Stone Katherine - Bliźniaczka.pdf

(2260 KB) Pobierz
323981072 UNPDF
Prolog
Pacific Heighls
San Francisco
14 stycznia
Trzydzieści jeden lat temu
- Chyba nie zamierzasz się z nią ożenić!
- Owszem, mamo, zamierzam. - Twarz Alana Forrestera była spokojna, tak jak jego
głos. Spodziewał się takiej reakcji, zwłaszcza ze strony matki, łącznie z udawanym
zaskoczeniem. Rosalind i Gavin Forresterowie doskonale wiedzieli, jaką to „ważną sprawę"
chce z nimi omówić ich syn. - Miałem nadzieję, że ślub mógłby się odbyć tutaj.
„Tutaj" oznaczało rodzinny dom Forresterów, posiadłość w stylu francuskich rezydencji
wiejskich, która przetrwała wszystkie trzęsienia ziemi, jakie nawiedziły tereny nad zatoką w
ciągu ostatnich stu lat.
Teraz Alan wyczuwał inne drżenie, którego źródłem nie była ziemia, lecz ludzkie
emocje. Matka potrafiła być okropna. Cóż, on także. W końcu był jej synem.
Rosalind postanowiła wypowiedzieć swoje zdanie na ten temat. Świetnie. Ma do tego
prawo. Ojciec także dołoży coś od siebie. Alan wierzył jednak, że zwycięży. Mimo
patrycjuszowskiego pochodzenia i głęboko zakorzenionej świadomości klasowej, jego rodzice
byli przecież rozumnymi istotami ludzkimi.
-Oczywiście, że twój ślub może się odbyć tutaj, kochanie. Ale... z nią?
- Z Claire, mamo. Ona ma na imię Claire. I jest jedyną kobietą, z jaką kiedykolwiek
chciałem się ożenić.
- Trudno nazwać ją kobietą, Alanie.
- Wkrótce skończy dwadzieścia jeden lat. Za dwa tygodnie. Dokładnie w dniu naszego
Rosalind zacisnęła usta. Postanowiła nie poruszać kwestii tak krótkiego okresu
narzeczeństwa ani sześciu lat, dzielących Alana i Claire. Sama była siedem lat młodsza od
Gavina. Nie mogła też wytknąć synowi, że poznał narzeczoną niecałe trzy miesiące temu,
ponieważ zakochała się w swoim przyszłym mężu dosłownie od pierwszego wejrzenia.
Rosalind Elizabeth Paige i Gavin Alan Forrester byli idealnie dobraną parą. Atherton i
Pacific Heights. Yassar i Yale. Jedyny dziedzic i jedyna dziedziczka fortun zbitych na
przemyśle transportowym. Na statkach i pociągach.
Podczas gdy Alan i Claire.
- Jesteś chirurgiem, Alanie, w jednej z najlepszych klinik na świecie. A ona to jakaś
hipiska, dziecko kwiat, a sam wiesz, co się z tym łączy. Marihuana. LSD. Rozwiązłość.
Alan spodziewał się tych słów.
Nie przypuszczał jednak, że aż tak go one zabolą. Claire nie była dzieckiem kwiatem,
tylko dzieckiem zaniedbanym, czwartą córką rodziców pragnących doczekać się syna. I
doczekali się go - zaledwie jedenaście minut po narodzinach Claire. Na świat przyszedł jej
brat bliźniak, Robbie, krzycząc triumfalnie. Los zesłał im później jeszcze dwóch synów i
rodzina MacKenziech była w komplecie. Trzy energiczne córki. Trzech ruchliwych synów. I
Claire najmniejsza spośród całej tej złotowłosej rumianej trzódki. Najdrobniejsza i najcichsza.
W tych rzadkich chwilach, kiedy się odzywała, jej głos ginął w ogólnej wrzawie. Co było
zresztą bez znaczenia, jak wyznała swojemu ukochanemu. Zanim go poznała i pokochała, i tak
nie miała zbyt wiele do powiedzenia. A jeśli chodzi o jej sztukę, poza szkolnymi pracami two­
rzyła tylko dla siebie. Po cóż miałaby pokazywać rodzinie obrazki, które nauczyciele w szkole
uznali za zbyt stonowane i blade?
ślubu.
323981072.002.png
Sztuka Claire, jak i sama Claire, nie rzucała się w oczy. Prawie jej nie było. Ale
przecież istniała. Lecz nawet ta delikatna jak pajęczyna obecność wydawała jej się zbędna, tak
jak niezręczne wysiłki, by dopasować się do reszty.
Bo Claire nie pasowała nigdzie. I nigdy się nie dopasuje. Wiedziała o tym. I wiedziała o
tym jej rodzina. I wszyscy w szkole Sarah's Orchard w Oregonie. Więc wiadomość, że Claire
MacKenzie kupiła bilet w jedną stronę do San Francisco, została przyjęta ze słodko-gorzką
mieszaniną żalu i ulgi.
Claire mogła zostać dzieckiem kwiatem. W swojej wędrówce trafiła do mekki tych
zbłąkanych dusz. Ale w przeciwieństwie do większości z nich, ta uciekinierka ze szkoły
średniej miała w sobie pasję.
Nie pomyślałaby nigdy o tym, że mogłaby sprzedawać swoje prace, nawet nie
próbowała. Ale przechodnie zachwycali się akwarelami ulicznej malarki i wkrótce Claire
zaczęła zarabiać na skromne utrzymanie, sprzedając swoje obrazy.
Alan chciał opowiedzieć rodzicom historię kobiety, którą kochał.
Kiedyś to zrobi.
Dziś jednak historia ta utwierdziłaby tylko jego matkę w przekonaniu, że Claire nie jest
dla niego odpowiednią partią. Pomyślałaby na pewno, że coś musi być z nią nie w porządku, w
przeciwnym razie jej rodzina nie pozwoliłaby jej tak łatwo odejść.
-Czy ona jest w ciąży, Alanie? - spytał Gavin.
-Bo jeśli tak - dodała Rosalind - to są przecież różne sposoby...
Alan oczekiwał uczciwej walki. I może to nawet była uczciwa walka. Może w bitwach,
które staczają rodzice o to, co w ich mniemaniu będzie najlepsze dla ich dziecka, wszystkie
chwyty są dozwolone. Zwłaszcza jeśli to dziecko jest jedynakiem.
Ale Alan nie potrafił w tej chwili docenić tej uczciwości. Był wykończony. Przez
trzydzieści sześć godzin miał dyżur i niemal bez przerwy operował. Jednak bardziej jeszcze
niż snu potrzebował Claire. Dom jego rodziców położony był zaledwie trzy przecznice od
Centrum Medycznego Pacific Heights. Zazwyczaj pokonanie tej odległości wydawało mu się
krótkim, przyjemnym spacerem. Chyba że, tak jak tego wieczoru, nie pozwolił sobie na to, by
wstąpić najpierw do swojego mieszkania i zobaczyć się z ukochaną.
Alan chciał mieć już za sobą tę rozmowę. Chciał, żeby wszyscy mieli ją za sobą.
- Naprawdę chciałabyś, żeby przerwała ciążę i zabiła moje dziecko? Waszego wnuka?
-Skąd wiesz, że jest twoje? To znaczy, jeden Bóg wie, ilu...
- Lepiej uważaj, mamo. Mówisz o swojej przyszłej synowej. - Która jest jeszcze
dziewicą. - Claire nie jest w ciąży. Na razie.
-Och, Alanie, ale dlaczego to właśnie ona? Co ty w niej widzisz?
- Widzę w niej Claire. A w Claire widzę moje życie.
-Ale ona jest...
- Jest inna niż ludzie z naszej sfery? Chyba masz rację. Jest wielkoduszna, kochająca...
-Przecież my cię kochamy, Alanie!
- Wiem. Przynajmniej tak mi się wydawało. Ale jeśli naprawdę mnie kochacie,
pokochacie także Claire. - Alan wytrzymał wzrok matki, która w końcu odwróciła oczy,
po czym spojrzał na ojca, jednego z najlepszych prawników w tym stanie. - Tato?
- Rozważałeś spisanie intercyzy przed ślubem? To byłoby rozsądne. Jestem pewien, że
Stuart powiedział ci to samo. Albo powie ci, kiedy powiadomisz go o swoich małżeńskich
planach.
Stuart Dawson i Alan Forrester przyjaźnili się od pierwszego roku studiów w
Stanford. Stuart nie pochodził z dobrej rodziny, ale rodzice Alana przyjęli go jak własnego
syna. Owszem, dobre pochodzenie miało wielkie znaczenie dla Gavina i Rosalind. Pokolenia
starannie aranżowanych mariaży stanowiły pewną gwarancję.
Ale dziecka nie można przecież obwiniać o to, w jakiej rodzinie przyszło na świat.
323981072.003.png
Oczywiście pod warunkiem, że zdoła wznieść się ponad swoje środowisko w sposób, zdaniem
państwa Forrester, najstosowniejszy - poprzez wykształcenie. Stuart był znakomitym
studentem. Summa cum laude w Stanford. Potem Harvard. Nadal był najlepszy i wkrótce miał
zostać wspólnikiem w kancelarii Forrester, Grant i Sloan.
Stuart poszedł z Alanem na Ghirardelli Square tamtego wieczoru, w Halloween. Był
świadkiem pierwszego spotkania Alana i Claire i magii, która tej chwili towarzyszyła. Już
dawno zgodził się zostać świadkiem na ślubie przyjaciela.
Jedyna rada mecenasa Stuarta Dawsona brzmiała: „Ożeń się z nią, Alanie, jak
najszybciej. Nie pozwól jej odejść".
-Nie mieszajmy do tego Stuarta - powiedział Alan.
-Zgoda - odparł Gavin. - A co z intercyzą?
- Zdaję sobie sprawę ze swoich obowiązków, tato. I traktuję je bardzo poważnie.
„Bez komentarza", tak odpowiedziałby Gavin Forrester, gdyby był w sądzie.
Tutaj jednak potraktował słowa syna jak wyzwanie, którym istotnie były.
- Ożenię się z Claire i nie dam jej do podpisania niczego, poza aktem ślubu. Więc
zaufajcie mi. Uwierzcie we mnie.
Gavin i Rosalind od dnia narodzin syna nie robili niczego innego. Gavin uśmiechnął
się, dając wyraźnie do zrozumienia, że pod tym względem nic się nie zmieniło.
Ojciec był już po jego stronie. Ale matka ciągle pozostawała nieugięta.
-A co z Mariel?
- A co niby ma być? - Niewinne pytanie Alana brzmiało równie szczerze, jak wcześniej
udawane zdumienie jego matki.
-Co masz zamiar jej powiedzieć?
- Że zapraszam ją na mój ślub, który odbędzie się dwudziestego ósmego stycznia. Tutaj
lub gdzie indziej.
- Będzie zdruzgotana. Ona ciągle ma nadzieję, że się pogodzicie. Jestem pewna.
-A ja jestem pewny, że jest inaczej. Gdyby tak było, po prostu by mi o tym
powiedziała.
Mariel Lancaster nie zaliczała się do dziewcząt nieśmiałych, zwłaszcza jeśli jej na
czymś zależało. A jeśli tym czymś był mężczyzna, była szczególnie bezpośrednia. I pewna
siebie. Była też, aż do ich zerwania dwa lata temu, dziewczyną Alana. Związek ten znaczył dla
niego więcej niż inne. Rosalind była zachwycona. Mariel to doskonała partia. Main Linę
Philadelphia. Bryn Mawr. MBA w Stanford.
- Poza tym - dodał Alan - wcale nie musimy się godzić. Nie pasowaliśmy do siebie, a
Mariel, o czym dobrze wiesz, pierwsza zdała sobie z tego sprawę. Teraz jesteśmy sobie bliżsi
niż wtedy, gdy byliśmy parą. Mariel będzie się cieszyła moim szczęściem. Stuart też. I wszyscy,
którzy mnie kochają. Wszyscy, którzy mnie kochają, pokochają także Claire.
- Och, Alanie...
-Kocham ją. A ona, co jest naprawdę zdumiewające, kocha mnie.
-Uważasz, że to zdumiewające?
-Tak, to zdumiewające, że kobieta, z którą chcę spędzić resztę życia, czuje to samo w
stosunku do mnie.
Oczywiście, że ta mała ulicznica chce spędzić resztę życia z Alanem, pomyślała
Rosalind. Każda kobieta by tego chciała, nawet gdyby nie miał grosza przy duszy. Ale ta cała
Claire jest w dodatku biedna jak mysz kościelna i fakt, że Alan pochodzi z bogatej rodziny, na
pewno ma dla niej znaczenie.
Zastanawiała się właśnie, czy wystarczy jej odwagi, by napomknąć synowi o tej
oczywistej prawdzie, lecz Alan ją ubiegł.
-Ona nie szuka złota, mamo.
-Nie powiedziałam wcale...
323981072.004.png
-Ona sama jest złotem.
Rosalind westchnęła wymownie. Ale jej słaby uśmiech oznaczał, że uznała się za
pokonaną. Tej bitwy nigdy nie zdołałaby wygrać. Westchnęła raz jeszcze, by podkreślić, że nie
jest jej łatwo pogodzić się z porażką.
- Cóż, zdaje się, że muszę się zająć przygotowaniami do wesela...
Rosalind Forrester byłaby kiepską pokerzystką - nie, żeby ktokolwiek przyłapał ją na
oddawaniu się tej rozrywce. Jednak ze względu na syna usiłowała skrywać swój sceptyczny
stosunek do kobiety, która w tak krótkim czasie została jego narzeczoną żoną, i która na
początku grudnia zostanie matką jego dziecka. Nie bardzo jej się to udawało. Ale naprawdę
bardzo się starała. Pomagało jej to, że Alan promieniał szczęściem, a Gavin, Stuart i Mariel bez
wyjątku należeli do obozu Claire.
Najważniejsze jednak, że Claire była Claire. Nie próbowała przypochlebić się teściowej.
Ani nikomu innemu. Uczennica z Oregonu nie starała się też dopasować do świata Forresterów.
Nie dlatego jednak, by odczuwała wrogość w stosunku do śmietanki towarzyskiej, czy gorycz, bo
nigdy nie stanie się jej częścią. Nie odrzucała też tych, którzy do niej należeli.
Nie, Claire niczego takiego nie czuła. Była po prostu zakochana.
Claire podbiła serce teściowej. Choć teściowa nie zdawała sobie z tego sprawy. Rosalind
zaproponowała, by młoda para zamieszkała z nią i jej mężem. Posiadłość doskonale się do tego
nadawała, było tam dość miejsca, by każdy mógł zachować prywatność. Alan i Claire dostali całe
skrzydło, które mogli urządzić po swojemu i żyć swoim życiem. Rosalind i Gavin mogliby
nawet nigdy nie przejść przez ciężkie drewniane drzwi, dzielące obie części domu.
Ale Alan chciał pokazać rodzicom, a także Stuartowi i Mariel, co stworzyła jego żona
artystka. Czego dokonała w ich domu.
- To jest jak ciepły wiosenny dzień. - Rosalind nie kryła uznania. -Jak bukiet na Dzień
Matki.
- Złożony z kwiatów kwitnącej wiśni - dodała Mariel, kiedy weszli do bladoróżowego
pokoju dziecinnego. - Cudownie! Ale sądziłam, że Claire nie musiała robić żadnych
badań. Nawet USG.
- Bo nie musiała - odparł Alan. - I nie zrobiła.
- To skąd wiadomo, że będę matką chrzestną, to znaczy, że będziemy rodzicami
chrzestnymi... - poprawiła się, patrząc z uśmiechem na Stuarta - dziewczynki?
- Nie wiadomo - powiedziała Rosalind. - W każdym razie nie zostało to potwierdzone
naukowo. Ale tak jak ja byłam pewna, że noszę pod sercem energicznego chłopczyka,
tak Claire nie ma wątpliwości, że w jej łonie tańczy mała baletnica.
Rodzinne wakacje Forresterów w Pebble Beach zaplanowano na koniec października,
zanim Claire zorientowała się, że jest w ciąży. Ta radosna wiadomość nie wpłynęła na
wakacyjne plany, zarezerwowano tylko dodatkowe pokoje dla przyszłych rodziców chrzestnych.
Jednak podróż do Carmel była uzależniona od tego, jak Claire, której do rozwiązania zostało
tylko pięć tygodni, będzie się czuła.
A Claire twierdziła, że czuje się świetnie. Cudownie. Prowadzący ją lekarz był tego
samego zdania. Twierdził, że przyszła matka jest okazem zdrowia.
Tak więc cała szóstka miała pojechać dwoma samochodami: Forresterowie
mercedesem Gavina, a Mariel i Stuart, którzy od wiosny stanowili duet, jaguarem Mariel. Plan
ten trzeba było jednak zmienić, kiedy Mariel przybyła do posiadłości Forresterów sama.
Powiedziała, że w sprawie prowadzonej przez Stuarta pojawiły się pewne komplikacje, którymi
musi zająć się osobiście, w związku z tym pojechał do Chicago. Kiedy tylko upora się ze
wszystkim, przyleci do Monterey.
Mariel od razu postanowiła, że w takim razie Claire pojedzie z nią. Nalegała na to.
Powiedziała, że ma ochotę na „babską pogawędkę".
Na wieczór zapowiedziano burzę. Deszcz już zaczął padać.
323981072.005.png
Jednak w obu samochodach panowała pogodna, słoneczna atmosfera.
- Nie widziałam jeszcze Alana tak szczęśliwego - stwierdziła Mariel. -Nie wiem, czy
jakikolwiek chirurg na tej planecie był kiedyś równie szczęśliwy. Może nawet żaden
mężczyzna nie był!
-Alan kocha swoją pracę.
-To prawda. Ale ciebie, Claire, kocha bardziej.
„Pozwól, by Mariel została twoją starszą siostrą, taką jakiej nigdy nie miałaś",
powiedział kiedyś Alan. „Ona tego chce. Owszem, potrafi być męcząca i zawsze musi
postawić na swoim, ale ona naprawdę cię lubi, Claire. A Mariel nie każdego lubi".
-Ja... Dziękuję, Mariel.
- Bardzo proszę! A teraz porozmawiajmy o przyjęciu z okazji narodzin dziecka. Na
pewno nie chcesz, żebyśmy zaprosiły jeszcze kogoś?
Mariel i Rosalind, które miały pomagać Claire w pełnieniu obowiązków pani domu, już
zaprosiły wszystkie swoje przyjaciółki, co oznaczało, że na liście gości znalazły się najbardziej
wpływowe kobiety San Francisco.
Jedna z nich, mówiła właśnie Rosalind w drugim samochodzie, miała przylecieć z Palm
Springs specjalnie na przyjęcie.
-Wszyscy przyjęli zaproszenie.
-To mnie nie dziwi.
- Nie jesteś zachwycony, Alanie? Boisz się, że Claire może się poczuć przytłoczona
tym wszystkim?
-Trochę się tego obawiam.
-Powiedziała ci to?
- Nie. Prawdę mówiąc - przyznał - powiedziała, że dzięki temu czuje się tu mile
widziana.
- Ależ ona jest tu mile widziana. Nawet bardzo - podkreśliła Rosalind miękko. - My ją
kochamy, Alanie. Cieszymy się, że stała się częścią naszego życia.
Wichura rozszalała się na dobre. Gavin prowadził ostrożniej, niż wymagały tego
warunki drogowe, ostrożniej niż zwykle. Ale dzięki temu Mariel, która na ogół nie grzeszyła
rozwagą, musiała jechać równie wolno. Gavin, mimo swych pięćdziesięciu czterech lat, miał
doskonały refleks. I wzrok. Grywał w tenisa i często pokonywał przeciwników o połowę
młodszych niż on, mężczyzn w wieku Alana.
Dostrzegł sarenkę w chwili, kiedy postawiła na jezdni pierwsze niepewne kopyto.
Zaraz potem zauważył jej zaniepokojonych rodziców, którzy próbowali ją dogonić.
Skręcił gwałtownie, wrócił na swój pas i zerknął w lusterko, by sprawdzić, czy sarnia
rodzina, a także Mariel i Claire, są bezpieczne.
To było tylko jedno krótkie spojrzenie. Gavin nie odzyskał jeszcze prędkości sprzed
skrętu, gdy na drogę wyskoczyła druga sarna.
Zapomniana siostra rozpaczliwie chciała dołączyć do rodziny.
Gavin skręcił ponownie. Jej także ocalił życie.
Ale w tym miejscu na górskiej drodze był zakręt, a zaraz za nim na szarej, mokrej od
deszczu jezdni lśniła wielka plama oleju. Gavin nie zdołał jej wyminąć. Żadnemu kierowcy by
się to nie udało. Tym samym los jego rodziny został przesądzony.
Gavin nacisnął ostrzegawczo klakson w chwili, gdy jego samochód zatańczył na
śliskiej nawierzchni, po czym runął z urwiska.
-Nie! - krzyknęły jednocześnie Claire i Mariel, kiedy wyjechały zza zakrętu i
zobaczyły spadający samochód.
Mariel także wpadła w poślizg na tłustej plamie, ale dzięki ostrzeżeniu Gavina jechała
wolniej i zdołała się zatrzymać. Tak jak cztery inne jadące za nią samochody.
Jeden z kierowców pojechał, by sprowadzić pomoc. Trzy pozostałe auta zablokowały
323981072.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin