Jackson Lisa - Savannah 01 - Noc tajemnic(1).pdf

(1231 KB) Pobierz
Jackson Lisa - Savannah 01 - No
Lisa Jackson NOC TAJEMNIC
P omocy!
Nie mógł się ruszyć.
Ból rozsadzał czaszkę, nie pozwalał zebrać myśli.
Obraz rozmywał się przed oczami.
W głowie chaos i zamęt. Kompletny bezład.
Działo się coś złego... bardzo złego.
Gdyby tylko mógł myśleć, skupić się na czymkolwiek. Na czymś innym niż ten ostry ból
szatkujący mózg.
Umieram. Niech mi ktoś pomoże!
Nie zdołał wydobyć z siebie nic prócz potwornego jęku. Leżał rozciągnięty na swoim
biurku... a przynajmniej wydawało mu się, że to jego biurko. Z wysiłkiem zmrużył oczy,
próbując zobaczyć wyraźniej, ale światło było słabe i ciemne, obrazy rozmywały się, kontury
zacierały.
Jak się tu znalazł?
Nie pamiętał dokładnie, chyba właśnie się obudził...
Nie... nie tak... przyszedł tu popracować... tak... a potem... a co potem?
Caitlyn. To miało związek z Caitlyn i z rozwodem! Ale dlaczego nie mógł ruszać głową?
Ani nogą? Ani... Ani żadną inną cholerną częścią ciała? Ogarnęła go panika. Zebrał wszystkie
siły i spróbował jeszcze raz. Żaden mięsień nie drgnął. Jezu Chryste, co się dzieje?
Muzyka. Delikatna, klasyczna. Barokowa. Coś, czego nie rozpoznawał. Sączyła się z
głośników.
Co tu się, do diabła, dzieje?
Weź się w garść. Nie panikuj. Jesteś w swoim gabinecie w domu w Savannah... przy biurku.
Telefon stoi na brzegu biurka, tam gdzie zawsze...
To dlaczego, do cholery, nie mogę się ruszyć?
Wstrząsnął nim strach, ale jednocześnie ogarnęła go niemoc, jakby uległ ciemności czającej
się wokół. Na brwiach zebrały mu się kropelki potu, ale nie mógł podnieść ręki, aby je
zetrzeć. Z tyłu usłyszał kroki... a może tylko mu się zdawało. Świetnie. Ktoś tu jest i pomoże
mu.
Albo i nie.
Przeszły go ciarki. W żyłach buzowała adrenalina.
Chociaż próbował, wciąż nie mógł przekręcić głowy. Ale dlaczego? Jest chory? Na
prochach? A może to tylko koszmarny sen? Ogarnęły go mdłości. Co to wszystko znaczy? Co
on takiego zrobił? I kto tu z nim jest?
Nikt. Nikogo nie ma. Nikt nie chce zrobić ci krzywdy, na miłość boską. Świrujesz. Uspokój
się! Telefon! Gdyby mógł sięgnąć do telefonu i wykręcić numer pogotowia... Ale nie mógł
ruszyć ręką. Mięśnie odmówiły posłuszeństwa.
- Josh?
Serce mu zabiło, ale ciało nawet nie drgnęło.
Głos był stłumiony. Specjalnie? A może to tylko wyobraźnia podpowiada mu najgorsze?
Znów spróbował przekręcić głowę.
I znów się nie udało.
- Josh? Słyszysz mnie? - Ktoś go wołał. Miękko. Kusząco. I złowieszczo. Może ktoś
przyszedł mu na ratunek? Nie, nie ma się co łudzić. Gdyby ktoś chciał mu pomóc, działałby
dużo energiczniej. Więc jeśli naprawdę ktoś tu jest - i nie jest to wytwór jego wyobraźni - to z
pewnością ma złe zamiary.
Boże, pomocy!
Na nadgarstku poczuł chłodne palce. Wstrząsnął nim dreszcz.
Ktoś masował mu przedramię. Sprawdzał puls? Kto to jest u licha? Czy ja wyglądam na
trupa? Nie mógł ruszyć głową. Gdyby chociaż kątem oka zdołał zobaczyć, kto przy nim stoi.
Lekarz? O, tak, Boże.
Nagle poraził go mocny strumień światła skierowany prosto w oczy, jakby ktoś chciał
sprawdzić reakcję źrenic. Rozpaczliwie próbował coś zobaczyć, mimo rażącego światła
Prolog
 
wwiercającego się w mózg. Miał nadzieję, że uda mu się cokolwiek dostrzec. Niestety, nic z
tego. Zobaczył jedynie rozmazany zarys palców w gumowych lekarskich rękawiczkach i
smugę dymu z papierosa.
Na miłość boską, przestań mnie straszyć i zabierz do szpitala!
Latarka zgasła i zapanowała ciemność. Przed oczami zostały mu świetlne kręgi. Pusta
szklanka potoczyła się po biurku i spadła miękko na dywan. Widocznie ją potrącił bezwładną
ręką. Czyjeś chłodne palce wciąż masowały mu nadgarstek, ale ledwie czuł ich dotyk, z
trudem usiłując zachować przytomność.
Żyję, idiotko, nie widzisz? Zabierz mnie do szpitala. Chciał krzyknąć, ale słowa uwięzły mu
w krtani. Słyszał tykanie zegara w holu, szept wiatru dochodzący zza oszklonych drzwi -
pamiętał, że zostawił otwarte - i bicie własnego serca. O dziwo, nie łomotało ze strachu jak
oszalałe. Biło ciężko, leniwie. Może to jednak sen? Cała ta sytuacja wydawała się
surrealistyczna. Trochę jak film puszczany w zwolnionym tempie.
Teraz palce w rękawiczkach podciągały rękaw jego koszuli. Materiał przesuwał się powoli,
odsłaniając przedramię. Co u diabła? Spojrzał w bok, ale dostrzegł tylko ruszające się cienie,
ciemną postać i błysk... metalu?
O Boże!
Ostrza cienkie jak żyletki. Dwa ostrza. Nożyczki. Chirurgiczne? Ale... Strach wzburzył mu
krew. Z całych sił spróbował poruszyć ręką. Stopami. Jakąkolwiek cholerną częścią ciała. Ale
nie mógł. Mógł tylko leżeć tak z głową na biurku, czekając, co przyniesie mu los.
Los zjawił się pod postacią cienia z nożyczkami.
To jakieś szaleństwo. Po co te nożyczki? Na pewno nie wróżą nic dobrego.
Usłyszał metaliczne szczęknięcie i zobaczył guzik odpadający od mankietu. Ze strachu omal
nie zabrudził spodni. Rękaw podciągnięto jeszcze wyżej, odsłaniając całe ramię. Błysk ostrza
i...
Ciach!
Serce mu zamarło. Nożyczki zgrabnie obcięły jeden włos na przedramieniu. Bezwładne
ciało przeszył dreszcz. Mózg wysyłał impulsy, ale najwyraźniej nie docierały tam gdzie
trzeba. Josh nie mógł wyrwać ręki, mógł tylko patrzeć, jak nożyczki zbliżają się do żył i
tętnic rysujących się tuż pod skórą. Jakaś jego cząstka patrzyła na to obojętnie. Reszta wyda-
wała z siebie niemy krzyk paniki.
- Wiesz kim jestem, prawda?
Głos brzmiał znajomo. Nieprzyzwoicie kusząco.
Nie mógł wykrztusić słowa.
- Możesz mnie nazywać Atropos.
Atropos? Dlaczego Atropos, do cholery?
- A, jasne. Nie słyszałeś pewnie o trzech boginiach losu? To z mitologii - trzy boginie
odpowiedzialne za los człowieka. Były córkami Zeusa, nazywały się Mojry. Trzy siostry
kierujące ludzkim przeznaczeniem.
Mitologia? Co u diabła? Nożyczki błysnęły w świetle lampy stojącej na biurku. Znowu
dreszcz.
- Jedna z nich to Kloto. Jest najmłodsza, przędzie nić życia; starsza siostra dokonuje
pomiarów. Decyduje o długości życia.
Nożyczki zbliżyły się, ich czubek dotknął skóry pod okiem.
Spróbował uchylić się, ale był jak przyklejony do biurka.
- Trzecia, najstarsza, to Atropos. Najsilniejsza. To ona kończy życie, przecina cenną nić. -
Szczęknęła nożyczkami. - To imię wybrałam.
Jezu! Nie!
Ciach!
Nożyczki zagłębiły się w policzku.
Nic nie czuł. Żadnego bólu.
Przytrzymała jego nadgarstek.
Ciach!
Wezbrały pierwsze krople krwi.
Nie, nie, nie! Rozpaczliwie próbował się wyrwać. Na próżno. Udało mu się tylko wydobyć
jakiś nieartykułowany dźwięk. Nożyczki znów ciachnęły, krew rozmazała się na ostrzu, a on
nawet nie mógł się skulić. Z przerażeniem zdał sobie sprawę, że ten ktoś, kogo wciąż nie
 
mógł zobaczyć, zabija go, powoli, metodycznie i bez wahania.
To nie może być prawda! To na pewno zły sen. Koszmar. Tylko szaleniec mógł coś takiego
wymyślić. O Boże... teraz krew wypływała szybko, po nadgarstku, na dłoń, po palcach, i
rozlewała się w kałużę na biurku. Przestań! Na miłość boską, przestań!
Może chciała go nastraszyć, może wcale nie miał umrzeć. Może chciała mu dać bolesną
nauczkę. Wielu ludzi w tym mieście życzyło mu śmierci.
Ale wystarczyłaby przecież kulka w głowę.
Albo trucizna w drinku.
Albo nóż w cholerne serce.
Chyba że ona znajdowała w tym przyjemność... że nie chodziło o śmierć, ale o umieranie. O
to, żeby patrzył bezradnie, jak wycieka z niego życie. Może ją to podniecało, tę chorą sukę!
Dysząc i myśląc o tym, że wkrótce wykrwawi się na śmierć, Josh spojrzał na szklany humidor
na cygara. W gładkiej wypukłej powierzchni zobaczył swoje słabe odbicie i zarys
pochylającej się nad nim postaci, groteskowo zniekształconej.
Na ułamek sekundy jego oczy spotkały się z oczami prześladowczyni. Zobaczył jej twarz.
Na jej ustach błąkał się triumfalny uśmiech.
Opuściła go nadzieja.
Rozpoznał zniekształconą twarz. Teraz już miał przerażającą pewność, że został skazany na
patrzenie na własną powolną śmierć.
Rozdział 1
B ól rozsadzał jej głowę. Jakby tysiąc koni tratowało mózg. Miała opuchnięty język i
nieprzyjemny posmak w ustach. Było coś jeszcze... coś niedobrego, jakieś uczucie przymusu,
które przykuło ją do łóżka. Serce biło jak oszalałe, ciało spływało potem, do świadomości
docierały niewyraźne obrazy ze snu... Josh... idący kamienną ścieżką w kierunku domu.
Szła, krusząc suche liście. Wiatr grzechotał gałęziami dębów i bujał girlandami
hiszpańskiego mchu. Gdzieś w pobliżu zaszczekał pies, w powietrzu unosił się zapach dymu
papierosowego. Nie powinno cię tu być. Idź stąd, uciekaj! W górę, schodami wiodącymi do
murowanego domu, który kiedyś był jej domem. Przez uchylone drzwi strużka światła rozlała
się na ganek. Niczym zaproszenie pośród tej ciemnej, parnej nocy. Nie rób tego. Nie wchodź
do środka! Caitlyn otworzyła nieco jedno oko. Strasznie chciało jej się pić... wszystko ją
bolało. Za dużo alkoholu... Zdecydowanie za dużo. Leżała w swojej sypialni. Pod sufitem
obracał się wentylator, a przez firanki przedzierał się świt. Obrazy poprzedniej nocy były
niewyraźne, chaotyczne. Wyszła, żeby spotkać się z siostrą... tak, tak, musiała wyjść, żeby się
uspokoić.
Wczoraj były urodziny Jamie.
Dziwne, zdawało jej się, że słyszy fałszujący śpiew gromadki dzieci.
Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam...
Poczuła ukłucie w sercu. Jej córeczka miałaby teraz pięć lat.
Gdyby żyła.
Serce jej się ścisnęło, znów zamknęła oczy. Jamie. Kochane, kochane dziecko. Odeszła, gdy
miała zaledwie trzy lata - maleństwo o twarzy cherubinka. O Boże, Caitlyn tak bardzo
tęskniła za swoim dzieckiem. Tak bardzo, że czasami wydawało jej się, że nie potrafi dalej
żyć. Teraz, leżąc w łóżku, wróciwszy do rzeczywistości, poczuła znajomy ból po stracie;
głęboki, raniący duszę.
To twoja wina, Caitlyn. Gdybyś była lepszą matką, nigdy by do tego nie doszło.
W głowie huczały jej oskarżenia Josha; złe, toksyczne słowa budzące w niej wyrzuty
sumienia. Gdyby niczego nie zaniedbała, gdyby bardziej się postarała, może uratowałaby
córkę.
Nawet o tym nie myśl. Nie słuchaj go, na litość boską. Nie wierz w to, co mówi! Pamiętaj,
zrobiłaś wszystko, żeby ją uratować.
Powoli wypuściła powietrze i znów wzięła głęboki wdech, pamiętając, co doktor Wade
mówiła o uwalnianiu negatywnej energii, odnajdywaniu siebie i nowego celu w życiu.
Stopniowo rozpacz ustępowała, pozostały tylko żal i potworny ból głowy.
O matko, ból rozsadzał czaszkę. Rzeczywiście musiała za dużo wypić.
Kolejny obraz przemknął jej przed oczami.
Josh w swoim gabinecie. Leżał rozciągnięty na biurku, z głową przekrzywioną w stronę
 
drzwi. Z nadgarstków płynęła krew, plamiąc dywan. Otwarte usta, blada skóra, oczy
nieruchomo wpatrzone w nią.
Nagle usiadła na łóżku. Boże, co to za sen? Serce waliło jej w piersi. Obrazy z sennego
koszmaru przesuwały się i znikały.
- O Boże, Boże, Boże!
Spokojnie, Caitlyn. Oddychaj głęboko. To tylko sen. Nie denerwuj się!
Rozpaczliwie łapała powietrze. Mając w pamięci to, czego nauczyła się na terapii,
próbowała zapanować nad emocjami.
Nigdy więcej - poprzysięgła sobie. Cokolwiek to było, nigdy już nie wypije więcej niż jeden
łyk... ale co to było? Zamrugała oczami. Próbowała sobie przypomnieć. Ale pojawiały się
jedynie kruche i wyszczerbione obrazy z koszmarnego snu.
- Jezu - wyszeptała. Znów film jej się urwał, kolejna luka w życiorysie. Nawet nie pamięta,
jak dostała się do domu. W podświadomości czaiło się przeczucie, że stało się coś bardzo,
bardzo złego. Nie potrafiła tego nazwać, ale było na tyle silne, że przeszły ją ciarki.
Miałaś zły sen. To wszystko. Otrząśnij się. Wzięła kolejny głęboki wdech. Jesteś w swoim
łóżku. W domu. Bezpieczna.
Głowa pulsowała ostrym bólem. Gardło też bolało, a włosy śmierdziały dymem po zbyt
wielu godzinach spędzonych w barze. O Boże, naprawdę wczoraj przesadziła. Wzdrygnęła
się, gdy pierwsze promienie poranka zajrzały przez otwarte okno. Pachnący jaśminem
delikatny wiatr niósł odgłos deszczu bulgoczącego w rynnach. Drzwi balkonowe były nieco
uchylone; firanki, pokryte smugami, cieniami i plamami, falowały lekko.
Dlaczego balkon jest otwarty? Czyżby otworzyła go wczoraj, zanim poszła do łóżka?
Koszmarne obrazy atakowały jej świadomość, mieszając się z niewyraźnymi wspomnieniami
poprzedniej nocy. Wypiła kilka drinków w barze... gdzieś na nadbrzeżu. A może to też
fragment chaotycznego snu? Chyba grał jakiś zespół, pamiętała tłum ludzi i wiszącą w
powietrzu chmurę starego dymu papierosowego. Wypiła trochę za dużo, cóż, dużo za dużo,
ale udało jej się jakoś dotrzeć do domu. Jak? W tym miejscu miała w pamięci lukę.
Pulsowanie za okiem jeszcze się wzmogło. Nawet parę opakowań apapu nie byłoby w stanie
ukoić tego bólu. Spojrzała na zegar. Czerwone świecące cyfry wskazywały dwunastą.
Pomoc? Południe? Niemożliwe. Ptaki dopiero zaczynały śpiewać. Musiało być wcześnie.
Piąta lub szósta. Paskudna pora na pobudkę. Na pewno była przerwa w dostawie prądu,
dlatego zegar się późni. Obudził ją ten sen, poszarpane, chaotyczne obrazy.
Czuła nieprzyjemny posmak. Usta wyschnięte na wiór, w brzuchu ssąca pustka. Wytarła
ręką spocone czoło, odgarnęła wilgotne włosy i wyczuła coś twardego. Miała brudne palce
albo... albo... Co to był, do diabła, za zapach? Przez chwilę myślała, że zwymiotowała, ale
zapach był raczej metaliczny niż kwaśny i... i... o mój Boże... Spojrzała na rękę i zobaczyła
ślady na przedramieniu. Ciemnoczerwone, wypukłe i stwardniałe, rozchodzące się od nacięć
na nadgarstkach.
Co jest?!
Gwałtownie mrugając oczami, przesunęła się ku wezgłowiu łóżka i wsparła na poduszce. W
panice odnalazła kontakt. Włączyła światło i zobaczyła krew.
Rozlaną na prześcieradłach.
Rozpryskaną na zagłówku.
Rozsmarowaną na firankach.
Rozmazaną po ścianach.
Wszędzie krew.
- Nie... o Boże, nie! - Caitlyn wyskoczyła z łóżka, nogi zaplątały jej się w koszulę nocną i
runęła twarzą na morelowy dywan, również poplamiony.
- Jezu! O Boże, co to? - Przemknęła niczym krab po dywanie pokrytym zakrzepłą krwią.
Wyglądało to tak, jakby kogoś zaszlachtowano w tym pokoju cztery na cztery i pół metra. A
ty w tym czasie spałaś!
Serce jej zamarło, gdy zobaczyła odcisk dłoni na futrynie i kolejny na drzwiach. Z trudem
opanowała nudności. Potwornie przerażona dotarła do łazienki.
Czyja to krew?
Twoja. Spójrz na siebie!
Spojrzała w lustro nad umywalką. Na twarzy miała czerwone ślady, w nozdrzach zaschniętą
krew. Włosy były matowe i zmierzwione. Może dostała okropnego krwotoku z nosa, takiego
 
jak w dzieciństwie, i w jakiś sposób udało jej się go przespać i nic nie zauważyć? Nie... to nie
wyjaśniało nacięć na nadgarstkach. Ani krwi rozmazanej po całym pokoju.
A te otwarte drzwi... Czy ktoś jej to zrobił? Ze strachu żołądek podszedł jej do gardła. O
Boże... ale dlaczego? Kto? Nie, to nie mogła być tylko jej krew. Przecież żyła. Gdyby straciła
tyle krwi, z pewnością byłoby po niej. Nikt nie mógłby przetrwać takiej jatki.
Oparła się o umywalkę i spróbowała zebrać myśli. Kręciło jej się w głowie i szumiało w
uszach, a migrena zżerała mózg.
O Boże, a jeśli ten ktoś wciąż tu jest?
Nie, to nie miało sensu. Gdyby ktoś próbował ją zabić, to przecież już dawno by to zrobił.
Krew we włosach, na ścianach, pod prysznicem zdążyła zaschnąć. Minęło trochę czasu. Albo
coś go wystraszyło, albo po prostu poszedł sobie.
Albo ty to zrobiłaś i zostawiłaś otwarte drzwi.
Nie... Nic nie pamiętała, nie miała pojęcia, co się wydarzyło.
Jeśli krew nie jest twoja, to czyja?
- Nie wiem - wyszeptała.
Może ofiara gdzieś tu jest.
Spojrzała w kierunku prysznica, mleczne szkło z krwawym odciskiem dłoni było pęknięte.
Boże, pomóż!
Zebrała się na odwagę i dotknęła kabiny prysznicowej. Spodziewała się znaleźć trupa z
oczami wbitymi w sufit i krwawe ślady ściekające do odpływu. Nerwowo popchnęła drzwi.
Nikt się na nią nie rzucił. Żaden trup nie leżał pod prysznicem. Zobaczyła krew rozpryskaną
po ścianach i zaschniętą w nierówne strumyki. Zrobiło jej się niedobrze. Co tu się stało? Co?!
Cała się zatrzęsła, gdy podniosła dłoń i zobaczyła, że pasuje do odcisku na szybie.
- Matko Boska - wyszeptała. Myśl, Caitlyn, myśl. Nie panikuj.
Znów zobaczyła swoje odbicie w lustrze. Jak to się stało? Gdzie była, kiedy to się stało?
Czyja to krew? Nogi się pod nią ugięły. Oparła się o brzeg umywalki i ochlapała twarz zimną
wodą, żeby zachować przytomność.
Może nie jesteś sama. Może ktoś tu jest. Gdzieś na dole. Może ktoś się tu ukrył. Jeszcze raz
spojrzała w lustro. Biała twarz, potargane włosy sterczące na wszystkie strony, strach czający
się w piwnych oczach. Drzwi na werandę były otwarte, a ty nie pamiętasz, żebyś je otwierała.
Przesunęła wzrok i zobaczyła odbicie otwartych drzwi i falujące zaplamione firanki. O mało
nie zwymiotowała.
Czy to możliwe, że do domu dostał się morderca, a ona nic nie słyszała, ogłuszona bólem
głowy, który odebrał jej świadomość? Ale przecież nie było żadnego trupa... Tylko jej
poharatane nadgarstki i zakrwawiony nos... Przecież morderca nie przychodziłby tu tylko po
to, żeby pociąć kogoś na kawałki, a potem zabrać ciało ze sobą. W głowie huczało jej od
szalonych myśli.
A jeśli ktoś dostał się do domu, to dlaczego alarm się nie włączył?
Idiotko, drzwi na werandę nie są zamknięte. Najwyraźniej alarm nie został ustawiony.
Oparła się biodrem o blat i zamknęła oczy. To wszystko nie miało sensu. A ona była
śmiertelnie przerażona.
Może kogoś zaprosiła? Ale kogo? I po co? A jeśli był to nieproszony gość, dlaczego Oskar
nie szczekał i nie obudził sąsiadów?
Oskar!
Gdzie on jest?
Zdjęta strachem, jeszcze raz spojrzała z przerażeniem na plamy na podłodze. Tylko nie
pies... nie Oskar! Pokonawszy strach, wytarła twarz rękawem zakrwawionej koszuli i ruszyła
w kierunku schodów. Zagwizdała cicho.
Nic.
Coś ścisnęło ją za gardło.
Lepiej znajdź sobie coś do obrony. Tak na wszelki wypadek.
Nie miała w domu broni, nigdy nie wierzyła, że pistolet zapewni jej bezpieczeństwo.
Przygryzając wargi, chwyciła hantle, z którymi ćwiczyła zwykle przed telewizorem.
Wolno posuwała się korytarzem i wytężyła słuch. Starała się usłyszeć coś poza szaleńczym
biciem własnego serca. W domu panowała cisza. Spokój. Tak jakby nie groziło jej żadne
niebezpieczeństwo.
Weź się w garść. Postaraj się, Caitlyn. Nie pozwól, żeby sparaliżował cię strach! Zaciskając
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin