Bella - Zatroskana.doc

(140 KB) Pobierz
,Zatroskana'

,Zatroskana'


Szłam wolnym krokiem w stronę "centrum" Forks, obok mnie sunęła delikatnie po ziemi Rosalie.
Skojarzyła mi się od razu z duchem, zupełnie nie wyglądała jakby szła, tylko sunęła niczym jakiś obłoczek na niebie.
To pewnie przez moje ślimacze tempo. No ale nie chciałam zaliczyć gleby dziesięć metrów od domu.
- Więc... - zaczęłam, jednocześnie zachęcając by powiedziała cokolwiek.
Nadal milczała, a na jej anielskiej twarzy widniał nikły uśmiech, tak nikły że ledwo widoczny.
Wiatr delikatnie muskał moją twarz i rozwiewał rozpuszczone, blond loki Rosalie.
Dziewczyna wyglądała na pogrążoną w swoich rozmyślaniach, przyglądałam się jej badawczo, od czasu do czasu patrząc z niepokojem na drogę by przede mną nie "wyrosła" spod ziemi jakaś niespodzianka.
Słońce miało się na baczności, bo nie wychodziło zza chmur ale nie było zimno. Było ciepło jak na czerwiec, nawet za ciepło jak dla mnie aż zaczęłam żałować że założyłam tą bluzę, bo mogłam założyć koszulkę i by mi było w sam raz!
- Bello nie chcę zaczynać od nowa. Wiesz z tą przemianą. Wszystkie złe i dobre strony... ale ty nie wydajesz się przejęta tym co ciebie spotka! - rzuciła mi zdziwione spojrzenie, jakby potwierdzenie tego jakie wrażenie jakie na niej wywołała moja ignorancja. - Proszę cię, Bella! Nie wiem czy wiesz...ale jesteś dla mnie jak przyjaciółka... - mówiła szybko, ale mogłam ją zrozumieć.
Na prawdę mnie tym zdumiła. Przyjaciółka? Ja? Może krew łosia z którego wypiła krew miała w sobie marichuanę? No i tak mówiła?
Nie mogłam się skupić nad sensem tych słów które do mnie kierowała. Nadal byłam w głębokim szoku, tak głębokim że się potknęłam i upadłam na kolana.
Rosalie spojrzała na mnie z góry wyciągając ku mnie swoją wypielęgnowaną, bladą dłoń.
Ujęłam ją by wstać.
- Widzisz? Dlatego chcę być wampirem. Iść i nie przejmować się że mogę to przypłacić życiem! - odparłam, a w moim głosie brzmiała determinacja.
To brzmiało tak, jakby słowa Rosalie nie zrobiły na mnie najmniejszego wrażenia. A było inaczej, aż drżałam myśląc o tym.
- Chcę żyć wiecznie! Z wami wszystkimi. Być jedną z was, mam już dość tego że narażacie swoje życie próbując mnie chronić! To nie fair! - odparłam płaczliwie - Chcielibyście widzieć jak umieram? Jak wyparowywuje ze mnie życie? - coś spływało mi po policzkach. I to nie bynajmniej łzy.
Deszcz. Ciepły letni deszcz zaczął padać a ja nawet tego nie poczułam.
Ogarnęło mnie dziwne uczucie rozżalenia. A w głowie formowało mi się pytanie "dlaczego oni mnie tak traktowali?" Niczym dziecko!
Wiem, byłam może i ciamajdowata ale umiem o siebie zadbać!
Nagle koło mnie usłyszałam tylko świst. Podniosłam głowę i zorientowałam się że Rosalie widzi coś za moimi plecami.
Po chwili poczułam jak jakaś lodowata dłoń obejmuje moje ramię.
- Rosalie - zagrzmiał Edward. - Rozmawialiśmy już o tym, przestań dręczyć Bellę.
Dziewczyna zrobiła zaszokowaną minę, zupełnie jakby nie spodziewała się tego po bracie.
- Ja nie dręczę! Ja ją uświadamiam! Co ją czeka u twojego boku! Seria nieszczęść - podsumowała z gniewem czającym się w jej czarnych tęczówkach.
Czarnych, niczym atramentowa noc.
Edward lekko drgnął, a mina Rosalie zmieniła się raptownie - na spokojną i opanowaną.
Lodowate ramię mocniej mnie objęło.
- Dziękujemy za uświadomienie nam tego, droga pani profesor. Ale czy może już nas pani zostawić w spokoju? - spytał z sarkazmem.
Sarkazm! W głosie Edwarda! Mojego Edwarda!
Rosalie nie zdziwił ton głosu mojego ukochanego, możliwe że już kiedyś go słyszała u niego.
- Dobrze. - odparła lodowato i zniknęła. Jakby rozpłynęła się w powietrzu.
Edward mocno mnie objął jakby bał się że zmienię zdanie, albo coś w tym rodzaju.
- Bello, ty wiesz że ona ma rację...że spotkają ciebie same cierpienia ze mną, wyrzeczenia, nie będziesz już mogła spotykać się ze swoimi znajomymi.
- Przeżyję. - wymamrotałam do jego koszuli. Moja głowa znajdowała się dokładnie na jej wysokości. Lubiłam jego zapach. Nigdy podobnego nie czułam.
Z resztą - już to wałkowaliśmy, po co do tego wracać?
- Bello, to nie jest śmieszne - odparł, siląc się na groźny ton. Coś mu to nie wyszło. - Co z... - zawachał się przez chwilę - Jacobem. To twój... - znów się zawachał - przyjaciel, prawda? Po przemianie nie będziesz mogła go widywać.
Uderzył w mój czuły punkt. Jacob. Załkałam cicho. Tak dawno go nie widziałam! Czułam się okropnie. Tak mi go brakowało, nic nie było w stanie zapełnić tej pustki.
Nawet Edward.
Pogłaskał mnie uspokajająco po włosach.
- Cii, nie płacz... - powiedział czule. - Chodźmy do domu.
Odsunęłam się od niego i pociągnęłam nosem. Pewnie znów wyglądałam jak ofiara.
- D-dobrze. - zająknęłam się.

 

 

''Zaszufladkowana''

 

Rozejrzałam się po pokoju nie będąc pewna czego szukam. Przecież przed chwilą sobie przyrzekałam że to znajdę! Moja pamięć co raz bardziej mnie zawodziła.
Przeszłam ostrożnym krokiem przez pokój by nie przewrócić się o walizki i pudła czekające tylko na dzień kiedy wszystko się kończy i zaczyna, a moje życie zmienia kompletnie bieg.
Jęknęłam z bólem, czując pod bosą stopą że zgniotłam kolejną spinkę do włosów. Rzadko kiedy odkładałam coś na swoje miejsce...to znaczy w pokoju.
- Bella - ojciec wściubił głowę do mojego zawalonego pokoju, po czym widząc że nie robię nic co mogło by mnie zawstydzić to otworzył drzwi szerzej.
Charlie zawsze szanował moją prywatność. Pukał przed wejściem, kiedy wiedział że mogę być zajęta odrabiając lekcje albo przebierając się.
- Tak, tato? - spojrzałam na niego, z uwagą czającą się w oczach.
Ojciec wszedł raźnym krokiem do pokoju. Jemu to jakoś nie sprawiło trudności poruszanie się po moim "zawalizkowanym" pokoju.
Co innego ja.
- Wiesz, że masz do mnie pisać codziennie albo dzwonić - ostrzegł surowym głosem - bo inaczej...
Wiedziałam że znów o tym mi przypomni. Maglowaliśmy temat moich studiów od tygodnia.
- ... sprowadzisz mnie z powrotem do domu - dokończyłam.
Nie mogłam na to pozwolić. Miałam zamiar postudiować trochę, a potem zmienić raz na zawsze moją rasę, umierając w cierpieniach. Lecz nie to się dla mnie liczyło. Liczyło się życie wieczne, życie jakie miałam spędzić z moim Edwardem, który był również moim narzeczonym.
Narzeczonym.
Pomyśleć że to słowo powodowało że jeżyły mi się włosy na głowie, oblewał zimny pot oraz trzęsły mi się moje blade (jak na człowieka) dłonie.
Teraz spojrzałam na to z innej perspektywy, perspektywy Belli - Studentki, Belli - Przyszłej Wampirzycy, Belli - Która Dorosła i Gotowa jest do poświęceń.
Nowej Belli Swan, pewnej czego chce (chodź nadal niepewnej siebie samej).
- Dobrze, Bello że wiesz...
Nie dało się nie wiedzieć - powtarzał to co dziennie! Przy śniadaniu, przy przyjściu z pracy, przy obiedzie, w saloniku, przy kolacji, przed pójściem spać.
Aż tak kiepskiej pamięci nie mam.
- Tak, tato. Coś jeszcze chciałeś? - spytałam.
Zabrzmiało to jakbym go wyganiała? Nie chciałam. Ale naprawdę musiałam znaleźć coś co szukałam a nawet nie wiem co.
Położył mi swoją dłoń na ramieniu.
- Pamiętaj, zawsze możesz na mnie liczyć.

...

Nadszedł pokrzepiający do dalszego działania, sobotni poranek. Zerwałam się szybko z łóżka i powędrowałam do mojej szafy by wyciągnąć co sobotni zestaw: bluza z napisem "I love Brooklyn" oraz ciemne jeansy.
Nie że nie miałam ubrań, ale w tym czułam się wygodnie no i Edward lubił tą bluzę, bo zawsze głaskał mnie wierzchem dłoni po ręce.
Lecz dziś nie miałam się spotkać z Edwardem, ale z Rosalie. Wiem, że to dziwne ale ta ostatnia chciała się koniecznie spotkać.
Edwardowi się to nie spodobało, nie że Rosalie miała złe intencje ale że zabrała mu dzień który mógł spędzić ze mną.
Kiedy zeszłam na dół zorientowałam się że powinnam inaczej się ubrać, bo Rosalie wyglądała olśniewająco.
A ja? Jak Bella. Przeciętnie...
Potknęłam się o listwę gdy chciałam wejść do kuchni, lecz w porę się złapałam poręczy.
Gdy podniosłam głowę zorientowałam się że to nie poręcz (no tak, bo skąd w kuchni poręcz) ale nadgarstek Rosalie.
- Uważaj, Isabello. - ostrzegła.
Jako jedyna z rodziny Cullenów uparcie nazywała mnie Isabellą. Lecz przyzwyczaiłam się. W jej ustach to brzmiało szlachetnie, jakoś podniosło że mi się podobało.
Dziwne, czyż nie?
- Dzięki - bąknęłam.
Na prawdę w jej towarzystwie czułam się mniej pewnie niż w towarzystwie Jaspera, który mógł mnie zabić. Tyle że Jasper nigdy się do mnie nie odzywał i nawet nie patrzył w moją stronę jakby się bał że mnie to zabije.
- Chciałam o czymś z tobą porozmawiać, ale nie tu. Chodźmy! - nie czekając na moją odpowiedź (a dokładniej protest) pociągnęła za sobą.



dla autorki bloga The-lion-and-lamb

 

Madison

104 Gimme more.!

 

20 stycznia 2009

Zaloguj się

 

Początek formularza

E-mail

OnetHasło

Niepoprawne dane

Objaśnienia 
Loguj się bezpiecznie  Zapomniałem hasła

Dół formularza

Anuluj

- ,,Rozmowy" -


      Słońce po raz kolejny wychyliło się zza bezkształtnych białych obłoków. Aż trudno mi było uwierzyć w błękit nieba - tu nad Forks. Było tak ciepło, przyjemnie i słonecznie. Nie mogłam się nacieszyć tą pogodą. Całe godziny przesiadywałam na hamaku za domem czytając Rozważną i Romantyczną albo słuchając Whitney Huston.
Najbardziej z jej piosenek przypadła mi do gustu "I will always love you". Taka romantyczna, delikatna...w moim stylu.
Charlie krzątał się po kuchni, mrucząc coś pod nosem i gotując jakąś kolejną nieskomplikowaną potrawę.
Za tym by mi było najbardziej żal, kiedy odejdę. Za Charliem, gotowaniem dla niego, słuchaniem jego narzekań na Edwarda, pogodnego sposobu bycia kiedy był szczęśliwy.
Charlie. Ach.
    - Oj, tato...mówiłam ci że wystarczy zamieszać... - jęknęłam widząc co wyprawia z sosem.
I jak on sobie beze mnie poradzi?
    - Ale myślałem że trzeba przecedzić... bo wiesz woda się zebrała - zaczął wylewać chłodną breję na cedzak.
Jęknęłam z bólem.
   - Oj, tato...woda wyparuje jak się będzie gotować! - odparłam, przejmując od niego "pałeczkę" i stawiając garnek z sosem na kuchnię.
Podkręciłam kurek by zwiększyć temperaturę.
   - Teraz, jak się gotuje to się miesza...na początku od czasu do czasu, a potem gdy widzisz że bulgocze to cały czas. - poradziłam, przyglądając się jak zaczyna powoli woda wyparowywać.
   - Bells, nadal nie jestem zachwycony z tego że wyjeżdżasz aż na Alaskę na studia... - zaczął.
Jęknęłam z niecierpliwieniem.
   - Tato, przerabialiśmy to! To moja decyzja, od tego zależy moja przyszłość...
Przyszłość! Co mi po wykształceniu jak po ślubie z Edwardem miałam zmienić nie tylko stan cywilny ale i również rasę. Już miałam przestać być kruchym człowiekiem ale silnym, posiadającym niezwykłą grację wampirem.
Jednym z miliona plusów z przemiany było to że przestanę się ciągle potykać oraz przewracać. Zyskam nie tylko idealny wygląd (którego zazdrościłam w duchu Rosalie) ale i również sposób poruszania się o którym wcześniej mogłam jedynie śnić.
   - Isabello, przecież niedaleko Forks jest taki miły akademik i o ile się nie mylę dostałaś...
Posłałam mu rozwścieczone spojrzenie. Zupełnie jakby czytał mi w myślach i koniecznie chciał pokrzyżować plany co do mojej przemiany. Ale to nie możliwe. Charlie nie wiedział nic o wampirach oraz wilkołakach.
Wilkołaki.
Od razu przypomniał mi się Jacob. I znów odczułam bolesne ukłucie w okolicy serca. Bardzo za nim tęskniłam chciałam by przy mnie był te ostatnie chwile kiedy byłam człowiekiem i jeszcze mnie nie nienawidził.
Chyba ból miałam wypisany na twarzy bo Charlie objął mnie ramieniem i powiedział czule:
   - Bello, skoro chcesz to studiuj na tej swojej Alasce, ale będę za tobą tęsknił...
Rozczulenie ścisnęło mi serce. Ach, mój kochany poczciwy tata będzie tęsknił za swoją jedyną córeczką. Jakie to miłe z jego strony.
   - Dzięki, tato - uśmiechnęłam się przez łzy wzruszenia - Będę często pisać, dzwonić... - obiecałam.
Pocałował mnie w czoło po czym udał się do saloniku. A ja do kończyłam podgrzewać sos i przelałam go do miski. Po czym posprzątałam po sobie by mieć wszystko z głowy.
Udałam się biegiem na górę (potknęłam się tylko dwa razy). Zatrzasnęłam za sobą drzwi do pokoju.
   - Bella, jesteś pewna że chcesz z nami jechać na Alaskę? Twój ojciec cierpi... - rozległ się smutny głos.
Wampiry. Czy one muszą ciągle podsłuchiwać?
   - Alice, postanowiłam. Jadę z wami, po za tym jak to sobie wyobrażasz: jak tu zostanę, to po przemianie będę mogła go łatwo zabić! - wzdrygnęłam się.
Alice się skrzywiła. Wiedziała co może zrobić wampir. Zwłaszcza nowo narodzony.
   - Wiem, ale przemyśl to... - urwała bo coś dostrzegła za mną.
Odwróciłam się wiedząc kto to. W oczach mojego własnego osobistego Młodego Boga czaiła się złość na siostrę oraz rozżalenie z niewiadomych mi już powodów.
Alice zdawała się nie zauważać jego złości, po prostu nadal uśmiechała się w chochlikowaty sposób, a wiatr który wiał przez otwarte okno rozwiewał jej włosy.
   - To ja będę już iść... - zaczęła się wycofywać.
Rzuciłam jej zrozpaczone spojrzenie, na które nawet nie odpowiedziała. Edward będzie teraz na mnie zły? A może powie że Alice ma rację i nie chce bym z nim jechała?
   - Bello - wyszeptał.
Jak zawsze jego głos sprawiał że dostawałam gęsiej skórki...ale tym razem to było spowodowane chłodnym przeciągiem w pokoju.
Wyglądał na opanowanego, a nawet i czymś ucieszonego. Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.
Czy mi się zdawało czy on przed chwilą był zły? Na mnie albo na Alice, tego nie umiałam rozszyfrować. Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do jego zmian nastroju.
   - Bella, wiesz że gdybyś nie jechała, zostałbym z tobą? - zagadnął mnie - Nie mógłbym bez ciebie żyć...wiem to samolubne ale...
Nie dałam mu skończyć. Bezpardonowo położyłam mu palec na ustach.
   - Nigdzie się beze mnie nie ruszysz, nie puściłabym cię - uśmiechnęłam się nikle, wręcz ledwo dostrzegalnie.
Edward odwzajemnił uśmiech. A ja poczułam że się cała rozpływam. Wszelkie troski Edward niwelował z nawiązką.
Nic nie zniszczy mojej miłości do niego.

Madison

41 Gimme more.!

 

17 stycznia 2009

Zaloguj się

 

Początek formularza

E-mail

OnetHasło

Niepoprawne dane

Objaśnienia 
Loguj się bezpiecznie  Zapomniałem hasła

Dół formularza

Anuluj

    Ktoś mi kiedyś powiedział iż miłość nie może być wieczna. Istnieje miłość jaką darzy matka dziecko, ją można nazwać wieczną. Miłość całkowicie braterska jest nazywana wieczną miłością.
Lecz co z tą miłością mężczyzny do kobiety i na odwrót? Czy ona może być wieczna? Czy możemy wzbić się na wyżyny, osiągnąć to co niemożliwe dla ukochanej osoby? Sprawić by to co nieosiągalne było osiągalne tylko dla jednego pięknego uśmiechu ukochanego?
Gdy spojrzałam w topazowe oczy Edwarda wszelkie wątpliwości zniknęły.
Podeszłam powoli, a suknia ciągnęła się za mną jak kula u kostki. Lecz to był słodki obowiązek. Obowiązek? To było przypieczętowanie naszej miłości - mojej i Edwarda.
Stanęłam obok, nie odrywając wzroku. Ujął delikatnie moją dłoń jakby była ze szkła.
Nikogo nie widziałam - chodź zdawałam sobie sprawę iż otacza nas tłum ludzi. Widziałam tylko Edwarda - nikogo więcej. Przez ten szum mojej płynącej krwi słyszałam tylko słowa księdza jakie wypowiadał.
Nic innego się nie liczyło, nikt inny nie istniał w tym momencie. Tylko my. Ja i Edward.
    - Tak. - wyszeptałam w odpowiednim momencie.
Ogarnęła mnie fala euforii - wprost nieujarzmionej niczym ogień, który płonął.
Szczęście sprawiło iż czułam się jak w amoku. Tylko Edward i ja. Już na zawsze - będziemy iść razem przez nasze życie.

Madison

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin