii z informacją, że Tristan nie żyje. Bardzo ciężko to przeżyłam. Gdyby mnie posłuchał, dzisiaj mógłby ciągle jeszcze żyć. Z Australii wydzwaniali do mnie jacyś ludzie i nalegali, żebym się tobą zaopiekowała. To było doprawdy bardzo irytujące i w końcu wyprowadzili mnie z równowagi. Powiedziałam im, że mam ośmioro własnych dzieci i z całą pewnością nie potrzebuję jeszcze jednej siedmioletniej dziewczynki, która będzie mi się plątać pod nogami.
Przejęta zgrozą Jenna czuła, że musi natychmiast stąd odejść. Wiadomość o adopcji była dla niej szokiem, a mimo to była głęboko wdzięczna losowi, że ta kobieta nie jest jej krewną.
- Dziękuję, że zechciała mi pani to wszystko wyjaśnić. - Jenna zmusiła się do zachowania spokoju. - Wcześniej wspomniała pani o jakimś mężczyźnie z Edynburga, który się o mnie dowiadywał. Chciałabym wiedzieć, jak się nazywał.
- To było kilka miesięcy temu. Chwileczkę, niech się zastanowię. Jestem pewna, że jego nazwisko zaczynało się na D. Coś, jak Davis, Dennis... nie mogę sobie przypomnieć.
- Może go pani opisać? zapytała Jenna.
- Po co? Czyżbyś chciała go odszukać? Powiedział, że jest z Edynburga, ale mnie nie tak łatwo oszukać. Mówił z bardzo silnym akcentem i od razu poznałam, że to Amerykanin. Poczekaj. Jego nazwisko brzmiało tak jakoś po francusku. Mam! Oznajmił, że nazywa się Dumas. Nie pamiętam imienia. Muszę ci jednak powiedzieć, że wcale nie jesteś do niego podobna, jeżeli o to ci chodzi. Miał ciemne włosy, ciemne oczy i był wysoki.
Jenna wiedziała, że w żadnym wypadku nie można jej było nazwać wysoką. Kiwnęła więc głową na znak, że zrozumiała, co ciotka miała na myśli.
- Bardzo dziękuję za pomoc - powiedziała pospiesznie i, odwróciwszy się, ruszyła w stronę samochodu wyprostowana, z dumnie uniesioną głową.
Dopiero gdy znalazła się w pubie, w którym poprzedniego wieczoru jadła kolację, zdała sobie sprawę, że cała się trzęsie. Zamówiła filiżankę herbaty, a potem usiadła przy stoliku w głębi sali.
A więc została adoptowana. Dlaczego o tym nie wiedziała? W dokumentach, które zostały po rodzicach, nie było nic, co mogłoby na to wskazywać. Na jej świadectwie urodzenia figurowały imiona Hedra i Tristan. Było tam również napisane, że dziecko urodziło się w domu. Ani słowa o adopcji. Nie musiała tego sprawdzać, nie myliła się.
Wróciła myślami do czasów, kiedy mieszkała w sierocińcu. Nigdy w życiu nie czuła się tak bardzo zagubiona i samotna. Pogrążona w smutnych wspomnieniach, zrozumiała, że od śmierci rodziców jedyną, niezmienną rzeczą w jej życiu była samotność. Jenna nie miała na świecie zupełnie nikogo.
Co powinna teraz zrobić? Wyjeżdżając z Australii, kupiła bilet w jedną stronę. Planowała podjąć pracę. Na szczęście jej oszczędności pozwalały na to, by mogła to robić spokojnie. Jenna miała doskonałe referencje i była profesjonalistką. Nie przypuszczała więc, by czekały ją kłopoty ze znalezieniem posady.
Mężczyzna z Edynburga o nazwisku Dumas wiedział o jej istnieniu. Czy to możliwe, żeby właśnie tam ją adoptowano? A jeśli to był jej ojciec, który po latach próbował odnaleźć dorosłą już córkę? Może po jej urodzeniu wyjechał do Stanów Zjednoczonych? Przecież mogło się tak zdarzyć. Wtedy nawet jego amerykański akcent byłby zrozumiały.
Po spotkaniu z Morwenną Jenny wiedziała, że nie chce zostać w Kornwalii ani chwili dłużej niż to konieczne. Postanowiła zatrzymać się w Szkocji i nic nie mogło zmienić tej decyzji. Miała nadzieję, że uda się jej tam odnaleźć pana Dumas i dowiedzieć się, co go z nią łączy.
Jesteś Australijką. Dlaczego w takim razie szukasz zajęcia w Szkocji? - zapytała Violet Spradlin, prowadząca agencję pośrednictwa pracy w Edynburgu.
- Rzeczywiście, ostatnio mieszkałam w Australii - przyznała Jenna, siedząc na wprost Violet. - Urodziłam się jednak w Wielkiej Brytanii. A powodem, dla którego przeniosłam się do Szkocji, jest niezwykłe piękno waszej ziemi. Urzekło mnie ono do tego stopnia, że postanowiłam tu zamieszkać. Nie mam rodziny, mogę więc żyd, gdzie chcę.
- Rozumiem. - Violet przekładała na biurku teczki z dokumentami, a kiedy skończyła, podniosła wzrok na Jennę. - Z listu polecającego wynika, że jesteś doskonałym pracownikiem. Twoje umiejętności i doświadczenie naprawdę robią wrażenie. Szczególnie u kogoś tak młodego. Masz dwadzieścia pięć lat, zgadza się? Musiałaś dość wcześnie zacząć, prawda?
- Tak.
- Niestety, w tej chwili nie mogę ci wiele zaoferować. - Violet westchnęła. - Zresztą sama wiesz, jak to wygląda. Dzisiaj nie mam dla ciebie nic, a jutro rano mogę dostać kilka zgłoszeń. Nigdy nie wiadomo. Mam nadzieję, że nie musisz natychmiast podjąć pracy.
- Rzeczywiście nie.
- Jak się z tobą skontaktować, gdy będę coś dla ciebie miała?
...
perlahey