Andrzej Pilipiuk - Weźmiesz czarną kurę.pdf

(839 KB) Pobierz
222388968 UNPDF
tytuł: "Weźmisz czarną kurę"
autor:Andrzej Pilipiuk
tekst wklepał: bimini@poczta.gazeta.pl
drobna korekta: dunder@poczta.fm
Andrzej Pilipiuk ur. w 1974, z wykształcenia archeolog, z zamiłowania pisarz,
publicysta, niezależny historyk i poszukiwacz meteorytów. Jak go podsumował jeden
z czytelników "najwybitniejszy piewca wsi polskiej od czasów Reymonta". Debiutował
w 1996 roku na łamach "Fenixa" opowiadaniem "Hiena" - otwierającym cykl opowieści
o losach i przygodach Jakuba Wędrowycza, plugawego degenerata, bimbrownika i
egzorcysty. W ciągu ostatnich pięciu lat powstało przeszło 40 utworów powiązanych
postacią tego bohatera. Dwukrotnie nominowany do nagrody im. Janusza A. Zajdla,
w kategorii "opowiadanie roku" oraz, również dwukrotnie, do Śląkfy jako "pisarz
roku". Od trzech lat autor współtworzy kontynuację cyklu powieści o przygodach Pana
Samochodzika - zapoczątkowanego przez Zbigniewa Nienackiego. Napisał też szereg
powieści dla młodzieży, które dotąd nie doczekały się publikacji. Więcej informacji
znajdziesz na stronie www.pilipiuk.w.pl
* * *
Lublin 2002
(c) Copyright by Wydawnictwo Fabryka Słów Sp. z o.o. Lublin 2002 Opracowanie
graficzne i projekt okładki
Studio Wizualizacji GRAPHit
Poznań, 856 00 39
Redakcja serii: Eryk Górski, Robert Łakuta
Redakcja: Eryk Vort
Ilustracje: Hubert Czajkowski
Skład: Piotr Śmiałek
Korekta: Marta Rodak-Nawrot
Wydanie I
ISBN 83-8901 l-xx-x
Zamówienia hurtowe:
Firma Księgarska lacek Olesiejuk
ul. Kolejowa 15/1Z 01-217 Warszawa
tel./fax:(22)63148 32 www.olesiejuk.pl, e-mail: hurtolesiejuk.pl Wszelkie prawa
zastrzeżone. All rights reserved.
Książka, ani żadna jej część, nie może być przedrukowywana, ani w jakikolwiek inny
sposób reprodukowana, czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana
elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu
bez pisemnej zgody wydawcy.
Wydawnictwo Fabryka Słów Sp. z o.o
Rynek 2, 20-111 Lublin
Tel/fax.(8l)53222 77
www.fabryka.pl, e-mail: fabrykafabrykapl
Skład, druk i oprawa: Drukarnia GS Sp. z o.o. Kraków, (l 2) 260
* * *
Spis treści
Weźmisz czarną kurę
Problemy
Bimbrociąg
Dom bez klamek
Drewniany umysł
Dziadek
Lenin
Lenin 2 - Coś przetrwało
Okazja
Ostatnia posługa
Znalezisko
W kamiennym kręgu
Ostateczna polisa na życie
Park Jurasicki
Reprywatyzacja
Spowiedź
litanie
Zbrodnia doskonała
Pogotowie
* * *
To pierwsza książka od dłuższego czasu przeczytana przeze mnie od deski, z której
zrobiono papier, aż po ostatnie ogłoszenia umieszczone na kartonowej okładce.
Wchodziła jak mały harry potter (z taką nazwą spotkałem się w sklepie monopolowym
na oznaczenie zielonogórskiej dry whisky w najmniejszej pojemności). Język i klimat
Redlińskiego, pomysły prawie z Mrożka, atmosfera rodem z Suwałk Stanisława Tyma,
ale nie ma to nic wspólnego z wzorcami czy powielaniem, bo Pilipiuk jest na wskroś
oryginalny. Bardziej przypomina mi polskiego zaściankowego szlachetkę, któremu z
całego bogatego poprzedniego bytu została już tylko brymucha i telepatia w stylu
późnego Kaszpirowskiego, ale nie tylko. Wędrowycz potrafi zaskoczyć nawet samego
siebie. Jego wędrówki w czasie, w carskim uniformie, egzorcyzmy i walka z duchami,
to sceny z życia naszej swojskiej prowincji, pokazane w stylu iście gogolowskim,
godne uwagi nawet czytelnika przyzwyczajonego do tolkienowskiej atmosfery książek
Sapkowskiego. Najlepszy cywilny egzorcysta w kraju. Jakub Wędrowycz. Najlepiej
wyślij mu sms (opłata tylko 2 flaszki wina marki Łzy sołtysa).
Gabriel Leonard Kamiński
* * *
BESTSELLER
Andrzej Pilipiuk
Kroniki Jakuba Wędrowycza
Niektórzy mają swoje zmory, bezsenne noce, koszmary, żonę postury czeskiej
kulomiotki Zdenki Fibingerowej, teściową, radykalną zwolenniczkę Radia Maryja, a
wieś lubelska i okolice Tróścianki, Bończy swojego nieśmiertelnego terminatora,
cyborga zlikwidowanych pegeerów Jakuba Wędrowycza. Otóż ten facio w kufajce, w
kosmicznych gumiakach madę by Stomil przemierza ziemski padół w poszukiwaniu dusz
nieczystych. Tak jak bohater żywo wyjęty z książek Tyma i Himilsbacha. Koniecznie
musicie sięgnąć po ten bestsellerowy tom Andrzeja Pilipiuka. Przekonałem się o tym
osobiście śledząc losy jego pisarstwa od "Kronik...". Powiem wam jedno. Zgadzam
się z opiniami Dukają, Brzezińskiej, że jest to na wskroś oryginalna polska linia
fantasy. Bez żadnego kitu i kminy podpisuję się lewą ręką, zezując spod oka czy
nie wyrastają mi błoniaste odrosty między palcami, pod listą wyborczą Pilipiuka
na szeryfa Polskiego Klubu Literackich Egzorcyzmów. Pamiętajcie - nie Wielki Brat,
czy Idol, ale Jakub Wędrowycz i Czarownik Iwanów uleczą waszą zbolałą duszę i
zaspokoją apetyt na przeżycie jeszcze jednego literackiego dejavu.
Gabriel Leonard Kamiński
* * *
BESTSELLER
Andrzej Pilipiuk
Czarownik Iwanów
* * *
WEŹMISZ CZARNĄ KURĘ
Jakub Wędrowycz stał wpatrując się ponuro w swoją niedoszłą plantację malin na
Białej Górze. Pole dobrane było idealnie. Południowa ekspozycja, solidnie zasilone
obornikiem. Wąskie i długie. A jaki piękny był z niego widok. Wzrok właściciela
mógł się swobodnie ślizgać po całej dolinie. Na lewo widać było wysadzaną drzewami
drogę do Huty, dalej majaczyła kapliczka stojąca na rozstajnych drogach. Przed nim
w dolinie leżały Wojsławice. Wyraźnie widział białą sylwetkę kościoła i dach byłego
ratusza. Za wsią wznosił się masyw Mamczynej Góry i Zamczyska i tylko źle dobrany
punkt obserwacji utrudniał dostrzeżenie wielkiej piaskowni. Dalej, już na prawo
od niego widać było kirkut i pagórki, za którymi leżała Tróścianka. Jeszcze dalej
majaczył Witoldów, a kępa drzew wyznaczała położenie jego rodzinnego Starego
Majdanu. Daleko. Prawie osiemnaście kilometrów. Za plecami wznosił się niewielki
pagórek, a dalej był las, poprzecinany licznymi parowami. W lesie znajdował się
cmentarz z pierwszej wojny światowej. A tu była jego plantacja. Jego niedoszła
plantacja. Dziesięć arów malin, obecnie wgniecionych w ziemię kołami kombajnu,
który przejechał tędy co najmniej cztery razy. Większość owoców opadło na ziemię.
Niektóre krzaczki uniknęły losu swoich braci, lecz niewiele ich zostało. - Podłość
ludzka nie zna granic - powiedział w przestrzeń. Jego nieletni syn Mikołaj podniósł
się z ziemi, gdzie badał ślady. - Maliny zebrali najpierw z grubsza do wiader, a
później pojeździli kombajnem. Sądzę, że nie po to, aby ukryć ślady, ale to jedyna
droga tędy. - Droga?! - Przepraszam, tato. Miałem na myśli, że to jedyny równy
kawałek pola. Ta świnia nie mogła przejechać polną drogą obok, bo ryzykowałby
zerwanie bębna. Pojechał na skróty. Idziemy na milicję? - Nie. Weźmiemy zemstę we
własne ręce. Na skraju pagórków od strony lasu pojawił się Józef Paczenko siedzący
na swojej klaczce. Po chwili podjechał do nich. - Ślady ciągną się aż do pola Jopka,
które jest ślicznie skoszone. Podobnie jak dwa sąsiednie. W jeden dzień na pewno
nie dał rady. Musiał tu szaleć co najmniej trzy dni. - Cholera i nikt mnie nie
zawiadomił - zdenerwował się Jakub - żeby ich tak diabli wzięli. Jak im jestem
potrzebny to jak sarenki do wodopoju, a tak to kamieniami rzucają. Kłody pod nogi.
Na każdym kroku. - Nu, nie denerwuj się. W gminie są dwa kombajny. A to myślę, że
była "Yistula" Świrskiego. Job, jeho matery! - A to świnia. Świnia, co kiedyś był
kolegą. - Nu, i co ty będziesz robił?
- Zajdziem go we dwu i przetrzepiemy mu gnaty. Ja na milicję chodzić nie będę. -
Za dobrze cię tam znają. Choroszo. Pójdziem we dwu, i przetrzepiemy mu skórę i co
z tego wyjdzie? Obijem gówno, a będziemy odpowiadać jak za człowieka. Jeśli chcesz,
to oczywiście ja zawsze z tobą. - Ty Józef boisz się sprać jednego faceta? A
pamiętasz jak we wojnę szlachtowaliśmy szwabów jak wieprzki. -Wojna to co innego.
Lepiej będzie zrobić mu jakieś subtelne kuku. -Kuku? Subtelne... Naraz Jakub urwał
tknięty nagłą myślą. Twarz jego rozjaśnił ponury uśmiech. - Jak subtelnie? -
zapytał. - Co miałeś na myśli? - Podpalimy mu stóg, albo i stodołę.
- Równie dobrze mógłbym się pod tym podpisać! Wiesz kogo gliny będą podejrzewać
w pierwszej kolejności? Mnie. Nie zapominaj, ile czasu siedziałem za ukraińską
partyzantkę. - A ja miałem amnestię. - Ale z tą subtelnością to miałeś dobry pomysł.
Masz trochę bimbru? Tego mocnego? - Dla ciebie zawsze. Ile ci trzeba? - Dziesięć
litrów!
- Dużo, ale znajdzie się. Wpadnij do mnie wieczorkiem. Po dojeniu. Pożegnali się
i Józef pojechał na swojej klaczce w dolinę. Jakub i Mikołaj obserwowali go przez
chwilę. - On jest jakiś dziwny tato. - Zawsze taki był. Gdy się zdenerwuje, mówi
jakoś dziwnie. A konie słuchają go jak psy. - Dlaczego nigdy nie używa siodła? -
Sam go zapytaj. Konie go lubią. Zresztą jego ociec Anzelm też był dziwny. Ważne,
że odleje mi spiritu. - Po co ci aż dziesięć litrów? - Zobaczysz. Subtelnie. Zemsta
musi być subtelna.
Roześmiał się ponurym rechotem, którego nauczył się w więzieniu od najbardziej
zatwardziałych kryminalistów. Sto metrów dalej poderwało się stadko kuropatw
spłoszonych tym dziwnym dźwiękiem. Ich koń zastrzygł niespokojnie uszami, choć
powinien już przywyknąć. Wsiedli na wóz i pojechali do domu. Gdy tego wieczora Jakub
zaszedł do zagrody Paczenków, dobiegało właśnie końca wieczorne dojenie. W oborze
panował dziwny niepokój. Koń przestępował z nogi na nogę, to znów uspokajał się.
- Co z nim? - zapytał Józefa. - A nerwowy trochę. Siadaj i poczekaj, już kończę.
Pociągnął jeszcze kilka razy strzyki i klepnął krowę w zad. Zdjął z wiadra gazę
i wycisnął pianę do niewielkiego kubka. Następnie przeszedł z nim w kąt obory, gdzie
wlał jego zawartość do niewielkiej rurki sterczącej z polepy. - Na co to robisz?
- zdziwił się Jakub, który pochlebiał sobie, że zna wszystkie miejscowe zabobony.
- Jakby to powiedzieć, dla kotów w piwnicy. Bidne, głodne kotki. - Masz piwnicę
pod oborą? Józef wzruszył ramionami. - Czy to ważne. Chodź do chałupy. Naleję ci
bimbru. Poszli. Wewnątrz domu panował nieład, znać było brak kobiecej ręki. Jak
to u wdowca. Wdrapali się na strych, gdzie sporą część pomieszczenia zajmował
solidny kocioł i system rurek tudzież kilka kadzi z zacierem. - Nie boisz się, że
ci spadnie na łeb której nocy? - Ni, solidna chałupa. A sufit sam stawiałem.
Wytrzyma.
Podłoga posypana była warstwą piasku. W tym piasku leżały butelki pełne cieczy.
Jakub podniósł jedną z nich i popatrzył przez nią na zachodzące słońce widoczne
w niewielkim okienku. - Lepszy niż Josifa. - Pewno. Ja dbam o swój żołądek. Potrójnie
destylowany. O kumpli też dbam. To na łapówkę? - Jako honorarium. - Ty nie wynajmuj
żadnych łepków do łamania mu kości. Sypną się przy pierwszej okazji. Sami możemy
to załatwić. - Ja nie łepków. Mówiłeś "delikatnie" i ja nad tym myślałem. I mam
pomysł pierwszej klasy. - Skoro tak, to daj plecak. Załadowali go do pełna, a potem
jeszcze sprawdzili, czy samogon na pewno jest dobry. Sprawdzanie zaczęło się od
małej dawki, w której dawało się wyczuć jakiś obcy posmak, potem przyszła kolej
na większą dawkę, dla dokładniejszego zbadania obcej domieszki. Dawka ta okazała
się jednak niewystarczająca. Dopiero nad ranem udało się ustalić, że zapewne jest
to dodatek soku z jabłek, który wcześniej znajdował się w tych butelkach, ale
ostateczne zweryfikowanie tej hipotezy przyjaciele odłożyli na inną okazję. Chata
Karwowskiego leżała daleko od Uchań na wzgórzu koło przejętego przez "Herbapol"
pałacu. Jej lokator najwyraźniej nie życzył sobie kontaktów z mieszkańcami wsi,
a oni równie mało życzyli sobie kontaktu z nim. Z "Herbapolem" toczył wojnę
podjazdową, milicja nękała go za prowadzenie "pokątnej praktyki paralekarskiej",
a ludzie rzucali w niego kamieniami. Edward Karwowski był bowiem znachorem. Ponadto
zajmował się wróżbiarstwem i kilkoma naukami pokrewnymi. Podobno umiał też rzucać
uroki, choć tego oczywiście nikt nie był w stanie sprawdzić w sposób jednoznaczny.
Owszem gliniarze, korzy go nachodzili, cierpieli potem na świerzb i biegunkę, a
jeden nawet wyłysiał, wyjątkowo często psuły im się zęby i radiowozy, a dwa razy
spłonął posterunek, ale ostatecznie jakieś dziewiętnastowieczne choroby każdemu
mogą się przytrafić, a posterunek może się zapalić z wielu powodów. Podobnie jak
każdy weterynarz może naukowo wyjaśnić utratę mleka u krów, a higienista
powstawanie kołtunów na głowach miejscowych plotkarek. Nieurodzaj dotykający
wybiórczo pól jednych rolników, podczas gdy sąsiednie rodziły wysokie plony, był
zapewne kwestią umiejętnego nawożenia, a gradobicia też się ostatecznie zdarzają,
choć fakt dokładnego wycelowania w pola pegeeru może być już na ten przykład nieco
zastanawiający. Jakub Wędrowycz stanął przed chatą i rozejrzał się po okolicy. Nie
podobało mu się to miejsce. Było dziwne. W promieniu dwudziestu metrów od chaty
gleba była wypalona na suchą glacę. Sterczały z niej smętne pozostałości jakichś
badyli. Wyglądało to jak mały kawałek pustyni rzuconej w świat lasów i pól
Lubelszczyzny. Zjawisko było o tyle dziwne, że zaledwie dwanaście godzin wcześniej
nad okolicą przeszła burza z piorunami i wszędzie wokoło stały kałuże wody. Dom
chylił się ku ziemi. Wokoło powtykane w glebę patyki obwieszone kolorowymi
szmatkami klekotały ponuro uderzając o siebie. Zdobiąca drzwi krowia czaszka
ozdobiona paciorkami skłaniała do refleksji. Jakub zapukał. - Zjeżdżaj - dobiegł
go ze środka starczy głos. - Wybacz mistrzu, że cię nachodzę, ale mam ważną sprawę
-zaczął. Z wnętrza dobiegł dźwięk oznaczający, że mieszkaniec rzucił w drzwi butem.
- Mam prezent - dodał. Wewnątrz panowała przez chwilę cisza. - Ktoś ty? - dobiegło
wreszcie pytanie zabarwione ironią. - Jakub Wędrowycz ze Starego Majdanu.
Egzorcysta amator. Byłem już tu kilka razy, ostatnio cztery lata temu... - Wejdź
Zgłoś jeśli naruszono regulamin