złośnica.rtf

(1047 KB) Pobierz

 

[i]Now it's a beautiful day

The postman delivered a letter from your lover

Only a phone call away

You tried to track him down but somebody stole his number

As a matter of fact

You're getting used to life without him in your way...[/i]

 

Bill wyłączył mp3 -ójkę i oparł twarz na flanelowym jaśku, przyszytym na stałe do jego łóżka w busie. Na powierzchni coli stojącej na szafce obok migotały różnokolorowe światełka, gdy przewijał piosenki w odtwarzaczu. Teraz, gdy zgasły, nie wiedział, czym zająć wzrok.

- Suń się...! - Niespodziewanie jakieś ciało naparło na niego z prawej strony. Usunął się posłusznie robiąc mu miejsce, ale mruknął niechętnie, dociśnięty do ściany:

- Własnego łóżka nie posiadasz...?

- Mam, ale oszczędzam. A twojego nie muszę, już jest i tak wygniecione i brudne. - Uśmiechnęłam się, bo Bill wyglądał, jakby zabłąkany piorun zamiast w piorunochron, trafił w niego.

- Może wygniecione jest, ale na pewno nie brudne! - Nie zgodził się, acentując "na pewno".

- Dobra, nie gadajmy o głupotach - ustąpiłam i podsunęłam się bliżej krawędzi. Bill był wystarczająco płaski, nie potrzebował dodatkowego spłaszczania głowy na szybie.

- To chyba będziemy musieli już nigdy więcej nie rozmawiać - stwierdził sucho, wlepiając wzrok w dach autokaru, na którym były przyklejone fosforyzujące gwiazdki z Corn Flakesów.

- Czytałam kiedyś o takiej substancji, która świeci też w dzień, ale nie pamiętam, jak to się nazywało... I był też serial, w którym mała kolorowa kuleczka z antenkami latała i mówiła "Wooow... woow". Takim cichym głosem jak ze studni.

- Woo-ow... - Powtórzył głucho, robiąc minę i śmiejąc się ze mnie. - Przejdziemy się? - Rzucił nagle propozycję, prostując się.

Ja też usiadłam, odsunęłam zasłonki i wyjrzałam przez okno. Wszędzie wokoło było biało, ale przestało już zacinać. Szkoda że dopiero teraz, a nie jak jechaliśmy, przeszło mi przez myśl.

- Okay...  Może weźmiemy ze sobą Toma?

- Nie, on raczej nie będzie chciał. - Czarnowłosy mruknął niechętnie.

- Ale spytać mogę. - Rozłożyłam ręce.

- Nie męcz go, późno się położył. - Zaoponował ponuro.

- Może już się wyspał, i zechce z nami pójść? - Odbiłam piłeczkę.

- Ale po co nam on? - Żachnął się Bill.

- Po nic, będzie nam raźniej. Idę go poszukać.

- Sun! Odpuść! - Wycedził przez zaciśnięte zęby, ale oczy mu się śmiały.

Zrezygnowana spojrzałam na niego.

- Co. Czemu nagle masz awersję do Toma?

- Bo chcę pójść z tobą, i tyle - wzruszył ramionami.

- Zbywasz mnie, panie K.

- Możliwe - błysnął zębami.

- Kombinujesz coś. Widzę to! - Oparłam ręce na biodrach.

- Jesteś przewrażliwiona. I uparta. Sio mi stąd! - Chwycił złożoną gazetę i klepnął mnie nią po tyłku.

- Głupku... - Zawarczałam oburzona. - Szowinistyczna świnia!

Chciałam jeszcze coś dodać, ale zakończył dyskusję tonem nie znoszącym sprzeciwu:

- Idź. I ubierz się ciepło!

Wróciłam "do siebie", zapięłam kozaki i pięć minut później wyszliśmy z autokaru na świeże powietrze.

- Brrr.

- Ale nie wieje. - Bill uzupełnił moje obserwacje, chowając coś do kieszeni, i skinięciem głowy wyznaczył nam kierunek spaceru.

Po paru minutach marszu usłyszałam, że Czarnowłosy nabrał głośniej powietrza.

- Co, już się zmęczyłeś? - Zadałam pytanie ironicznym tonem, chociaż sama zaczynałam dyszeć.

- Nie. Chcę ci o czymś opowiedzieć. - Poinformował.

- Mraau. My, tu w Niemczech, kochamy bajki. - Ucieszyłam się. Bill miał talent aktorski, ściemniać też umiał w razie potrzeby, więc byłam szczerze zainteresowana, o czym chce mi opowiedzieć.

- Ale to nie bajka. - uśmiechnął się szeroko.

- Nie szkodzi.

- Opowiem ci o pewnej Cygance... - rozpoczął opowieść.

- Cygance?

- O, a już się dziwiłem, całe jedno zdanie, a ty jeszcze nie przerwałaś... Żartuję. - Dodał, gdy zobaczył mój wzrok. - No, nie burmusz się... Byliśmy na wakacjach w Schwarzwaldzie, a wiesz, jak ja nie znoszę wszelkiego wysiłku - oznajmił filuternie bez cienia zażenowania. - Wszyscy, czyli Tom, mama i tata, wyszli o świecie w góry. Do tej pory się głowię, jak oni go do tego namówili... - uśmiechnął się przelotnie. - Ja zostałem w pensjonacie i żeby nie umrzeć z nudów, postanowiłem pokręcić się po okolicy. Przejeżdżaliśmy obok jakiegoś targu, więc postanowiłem go poszukać. Łaziłem po mieścinie dobrą godzinę i znalazłem. Nic ciekawego, tandeta bazarowa, wiesz, bezbarwne wisiorki ze znaczkami Nike i Adidasa, sto procent autentyk... - skrzywił się. - Znacznie mniejszy niż magdeburski, ale posiadał atrakcję w postaci Cyganki - wróżki.

- I oczywiście do niej poszedłeś - wtrąciłam się.

- Kobieto... kobieto... - wydął usta. - Od razu przewidujesz najgorsze. Jak się przypadkowo dowiedziałem, stosowała ciekawą metodę: za dwa euro przepowiadała całkowite szczęście, za jedno umiarkowaną pomyślność, ale jeśli ktoś był na tyle odważny...

- ... lub bezczelny.

- ... lub bezczelny, zgadza się, w jej mniemaniu na pewno... miał w niedalekiej przyszłości skonać w męczarniach. No, mniej więcej tak. - podsumował.

- Więc co ci wywróżyła...? - Zaczynało mnie to interesować.

- Powtarzam, skąd ta pewność, że u niej byłem? - Spojrzał bystro.

- Mam wrażenie, że cała ta twoja opowiastka to wstęp do czegoś innego - wyjawiłam swoje odczucia. Takie krążenie wokół tematu nigdy nie... [i]wróży[/i] nic dobrego.

- A może chcę ci wyprowadzić daleko, żebyś nie mogła uciec i była zdana na moją łaskę i niełaskę? - Wyszczerzył zęby.

- Nie uda ci się. Mam kompas w głowie – pokazałam język. - Więc co ci przepowiedziała wróżka? Że spotkasz księżniczkę na ziarnku grochu?

Bill spojrzał na mnie przeciągle; oczy mu się lekko śmiały. Jeśli księżniczki wykręcają żarówki z lamp i wsadzają tam głowę, żeby się oświecić, to chyba właśnie ona sama mnie znalazła, pomyślał.

- Czekam aż ta księżniczka sama sobie uświadomi, że mnie odszukała.

- To zupełnie w twoim stylu... Zrzucać czarną robotę na kogoś innego. - Pokręciłam głową z dezaprobatą.

Zatrzymaliśmy się na małej polanie.

- Jesteśmy.

- Gdzie ty mnie wyprowadziłeś...?

Odgarnął śnieg z pniaka. Sądząc po słojach, drzewo było bardzo stare. Już chciałam usiąść, gdy Bill zaprotestował:

- Czekaj, jeszcze nie! - Powstrzymał mnie, łapiąc za rękę. Drugą sięgnął do swojego karku. Usłyszałam trzask puszczających zapinek. Rozłożył swój kaptur na prowizorycznym siedzisku, dodatkowo je wygładzając.

- Zechce pani spocząć...? - Spokojny, niski głos Billa brzmiał jak pomruk dzikiego kota.

- Z przyjemnością.

Usiedliśmy oboje, blisko siebie. Miejsca nie było ani za mało, ani za dużo - w sam raz.

- Może mnie już puścisz? - Zaproponowałam nieśmiało.

- Nigdy - roześmiał się szczwanie. Chyba mówił poważnie, bo tylko mocniej ścisnął moją dłoń. Chwilę potem potarł nią o swoją, żeby się rozgrzać.

- Ładnie tu... - stwierdziłam.

 

[i]There's always that one person

That will always have your heart.[/i]

 

- Właściwie to antenki stały jej zupełnie jak tobie włosy.

Zgłupiał na moment.

- Ach, [i]te[/i] antenki... - Na jego twarzy zajaśniało zrozumienie.

Wolną ręką chwyciłam za opadający mu na oczy kosmyk.

- O, nie klei się! Nowość. - Zaobserwowałam. Był miękki... i gładki. Do tego ładnie pachniał. Europa...!

Uśmiechnął się z przekąsem.

- Mieliśmy nie gadać o głupotach. - Ku mojemu zdziwieniu najwyraźniej minęła mu obsesja na punkcie fryzury, bo już nie próbował wyrwać mi każdego jednego włosa, którego dotknęłam.

- I nie gadamy. My [i]rozmawiamy[/i] - zmieniłam wyraz twarzy na poważny i wręczyłam mu do ręki pasmo ze swojej czupryny. Wziął je i machinalnie zaczął się nim bawić.

- Ach. To co innego. - Zakręcił na palcu jasnego loka i przymierzył do mojego czoła. - Głupio by ci było w kręconych... Tak jak teraz jest dobrze. - Przejechał wolną dłonią parę razy po moim rękawie.

Wyglądaliśmy jak odbicia lustrzane, złączone palce i ręce... ręce owłosione. Dosłownie.

 

[i]Mówili na nią Słońce, Bałtyku szary piach

Zamieniał się w gorący podzwrotnikowy raj

Mówili na nią Słońce i wzdychał w tobie blues

Tak jasne były noce, jakby zabrakło chmur

Mówili na nią Słońce...[/i]

 

Podniósł moje włosy do nosa.

- Co ty robisz? - Wyrwałam się zaskoczona. Zabolało. Spojrzałam na niego wściekle. Zaburzył symetrię!

- Przepraszam! - Puścił wszystko, co miał w rękach. Nie wiedział, dlaczego i za co przeprasza, ale czuł że tak powinien. - Przepraszam... ja myślałem... - urwał.

- No chyba właśnie o to chodzi, że nie myślałeś!

Bill puścił mnie i popatrzył tak stłamszony i zdezorientowany, że aż zrobiło mi się wstyd własnej reakcji. Szkoda, że od razu się na niego nie rzuciłaś, zaklęłam w duchu. Przecież on tylko dotknął twoimi włosami do twarzy. Tyle.

- To ja, ja przepraszam. Przepraszam... Proszę. - Podsunęłam mu własnoręcznie swoje włosy z powrotem. - Masz, weź sobie całe. - Oparłam jego dłoń na swojej głowie, zastanawiając się, czemu tak reaguję. Chociaż jego ręka była zimna i taka... duża, w stosunku do mojej, to dotyk był ciepły i delikatny.

- Zimno... - zadrżałam.

- Chcesz? - Usłyszałam. Rozłożył szeroko ramiona, chociaż na jego twarzy widniały jeszcze ślady mojego wybuchu. Głupia...! 

Popatrzyłam na te wyciągnięte ręce. Z czymś mi się kojarzyły, ale za nic nie mogłam sobie przypomnieć, z czym. Zdecydowałam się nie przytulać.

- Nie, dzięki.

Kiwnął głową.

- Nie zmuszam...

- To może mi powiesz, po co mnie tu przywiodłeś.

- Czy do wszystkiego musi istnieć powód? Nie oszukujmy się, przecież wiesz, że w niecnym celu – uśmiechnął się delikatnie. - Chciałem ci coś dać... oddać... jak zwał, tak zwał. - Sięgnął do kieszeni i wyjął małą paczuszkę, jakiś przedmiot owinięty w brązową kopertę.

- Co to jest?

- To chyba jest twoje. Oczywiście, mogę się mylić – zlustrował mnie chłodnym , badawczym wzrokiem, jakby poddawał próbie. - Rozpakuj.

Odgięłam zagięte fragmenty koperty i obróciłam ją do góry dnem. Na mojej dłoni wylądował błyszczący przedmiot.

 

[i]Sun&Bill. Na zawsze od zawsze.[/i]

 

- Rzeczywiście, mylisz się. - Próbowałam wetknąć mu bransoletę do ręki.

- Nie zapytasz nawet, skąd ją mam? - Spokojnie postawił pytanie. Chyba się spodziewał, że tak zareaguję.

- W porządku. A więc: skąd ją masz?

- Jubiler ją przysłał. Podobno ją zgubiłaś, a ktoś znalazł.

- I oddał do sklepu? Nie wierzę w tę nadgorliwą uczciwość – prychnęłam. - I nie zgubiłam, tylko wywaliłam.

- Nikt ci nie karze wierzyć we wszystko, co słyszysz. Tak było – odparł, ściągając wargi. - Dlaczego ją wyrzuciłaś? Przecież ci się podobała – W jego głosie nie było wyrzutu, raczej zdziwienie. - Mogłaś mi ją oddać.

- Nie byłam w nastroju. Ale teraz mogę to bardzo chętnie zrobić – zaoferowałam, wciskając mu ją do dżinsów.

- Nie chcę jej! Jest twoja – sprzeciwił się i siłą włożył mi ją do kieszeni kurtki. - Dałem ci ją, więc to jest prezent. A  wiesz, co dzieje z tymi, co zabierają raz dane rzeczy.

- O, pan się boi piekła...! - Zaciekawiłam się.

- A ty nie? - Błysnął zębami.

- Nie mam czego. Niedługo planuję złożenie ślubów. Dziewice konsekrowane są wpuszczane od razu do nieba.

- Już to widzę – parsknął gromkim śmiechem.

- Zobaczysz! - Klepnęłam go w udo.

- Nie mogę się doczekać. Śluby czystości, też coś... - zadrwił. - To nie jest zbyt praktyczne, a już w twoim przypadku... Spora sprzeczność z twoją naturą, nie zauważyłaś?

- A co to niby ma znaczyć?! - Wzięłam się pod boki.

- A to – sparodiował mój ruch – że ty nie wytrzymasz bez nas – facetów. Tylko jedno ci w głowie. Chociaż więcej gadasz na ten temat, niż robisz... - Zmarszczył pogardliwie nos.

- Chodźmy stąd. Za zimno mi...

Bill zrobił minę pod tytułem „Nie wymigasz się od odpowiedzi”. Udałam, że tego nie widzę.

- Okay. A na zimno może coś poradzimy...

Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zagarnął mnie i wsunął sobie pod ramię. Instynktownie usiłowałam się wyrwać, ale trzymał za mocno. Skapitulowałam.

- Ładnie pachniesz... - szepnęłam bezgłośnie. Bill chyba tego nie usłyszał, bo szedł dalej.

Ty też..., odpowiedział w duchu.

 

*

 

- Długo jeszcze? Ile mam, rany, czekać? - Głos w słuchawce nie wyrażał bynajmniej złości ani zdenerwowania. Raczej niecierpliwe oczekiwanie. Bardzo niespokojne, nawet trochę nerwowe.

Ale i tak był aksamitny.

Tom otaksował ladę z batonami.

"Oczywiście nie ma z orzechami!" - pomyślał. Właściwie to go nie zaskoczyło. Jak świat długi i szeroki, wszędzie są batony z orzechami.

Całe pola, równiny i wzniesienia pokryte batonami z orzechami. Wieżowce z orzechów, orzechowe przejścia dla pieszych i orzechowe sterty orzechowego śniegu na orzechowych trawnikach. Wszędzie, tylko nie tu.

- No już idę, kobieto... - Drugą rzeczą, której nie znosił najbardziej na świecie, było narzekanie. A pierwszą to, że sam był w nim mistrzem. A gdy jeszcze w promieniu kilometrów nie ma orzechów!

- Taa, facecie? - Felicity odgryzła się, i natychmiast przyszło jej do głowy, że to takie głupie. Chwyta jego przejęzyczenia i pomyłki, jakby była nadal w przedszkolu, zamiast powiedzieć coś poważnego, coś, co pasowałoby do jej... tak, statecznego już wieku.

- Daj żyć... Znaczy nic. Czyli masz urodziny za parę tygodni? - Jej myśli chyba pomknęły przez kabel i spłynęły na Toma, bo zadał to pytanie najniewinniejszym tonem, na jaki było go stać. Szczerze mówiąc, chłopak nie wierzył zbytnio, że to ostatni raz, gdy pyta. Pewnie znowu zapomni. A jak sobie zapisze, to zgubi kartkę. Jak wklepie do telefonu, to ten się rozładuje. A jak będzie chciał sobie to wytatuować, to facet z salonu pewnie będzie w sanatorium. I tym podobne. - Wiem, wiem. Powinienem pamiętać - próbował okazać skruchę, ale nie potrafił się przekonać do tego, że parę cyferek ma w ogóle jakieś znaczenie. I to było słychać, więc Felicity tylko prychnęła pogardliwie. - Faceci nie mają głowy do takich rzeczy. - Odparł tonem znawcy, bo jego myśli znowu wróciły do batonów o orzechowym smaku. Do tego mężczyźni mieli głowę jak najbardziej.

- Ojojoj, jaki ten los okropny dla ciebie jest. Po prostu serca nie ma.  - Dziewczyna urwała i  pokręciła głową w stronę matki, że za wcześnie na obiad.

- Co tam mruczysz? Jest ktoś u ciebie...?! - Wyrwało się Dredowłosemu i szybko skarcił się w duchu. No co, nie jego wina, że ostatnio zrobił się zazdrosny... nie no, chyba nie zazdrosny?! Nie, to niemożliwe. Najzwyczajniej w świecie przezorny. Dokładnie tak.

- Tylko mama.

Tom wypuścił powoli powietrze, bo najwyraźniej niczego nie zauważyła.

- Urodziny dokładnie mam piątego. Najbliższego miesiąca roku pańskiego 2007.

- Zapamiętam. - Obiecał.

- Rób co chcesz, tylko nie kłam. - Powiedziała ostrzej Felicity.

W tej samej sekundzie ego Kaulitza zamieniło się w cztery ogniste litery składające się na wyraz "SPRZECIW".

"Zachowuje się jak jakaś nadopiekuńcza kura" - pomyślał, ale nie był zły. W sumie nawet lubił, jak się tak o niego troszczyła. Byleby nie za często, dwie matki to za dużo.

- Ok-kay... Zimno mi... - powiedział cicho, licząc, że wzbudzi jej współczucie. Zadziałało, bo Felicity podchwyciła temat:

- Właściwie gdzie wy jesteście? Miałeś do mnie przyjść z samego rana, a już sporo po szesnastej - oznajmiła, spozierając do góry na kuchenny zegar. Że też rodzice nie zgodzili się na drugi aparat, w jej pokoju!

- Nie zgadniesz! - Ucieszył się, że zmieniła temat, ale uśmiech szybko znikł, gdy przypomniał sobie o ich położeniu. - Bus się zepsuł - poinformował ją, wracając myślami do rzeczywistości. - Jesteśmy w jakiejś zabitej dechami dziurze, a pomoc drogowa nie może się przedrzeć, bo drogi zasypało. Oraz wieje.

- Taak...? To dlaczego przed chwilą ktoś powiedział "Poproszę kilo szynki" - zapytała, dociekając.

- Czasami się zastanawiam, czy przed rozmową z tobą nie robić rachunku sumienia. - Tom westchnął, ale humor mu się poprawił - na półce zostało jeszcze jedno zielone „Prince Polo”. Uchowało się wciśnięte pomiędzy pilśniowe deski szafy wystawowej. - Niczego nie przeoczysz. No cóż... - zaczął  - jesteśmy w... - rozejrzał się dookoła, licząc, że gdzieś znajdzie nazwę miasta. Nigdzie jednak niczego takiego nie było, spojrzał więc pytająco na sprzedawcę. Ten jednak udawał, że wcale nie podsłuchiwał jego rozmowy i tylko pochylił się niżej nad zeszytem. Chwilę potem Dredowłosy usłyszał strzępek rozmowy pomiędzy nim a zapewne - ze względu na obopólną sympatię, jaką okazywali sobie obaj panowie - tubylcem. Sprzedawca skarżył się na mieszczuchów, wybrzydzających na jego świeżutki boczek, i na wschodni, miękki akcent tych "darmozjadów, którzy tylko wiecznie by chcieli czegoś od nich, Erefeńczyków, tak jak w czasie zajęcia Berlina Wschodniego", co dobitnie było skierowane ku gitarzyście.

- W...? - Podsunęła Feel, słysząc, że Tom się nie odzywa.

- Nieważne. Gdzieś tam jesteśmy, to pewne - rzekł filozoficznie. - Padły wycieraczki. Wyobrażasz sobie?

- E, sądziłam że coś gorszego. - Zbagatelizowała brunetka. - Już myślałam, że umieracie tam z głodu, zasypani po dach.

- Nie, silnik pracuje, a niedawno tankowaliśmy, to najważniejsze. - Głos chłopaka zabrzmiał spokojnie.

- Ale to taki problem, że nie możecie dalej jechać? - Zmarszczyła brwi gestem, który Tom tak lubił.

- Nie masz pojęcia, co to znaczy padający śnieg i jazda bez wycieraczek - Tom wytrzeszczył oczy, tak jakby Feel siedziała tuz przed nim i mogła to zobaczyć. - Nawet sam śnieg nie jest problemem, tylko ta chlapa, którą obryzguje ci szybę każdy przejeżdżający samochód. Mało brakowało, a wylądowalibyśmy w rowie parę razy. - Ostatnie zdanie wypowiedział dramatycznym tonem.

- Dobra, rozumiem. Fajnie, że wszystko w porządku. - Nagle zechciało jej się pogłaskać go po głowie.

- Chciałbym cię dotykać. - Usłyszała w słuchawce. Telepatia...

 

[i]Myślę o tobie, a ptakiem jest myśl zbytek słów.

Me światy są obce bez nocy i dnia

Tam wiersze z obłędu powstają

Lecz póki tu jestem, proszę

Kochaj mnie, dotykaj mnie.

 

Dotykaj delikatnie, bezszelestnie ciepłem palców

Dotykaj aksamitnie, rzęs pokłonem, nie przestawaj

Dotykaj całowaniem i oddechem tak, jak lubisz

Dotykaj smugą włosów niby muślin bólowi zadaj ból...[/i]

 

Poczuła ciepło w podbrzuszu. Oraz drżenie, jakby miał zaraz do niej podejść i objąć. Niby nie miała się czego bać - i nie bała się. Tylko oczekiwanie, na ten moment, gdy może, albo już na pewno, jej dotknie. Napięcie, które czuła za każdym razem, gdy był blisko. I to, że gdy brał jej ufną dłoń w swoje duże palce, z pewnością wyczuwał przyśpieszające tętno.

A przecież go tu nie było.

Tyle, że kobiety kochają słowa, a mężczyźni czyny. Dla niego okazaniem miłości było przyjechanie wcześniej, zrobienie zakupów. Jej wystarczy "kocham". Dla niego nie trzeba mówić "marzę", tylko robić mu śniadanie. Różne rodzaje uwielbienia.

- Myślałem o tobie... - zmusił się do wypowiedzenia tych słów. Boże, jak on nie znosił robienia wyznań! Męczarnia. Wiedział jednak, że ona lubi to słyszeć. A za wszelką cenę chciał jej sprawiać przyjemności.

- Ja o tobie też. Codziennie - dodała szybko, może za szybko. "Trzymaj go na dystans!", czytała w każdej gazecie. - Naprawdę myślałeś...? - Powtórzyła. Pragnęła to jeszcze raz usłyszeć. I jeszcze raz i jeszcze. Jego słowa były rytmiczne, czyste. Jak perfekcyjnie skomponowana piosenka.

Tom, nie wiadomo skąd, poczuł spływającą na niego falę błogości. Tak bardzo chciał czuć, że jest jej wart! Że stanowi dla niej poziom.

- Może nie codziennie. Nocami. - oznajmił szczerze. - Jak wariat. - dorzucił z pasją. Miał dość tego mętliku, który wypełniał mu czaszkę, i od paru dni liczył, że o tej porze będzie już po wszystkim. Że się wygada, musi. To, do cholery, nie rozwiąże problemu, ale przynajmniej pomoże mu coś uporządkować. Rozdzielić zmory na dwoje. To, jak każdej nocy chciał do kobiety, do ciała, do ciepła. Tego, żeby się wtulić swoją szorstką od mrozu twarzą w delikatne ramię, szyję, i zrzucić cały ciężar. Wagę tęsknoty porównywalną do wycia psa za panem i zwykłe, dzień w dzień powtarzające się przeszkody. No właśnie.

- Auuu! - zajęczał nagle blondyn. Machinalnie przygryzł sobie kawałek języka. Diabli nadali!

- Co się stało? - Jęk wyrwał Felicity z marzącego nastroju i wcale jej się to nie podobało.

- Nic.

- C.O.?

- Nic. Język mi się przygryzł.

- Ach. Się... Boli? - Zapytała z troską.

- Tłoche. - Przez twarz gitarzysty przebiegł skurcz. Potrząsnął głową jak pies otrzepujący się z wody. - Już dobrze.

- Nie krwawi?

- Nie krwawi. - Skłamał dla świętego spokoju. No co, może i trochę krwawił, ale przecież to nic takiego, zaraz minie, a Feel już by chciała karetkę zamawiać.

- Miśku ty mój... - zamruczała czule do słuchawki. On rzeczywiście był jak miś. Tulący świat miodowymi oczami i swoimi grubymi brwiami. Walczący z nim przy pomocy skręconych ciemnoblond włosów i kółka z kolcami w dolnej wardze.

Kraina mlekiem i buntem płynąca. Takie połączenie to kataklizm dla większości serc.

Nigdy nie wiadomo, jak on zareaguje. Jak się zmieni za chwilę. Czy uśmiech spełznie mu z twarzy, a może przeciwnie: kąciki zrobią tup tup tup pod górkę i pokaże zęby w pełnej krasie? I a ten uśmiech: będzie przyjazny czy szyderczy? Tom spróbuje coś za jego pomocą uzyskać, wymusić, zaszantażować, wiedząc o jego sile, a może wcale nie, ten uśmiech będzie oznaczał "Jesteś ważną personą w życiu T. Kaulitza"?

Trudno przewidzieć, i w tym tkwił magnetyzm jego osobowości. W każdym razie, duża jego część.

 

[i]He were black and I were white

He were always win the fight...[/i]

 

- Miśku... - Blondyn burknął cicho do siebie.

- O jejuś, jak mi to nie pasuje, oj... - dziewczyna zakwiliła jak małe dziecko. - Miśku. - Powtórzyła tym dobitniej.

- Nie, to po prostu jest takie... - nie wiedział, jak to ująć. Ale ostatecznie może być i "Miśkiem", niech jej będzie.

- Podobno chciałeś mnie dotykać...? - Zwróciła rozmowę na poprzednie tory.

- Bardzo... - Jego głos stał się głębszy, bardziej męski. - Tak bardzo, że zaraz coś rozwalę...

- I będzie na mnie...? - Droczyła się z nim, chcąc ciągnąć tę rozmowę w nieskończoność.

- I będzie na ciebie - przytaknął gorliwie. - Jesteś taką niegrzeczną dziewczynką... - Pokręcił głową, cmokając z dezaprobatą. - Najniegrzeczniejszą na tym brzegu Renu.

- To wcale nie tak daleko... Sądziłam, że moje zachowanie jest o wiele bardziej rażące... - Zakomunikowała niewesoło, spuszczając głowę. Dawno pokochała jego gierki.

- Dokładnie - Tom podjął rzuconą mu rękawicę. - I dlatego spotka cię... - zawiesił głos -  podwójna kara. - Oczywiście, byłaś jednak na tyle nieposłuszna i ...

- ... impertynencka... - podsunęła bez cienia skruchy.

- ... bezczelna... - dodał Tom.

- ... arogancka...

- Właśnie... że całkowicie na to zasługujesz. A ja zbyt długo to tolerowałem...! - Wsunął telefon pod brodę i uderzył pięścią w otwartą dłoń przy uchu, by mogła to usłyszeć. - Taak... - przeciągał sylaby - przez zbyt długi czas przymykałem oko na twoje wybryki...

Feel przymknęła oczy. Gdy to robiła i słyszała jego głos, wydawało się, że Tom jest tuż obok niej, tylko, okropny, nie chce dać się złapać... A ona jest zbyt rozmarzona, by urządzać głupie wyścigi i się za nim uganiać.

Czuła ciepło emanujące z podbrzusza pomiędzy uda i jak zawsze w takiej chwili stawała się bezwolna, nie będąca w stanie oprzeć się czemu... ani komukolwiek.

- I co mi teraz zrobisz...? - wyszeptała. Zaskakująco dla niej samej, brzmiała wyjątkowo przytomnie.

- Czekaj chwilę... - znalazł pieniądze, by zapłacić za batona. Wziął paragon, zmiął go, i po wykonaniu jako tako poprawnego dwutaktu, wrzucił go do kosza. Po paru sekundach stał już pod zadaszeniem sklepu. - Ok. Jak się znajdę z tobą w jednym pokoju...

Feel nie mogła powstrzymać się od westchnienia. Po prostu nie mogła! Tom uśmiechnął się triumfująco.

- Jak znajdę się z tobą w jednym pokoju... już niedługo, za dzień albo dwa... gdyby nie okoliczności, byłbym tam już dzisiaj... to... zostaniesz bezlitośnie ukarana - stwierdził sucho.

- Nie mogę się doczekać... - powiedziała zalotnie.

- Nie masz się z czego cieszyć. Wezmę cię w takie obroty, że szybko będziesz miała dość... - powiedział brutalnie.

- Nigdy. Nigdy dość. - Zaprzeczyła żarliwie.

- Zobaczysz... Oj zobaczysz... - pogroził. Dreszcz przebiegł mu podbrzusze. - Chcę cię mieć. Całą. Tylko moją... - zmrużył oczy na samą myśl. - Już ja mam sposoby na kobiety, same mi o tym mówią...

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin