Alex Joe - Czarne okręty 04 - Sam bądź księciem.doc

(1041 KB) Pobierz
Joe Alex

Joe Alex

 

Czarne okręty

 

Sam bądź księciem

ROZDZIAŁ PIERWSZY

p^ubisz ofiarę, którą odrzucę

Sternik Enkiklewes który żywot cały ^d^^Y na

, " , postarzał się wielce podczas owej zimy

morzu wychudł l r         ' .    r             ,1

J •    A • ,ł nagle, a oczy jego nabrały blasku, gdy

w osadzie, odżył ,6     . ••' J &    .  - • i .,. -

l -\ A.^^elosa na jezioro po spłynięciu lodów.

wyprowadził An^ .      •'   . .r  l_7 l

Okręt także H0161'?1^ owe.! ^Y- Dn0 przeciekało

i Terteus wraz ^ dwoma najbardziej doświadczonymi

żeglarzami uszcZ^"131 ^ P"^ dwa dni- nim orzekł' że ^

gotowi do odpłyń"3.  , .

A ri  h ilfl c^ nadeszla ł zanurzyli wiosła w wodę,

• \,     wełniła radość, lecz pomieszana ze smut-

serca ich przepe11. ,,...,.'       .     , .

kiem bowiem ^lele dn1 SPfidzńl w ^^ osadzie na

palach, a oto żeg"311 nslzawsze ów widokł d0 którcgo

zdążyli przywykli^'.1 ludzl? ktorych poczciwość poznali,

mieszkając pośró'1 nlch- . .                 ,.   .

Gdy dziób ski^0^ slę ku rzece' pożegnali tez ostat-

nim spojrzeniem i uniesieniem rąk wysoki kopiec na

brzegu jeziora, ^zie w Imiennym grobie spoczywali

leżąc obok siebieich czter^ towarzysze, którzy już nigdy

nie zasiądą z nil"' P^Y wlosłach i nie połączą głosów

swych z ich głosal111 w P168111 P^ wieczornym ognisku na

nie znanych jeszCZG brzegach, ku którym zmierzali.

Następnego dl^ osiągnęli skraj puszczy i zanurzyli się

w krainę trzęsawisk, spędziwszy uprzednio noc w sąsied-

niej, niewielkiej osadzie. Towarzyszył im w dalszej dro-

dze młody Me-sen z czterema wojownikami, znającymi

dobrze całą ową krainę, a wraz z nimi człowiek z owej

drugiej osady. Dużą wydrążoną z jednego pnia łódź,

którą mieli powrócić, przeprowadziwszy Angelosa przez

wodne bezdroża, uczepiono na sznurze za okrętem.

Wkrótce po odbiciu od brzegu Terteus pojął, że gdyby nie

oni, okręt wraz z załogą zgubiony byłby bez ratunku

wśród krzyżujących się, wezbranych, okrążających niezli-

czone wysepki nurtów.

Drugiego dnia w południe zanurzyli się w gęstą, ciemną

mgłę. Nabrzmiałe wiosennym przyborem wody rzeki

płynęły szeroko rozlane i powolne, wiatr ustał, a mroczne

opary otoczyły Angelosa tak ciasno, że wioślarze zaled-

wie dostrzegali końce wioseł. Stojąc pośrodku okrętu nie

można było dojrzeć jego dziobu. Angelos posuwał się

powoli, przedzierając przez niewidzialną, szumiącą leni-

wie wodną równinę, a stery przejęli z rąk Eriklewesa

mieszkańcy osady. Oni też wypatrywali przeszkód stojąc

na dziobie, choć gdy mgła rozwiewała się chwilami,

dostrzec można było jedynie płaski, niski krajobraz wod-

ny, zarośnięty aż po widnokrąg trzciną i ogołoconymi

z liści niskimi krzewami.

Spoza skłębionego obłoku białej mgły docierały przy-

tłumione, blade promienie słońca, a cisza była wielka,

gdyż nie słyszeli nawet krzyku ptaków wodnych, które

może unikały tej posępnej krainy, a być może, wygnane\

zimą do cieplejszych okolic, nie powróciły tu jeszcze.

Po trzech dniach mgła ustąpiła, lecz nadal płynęli przez

okolicę wielu grząskich jezior i stłumieni biegnących

wśród nieskończonego, szumiącego morza trzcin. Otacza-

ły one rzekę, tworząc wodny świat, aż po granicę widno-

kręgu pokryty błyskającymi szaro zwierciadłami nieru-

chomych wód, zielonkawych bagien i podmokłych wyse-

pęk, nad którymi stał ciężki opar bagienny nie rozwiewa-

jący się nigdy.

Pośród tego rzeka parła z wolna, zalewając szerokie,

bagniste mielizny, tocząc mętne, muliste wody głównym,

krętym korytem i niknąc w oddaleniu, gdzie oko nie

napotykało żadnego drzewa ni wzgórza.

Gdzieniegdzie leżał jeszcze na płatkach topniejącego

lodu śnieg, a choć zima ustąpiła już, chłód był nocami

przejmujący i wioślarze szczękali zębami, dziękując bo-

gom za to, że przezornie wzięli z sobą futra i skóry

zwierzęce, które tak dobrze służyły im dotąd podczas

minionych mroźnych miesięcy.

Więc choć Me-sen i pozostali wojownicy z osady na

palach zachowywali spokój, jak gdyby nie dostrzegając

grozy wiszącej nad widnokręgiem, niejeden z Kreteńczy-

ków wpatrywał się w mijany krajobraz nasłuchując, czy

nie usłyszy z dala łoskotu wód wpadających do ostatecz-

nej otchłani, za którą nie mogło być nic, prócz śmierci.

Przez cztery dni i noce stopa żadnego z nich nie tknęła

ziemi, a jednak na piąty dzień w południe, gdy słońce

przebiło się przez rozsnuty nad morzem trzcin szary opar,

dostrzegli niską, rozległą wyspę, a być może wysunięty

przylądek przytykający do rzeki, na którym ukazały się

drzewa, pozbawione jeszcze liści i szare jak cały otaczają-

cy świat, a jednak drzewa, wysokie i górujące nad płaskim

krajobrazem.

Gdy zbliżyli się wiosłując z wolna i kierując dziób

okrętu ku owemu lądowi, ujrzeli wielką, szeroko rozrzu-

coną wieś, a nad dachami jej wysokie błękitne smugi

dymu, które, łagodny wiatr pochylał ku północy, rozwie-

wając je i mieszając z pasmami mgły osłaniającej wnętrze

lądu.

Zatrzymali się w pewnej odległości od brzegu, a Me-

-sen wraz ze swymi współplemieńcami popłynął ku brze-

gowi wydrążoną łodzią.

Stojąc na podwyższeniu dziobu książę i Terteus patrzy-

li na szeroko rozrzucone niskie domy, z których wysypy-

wali się ludzie i biegli ku granicy wód, by spojrzeć na

zdumiewający, ogromny okręt, jakiego zapewne nikt tu

nie widział i nie miał nigdy ujrzeć. Z dala mogli dostrzec,

że część mieszkańców była uzbrojona, lecz drugą część,

przeważającą, stanowiły kobiety i dzieci. Najwyraźniej

nie obawiano się tu obcych najeźdźców. Zresztą wieś nie

była nawet otoczona ogrodzeniem lub wałem ziemnym,

co także zdawałoby się o tym świadczyć. Niezmierzone

bagna i rozlane naokół wody krętych rzek i strumieni

stanowiły twierdzę, przez której labirynt żaden wróg nie

zdołałby się przedostać bez pomocy urodzonego tu prze-

wodnika, który cały swój żywot spędził przemierzając te

okolice. A były to bagna ogromne, wielkie niemal jak

stepy, przez które płynęli jesienią po wielkiej rzece.

Łódź dobiła do brzegu. Wokół schodzącego na ląd

Me-sena i jego towarzyszy zgromadził się tłum i przesłonił

ich postacie ludziom patrzącym z okrętu.

Lecz najwyraźniej całą tę krainę zamieszkiwał jeden

lud, a sąsiadujące osady nie pozostawały z sobą w wojnie

i nienawiści, gdyż rozmowa na brzegu przebiegała spo-

kojnie, jak gdyby mieszkańcy wsi znali przybyszów.

W pewnej chwili tłum rozstąpił się nieco i Terteus

dostrzegł Me-sena ukazującego okręt wysokiemu siwemu

człowiekowi, wspartemu na długiej wyrastającej mu nad

głową lasce. Starzec ów stał nieruchomo, a otaczający

tłum trzymał się w pewnym oddaleniu od niego, jak gdyby

przez uszanowanie.

- Zapewne jest to ich wódz lub kapłan... - rzekł

Terteus do księcia. - Choć można by sądzić, że nie mają

oni kapłanów, a naczelnicy wiosek sami rozmawiają

z bogami i składają ofiary, co wydaje mi się słuszne, gdyż

ojciec mój także składa je w imieniu całego ludu.

- I moi przodkowie przynieśli na Kretę godność króle-

wsKą połączoną ze składaniem ofiar... - Widwojofrpatrzyt

na brzeg, na którym Me-sen mówił wskazując ręką okręt.

- A przybyli z Grecji, jak głosi stare podanie, lecz nie

byli tam długo, gdyż szli z północy wiodąc stada. Nim wsie-

dli na okręty, byli ludem dosiadającym koni i nie mającym

siedzib. Cześć dla Byka zastali na wyspie, a gdy zdobyli ją,

uznali go za swego boga, połączywszy starą wiarę z nową.

Albowiem jak wiele innych ludów czcili w swej wędrów-

ce, a i przedtem zapewne, Wielką Matkę. I dlatego, choć

jesteśmy potomkami Byka, jedna z kobiet mojego rodu

zawsze była Ariadną, Uosobieniem Matki, która zstąpiła

na ziemię! - Roześmiał się pogodnie. - Któż wie zresztą,

czy nie byli oni krewnymi owych ludów? Albowiem

narody daleko potrafią wędrować, jeśli gna je pragnienie

zdobyczy, głód lub trwoga. Być może przybyliśmy i my

z owych północnych krain, a twoi lub moi przodkowie

także zamieszkiwali czas pewien pośród owych bagien?

Urwał, gdyż Me-sen wraz z towarzyszami wszedł do

łodzi i odbił od brzegu. Ująwszy wiosła, zanurzyli je

szybko i ruszyli ku okrętowi. Po chwili byli już przy

burcie. Stary Nasios zbliżył się do księcia, lecz wszyscy

Kreteńczycy znali już na tyle mowę ludów północy, że

pojęli słowa Me-sena, nim starzec /dołał je im wyłożyć.

- Chętnie przyjmą was oni! - zawołał Me-sen. - Jest

bowiem zwyczajem tej krainy przyja/ne goszczenie ob-

cych, których niewielu się tu pojawia. Lecz gdy dowie-

dzieli się, że jest was niemal stu, zafrasowali się, albowiem

o tej porze cierpią na brak jadła, a prócz ryb, których tu

zawsze jest pod dostatkiem, niewiele więcej mają i dla

siebie! Resztę pozostałego z zimy ziarna poświęcić muszą

na siew, a świni lub owcy nie mogą zabić choćby jednej,

gdyż wszystkie niemal zabili już w czas mrozów, a póz' rś-

tałe muszą zatrzymać przy życiu, inaczej nie mieliby

z czego rozmnożyć znów wiosną ich rodzaju. Lecz rzek-

łem im, że mamy na okręcie dość ziarna, miodu i suszone-

go mięsa, a pragniemy jedynie wypocząć przy ognisku

pod dachem i rozprostować członki, nim wyruszycie

w dalszą wędrówkę.

- Dodaj także, dobry Me-senie, że obdarujemy króla

owej wsi odpływając! - zawołał bogom podobny Wid-

wojos.

Gdyby ktokolwiek rzekł w owej chwili Terteusowi, że

w zagubionej wśród trzęsawisk barbarzyńskiej wiosce

stanie się coś, co przemieni cały jego żywot, być może,

uwierzywszy wyroczni, pomyślałby, że zdradziecko rzu-

cony oszczep lub wypuszczona z ukrycia strzała mogą go

okaleczyć tak, iż nigdy już nie będzie zdolny do podźwi-

gnięcia miecza. Nawet najdzielniejszych i najbardziej

przezornych spotykały bowiem podobne nieszczęścia.

Lecz szczęście? Jakiegoż szczęścia mógł spod/iewać się

tutaj on lub ktokolwiek z załogi Angelosa?

Jednak, że nikt niczego mu nie wróżył, niczego też nie

przewidywał teraz, gdy wszedłszy za księciem do dużej

izby w domu króla owej wioski, rozejrzał się mrużąc oczy,

bowiem nie miała ona okien, a oświetlał ją jedynie

migotliwy blask padający na ściany z obłożonego gładki-

mi kamieniami paleniska, na którym płonął wesoły ogień.

Zasiedli do stołu na dwu stojących naprzeciw siebie

prostych ławach. Prócz księcia, Perilawosa, starego Na-

siosa, Terteusa i Me-sena, który był synem wodza, zajął

tam miejsce jedynie król wioski wraz ze swymi czterema

synami, a także, co zdziwiło gości, wysoka i smukła

dziewczyna, zasiadająca po prawej ręce króla na tejże co

on ławie. Nie ruszyła się ona też, gdy inne dziewczęta

wniosły miski z polewką rybną i szeroki pękaty dzban

miodu.

Bogom podobny Widwojos, przyjąwszy miejsce za

stołem, pytał króla wioski o sprawy, które go ciekawiły,

a ów odpowiadał rozważnie i bez zmieszania, okazując

rozum i jasny sąd zadziwiający u człowieka, który cały

swój żywot spędził pośród bagien, nie znając szerokiego

świata ni obyczajów dworskich. Lecz zarówno król jak

i jego synowie jedli wstrzemięźliwie i bez łapczywości,

a postawa ich i zachowanie pełne były godności i zgoła nie

barbarzyńskie.

Dziewczyna u krańca stołu siedziała z opuszczonymi

oczyma i nie uniosła ich ani na mgnienie ku obcym, którzy

rzucali na nią ukradkiem ciekawe spojrzenia, wiedzieli

bowiem, że nie jest w zwyczaju ludów tu zamieszkujących

spożywanie posiłków w przytomności niewiast, a szcze-

gólnie gdy przyjmowali u siebie obcych przybyszów. Lecz

zapewne obyczaje owej wsi były nieco inne niźli tych,

które poznali dotąd.

Choć blask ognia zaledwie ukazywał jej oblicze, sie-

dzący naprzeciw dziewczyny Terteus dostrzegł, że jest

piękna. A choć była rosła i dorodna jak dojrzała niewias-

ta, twarz jej była niemal twarzą dziecka. Chciał zagadnąć

ją uprzejmie, lecz że bogom podobny Widwojos mówił

właśnie do króla, a ów słuchał, nie byłoby rzeczą przystoj-

ną mówić równocześnie z nim. Niewiele zresztą znał słów

w jej mowie, a nie wiedział, czy nie poczytano by mu tego

za grubiaństwo lub nie wzięto za zaczepkę, gdyby odezwał

się do niej pierwszy, choćby zachęciła go nawet spoirze-

niem.

Tak więc siedział, pił parząc sobie usta rybną polewką

i rzucał ukradkowe spojrzenia ku dziewczynie, a im dłużej

na nią spoglądał, tym bardziej wydawała mu się piękna.

Pomyślał także, że jest smutna, lecz nie mogąc spojrzeć

w jej oczy nie umiał rzec, czy nie było to złudzeniem. Być

może lico jej przybrało tak poważny i skupiony wyraz,

gdyż wobec obcych mężczyzn nie godziło się jej uśmie-

chać i strzelać oczyma dokoła.

Bogom podobny Widwojos także spojrzał na nią kilka-

kroć i chciał zapytać króla uprzejmie, kim jest owa piękna

dziewczyna, gdyż był przeświadczony że musi być ona

jego córką, bowiem istniało pewne podobieństwo między

nią a czterema królewskimi synami. Zresztą gdyby nią nie

była, nie zajmowałaby zapewne tak poczesnego miejsca,

lecz zajęta byłaby wraz z innymi dziewczętami, usługują-

cymi gościom.

Król sam uprzedził jego pytanie.

- Zapewne i w twoim kraju, dostojny wodzu, niewias-

ty nie towarzyszą dojrzałym mężom podczas uczty. My

także nie czynimy tego. I ona, choć jest jedyną córką

moją, nie zasiadłaby tu, lecz gdy nadszedł dzień i dziewice

mego ludu ciągnęły losy, sięgnęła dłonią i wyjęła spośród

wielu ukrytych w dzbanie żołędzi jeden, wydrążony i wy-

pełniony ziarnem świętego kłosa, pierwszego, który padł

pod kamiennym sierpem w czas zeszłorocznego żniwa.

Od owej chwili dawne jej imię zostało zapomniane i zwie

się Wasan...

Zamilkł, a stary Nasios wyłożył im to imię jako Wiosna,

pora, gdy zima odejść musi.

- I tak będzie się zwała do dnia, gdy zakwitnie pierw-

szy żółty kaczeniec, kwiat, któremu słońce podarowało

swą świętą barwę. Do owego dnia też zasiada przy stole

moim, a żywi się nie tym jadłem, które my jemy, lecz

plackami, miodem i mięsem przechowywanym dla niej

w mroźnej porze. Albowiem są to ofiary, które musimy

złożyć bogu. Mówię wam o tym, abyście widząc ją,

spożywającą ów posiłek nie sądzili, że przyjmujemy was

posiłkiem lichszym, niźli sami jemy.

Bogom podobny Widwojos zdumiał się i chciał zapy-

tać, czy piękna córka królewska znów powróci do swego

imienia, gdy zakwitnie ów pierwszy kwiat wiosenny, lecz

uznał, że w sprawach bogów i obrzędów me należy

pragnąć wiedzieć więcej, niźli mówią ci, którzy im cześć

oddają. Zapytał więc uprzejmie o to, czy w Krainie tak

.bagnistej wiele jest miejsca, które można by obsiać

ziarnem, i jaki plon ono daje. A król odpowiedział mu

równie uprzejmie, choć można było dostrzec, że na chwilę

zamilkł i zasępił się, jak gdyby dopadł go nagły smutek,

o którym starał się nie pamiętać.

Terteus, który słuchając słów starego Nasiosa o pięknej

dziewczynie przestał jeść i mimowolnie wpatrzył się w jej

lico, dostrzegł, że dłoń, którą sięgnęła do miski, by ująć

smukłymi palcami kawał mięsa, znieruchomiała, gdy oj-

ciec wyrzekł pierwsze słowa o tym, co jej się przydarzyło.

Lico zastygło na chwilę, lecz oczy rzuciły krótkie, szybkie

spojrzenie ku Terteusowi, jak gdyby pragnęła przekonać

się, czy spogląda na nią. Zapewne mimowolnie dostrzegła

jego jasną, piękną głowę, szerokie ramiona i oczy wpa-

trzone w nią z zachwytem, bowiem opuściła wzrok,

szybko uniosła dłoń ku ustom i poczęła jeść.

Lecz Terteus, który nie mógł oderwać od niej spojrze-

nia, spostrzegł, że lico jej i szyja, odsłonięta ponad białą

grubą szatą z szorstkiej materii, zapewne utkanej przez

nią samą, pokryły się ciemnym rumieńcem. Spuściła cczy

niżej jeszcze, jak gdyby nagle zajęło ją nad wyraz mięso

leżące na dnie miski, i nie uniosła już głowy do końca

uczty, milcząc i rumieniąc się.

Terteus odetchnął głęboko.

Wiosna... - rzekł w duchu. - Zaprawdę! Dobrze się

stało, że wyciągnęła ów wydrążony żołądź, albowiem

żadna z tych, które poznałem dotąd we wszystkich

krainach, jakie bogowie zezwolili mi ujrzeć, nie była

godniej sza, by nosić to imię! - I powtórzył w myśli: -

Wasan...

Gdy odsunąwszy ławy wstali od stołu, udali się na

życzenie bogom podobnego Widwojosa w obchód wsi,

gdyż zapragnął w swej uprzejmości poznać żywot i oby-

czaje mieszkańców, na co król zgodził się chętnie.

Wieś była rozległa, a choć gdy podpływali ku niej,

wydawało im się, że jest położona na wyspie, jednak

ujrzeli wnet, że ciągną się za nią ku północy pola i las

wysokich drzew. Król rzekł, że za owym lasem znów

rozpoczynają się trzęsawiska, a choć sam przemierzył je

raz łodzią i oddalił się od wsi o trzy dni drogi wiosłem, nie

kończyły się one i nie dostrzegł ich krańca. Nie wiedział

też, czy żyją tam ludzie, lecz jeśli mieli siedziby w owej

stronie, musiały być one wielce odległe, albowiem nigdy

ani on, ani nikt ze wsi, ani też ich ojciec i dziadowie nie

napotkali żadnego człowieka z ludu, który by tam zamie-

szkiwał. Wsie plemienia mówiącego jedną mową, do

którego należał on i jego lud, leżały wzdłuż rzeki, wypły-

wającej z bagien. Lecz za bagnami rozpoczynała się inna

rzeka płynąca ku zachodowi od swych źródeł. Bowiem

z tej krainy trzęsawisk wypływało wiele rzek we wszyst-

kich kierunkach. Tą właśnie rzeką, kierującą się ku

zachodowi winni się udać, jeśli pragną dotrzeć do morza.

Albowiem wie, że leży ono na północnym zachodzie, choć

wielce odległe. Do źródeł tej drugiej rzeki dopływali też

z zachodu kupcy, których przewożono wraz z ich towara-

mi od osady do osady, gdyż zdani na siebie zginęliby,

zbłądziwszy wśród bagien i wodnych bezdroży. On także

pragnął, by dwóch z jego synów pomogło im dopłynąć do

następnej wsi i zapewniło tam gościnę przybyszom. Bo-

wiem Me-sen i jego towarzysze mieli stąd zawrócić do

swej osady na palach, gdyż dalej nie znali już drogi.

Rozmawiając tak obeszli wieś, zajrzeli do dwu chat na

skraju, gdzie trzymano wychudzone, na pół zagłodzone

krowy i owce, jako że utrzymanie bydła przy życiu było

sprawą niełatwą w porze chłodu i śniegów. Ujrzeli też

świnie, lecz nie przypominały one tłustych świń greckich,

a raczej dziki leśne, barwą szczeciny i prędkością, z jaka

się poruszały.

Powracali idąc grząską, namokłą od deszczów ścieżka

ku rzece i rozmawiając, gdy nagle król zatrzymał się

i wpatrzył szeroko rozwartymi, pełnymi trwogi oczyma

w niewielkie wypełnione wodą zagłębienie, którego brze-

gi zaczęły już porastać pierwszymi zielonymi pędami

roślin.

Przystanęli i inni, a że król nie rzekł słowa, bogom

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin