Adler Warren - Prywatne kłamstwa.pdf

(1041 KB) Pobierz
Adler Warren - Prywatne klamstw
Warren Adler
Prywatne kłamstwa
Warszawa 1993
Kilimandżaro to pokryta śniegiem góra, wysokości 19 710 stóp, o której powiadają, że jest najwyższa
w Afryce. Szczyt zachodni znany jest pod nazwą "Ngaje Ngai", czyli Dom Boga. Tuż pod zachodnim
szczytem leży wyschnięty i zamarznięty szkielet lamparta. Nikt nie potrafił dotąd wytłumaczyć, czego
mógł szukać lampart na tak wielkiej wysokości.
Ernest Hemingway "Śniegi Kilimandżaro"
(w przekładzie Miry Michałowskiej)
Rozdział I
Ken uzmysłowił sobie, że wszystko zaczęło się od błysku nagłego przeczucia; w jednej chwili
wiedział, że statek jego życia, zacumowany dotąd w spokojnej przystani, zaczyna się wypuszczać na
niebezpieczne wody.
Przyglądał się tym dwojgu, jak zadyszani strzepują krople kwietniowego deszczu z płaszczy
nieprzemakalnych i podają je szatniarce u Pumpkinsa. Tę drogą restaurację na Second Avenue, z
eklektyczną kuchnią Zachodniego Wybrzeża i atmosferą luksusu Art D‚co, wybrała Maggie.
Siedział na wprost wejścia i najpierw zobaczył profil kobiety, gdy ocierała policzki papierową
chusteczką. To nie może być ona, pomyślał w pierwszej chwili i nagle zdał sobie sprawę, że
wypatrywał jej twarzy od ponad dwudziestu lat.
Próbował wmówić sobie, że się myli. Wiedział, że to jego obsesyjna autosugestia podsuwa mu jej
obraz. Przecież to niemożliwe, to nie może być Carol Stein: nie sposób powstrzymać procesu starzenia
się. A jednak nie potrafił oderwać od niej oczu. Był w niej ten sam spokojny wdzięk płynącego
łabędzia, postawa tancerki i kocia twarz z wysokimi kośćmi policzkowymi, to samo pochylenie głowy
i wyraźnie zarysowana ostra linia brody nad długą, smukłą białą szyją.
Oprócz uczuciowego wstrząsu i mocnego ciosu w splot słoneczny psyche, zaskoczyła go również
fizyczna reakcja własnego organizmu. Serce wyskakiwało Kenowi z piersi, zaschło mu w gardle, plecy
oblały się zimnym potem.
Maggie, żona Kena, pomachała ręką, a wysoki mężczyzna w dwurzędowym prążkowanym garniturze i
eleganckim złoto-niebieskim krawacie w pasy odpowiedział jej podobnym gestem, po czym poklepał
po ramieniu kobietę, która była repliką Carol Stein.
Ken obserwował jej zgrabne, precyzyjne ruchy baletnicy, gdy zbliżała się w jego stronę: ciało płynęło
w takt własnego wewnętrznego rytmu, a długa jedwabna spódnica unosiła się nad botkami z miękkiej
skóry jak w delikatnych powiewach wiatru. Dobrze mu znana, zmysłowa gracja tej kobiety na nowo
roznieciła w nim wirujące erotyzmem wspomnienia.
Czyżby po dwudziestu trzech latach Carol Stein znowu miała wkroczyć w jego życie? Poczuł
podmuch dawnego żaru, płomienną namiętność, która zawładnęła w młodości jego duszą.
Gdy podeszła bliżej, dalsze zaprzeczanie nie miało sensu. Był osaczony, schwytany w pułapkę,
pozbawiony możliwości ucieczki. Przypominał eksponat, któremu mogła się dowoli przyglądać, bez
przeszkód taksować wzrokiem. Poczuł falę niepokoju. Wyobraził sobie swoje napęczniałe zwłoki na
zimnym blacie, czekające na koronerski nóż Carol Stein. Jaki defekt mógł ujść uwagi przy tak
wnikliwym badaniu? Zawstydził się. Był bliski okazania goryczy z powodu zawiedzionych marzeń.
Nagle nie miał się gdzie ukryć.
Jak na ironię, wcale nie chciał pójść na tę kolację. Tego dnia był z siebie zadowolony. Czuł się
dowartościowany. Najbardziej liczący się klient agencji wyraził uznanie dla jego kampanii
reklamowej, więc wszyscy lizali Kenowi tyłek. Rozpływali się w pochwałach w przesadny, typowy dla
biznesu reklamowego sposób. Używali znanych i wyświechtanych frazesów, typu: "geniusz twórczy",
"olbrzymi talent", "godna podziwu błyskotliwość".
Oczywiście doskonale rozumiał tę konwencję. Egzaltacja i pretensjonalność to nieodłączne cechy
 
towarzystwa wzajemnej adoracji, jakim jest wiecznie z siebie zadowolona branża reklamowa. Tyle że,
prawdę mówiąc, czuł się już zmęczony udawaniem skromności. A twórca reklam musiał ją często
symulować. Tego od niego oczekiwano. Inni i tak wiedzieli, że zna swoją wartość.
Dla boleśnie odkrywanej obecnie prawdy odrzucił zaproszenie kolegów na uroczyste przyjęcie, gdzie
jako honorowy gość mógłby się pławić przez cały wieczór w ciepłym syropie ich podziwu. Spotkanie
z klientem Maggie, wielkim Eliotem Butterfieldem, było zaplanowane wyłącznie na jej, rzec by
można, benefis.
I oto miał przed sobą kopię Carol Stein, której widok zapędzał myśli do ciemnych, osnutych pajęczyną
kątów i zmuszał do konfrontacji z zapomnianą przeszłością. Tylko że tej przeszłości nie dało się
zapomnieć. Rozkwitała wspomnieniami o dniach wielkich możliwości i obietnic, kierowała uwagę ku
rzeczywistości, która okazała się klęską. Tej chwili bał się od ponad dwudziestu lat.
W jakim był wieku za czasów Carol Stein? Pewnie ledwie po dwudziestce. Wtedy jeszcze święcie
wierzył w swoje zdolności i w czekającą go świetlaną przyszłość. Czyż pedagodzy, przyjaciele i
matka, a matka w szczególności, nie zapewniali go przez lata nauki w szkole podstawowej i w liceum,
a także w czasie studiów, że ma talent literacki?
Widział siebie jako nowe wcielenie Hemingwaya. Hemingway w owym czasie był jego literackim
bogiem, co odzwierciedlał naśladowniczy charakter prozy Kena. Ten to umie posługiwać się słowem,
mówili o Kenie wszyscy, utwierdzając go w przeświadczeniu o zdolnościach twórczych i rozniecając
jego ambicje oraz skryte marzenia o sławie.
Wszyscy byli przekonani, że pójdzie w ślady swojego mistrza. A on oczywiście w to wierzył. W wieku
szesnastu lat nie dopuszcza się do głosu wątpliwości. Ale nawet za czasów Carol Stein, gdy miał
dwadzieścia jeden lat, jego marzenia się nie zmieniły, chociaż twarda rzeczywistość - tak zwane
prawdziwe życie - zdążyła już zachwiać fundamentami jego pewności.
Czy Carol się powiodło i zrealizowała cel, który był w młodości jej pasją? Czy sięgnęła wyżyn i
została primabaleriną? Czy warto było poświęcić ich miłość? Nigdy przedtem nie odczuł swojej
porażki równie gorzko. Tym bardziej, że w półświatku biznesu reklamowego uchodził za człowieka
sukcesu. I wygodnie mu było żyć tą iluzją.
O Boże, od lat nie czuł tak dotkliwego żalu, że nie jest kimś, kim mógł być. Może to nie Carol Stein,
ale zjawa, łudził się jeszcze. Odejdź, błagał ją w duchu. Ona jednak wciąż się zbliżała, rzucając
wyzwanie jego próżności, utwierdzając go w poczuciu własnej miernoty.
Nie śmiał stanąć z nią twarzą w twarz. I nawet nie brał pod uwagę możliwości odświeżenia jej
pamięci. Nie mógł znieść myśli o uznaniu przed nią własnej porażki, zwłaszcza jeśli ona dopięła
swego. A wyglądało na to, że tak się właśnie stało. U boku owego wzbudzającego zaufanie jegomościa
sprawiała wrażenie osoby, której się w życiu powiodło.
Dwadzieścia trzy lata temu, co najmniej o pięć lat za trendami mody, miał chrystusowy wygląd. Nosił
brodę, długie włosy i małe okrągłe okulary. Teraz nieco wyłysiał z przodu, zgolił bujny zarost, a
kruczoczarne włosy przyprószyła siwizna. Zamiast okularów używał szkieł kontaktowych dla
krótkowidzów. Żałował, że nie ma w tej chwili okularów słonecznych, za którymi mógłby ukryć swój
wzrok. Zastanawiał się, czy oczy, stare poczciwe okna duszy, zdradzą go przed nią. . .
Zbliżała się. Szła obok tego wysokiego i eleganckiego mężczyzny, który był znajomym Maggie. Ken
poczuł, że się rumieni i że z podniecenia wilgotnieją mu na czole przerzedzone kosmyki włosów.
Czy rozpozna w nim tego, który w wieku dwudziestu jeden lat był największym z nieznanych
amerykańskich pisarzy? Najpierw miały być powieści - proza pisana czystym i ostrym językiem.
Przekonywające zdania, które by rozwijały akcję niczym zdeterminowany batalion i niosły głębokie
treści, jak w opowiadaniu "W Michigan", w "Śniegach Kilimandżaro" czy w "Krótkim szczęśliwym
życiu Franciszka Macombera". Ken miał wtedy niekłamane wysokie aspiracje.
Carol Stein natomiast widziała siebie jako primabalerinę i spadkobierczynię dziedzictwa Margot
Fonteyn, Moiry Shearer oraz Marjorie Tallchief. To ona, Carol Stein, miała być pół ptakiem, pół
kobietą w "Ognistym ptaku" Strawińskiego, Gisellerówną Markowej i Cukrową Wieszczką w
"Dziadku do orzechów". Nie było co do tego żadnych wątpliwości, tak musiało się stać. Marzenia
Carol Stein, podobnie jak i jego, cechowała żarliwość erupcji wulkanicznej i nieuchronność reakcji
łańcuchowej.
A jeśli się z tym połączy brzemię nałogowej miłości, zżerającą namiętność, rozpaloną do czerwoności
żądzę, przeznaczenie - wszystko to, co można określić jako nieugaszony wybuch hormonów - wyłoni
się obraz płomienia zbyt gwałtownego, by mogła z nim konkurować jakakolwiek inna pasja. Taka jak
balet. Czy kariera literacka. Wewnętrzna dyscyplina kazała im się rozstać. W świetle późniejszych
wydarzeń Ken wyśmiał ten pomysł. Dokąd bowiem zaprowadziły go płomienne ambicje?
Wtedy jednak, dwadzieścia trzy lata temu, rozłąka wydawała się jedynym logicznym rozwiązaniem i
jedynym lekarstwem. Okrutne i gwałtowne cięcie było nie tylko koniecznością, ale także aktem
odwagi i męstwa. Nagłym odstawieniem narkotyku. Starał się odsunąć od siebie to wspomnienie,
szydząc z niego, ale było zbyt silne, by mógł całkowicie wymazać je z pamięci.
 
Rozstanie nie było miłe. Ale jeszcze większą przykrość sprawiała mu myśl o obietnicy. Ze
spontanicznością, która cechowała ich wzajemne stosunki, złożyli solenną przysięgę, że wrócą do
siebie, gdy tylko osiągną swoje cele. Poprzysięgli sobie, że za dwa, trzy, a może pięć lat wszystko
naprawią, ponownie się połączą i będą sobie wierni. Nawet we wspomnieniach melodramatyczność
tych ślubów przechodziła wszelkie wyobrażenie.
Od samego początku wszystko było ponad normę - przesadnie wyolbrzymione i zwielokrotnione.
Wszystko stawało się rytuałem i ceremonią. Seks był świętością. Pasja ich zespolenia miłosnego nosiła
znamiona egzorcyzmu. - Musisz! - słyszał wciąż jej krzyk, gdy za pierwszym razem ponaglała go,
żeby się przebił przez ból i wtargnął do jej, jak go później określili, ciasnego, nie otwartego jeszcze
"pałacu kobiecości". Och, Boże. Wspomnienie owego purpurowego obrazu było teraz dla niego
prawdziwą katorgą.
A ona wciąż się zbliżała. Zamarł pełen obaw, niezdolny oderwać oczu od tej gładkiej, jak gdyby
wyrzeźbionej w alabastrze twarzy, której wieku nie sposób określić. Rozpaczliwie szukał w pamięci
wskazówek. Czy to naprawdę ona? Wiedząc już, że nie zniknie ani się nie rozpuści, przygotowywał
się na to nieprawdopodobne spotkanie po latach.
- Taksówka, którą zamówiliśmy, spóźniła się o pół godziny - usprawiedliwił się Eliot. Jego wyniesiony
z najlepszych szkół akcent kazał przypuszczać, że Eliot nie należy do ludzi, którzy by w deszczu
uganiali się za taksówkami po nowojorskich ulicach. W przeciwieństwie do Kena.
Eliot podał Maggie rękę. Podniosła wzrok na wydatne i czarujące rysy jego zarumienionej, pogodnej
twarzy. Był niezwykle wysokim mężczyzną, miał stalowoniebieskie oczy i szeroki garbaty nos. Gęste,
ciemne kręcone włosy z widoczną siwizną na skroniach wieńczyły błyszczące i wysokie czoło. Wąskie
usta napięły się nad dużymi zębami w uśmiechu, który sprawiał wrażenie podejrzanie nieszczerego.
Żeby uniknąć konfrontacji z prawdziwą Carol Stein, czy też jej sobowtórem, Ken przyglądał się
wnikliwie mężczyźnie i porównywał go ze sobą. Eliota chyba to peszyło. Starszy od Kena o jakieś
dziesięć lat, był potężniejszej od niego postury i miał duże, twarde dłonie.
- Mój mąż, Ken - powiedziała Maggie, gdy mężczyźni podali sobie ręce. Eliot zatrzymał wzrok na
Kenie przez odpowiednio długą chwilę, a potem dotknął ramienia Carol.
- A to jest Carol. - W głosie Eliota słychać było nutę dumy posiadacza, jak gdyby prezentował charta
championa, a nie Carol. Na dodatek tę właśnie Carol.
- Miło mi, że mam okazję nareszcie cię poznać - powiedziała Carol do Maggie.
Nie należała do osób roześmianych. Radość ze spotkania zawsze malowała się raczej w jej
roztańczonych piwnych oczach, które często przechwytywały z otoczenia zieleń. Tak jak w tej chwili.
W kremowy kaszmirowy sweter, ozdobiony przy szyi szlachetnymi kamieniami, miała wpiętą
szmaragdową szpilkę. A przedzielone pośrodku głowy czarne włosy, które jak większość baletnic
wiązała na karku w surowy węzeł, podkreślały jej cyzelowane rysy.
Gdy przeniosła wzrok z Maggie na niego, Ken zebrał się w sobie. Nie miał już żadnych wątpliwości.
To była ona. Odrodzona Carol Stein. Żołądek podszedł mu do gardła. Po przelotnej wymianie spojrzeń
starał się unikać jej wzroku. W ułamku sekundy wiedział, że nie starczy mu odwagi, żeby rozpoznać ją
jako pierwszy. Przez chwilę rozważał nawet możliwość ucieczki. W końcu pozostawił inicjatywę w jej
rękach.
- Mój mąż, Ken - przedstawiła go Maggie. Ken zmusił się, żeby wytrzymać spojrzenie Carol. Teraz
kolej na ciebie, twoja szansa, pomyślał. Ale ona nie zdradziła się najmniejszym nawet gestem. - Miło
mi - powiedziała.
Podał jej rękę, oczekując sygnału. I chociaż żaden nie nadszedł, dotyk jej dłoni był dla niego
wstrząsem porównywalnym z rażeniem pioruna.
Mimo że tego właśnie pragnął, fakt, iż nie został rozpoznany, zdruzgotał go. Jak to możliwe? Spojrzał
na siebie bardziej krytycznie. Był człowiekiem przegranym. Czyjego jedynym osiągnięciem miała być
już tylko anonimowość?
Ale myśl o niepowodzeniu umknęła równie szybko, jak się pojawiła, wycofując się na peryferia
umysłu niczym wąż do suchej kryjówki w skałach. Odzyskiwał odwagę. Mechanizm obronny został
pobudzony do działania. Ken zapewnił samego siebie, że w swoim wszechświecie, w królestwie
reklamy, jest poważany i uznawany za człowieka o ogromnych możliwościach twórczych. Określenie
to bardzo podnosiło jego prestiż. Bywały dni, kiedy je uwielbiał, wierzył w nie i delektował się jego
brzmieniem. Wobec dawnych marzeń o wielkim pisarstwie, etykietka "twórczy" była w pewnym
sensie deprecjacją tego określenia, nie należało jej traktować zbyt serio. Ken w głębi duszy zawsze
wiedział, że jest bzdurą. Ale miała swoje miejsce w coraz bardziej tandetnej kulturze amerykańskiej.
Kto potrafiłby odróżnić w dzisiejszych czasach wielkiego pisarza od pismaka? Przecież w kategorii
etykietek takich jak "twórczy", "bestseller" na przykład -książka sprzedawana w największych
nakładach - rzadko kiedy bywa naprawdę dobry, a połowa całej tej produkcji obliczona jest na niezbyt
wyrafinowane gusty bab z przedmieścia.
- Stoly Gibson z lodem i trzema cebulkami - zwrócił się Ken do kelnera, czując zbawienne efekty
 
samouspokojenia. Eliot zamówił butelkę francuskiego czerwonego wina. Grymasił przy tym, badał
wnikliwie zza okularów listę win i wypytywał kelnera o roczniki i winnice, z których pochodziły.
Maggie słuchała jak urzeczona, a jej jasne włosy falowały niczym łan pszenicy, gdy poruszała głową,
przenosząc wzrok z Eliota na kelnera i z powrotem. Ken uświadomił sobie nagle kontrast pomiędzy
tymi dwiema kobietami. Jedna była delikatna, ciemnowłosa i przypominała łabędzia, druga miała
blond włosy i masywną budowę Norweżki - córy północnej krainy.
- Odpowiada wszystkim? - zapytał Eliot, gdy w końcu dokonał wyboru. Carol skinęła głową.
- Na pewno jest wspaniałe - rzekła Maggie. - Ken niestety nie przepada za winem.
- Z podwójną wódką, proszę! - zawołał Ken za oddalającym się kelnerem. Maggie zmierzyła męża
wzrokiem wyrażającym dezaprobatę i ponownie odwróciła się w stronę Eliota.
Nie ulegało wątpliwości, że Eliot Butterfield wywarł na niej wrażenie. Maggie była konsultantką od
miękkich dysków. Zajmowała się wprowadzaniem i tworzeniem nowych programów komputerowych,
które zlecali jej różni klienci. Eliot Butterfield był jednym z nich. Z jej szczerością typową dla
mieszkanki Środkowego Zachodu, często entuzjastycznie odnosiła się do ludzi. Plangry nieodmiennie
przewidywał, że gdy tylko któryś z klientów robił na niej duże wrażenie, ciągnęła ze sobą Kena na
kolację, by postawić pierwszy krok na drodze do większej zażyłości.
Na nieszczęście Ken rzadko bywał pomocny i zwykle znajomość kończyła się po kilku spotkaniach.
Maggie zawsze dążyła do tego, żeby mieć "parę" przyjaciół, ale jak dotąd jej wysiłki okazały się
bezowocne. Ken nie zaliczał się do ludzi, którzy łatwo zawierają przyjaźnie, chociaż, zmuszony przez
okoliczności, utrzymywał koleżeńskie stosunki z niektórymi współpracownikami z agencji.
Carol, której zachowanie wskazywało na autentyczny przypadek amnezji albo jawną determinację
odcięcia się od przeszłości, rzadko spoglądała w stronę Kena. Tocząca się w czasie aperitifu rozmowa
dotyczyła mało istotnych spraw. Ken świadomie zaciął się w sobie i milczał. Ciężar konwersacji
spoczął na Maggie i Eliocie, a Carol odpowiadała tylko na pytania bezpośrednio skierowane do niej
przez któreś z tych dwojga.
Chociaż Ken zachowywał się powściągliwie, jego wewnętrzne podniecenie nie ustępowało. Uważnie
przysłuchiwał się wymianie zdań. Butterfieldowie mieszkali na Fifth Avenue, z widokiem na park, a to
oznaczało duży majątek rodzinny. Ken wiedział, że amerykańska arystokracja nigdy się do niego nie
przyznaje.
Maggie przeciwnie, zawsze z ochotą omawiała publicznie ich rodzinną sytuację finansową, która
notabene nie pozwalała na zbytnią rozrzutność. Zwykle po dokonaniu bilansu okazywało się jednak, że
nie umieli się przed nią uchronić. Latami żyli ponad stan. Po potrąceniu czesnego za prywatną szkołę
córek, wysokich opłat za wino, kosztów szytych na miarę ubrań, wydatków na rozrywki i inne
"potrzeby" związane ze stylem życia w Nowym Jorku zawsze byli na minusie.
- Gdy zatęsknimy za zmianą miejsca, korzystamy z mieszkania matki w Maine - stwierdził Eliot.
- To cudownie - wtrąciła pośpiesznie Maggie. - My musimy zadowalać się mieszkaniami
drugorzędnymi. Nie mamy też domu w Connecticut ani posiadłości na wybrzeżu - dodała.
Chociaż nie powiedziała tego ani ze złością, ani z wyrzutem, Ken poczuł palący wstyd, jak gdyby w
ten sposób przyznała się i do innych niedostatków. Milczał. Cierpiał z powodu tych wynurzeń i czuł
się bezsilny, gdyż nie mógł im zaprzeczyć. Jakikolwiek komentarz z jego strony byłby przyznaniem się
przed Carol Stein, że ją rozpoznał.
Musiał pogodzić się ze świadomością, że Maggie i Eliot podczas przerw w konsultacjach zdążyli już
pewnie wymienić ze sobą powierzchowne informacje o poziomie życia ich rodzin. Znowu zagotowało
mu się w żołądku na myśl, że Eliot na podstawie wynurzeń Maggie zapewne uważa go za człowieka
niegodnego uwagi. Czy podzielił się już swoją opinią z Carol?
Maggie opowiadała przecież Kenowi o "osiągnięciach" Eliota.
- Prowadzi badania, wydaje prace naukowe i aktywnie działa w organizacjach reprezentujących jego
różnorodne zainteresowania. Głównie jednak jest myślicielem.
- To rozumiem, tak można pracować - odpowiedział Ken z sarkazmem. Jej zachwyt nad Eliotem
zabolał go.
- Eliot nie pracuje dla pieniędzy - wyjaśniła Maggie.
- Jest niezależny. Jak już powiedziałam, dużo myśli.
- Z pewnością przedmiotem jego dogłębnych przemyśleń są ważne tematy?
- Tak, oczywiście - wyjaśniała cierpliwie Maggie. - Pokojowe sposoby rozwiązywania konfliktów.
Rozpadający się system ekologiczny. Ochrona życia w warunkach naturalnych. Szczególnie paląca jest
ta ostatnia sprawa.
- Ochrona życia ludzi też? - dociekał Ken, nie bez ukłucia zazdrości. Majątek dawał temu człowiekowi
niezależność.
- Ma genialny umysł i niezwykle szerokie horyzonty. Dlatego proces komputeryzacji jest tak ważny.
Tworzymy szeroki bank danych.
- Bank pomysłów? - zapytał Ken, prychając na samą myśl, że człowiek, który dysponuje mnóstwem
 
wolnego czasu i może zaspokajać własne zachcianki, ma jeszcze czelność nazywać siebie
"myślicielem". Dopiero później doszedł do wniosku, że źródłem jego irytacji jest zazdrość z powodu
braku takich możliwości. Gdyby miał niezbędne środki, a okoliczności nie zmuszały go do ciągłego
zabiegania o pieniądze - co przypominało zawracanie kijem Nilu - mógłby wykorzystać czas na
prawdziwą twórczość. Miałby szansę odkryć wielkie opowiadania, które zalegały tuż pod
powierzchnią jego umysłu jak złoża cennego kopalnianego kruszcu.
- A twórzcie sobie, co chcecie, dopóki ci płaci na czas - mruknął w końcu.
Maggie roztropnie nie odpowiedziała na tę sarkastyczną uwagę. Unik był jej bronią. Ken
zdecydowanie wolał konfrontację, ale rzadko spotykał się z taką reakcją ze strony Maggie. Na
podstawie opisu żony wnioskował, że Eliot musi być intelektualnym snobem i ograniczonym
zarozumialcem. Później przez chwilę miał co do tego wątpliwości, ale teraz, przyglądając mu się przez
stół, był pewien, że trafił w samo sedno. Jedyną tajemnicą dla Kena pozostawał sposób, w jaki temu
człowiekowi udało się zdobyć Carol Stein.
Podszedł kelner i nalał Eliotowi wina. Eliot podniósł kieliszek i błyskawicznym ruchem nadgarstka
zawirował alkoholem wewnątrz szkła. Potem pociągnął nosem, upił mały łyk i zaczął bulgotać w taki
sposób, jak gdyby płukał gardło. Ken obawiał się, że za chwilę splunie, jak zwykli to robić koneserzy
na degustacjach; jedynym przydatnym dla tej czynności naczyniem mógł być tylko stroik z kwiatami
na białym obrusie. Odetchnął z ulgą, gdy Eliot przełknął w końcu płyn, pokiwał głową i, wyrażając
uznanie, pozwolił kelnerowi rozlać wino pozostałym osobom. Ken nakrył dłonią swój pusty kieliszek.
Wolał zostać przy podwójnym Gibsonie.
A więc Carol poślubiła człowieka z wielkimi pieniędzmi, który obok skłonności do głębokich refleksji
ma pretensjonalne upodobania oraz pragnie ocalić przed zagładą zarówno dzikie stworzenia, jak i całą
ludzkość, myślał Ken; usiłując wyłowić palcami spomiędzy śliskich kostek lodu ostatnią cebulkę. W
końcu usidlił ją, wsunął sobie do ust i spłukał resztką alkoholu. Pochwycił spojrzenie kelnera i
zamówił następną kolejkę. Potrzebował wyjątkowo silnych środków pobudzających, by przetrwać tę
kolację.
- Słyszałem, że pracujesz w reklamie? Sądzę, że to pożyteczne zajęcie - stwierdził Eliot, bawiąc się
wykałaczką. Ken z lękiem przyjął to objawienie, chociaż zaczynał już odczuwać cudownie otępiające
działanie szybko wypitej wódki.
- Ken utrzymuje, że daje ona ludziom możliwość wyboru - powiedziała zbyt pośpiesznie Maggie.
- Przywilej wyboru jest sprawą dyskusyjną - rzekł Eliot. Kenowi wydawało się, że zauważył
nieznaczne drżenie nozdrzy Eliota, jak gdyby pochwyciły przykry zapach.
- To Ken jest prawdziwym twórcą "Giętkich psotnic" - odezwała się, nieproszona, Maggie. - Znacie
"przepyszne giętkie psotnice" i na pewno widzieliście reklamę z cukierkami, które wykonują
skomplikowane akrobacje. Prawdopodobnie zdobędzie nagrodę. Otworzyła nowe perspektywy przed
rynkiem niskokalorycznej lukrecji.
- Na miłość boską, Maggie - jęknął Ken, popijając alkohol. Nadal unikał bezpośredniego kontaktu
wzrokowego z Carol. Ty człowiekiem reklamy? Sprzedać się dla czegoś takiego, wyobrażał sobie jej
pełną niesmaku reakcję. W połowie pierwszego drinka doszedł do wniosku, że na pewno go poznała i
ukrywa ten fakt z sobie tylko znanych powodów. Ale dlaczego? Czy tak bardzo się zmienił? A może
była na tyle uprzejma, że chciała go oszczędzić?
- Przesadnie skromny, jak zwykle - powiedziała Maggie, kręcąc głową. Zawsze troskliwa Maggie. Czy
rzeczywiście była tak dumna z jego kariery, jak utrzymywała? Trzeba przyznać, że dzięki jej nie
słabnącemu wsparciu łatwiej mu było usprawiedliwiać się przed samym sobą. Nie był jednak pewien,
czy naprawdę go podziwia, czy też biorą w niej górę matczyne uczucia. Nawet w łóżku, choć
doświadczona i biegła, była zwykle nadopiekuńcza. Jej budowa zdawała się temu służyć - wysoki,
obfity i falujący biust, w który mężczyzna mógł się wtulić i wypłakać.
Brzuch wciąż jeszcze miała płaski, a pełne pośladki rozszerzały się od mocnych bioder aż do szczytów
kształtnych i silnych nóg. Leżenie pomiędzy nimi też było kojące. Tak, zarówno jej ciało, jak i jej
uczucia kojarzyły mu się z Matką Ziemią. Często myślał o Maggie jak o zacisznym miejscu
schronienia. Był przekonany, że Freud miałby wiele do powiedzenia w sprawie owych skrytych myśli,
tym bardziej że Ken stracił swoją ukochaną matkę, gdy był jeszcze nastolatkiem.
Siedemnaście lat temu wczołgał się do kokonu ciepłych uczuć Maggie i nauczył się pielęgnować
własną nadzieję. Teraz, kiedy wódka częściowo przywróciła mu śmiałość, chciał wyjaśnić to Carol.
Jego marzenia były wciąż żywe. Pewnego dnia, gdy minie etap prologu, stanie się wielkim pisarzem na
miarę dawnych ambicji i niezachwianej pewności matki. Plany uległy tylko odroczeniu, nie poniósł
ostatecznej porażki. Trzymał jednak język za zębami, pojmując intuicyjnie, że alkohol dał mu jedynie
złudzenie odwagi.
- Oczywiście reklama też ma swoje znaczenie - powiedział Eliot. - W obecnym systemie to dobra
konsumpcyjne i usługi pozwalają naszemu społeczeństwu utrzymać wysoki poziom życia.
- Szczególnie takie jak "Giętkie psotnice" - powiedział Ken, sięgając po szklankę z alkoholem, którą
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin