Danielle Steel Rytm serca.doc

(1713 KB) Pobierz
Danielle Steel

Danielle Steel

 

Rytm serca

 

dla Zary,@ słodkiego uosobienia@ rytmu mojego życia,@ niechaj zawsze

towarzyszy ci miłość i radość...@ i dla twojego tatusia,@ który obdarował

mnie hojnie@ wielkim uczuciem, weselem@ i biciem tylu kochanych serduszek@

z miłością płynącą z głębi mojego serca

D.S.

Rytm serca

uderzenie,@ po nim lekki tupot,@ ciekawość, gdzie to jest,@ w głębi

serca,@ słodycz serca,@ słodkie sny,@ rytm serca -@ najwspanialsza muzyka,@

dłoń w dłoni koi moje obawy,@ słyszany nocą odgłos ukochanych stóp,@

najskrytsze nadzieje o szczęściu,@ jaśniejąca miłość,@ dar z niebios,@

najczulsza kołysanka,@ cud maleńkich nóżek,@ które przyszły na świat,@ z

jednym uderzeniem serca,@ śpiewając@ słodką piosneczkę,@ moje serce na

zawsze@ do ciebie należy,@ ten związek wieczny,@ ta więź tak mocna,@ z

naszej miłości wielkiej i czystej,@ mów szeptem,@ dziecko śpi,@ nasza

miłość nigdy się nie skończy,@ pod niebem usłanym gwiazdami@ moje serce nie

przestanie bić dla ciebie

---------------------------

Rozdział pierwszy

Ciszę panującą w pokoju przerywał tylko metaliczny stukot starej maszyny

do pisania, nad którą unosiła się sina chmura papierosowego dymu. Bill

Thigpen, zsunąwszy okulary na czubek głowy, z napiętą twarzą mocno uderzał

w klawisze. Na brzegu biurka niebezpiecznie balansowały plastykowe kubki po

kawie, z popielniczek wysypywały się na blat niedopałki. Bill, rzuciwszy

przez ramię spojrzenie na zegar nieubłaganie odmierzający czas, pisał coraz

szybciej, jakby popędzany przez demony. Z wyrazistych rysów jego gładko

wygolonej miłej twarzy emanowała jakaś łagodność, siwiejące ciemnoblond

włosy wyglądały, jakby od dawna ich nie czesał. Nie był może przystojny,

sprawiał jednak wrażenie człowieka silnego, przyciągającego uwagę,

człowieka, któremu warto poświęcić więcej niż jedno spojrzenie, więcej niż

chwilę. Lecz nie teraz. Jęknął, znowu spojrzał na zegar i z jeszcze większą

siłą zaczął uderzać w klawisze. W końcu w pokoju zaległa cisza. Po

dokonaniu kilku drobnych poprawek piórem Bill zerwał się na nogi i złapał

stos kartek, nad którymi pracował od piątej rano. Teraz dochodziła już

pierwsza - pora emisji. Bill biegiem przemierzył pokój, z rozmachem

otworzył drzwi, niczym strzała minął biurko swej sekretarki i jak

najspieszniej ruszył korytarzem, wymijając bez słowa ludzi, ignorując

zdziwione spojrzenia i przyjacielskie pozdrowienia. Dobiegłszy do celu,

pięścią uderzył w drzwi, które lekko się uchyliły, i wetknął w szczelinę

dłoń kurczowo ściskającą świeżo poprawiony scenariusz. Tego typu scena nie

była niczym nowym. Kilka razy w miesiącu Bill dochodził do wniosku, że nie

podoba mu się rozwój akcji w najbardziej popularnym, nadawanym codziennie

po południu serialu telewizyjnym, którego był twórcą. W takich wypadkach od

nowa pisał kilka epizodów, przewracając wszystko do góry nogami, i dopiero

wtedy, w pełni usatysfakcjonowany, przestawał się martwić. Jego agent

nazywał go najbardziej neurotyczną mamuśką w telewizji, wiedział jednak, że

Bill jest najlepszy, odznacza się bowiem niezawodnym instynktem przy

decydowaniu o zwrotach akcji w swoim serialu. Jak dotąd ani razu nie

popełnił omyłki.

"Życie, które warto przeżyć", dziecko Williama Thigpena, wciąż nie miało

równego sobie konkurenta wśród mydlanych oper nadawanych w amerykańskiej

telewizji. Wszystko zaczęło się wiele lat wcześniej w Nowym Jorku. Bill,

przymierający głodem młody dramatopisarz, autor ambitnych sztuk, szukając

środków do życia napisał też scenariusz serialu. Swą karierę rozpoczynał na

scenach off-off Broadwayu i w tamtych czasach wyznawał niezłomny pogląd:

Teatr nade wszystko. Ożenił się jednak, zamieszkał w SoHo w Nowym Jorku i

klepał biedę. Jego żona Leslie, tancerka z Broadwayu, także wówczas nie

pracowała, ponieważ była w ciąży z ich pierwszym dzieckiem. Na początku

Bill żartował sobie, jaką ironią losu byłoby, gdyby serial odniósł sukces i

okazał się przełomem w jego karierze. Potem jednak, gdy zmagał się ze

scenariuszem pierwszych odcinków i zarysem akcji dalszych, żart zamienił

się w obsesję. Musi mu się udać! Dla Leslie... dla ich dziecka. Poza tym

bardzo spodobało mu się to, co napisał, podobnie jak ludziom z telewizji.

Oszaleli na jego punkcie. Jego syn Adam i serial przyszły na świat w tym

samym czasie. Pierwszy jako silny i zdrowy, czterokilogramowy chłopczyk o

niebieskich oczach ojca i złotych lokach, drugi urodził się w postaci

odcinków pilotażowych wyświetlanych latem. Wyniki badań oglądalności pobiły

wszelkie rekordy, a gdy we wrześniu serial zniknął z ekranów, widzowie

głośno zaprotestowali. Po dwóch miesiącach wznowiono "Życie, które warto

przeżyć", Bill Thigpen zaś rozpoczął karierę twórcy najlepszego

popołudniowego serialu w dziejach telewizji. Ważnych wyborów dokonać musiał

później.

Doskonałe pierwsze odcinki były jego autorstwa, choć do szaleństwa

doprowadzał aktorów i reżysera. W tym czasie zapomniał już całkiem o

off-off Broadwayu. Ani się obejrzał, jak telewizja stała się jego żywiołem.

Potem zaproponowano mu sporą kwotę za sprzedanie pomysłu. Mógłby wrócić do

domu, żyć spokojnie i odbierać honoraria, mógłby znowu tworzyć awangardowe

sztuki. Jednakże serial, podobnie jak sześciomiesięczny Adam, był już jego

dzieckiem. Nie potrafił zrezygnować z pracy nad nim, a tym bardziej zdobyć

się na sprzedaż. Obchodzili go ludzie, których stworzył, i ich sprawy, dla

niego prawdziwe i rzeczywiste. W kolejnych odcinkach opowiadał o życiowych

dramatach, rozczarowaniach, smutkach, sukcesach, wyzwaniach, jakie niesie

codzienność, o miłości i pięknie, zawierając w tym, co pisał, własną wolę

życia, własne smutki i radości. Po rozpaczy następowała nadzieja, po burzy

świeciło słońce, główni bohaterowie byli ludźmi uczciwymi. Oczywiście

występowały też czarne charaktery, serdecznie przez widzów znienawidzone,

lecz dzięki wewnętrznej spójności filmu nie odstraszały wielbicieli. W

rezultacie serial stanowił odbicie natury swego twórcy: tak jak Bill był

pełen życia, radosny, uczciwy, ufny, inteligentny, twórczy. A Bill kochał

swoje dzieło, jakby to było dziecko, którym musi i pragnie się opiekować,

niemal tak mocno jak Leslie i Adama.

W tamtym okresie Bill doświadczał nieustannych rozterek, rozdarty

pomiędzy pragnieniem spędzania czasu z rodziną a chęcią pilnowania serialu.

Musiał wiedzieć, że wszystko idzie tak, jak powinno, że nie zaangażowano

niewłaściwego scenarzysty czy reżysera. Każdemu przyglądał się podejrzliwie

i w końcu udało mu się zdobyć całkowitą kontrolę. Nikt inny bowiem nie

rozumiał jego serialu - jego dziecka. W trakcie emisji chodził po planie

niczym zdenerwowana kwoka, zadręczając się po cichu ewentualną klęską. Nie

zrezygnował z pisania scenariuszy, większość czasu spędzał w telewizji, do

wszystkiego się wtrącał. Po roku przestał udawać, że kiedykolwiek wróci na

Broadway - utknął na dobre w telewizji, zakochany w niej i swym serialu do

szaleństwa. Poniechał usprawiedliwiania się przed awangardowymi

przyjaciółmi i otwarcie przyznawał, że lubi swoją pracę. Któregoś wieczoru

powiedział Leslie, że nia ma mowy, by kiedykolwiek z niej zrezygnował.

Dzień spędzał przy maszynie do pisania, wymyślając nowe wątki, powołując do

życia nowe charaktery i szkicując przebieg akcji na kolejny sezon.

Nie potrafił porzucić swych bohaterów i aktorów, zawiłości intrygi oraz

lawiny dramatów, nieszczęść i problemów. Uwielbiał to. Serial nadawano pięć

razy w tygodniu na żywo. Dla Billa był jak powietrze, woda i jedzenie.

Zjawiał się na planie nawet wtedy, gdy nie musiał. Kolejne odcinki pisali

scenarzyści, lecz Bill nie spuszczał ich z oka. Wiedział, co robi. Ludzie z

branży jednomyślnie przyznawali: był dobry, a nawet więcej niż dobry. Był

rewelacyjny. Nie mylił się w ocenie gustów widzów, wiedział, co dla nich

jest ważne, które postaci staną się ich ulubieńcami, a które z lubością

będą nienawidzili.

Kiedy w dwa lata później urodził się jego drugi syn, Tommy, "Życie, które

warto przeżyć" miało już na koncie dwie nagrody krytyków i jedną Emmy.

Wtedy właśnie kierownictwo sieci zaproponowało, by akcję serialu przenieść

do Kalifornii, co by ułatwiło zarówno dalszy jej rozwój, jak i uprościło

sprawy produkcyjne. Poza tym według nich serial "duchem tam należał". Dla

Billa była to dobra wiadomość, dla Leslie, jego żony, wręcz przeciwnie.

Leslie zamierzała wrócić do pracy, i to nie jako jedna z wielu tancerek na

Broadwayu. Przez dwa i pół roku patrzyła na Billa opanowanego obsesją na

punkcie serialu i miała już dość. Podczas gdy on dzień i noc pisał o

kazirodztwie, ciężarnych nastolatkach i romansach pozamałżeńskich, ona

wróciła do swego zawodu i teraz miała zamiar uczyć baletu w szkole

Juilliarda.

- Co takiego? - Znad niedzielnego śniadania Bill ze zdumieniem wpatrywał

się w żonę. Przecież dobrze im się powodziło, mieli udane dzieci, zarabiał

masę pieniędzy i o ile wiedział, wszystko szło dobrze. Aż do tego poranka.

- Nie mogę, Bill. Nie jadę. - Leslie patrzyła na niego spokojnie piwnymi

oczami, równie łagodnymi i dziecięcymi jak wówczas, gdy się poznali. Po raz

pierwszy zobaczył ją przed teatrem, w ręku trzymała torbę ze strojem do

tańca. Miała dwadzieścia lat, pochodziła z północnej części stanu Nowy

Jork. Zawsze była uczciwą, miłą i bezpretensjonalną, łagodną istotą o

wyrazistych oczach i dyskretnym swoistym poczuciu humoru. W pierwszym

okresie znajomości często się śmiali, do późnej nocy rozmawiali w ponurym i

zimnym mieszkaniu, które wynajmowali, dopóki Bill nie kupił pięknego

strychu w SoHo. Specjalnie dla niej urządził w nim pokój do tańca, by mogła

ćwiczyć w domu i nie musiała chodzić do sali baletowej. A teraz Leslie

nagle oświadcza, że wszystko się skończyło.

- Ale dlaczego? Co ty mówisz, Leslie? Nie chcesz wyjechać z Nowego Jorku?

Bill nic nie rozumiejąc patrzył, jak jej oczy wypełniają się łzami. Na

ułamek sekundy odwróciła głowę, a gdy znów na niego spojrzała, serce

ścisnęło mu się z bólu. W jej wzroku malowały się gniew, rozczarowanie i

porażka. Po raz pierwszy zobaczył to, co powinien był dostrzec wiele

miesięcy wcześniej, i z przerażeniem zadał sobie pytanie, czy Leslie

jeszcze go kocha.

- O co chodzi? Co się stało?

Jak mógł tego nie widzieć? Jak mógł być aż tak głupi?

- Nie wiem... ty się zmieniłeś... - potrząsnęła głową. Długie czarne

włosy zawirowały wokół jej twarzy niczym ciemne skrzydła upadłego anioła. -

Nie, to nie tak... zmieniliśmy się oboje.

Leslie głęboko odetchnęła i spróbowała wytłumaczyć, o co jej chodzi.

Przynajmniej tyle była mu winna po pięciu latach małżeństwa i dwójce

dzieci.

- Zamieniliśmy się miejscami. To ja zawsze chciałam zostać gwiazdą na

Broadwayu, tancerką, której się powiodło, a ty chciałeś tylko pisać mądre,

wewnętrznie spójne awangardowe sztuki o życiu. A tu nagle zacząłeś... -

Leslie przerwała na moment, smutno się uśmiechając. - Zająłeś się czymś

bardziej komercyjnym, co w dodatku stało się twoją obsesją. Przez jakieś

trzy ostatnie lata myślisz wyłącznie o serialu: czy Sheila wyjdzie za

Jake'a? czy Larry rzeczywiście usiłował zabić matkę? czy Henry jest

homoseksualistą? czy Martha jest lesbijką? czy opuści męża dla kobiety?

czyim naprawdę dzieckiem jest Hilary? czy Mary ucieknie z domu? a jeśli

tak, to czy wróci do narkotyków? czy Helen jest nieślubnym dzieckiem? czy

wyjdzie za Johna? - Wymieniając bliskie Billowi imiona Leslie wstała i

zaczęła chodzić po pokoju. - Prawda jest taka, że oni doprowadzają mnie do

szaleństwa. Nie chcę więcej o nich słyszeć. Nie chcę z nimi mieszkać. Chcę

wrócić do normalnej, prostej i zdrowej egzystencji, do dyscypliny, jaką

narzuca taniec, do radości z uczenia innych. Chcę prowadzić zwykłe,

spokojne życie bez wszystkich tych wymyślonych bzdur.

Leslie smutno patrzyła na Billa, który walczył ze łzami. Był głupcem.

Poświęcając czas swym wyimaginowanym przyjaciołom, tracił ukochane osoby i

nawet o tym nie wiedział. Mimo to nie mógł obiecać, że zrezygnuje, sprzeda

pomysł serialu i wróci do pisania sztuk, o których wystawienie musiał

błagać. Jak mógłby teraz to zrobić? Kochał swój serial, dzięki niemu czuł

się dobrze, miał poczucie własnej wartości i siły. Chyba jakaś ironia losu

sprawiła, że żona chce go opuścić. Dzięki serialowi Bill zrobił wielką

karierę, Leslie zaś tęskniła do lat, kiedy przymierali głodem.

- Przykro mi. - Bill usiłował zachować spokój i rozsądek. - Wiem, że

przez ostatnie trzy lata praca pochłaniała mnie bez reszty, ale czułem, że

muszę mieć na wszystko oko. Gdybym pozwolił, żeby ktoś inny zajął moje

miejsce, serial mógłby stracić na wartości i zamienić się w jedno z tych

głupawych sentymentalnych widowisk, od których skóra cierpnie. Nie mogłem

na to przystać i pewnie dlatego serial jest wewnętrznie spójny. Czy

zgodzisz się ze mną, czy nie, Les, ludziom właśnie to odpowiada. Co

oczywiście nie znaczy, że muszę pracy poświęcać cały czas. Sądzę, że w

Kalifornii sprawy ułożą się inaczej... bardziej profesjonalnie,

metodycznie. Chyba będę mógł częściej przebywać w domu. - Już teraz Bill

tylko czasami pisywał scenariusze, choć o wszystkim decydował.

Leslie z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Za dobrze go znała. Tak samo

było, gdy pisał sztuki. Zwykle przez dwa miesiące pracował bez wytchnienia,

nie myśląc o niczym innym, ledwo jedząc i śpiąc, lecz wówczas jego

zaangażowanie uważała jeszcze za czarujące, a poza tym trwało tylko kilka

tygodni. Teraz zmieniła zdanie. Miała już powyżej uszu jego obsesji i

maniackiego dążenia do doskonałości. Wiedziała, że Bill kocha ją i

chłopców, lecz nie tak, jak by pragnęła. Leslie chciała męża, który szedłby

do pracy na dziewiątą i wracał o szóstej, a potem miał czas, by z nią

porozmawiać, pobawić się z dziećmi, pomóc w przygotowaniu obiadu i zabrać

ją do kina. Nie chciała męża, który pracuje całą noc, a o dziesiątej rano

wyczerpany i zły wybiega pośpiesznie z domu ze stosem notatek, pisemnych

poleceń i zmian w scenariuszu pod pachą, by zdążyć na próbę o wpół do

jedenastej. Takie życie było zanadto męczące i po trzech latach miała już

go dość. Jej cierpliwość się wyczerpała. Leslie czuła, że jeśli

kiedykolwiek jeszcze usłyszy słowa "Życie, które warto przeżyć" lub imiona

bohaterów bezustannie przez Billa obracane, wpadnie w histerię.

- Leslie, kochanie, proszę, daj nam szansę... daj mnie szansę. W Los

Angeles będzie nam wspaniale. Pomyśl tylko, nigdy więcej śniegu ani złej

pogody. Chłopcom to się spodoba. Możemy chodzić z nimi na plażę, możemy

mieć własny basen, możemy zabierać ich do Disneylandu...

Leslie jednak wciąż przecząco potrząsała głową. Za dobrze go znała.

- Nie, to ja będę mogła zabierać ich na plażę i do Disneylandu, a ty

będziesz pracował, całą noc wymyślając sposób na usunięcie jakiejś postaci

z serialu, uczestnicząc w próbach i emisji albo gorączkowo pisząc od nowa

jakiś odcinek. Kiedy po raz ostatni byłeś z chłopcami w zoo czy jeśli już o

tym mowa, gdziekolwiek indziej?

- Dobrze... w porządku... za dużo pracuję. Jestem okropnym ojcem,

draniem, fatalnym mężem, ale na miłość boską, Les, przez lata byliśmy

biedni jak mysz kościelna, a teraz możesz mieć wszystko, na co ci przyjdzie

ochota, tak samo jak chłopcy. Stać nas na wysłanie ich do dobrych szkół,

możemy dać im to, co zawsze pragnęliśmy im dać, mogą pójść na studia. Czy

to takie straszne? W porządku, mamy za sobą ciężki okres, teraz powodzi nam

się lepiej, a ty chcesz odejść, zanim będzie bardzo dobrze? Co za świetne

wyczucie czasu. - Patrzył na nią oczyma pełnymi łez. Wyciągnął ku niej rękę

i dodał: - Kocham cię, dziecinko... proszę, nie rób tego...

Stała bez ruchu, ze spuszczonym wzrokiem, nie dostrzegła więc w jego

oczach bólu. Wiedziała, że Bill ją kocha, lepiej niż ktokolwiek inny

wiedziała, jak bardzo kocha chłopców, lecz to nie miało znaczenia. Musiała

tak postąpić dla własnego dobra.

- Chcesz tu zostać? Powiem im, że nie przeniesiemy serialu. Jeśli o to ci

chodzi, do diabła z Kalifornią... zostaniemy tutaj.

W jego głos wkradła się nuta paniki, obserwując bowiem żonę doszedł do

wniosku, że nie Kalifornia stanowi problem.

- To niczego nie zmieni - powiedziała cicho i łagodnie Leslie. Było jej

bardzo przykro. - Już dla nas za późno. Nie potrafię tego wytłumaczyć, wiem

tylko, że moje życie musi się zmienić.

- To znaczy co? Chcesz przeprowadzić się do Indii? Zmienić wyznanie?

Zostać zakonnicą? Jaką odmianą jest uczenie w szkole Juilliarda? Co ty w

ogóle próbujesz mi powiedzieć? Że chcesz mnie opuścić? Do diabła, jaki

związek ma to z Juilliardem albo z Kalifornią?

Jej słowa zraniły go do głębi. Nie rozumiał, o co jej chodzi, i w końcu

ogarnął go gniew. Dlaczego ona mu to robi? Czym sobie na to zasłużył?

Pracował ciężko, by odnieść sukces. Gdyby żyli jego rodzice, byliby z niego

bardzo dumni, oboje wszakże w ciągu roku umarli na raka, kiedy miał

dwadzieścia parę lat. Był jedynakiem. Miał tylko ją i dzieci, a teraz znowu

zostanie sam, bez trojga ludzi, których kochał, ponieważ zrobił coś źle,

pracował za ciężko i za dobrze mu się powiodło. Niesprawiedliwość, z jaką

Leslie zamierzała go potraktować, wzbudziła w nim palący gniew.

- Ty po prostu nic nie rozumiesz - z rezygnacją powiedziała Leslie.

- To prawda, nie rozumiem. Mówisz mi, że nie przeprowadzisz się do

Kalifornii. W porządku, odpowiadam więc, że jeśli to coś zmieni, zostaniemy

tutaj, a telewizja niech idzie do diabła. Będą musieli się na to zgodzić. I

co dalej? Wrócimy do dawnego życia? Co się dzieje, Les?

Gniew i rozpacz rozdzierały mu serce. Nie wiedział, jak ją przekonać, by

zmieniła zdanie. Nie zrozumiał jeszcze, że decyzja, którą podjęła Les, jest

nieodwołalna.

- Nie wiem, jak ci to powiedzieć... - spojrzała na niego oczyma pełnymi

łez. Na ułamek sekundy Billa ogarnęło szalone wrażenie, że jakimś cudem

znalazł się w odcinku swego serialu i nie potrafi się z niego wydostać...

Czy Leslie porzuci Billa? czy Bill jest w stanie się zmienić? czy Leslie

wie, jak bardzo Bill ją kocha?... Miał ochotę roześmiać się lub rozpłakać,

lecz nie zrobił ani jednego, ani drugiego.

- Między nami wszystko już skończone. Chyba tylko tak można to ująć. A

Kalifornia nie ma z tym nic wspólnego. Po prostu dotąd nie chciałam sama

przed sobą tego przyznać, ale nie mogę już dłużej. Chcę z chłopcami żyć

własnym życiem, bez wiecznej obecności bohaterów twojego serialu... - I bez

Billa, choć tego nie była w stanie powiedzieć głośno. Nie potrafiła patrzeć

na jego ból. - Przykro mi...

Bill wyglądał jak człowiek rażony piorunem. Twarz pokryła mu śmiertelna

bladość, a otwarte szeroko niebieskie oczy wyrażały głębokie cierpienie.

- Zabierasz chłopców?

Czym sobie na to zasłużył? Oboje dobrze wiedzieli, że bez względu na to,

jak bardzo był zajęty przez ostatnie trzy lata, uwielbiał synów.

- Nie będziesz w stanie zaopiekować się nimi w Kalifornii.

Prostota tych słów obudziła w nim przerażenie.

- To prawda, ale możesz pojechać ze mną, żeby mi pomóc.

Próbował żartować, lecz obojgu nie było do śmiechu.

- Przestań, Bill...

- Czy będą mogli mnie odwiedzać?

Leslie skinęła twierdząco głową, a Bill modlił się w duchu, by dotrzymała

obietnicy. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zrezygnować z serialu,

zostać w Nowym Jorku i postarać się przebłagać ją, by nie odchodziła,

wyczuwał jednak, że cokolwiek by zrobił, niczego to nie zmieni. Duszą,

sercem i myślami Leslie opuściła go już dawno temu. Miał żal do siebie, że

niczego wcześniej nie zauważył, bo może mógłby wówczas coś zmienić. Teraz

wiedział, że jest za późno. Zbyt dobrze znał Leslie. Wszystko się

skończyło. Przegrał wojnę, nie zdając sobie z tego sprawy.

Następne dwa miesiące były najbardziej tragicznym okresem w jego życiu.

Do tej pory wspominał go ze łzami: rozmowa z chłopcami; pomoc w

przeprowadzce Leslie i dzieci do mieszkania na West Side; jego pierwsza noc

bez nich w ich starym mieszkaniu... Nie raz myślał, by zrezygnować z

serialu i błagać Leslie o powrót, lecz jasne było, że klamka bezapelacyjnie

zapadła. Przed wyjazdem do Kalifornii Bill odkrył, że w szkole Juilliarda

pracuje mężczyzna, którego Leslie "bardzo lubi". Nie miała z nim romansu.

Bill znał żonę na tyle, by wierzyć, że była mu wierna, teraz jednak jej

uczucie do tego mężczyzny przybierało na sile i stanowiło jeden z powodów

jej odejścia. Pragnęła odzyskać wolność, by móc bez wyrzutów sumienia i

Billa Thigpena w swym życiu związać się z tamtym człowiekiem. Utrzymywała,

że z nim łączy ją wszystko, podczas gdy z Billem wspólne. mają już tylko

dzieci. Adam bardzo przeżył rozstanie z ojcem, mając jednak dwa i pół roku,

szybko się przystosował do nowej sytuacji, ośmiomiesięczny Tommy zaś nawet

nie zauważył różnicy. Separacja najmocniej dotknęła Billa. W samolocie

unoszącym go z Nowego Jorku do Los Angeles nie potrafił powstrzymać łez

płynących mu wolno po twarzy.

W Kalifornii Bill bez reszty poświęcił się serialowi. Pracował dzień i

noc, czasem nawet spał na kozetce w swoim gabinecie. Popularność serialu

pobił...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin