historria.pdf
(
96 KB
)
Pobierz
27.07.2006 Czwartek. Zaczelo sie dawno. Jak zwykle od telefonu i jak zwykle nie w pore. O
tym, ze od ponad dziewieciu lat brakuje mi czasu wiedza zapewne wszyscy. Bylismy wlasnie na
awarii. Brak napiecia – jednej fazy. Niby nic, ale bezpieczniki zamkniete w podstacji, praca polega
wlasciwie na znalezieniu elektryka. Problem w tym, ze na zakladzie nie ma zywej duszy. Szesnasta.
Biurowiec otwarty, ale pokoje pozamykane. Ciecia tez brak. W koncu pojawil sie Arab. To
tamtejszy stomatolog. Wyjasnil, ze ciec pojawi sie wieczorem. Wrocilem do samochodu, ktory stal
z otwartymi drzwiami i kluczykami w stacyjce przed otwarta brama pustego zakladu. Dyzurny
powiedzial tylko „zrobcie cos”. Tu juz nic nie znajde, zwlaszcza ze musze szukac Jurka, co polazl
na poszukiwania jakiegos swojego znajomego, ktory mieszka w „jednym z blokow”. A na mnie
czeka montaz masztu antenowego. Juz jestem spozniony. Nie, tak sie nie da. Mam wszystkiego
powyzej uszu. I wtedy zadzwonil Andrzej z Gdyni. Zaproponowal mi prace. Odpowiedzialem, ze
biore. Ale w Anglii. Przeciez powiedzialem, ze biore. Ale to za tydzien. No tak, w zasadzie dla
mnie tydzien to wiecej niz wystarczy na przygotowani, ale obowiazuje mnie jednak ustawowy
okres wypowiedzenia. Myslec... A od czego urlop? Malo. A odpracowane wczesniej dni duzurow?
Tak, teraz pasuje. Jade.
Minelo 12 dni. O zalewaniu szalunkow na fundamenty, zasypywaniu wykopow,
wyrownywaniu terenu, montazu kabli, spawaniu slupkow, przestawianiu siatki, montazu bramki i
innych budowlanych sprawach moze innym razem. Trafialy sie tez wyjazdy na awarie (w koncu
bylem na dyzurze), ale to nic interesujacego w porownaniu z czekajacym mnie nowym zadaniem.
Uruchamianie multiplekserow swiatlowodowych. Swiatlowod kiedys z daleka widzialem. Dobrze
jednak poznac cos nowego. Tomek przyslal mi pareset stron materialow szkoleniowych o tych
multiplekserach. Po angielsku. Ale i po innemu niewiele wiecej bym rozumial. Drukowalem,
czytalem, tlumaczylem, probowalem zapamietac. Warto bylo pogadac z Tomkiem nawet mimo, ze
musialem „podskoczyc” do Gdyni. Wracajac po drodze zabralem Opelka znad jeziora do warsztatu.
Jakby tego jeszcze bylo malo. Ale znalazlem dwa dni czasu zeby podjechac po dziewczyny nad
jezioro.
09.08.2006 Sroda. Dzien wyjazdu. Wylot dopiero jutro, ale wyjezdzamy o 4 rano. Majac
brata za kierowce moge nieco podrzemac w czasie drogi. Dopiero przed Trojmiastem zaczely sie
trudnosci, korki i objazdy. Ale ku mmojemu zdziwieniu tylko raz zabladzilismy. Bo bez mapy.
Zaesemesowalem do Andrzeja, ze niedlugo bede. Zapytal, czy ma po mnie wyjechac. Bardzo milo,
ale przeciez nie. Parkujemy na miejscu dla Atemu. Zostawiam na widoku moj stary polar z
odpowiednim nadrukiem. Witaja mnie starzy znajomi. Brat jako obstawa? Pewnie, taki fachowiec
musi byc chroniony (niezly tekst, wyjatkowo nie moj). Najpierw sniadanko. I zaczna sie
przekopywanie przez papiery. Zatrudnienie chociaz ponowne wymaga makulatury. Ponad 30
kartek. Nawet nie liczylem ile razy sie podpisywalem. A reszte papierow i kserokopii dokumentow
poszukajcie w archiwum. Tylko ostatniego swiadecwa pracy nie mam, w zasadzie to ja jeszcze
pracuje w poprzedniej firmie. Nawet oficjalnie mam dyzur, a dopiero potem na oficjalny urlop.
Dostalem telefon, brat go uruchomi w przerwie odrabiania pracy domowej z arabskiego. Dostalem
tez nowy komputer. Nie przecze, ze fajnie miec cos z najwyzszej polki, jednak brak wyjscia RS jest
denerwujacy (jest dodatkowa karta RS). Kolega informatyk postaral sie o potrzebne programy. A
pokaz mi jak sie wlacza bezprzewodowy dostep do sieci. Tu troche zaczelo sie klopotow z
oprogramowaniem, ale w koncu zorientowalismy sie co nalezy powylaczac. Znowu wracamy do
papierow. Musimy wymyslic moj zakres obowiazkow. Wez i wymysl. Rzecz jasna nikt tego nie
bedzie czytal. Przerobilismy obowiazki szefa na podobne i tak zostalo. A teraz po zaliczke na funty.
Przydadza sie. Chyba wszystko. Jeszcze jakis rachunek za moje wczesniejsze prace. Dobrze,
przysylajcie te pieniadze kiedy chcecie, ja przeciez bede i tak daleko. Pogadam z panem
Wojciechem. Wiceprezes. To on wykombinowal ten kontrakt. Informacje na temat struktury
miedzynarodowej w ktorej jest Atem, owszem sa ciekawe, ale jesli chodzi o konkrety to niewiele.
Ponoc bede najpierw jezdzil z Tomkiem, potem szkolenie a potem samodzielnie. To tak dobra
wiadomosc, ze lepszej nie trzeba. I odbiora mnie z lotniska. A moze pojade od razu do Londynu,
gdzie pracuje moj „nauczyciel”. To sie wyjasni. Wszystko sie okaze na miejscu. Jasne, nie mam
wiecej pytan. Zegnam sie ze znajomymi. Na ile jade? Dobre pytanie. Sam chcialbym wiedziec.
Pozno, dochodzi 16:00. Andrzej zartuje czy wszystko wiem i kto mnie odbierze z lotniska. Jasne ze
odbierze mnie gosc co bedzie mial kartke z moim nazwiskiem. Reszta sie okaze. Andrzej na
pozegnanie zyczy powodzenia i proponuje obiad, nie wypada odmawiac, zwlaszcza sponsorowi.
Dobry, duzo, ledwo idziemy. Przed wyjazdem musze zakupic te funty i przejsciowke z angielska
koncowka. Znalezlismy supermarket. Ale cena przejsciowki jest szokujaca jak na Anglie nawet.
Jedziemy do Warszawy. Niby nic, a dotarlismy na te Jeziorki prawie na 22:00. tylko Karol ze starej
gwardii, reszta sami mlodzi. Troche pogadalismy, sprawdzilem dzialanie sieci bezprzewodowej. A
jutro na lotnisko odwiezie mnie „Duch”, bo Karol z samego rana jedzie na przeglady (skad ja to
znam...). Spac, akurat wypoczynek bedzie mi potrzebny przed... zebym to ja wiedzial przed czym.
10.08.2006 Czwartek. Karol jak mial, wyjechal na przeglady. Pozniej i ja wstaje. Na
sniadanie zjadam pol kanapki, a pozostale dwie i pol wmuszam. Marek, „Duch” wstaje i jest
gotowy w 10 minut. To normalne w tej pracy. Pracuje rok, ma juz certyfikat, zdobyl za pierwszym
razem. Tym bardziej gratulacje. Fakt, ja tez mam certyfikat i tez zdobyty za pierwszym podejsciem.
Nie moge sie powstrzymac i zadaje pare pytan fachowych... Ale z nowych stacji, tych, co u nas nie
ma, wie duzo wiecej. Dojezdzamy do supermarketu i kupujemy funty. A przejsciowki nie, ponoc
ladowarke mozna wcisnac w tamtejsze gniazdka. Ok, a w razie czego to albo odzaluje te 4 funty
albo podlacze sie za pomoca kabelkow, tak jak w Pakistanie. Lotnisko niedaleko. Podjezdzamy pod
„nowy” terminal, ten dla tanich linii. Miejsc parkingowych – jak zwykle brak. Te pare krokow
podejde sam, bagaze nie sa ciezkie. W poczekalni pelno ludzi. Kolejka. Ale i tak ponad 2 godziny
do wylotu i odprawa sie nie zaczela. Upewnilem sie, ze zaden bilet nie jest potrzebny, rezerwacje
sprawdza sie po nazwisku. Ewa zadzwonila, czy wiem o zapowiedziach zamachow w Anglii. A,
teraz wiem, czego tu szukaja fotoreporterzy. Podchodze do odprawy. I okazuje sie, ze mam 29 kg
bagazu czyli 9 nadwagi. To bedzie kosztowalo 200. Nie, przepakuje sie. Wyrzucam 6 konserw.
Przekladam papiery i ladowarki do laptopa. Aby tylko zmniejszyc wage o 5 kg. O pare pozostalych
nie beda sie czepiac. Udalo sie. Wojskowi przejrzeli samego laptopa dokladnie. Wylot za 20 minut?
Nic z tego, samolot opozniony 2 godziny. Wokolo mnie grupa mlodych Anglikow. Przysluchuje sie
im i probuje zrozumiec. Uuuuuuuuu. Wyslalem kilka SMS. Koledzy oddzwaniaja, ostatnie
pozegnania. Przyjechal autobus, kolejka do wyjscia. Pewnie, tanie linie to nienumerowane miejsca
w samolocie. Zadnego tez jedzenia. Po starcie rozwoza napoje i przekaski, mozna sobie kupic. Ale
nic na goraco, bo sie cos zepsulo. A, i prosze nie chodzic do toalety, bo wody nie ma. Na szczescie
pilot z nami lecial i po 2 godzinach wyladowalismy w Liverpulu. Pilot dostal brawa. W czasie lotu
przeczytalem broszure o firmie Graniou, w ktorej bede pracowal. Po tej broszurze moze mnie ktos
rozpozna. Na szczescie przy wyjsciu bylo tylko paru gosci z kartkami. Moja mial Peter. Na
parkingu czekal jeszcze jeden Peter. Jedziemy najpierw do biura, a potem do hotelu, bo pozno.
Troche pogadalismy, przygotowalem pare tekstow, nie bede przeciez gadac o pracy, oni pewnie
maja inne hobby niz praca. Na przedniej szybie palmtop z systemem GPS. Jesli Anglicy go
uzywaja, to ja tym bardziej musze. Troche daleko, z mapy wygladalo blizej. Ulice Ditton Road
zauwazylem, ale biuro moglbym przegapic, przerobione z jakiejs starej fabryki. Na placu za biurem
Peter z Peterem przerzucali materialy z montazy miedzy samochodami i magazynem. W tym czasie
nadszedl Ken. Robinson, szef dzialu. Po wymianie kilku zdan, idziemy do biura. Tu czeka nastepny
Ken. Tyrrell, szef calosci. Z calej gadki pamietam tylko ze nazajutrz o 8:00 zabiora mnie z hotelu i
pojade z montazystami nabierac doswiadczenia. W niedziele przyjedzie Tomek, bede najpierw
jezdzil z nim, potem z innym dla wymiany doswiadczen. Dostalem wydruk procedur, ktore bede
wykonywal. A teraz Allan zawiezie mnie do hotelu. Akurat on nie posluguje sie nawigacja
satelitarna. Zarezerwowane mam 4 noclegi, do poniedzialku. Przy pomocy Allana jako tlumacza z
angielskiego na angielski wybieram sniadania w pelnej wersji, melduje sie. Wynosi mnie to 225
funtow. Przyjedzie jutro o 8:00, zostawia mi swoj numer tel. Hotelik maly. Na tylach restauracji i
pubu. Pokoje urzadzone bardzo wygodnie. Lazienka duza, wanna mala i plytka. I po angielsku 2
oddzielne krany przy zlewie. Lozko duze, telewizor z 5 programami. Dostep do sieci 5 funtow za
godzine lub 12 za dobe, a i tak platne z karty. Ktos stuka. To recepcjonistka. Oddaje moje
pieniadze. Okazalo sie, ze firma zaplaci przelewem. Po kapieli poczytam sobie te procedury. I spac,
jutro zastanowie sie gdzie ten bar z tym sniadaniem w pelnej wersji (cokolwiek to nie znaczy).
11.08.2006 Piatek. Restauracja ze sniadaniami jest w budynku obok. Ale drzwi zamkniete.
Jakis gosc podpowiedzial zebym uzyl klucza hotelowego. Co chce na sniadanie? Wez i odpowiedz.
Poniweaz nie znam nazw, wymysl cos sama. Niestety nie jest tu szwedzki stol. Wzialem herbate i
rogalika, bardzo tradycyjnie. I zaraz dostalem jajko (sadzone), wedline (u nas az tak sie nie
przysmaza), parowke (PMB tak parszywych nie robi), fasolke (bez komentarza). Punktualnie o
8:00 zadzwonil telefon z recepcji. Allan podrzucil mnie do biura. Wchodzac glownym wejsciem
dostalem przepustke jako „gosc”. Pojade na montaz z instalatorami. Ten mlodszy Paul, to tez uczen.
Pomagam przepakowywac i nosic sprzet. Przewidziane 3 stacje na dzisiaj. Najpierw sniadanie. Ja
akurat mialem w hotelu. To moze kawy? Herbaty. Wyjezdzamy po 9:00. Tez bez GPSa. Na mape.
W czasie drogi ogladam mape. Nawet znalazlem trase naszego przejazdu. Troche rozmawiam,
chociaz niewiele rozumiem. To jak probowac zrozumiec pijanego. A mnie rozumieja. Ponoc moj
angielski jest lepszy. Ale po trzykrotnym powtorzeniu przewaznie zasysam o co chodzi. A
pozostalem przy swoim imieniu, latwiej odroznic, i nie bede wprowadzal zamieszania, jak
poprzednim razem, zwlaszcza, ze Wojciech tak mnie nazwal. Wysylam SMSy. Do Andrzeja tez,
niech w firmie wiedza co sie tu dzieje. Stacje to odpowiedniki naszych central telefonicznych.
Bezobslugowe. Aby wejsc, potrzebna karta i kod. Bierzemy narzedzia i sprzet. Chodzimy i
szukamy. Okazuje sie, ze szafka nie zamontowana i zasilanie nie doprowadzone. To jedziemy dalej.
Ten Liverpool to faktycznie miasto przemyslowe. I niska zabudowa mieszkaniowa. Jadac po
glownej ulicy latwo odczytac nazwy mniejszych ulic. Ale wjezdzajac na glowna nie znasz jej
nazwy. O ruchu po niewlasciwej stronie nie wspominam. Nie mowie, ze sie nie da tak jezdzic.
Zanim powiesz „niemozliwe” pomysl i znajdz 2 rozwiazania problemu. Dobra zasada. Pierwsze
wyjscie to naucze sie jezdzic po lewej stronie. Albo – drugie – to Anglicy naucza sie wlasciwej
jazdy. I nie ma przejsc dla pieszych. Moze i nie sa potrzebne, bo tu prawie nikogo na ulicach nie
widac. Druga stacja, druga centrala telefoniczna. Szafka przygotowana, mozemy montowac sprzet.
Paul pokazal co do czego sie montuje. Proste. Potem obejrzalem system zasilania. Nic trudnego.
Pozostanie potem uruchomienie sprzetu, ale tym zajmuja sie tacy jak Tomek, a w przyszlosci ja. Na
nastepnej stacji juz wiem co mam robic, zanim sie obejrzelismy, juz caly sprzet na swoim miejscu.
Bo i ten montaz to praca dla jednej osoby. Ale przynajmniej obejrzalem i trzymalem w reku ten
multiplekser. Sprawdzic instalacje juz bede potrafil. Wracamy. Na dzisiaj wszystko. Chociaz
dopiero 14:00. Odwiezc do hotelu? A co tam bede robic? Mam cala sobote i niedziele. To idziemy
na lancz. W zasadzie zglodnialem. Ale co zamowic? Widze rybe, moga byc ziemniaki, a brokulow
nie, wybiore sobie inna salate. To wybierz. Okazuje sie, ze co bym nie wybral to niecale 2 funty. A
kawa i herbata za darmo. Firmowa stolowka. Wracamy do biura. Ja jeszcze jako gosc. Potrzebny mi
identyfikator. Ale nie mam zdjecia. Niby nieduzy problem, tyle teraz telefonow z aparatami
(fotokomorek). Allan ustawil mnie przy jasnej scianie i cyknal zdjecie cyfrakiem. Przeslal je
mailem do sekretarki tzn dwa biurka dalej. Jeden przez drugiego zaczeli dyktowac moje nazwisko,
w koncu sam napisalem. Dostalem tez dokumentacje w wersji elektroncznej. Dobrze, ze mialem
pendrajwa, plyty szukaliby pol dnia. Zaczalem przegladac poki mi oczy zaczely zamykac. A do
internetu wyjsc nie moge, bo siec biurowa jest zabezpieczona. To koniec pracy, jedziemy do hotelu.
Moze wybiore sie rozejrzec po okolicy. Tu faktycznie nikt nie chodzi na piechote. To wezme aparat
fotograficzny. Jako „turysta”. Ide po glownej drodze az do jakiegos wiekszego skrzyzowania.
Wracam, wystarczy tego spaceru. Meczacy dzien, za nauke i za pisanie wezme sie jutro.
12.08.2006 Sobota. Na sniadanie to samo. Dodaje sobie platki, kellogsy wszedzie sa takie
same. Dobre na poczatek dnia. Znowu ktos nie moze wejsc do restauracji. To podpowiedam, zeby
uzyc klucza od pokoju. Teraz to ja to wiem. Zaraz wybieram sie na spacer po okolicy. Zapisalem
sobie adres hotelu. Bede tez zapisywac nazwy ulic jesli zejde z glownej. Zaczne tez robic zdjecia,
potem wszystko robi sie nieciekawe. Poczatek trasy pamietam z wczorajszej wycieczki. Glowna
ulica, Warrington road przypomina duza osiedlowa ulice. To jakby osiedle willowe rozciagnac ze
30 razy. Podrodze mijam paru doslownie ludzi. Jakies nieliczne sklepiki i uslugi. Ide dalej. Az do
nastepnego miasteczka Prescot. Duzo wieksze. Centralny plac z kosciolem. Naokolo kosciola
dworzec autobusowy. I nagle szok. Ludzie, i to duzo. Pasaz handlowy. Prawie jak u nas, tylko
porzadniejsze lokale. I wbudowany supermarket. A po drugiej stronie hipermarket. Bez galerii
sprzedawczykow. Obok duze specjalistyczne sklepy ogrodniczy, buty, ubrania, samochody.
Macdonald, wszedzie wygladajacy tak samo. A ceny samochodow to pare tysiecy funtow. Moze z
powodu kierownic z niewlasciwej strony. Wacam wedlug sporzadzonej mapy. Juz widok
spowszednial. Wlasciwie rzuca sie w oczy brak reklam. I nowe budynki chyba wkomponowuje sie
w stary styl. Zauwazylem tylko jeden biurowiec z betonu. Nawet bloki z cegly niezbyt odrozniaja
sie od pietrowych domow. Autobusy jezdza niemal puste. Lazenie jest meczace. Wracam i po
drodze wyprobuje telefon stacjonarny. Ile to mozna gadac za funta? Dzwonie do domu na
stacjonarny i widze jak ilosc pensow spada ze az miga. Niecala minuta. To z komorkowca duzo
taniej. Moze kupie sobie tutejsza karte. Jesli rzecz jasna trafie na sklep z telefonami. A po powrocie
do hotelu lektura instrukcji, pisanie historii, drone pranie i telewizornia. Rozladowala mi sie bateria
w komputerze. Podlaczam w lazience, bo tam pasuje. I figa, nie chce ladowac. Jeszcze tego
brakowalo, zeby wysiadl mi komputer. Ale moze gniazdo golarki ma zabezpieczenie nadpradowe.
Podlaczam pod czajnik kabelkami. Dziala. To jak na dzisiaj wystarczy.
13.08.2006 Niedziela. Wczoraj zglodnialem po dluzszym lazeniu, to na sniadanie sie
poobjadam. W poludnie wyruszylem na wycieczke, tym razem w prawo od hotlelu. Ide jakies 15
minut i rondo. A dalej droga do Widnes, droga do Warrngton, autostrada. Koniec miasta. To
wracam. Znajde inna trase. Po godzinie doszedlem do innegi konca miasta. W sumie nic ciekawego,
moge uznac za obejrzane. Kilka razy zdarzylo sie, ze zatrzymuje sie samochod, by mnie o cos
zapytac. Tez znalezli kogo. Ale tubylcow znalezc trudno. Wracam do ogladania filmow, moze
zdaze jeszcze cos napisac. Tomek przyjechal po 18:00. Ponoc mial miec rezerwacje, ale sie nie
znalazla. Ale wolne pokoje byly. Pogadalimy, a wlasciwie ponarzekalismy na nasza firme, chociaz
ja narazie az tak bardzo nie mam na co. To moze cos zjemy? Daleko nie trzeba szukac. Tyle
dostalismy tej mieszanki grillowej, ze trudno zjesc. Do tego po Ginesie (piwku). Wspominalismy
dawne czasy i ewentuajny plan na najblizsze dni. A ze plany sie nie pokrzyzuja to sie okaze w
najblizszym czasie.
14.08.2006 Poniedzialek. Sniadanko z samego rana o 7:00. Przed osma wymeldowalismy
sie i wyjezdzamy. Ku wielkiemu zdziwieniu Tomka ja pakuje sie z prawej strony, tzn za
kierownice. Sprawdze jak sie jezdzi. Poza tym mamy nawigacje GPS. W prawo czy w lewo z
hotelu? To akurat wiem, wyprawy cos mi daly. GPS nie jest jednak taki dokladny, 3 razy nie
trafilem we wlasciwy zjazd. 2Razy jechalem po prawej, ale to dlatego, ze ulica byla pusta. Za to ile
razy przy zmianie biegow probowalem otwierac drzwi, tego policzyc sie nie da. Mimo to przed
9:00 bylismy w biurze. Wgralem mape Anglii do laptopa, lokalizacje stacji. Tomek rozlicza
kilometry, a ja pisze te slowa.
Po czym zaczalem wysylac maile do znajomych. Na gg ani na czat wejsc sie nie dalo, ale
poczta dziala. I pare osob dostalo radosne wiadomosci. Bo rzeczywistoc dopiero pozniej okazala sie
jaka jest. Poszlo jak zwykle o pieniadze. Otoz jakos nie za bardzo chca tu zwracac pieniedzy za
wydatki. Moje 25 funtow to jeszcze nic takiego, ale Tomka 6 setek to juz troche. Ken zaczal
sciemniac, ze za posilki nie oddaja. Ale potem zmienil zdanie. Za hotele tez jakos za drogo. A za
moj zaplacili po prawie 60 za noc. Dopiero pod koniec dnia, okolo 16:00 ustalili, ze dostajemy po
40 funtow za dzien na wszystko. I bez rachunkow. Jak sie trafi nocleg za 25, to 15 zostaje na
jedzenie. Ale srednia cena hotelu to 50. Mnie przestalo to bawic. Druga informacja, to ze jedziemy
do Newcastle na wtorek i srode. 3 stacje do uruchomienia. Czwartek na przejazd do Londynu i
potem tam tydzien. Jesli sie nic nie zmieni. Szukalismy i znalezlismy hotel w Londynie za 25.
Potem znalezlismy 3 noce po 20 nad morzem w poblizu Newcastle. Tak, ze po straconym dniu,
okolo 17:00 wyjazd z biura. Jakis Macdonald po drodze za 3 funty i okolo 21:00 dobrnelismy do
naszej kwatery prywatnej. Stary dom, w miare dobrze przerobiony. Ujdzie, tylko sieci tez nie ma.
Rano do pracy, potem zobaczymy. Prawdopodobnie zostane tu tylko na szkolenie i po 3 tygodniach
wracam. Samochodu mi nie dadza, czym sie wcale nie martwie. Problem bedzie mial szef, taki
kontrakt zalatwili, ze niech sobie robia co chca. Dla mnie 3 miesiace dobrze, 3 tygodnie jeszcze
lepiej. To praca dla kombinatora, nie dla inzyniera. Balagan jakich malo. Hiszpanie sie wycofali z
projektu, nie oplacalo im sie. A tu obok zmiany regul w czasie gry, jeszcze brak organizacji. Firma
wygrala przetarg, ale jest to ich pierwszy projekt na tak duza skale. Stad tez bledne decyzje i
notoryczne zmiany planow. Nic wiec dziwnego, ze stracilem zainteresowanie. Szkolenie – owszem,
wprawdzie niezbyt glebokie. A i wycieczka to tez nie byle co. Nawet to Newcastle jest duzo
ciekawsze od Liverpoolu. A jak dotrzemy do Londynu, bedzie jeszcze ciekawiej. Moze.
15.08.2006 Wtorek. Nie nalezy oczekiwac szwedzkiego stolu na sniadanie jesli placi sie 20
funtow za noc. Ale to klasyczne angielskie sniadanie: jajko sadzone, bekon przypalony, parowka o
smaku, pomidor konserwowy i fasola. Do tego grzanki. Z pakistanskim sniadaniem – bez
porownania. O 8:00 do pracy. Ja znowu sprobowalem kierowac. Do moich umiejetnosci nalezaloby
dodac: nowy samochod, lewostronny ruch, nieznajome miasto, gapienie sie drugim okiem w ekran
komputerka, gadanie z Tomkiem, radio. Tu co sktryzowanie to rondo. I na tych rondach kreca sie
samochody, ale w druga strone. Jednego Tomek w ostatniej chwili zauwazyl. Zdazylem zahamowac
przed rondem, on tez hamowal widzac mnie. Nawet ten z tylu wyhamowal. To jeszcze musze
pocwiczyc. Anglikow rozumiem nieco lepiej. Juz nie 3 a tylko 2 razy musza mi powtarzac. Kolejna
trudnosc to znachodzenie czegos do jedzenia tanio. Jeszcze trudniej znalezc z dnia na dzien hotel. I
to majac ograniczone do 40 funtow srodki. W biurze majac internet znalezlismy. Dlatego do 24go
mamy ciut ponizej limitu wydatkow. Dlatego nie powinienem sie martwic na zapas. Wyglada na to,
ze to praca bardziej dla kombinatora niz dla inzyniera. Szkolenie z komisjoningu tych
multiplekserow to przy tym naprawde male piwo, w dodatku karmelowe. Faktycznie, obejrzalem
sobie proces uruchamiania, poczynilem notatki. Nastepna stacje bede probowal sam uruchamiac.
Na 2 nastepnych stacjach sprzet jeszcze nie zostal zainstalowany, nie ma zego uruchamiac. A czas
na dojazd stracony. Balagan. Ken zadzwomil, ze mamy jeszcze do zrobienia 2 stacje dodatkowo.
Nie jestem przekonany czy gotowe. Bylismy akurat na wezle. Po uruchomieniu kazdej stacji jezdzi
sie na wezel i potem znowy na stacje. Na wezle okazalo sie, ze jest urwany swiatlowod do naszej
pierwszej stacji, czyli nie skonczymy pracy. Ale na wezle jest tez jedna z tych 2 dodatkowych
stacji. Czyli jezdzenie odpada. Sprobowalem swoich sil i troche mi sie udalo. To samo
uruchamianie jest proste. Stacja w koncu zadzialala. Byly problemy z jednym swiatlowodem. Po
jakims czasie doszedlem, ze ma lekko wygieta koncowke, ktora nie wchodzi w gniazdo. Dlatego
dzieki drobnej korekcji nie trzeba bylo go wymieniac. Wracamy, jestesmy juz porzadnie glodni.
Zaplacilismy w pensjonacie za te 3 noclegi (3x 20) kazdy z nas. Idziemy na poszukiwanie czegos
do zjedzenia. Otwarte w zasadzie tylko puby, a nam nie piwo potrzebne. Z paru restauracyjek
zrezygnowalismy. W koncu kupilismy po kurczaku z frytkami na wynos. Polowa kurczaka
podgrzana w mikrofalowce i sporo frytek takich 2x2 cm. I jakies napoje. 3 z kawalkiem funta.
Zabralismy to i poszlismy na plaze nad morze Polnocne. Paredziesiat krokow. Zjedlismy i
zaczelismy cykac zdjecia. Poszlismy jakimis uliczkami w kierunku naszego pensjonatu. Po
wielkich staraniach udalo nam sie uruchomic mape na moim palmtopie. Jutro sprawdze. Do jutra
zatem, bo od godziny pisze to.
16.08.2006 Sroda. Zaczelismy od sprawdzenia mojego palmtopa. Po kilkunastu probach
ustawien zadzialal w koncu ten nawigator satelitarny. Model jest lepszy niz Tomka. Uruchomic go
bylo trudno z powodu bezsensownej instrukcji obslugi. Dzisiejszy dzien byl z tych fajniejszych.
Niby zaplanowane 3 stacje na dzisiaj, jednak sprzet zainstalowali tylko na jednej. Poniewaz juz
jeden caly dzien sie szkolilem, sprobowalem sam calkowicie skonfigorowac wszystko z komputera.
Udalo mi sie, uscislilem notatki. Swojego komputera uzyc nie moglem, bo Atem postanowil
zaoszczedzic i moja wersja karty sieciowej wymaga innego kabla. Potem naucze sie robienia testow
i wypelniania protokolow. Jezdze tez jako kierowca. Juz staje sie to coraz latwiejsze. Chociaz
ponoc jazda ze mna jest stresujaca. Moze dlatego Tomek zaczal palic papierosy. Raz ustawilismy
na szybie oba palmtopy i rzeczywiscie oba pracowaly identycznie. Moze to tylko wiesniacko
wygladalo. Po uruchomieniu stacji jak zwykle pojechalismy na drugi koniec swiatlowodu
podlaczyc i ustawic parametry. To tez juz umiem. Potem ponownie nalezy pojechac na stacje
dokonczyc pomiary. Zadzwonil Ken, ze na dzisiaj tylko 1 stacja, czyli koniec pracy. Wobec tego
moze juz wyjedzmy do tego Londynu. I co, moze we czwartek od rana do pracy? To 400 mil, caly
dzien jazdy. Na szczescie mamy porezerwowane hotele. Do 24-go. Potem prawdopodobnie
bedziemy doplacac do tych 40 funtow na dzien. Dlatego ten tydzien jeszcze spokojny. Potem
wszyscy beda mieli problemy. Tymczasem jedziemy po drodze zajezdzamy na stacje Steve'a
Plik z chomika:
umts
Inne pliki z tego folderu:
Sygnaly.xls
(37 KB)
The Rf And Microwave Handbook.pdf
(57200 KB)
dsp10-2.pdf
(1273 KB)
filterek.pdf
(126 KB)
QAM.pdf
(3264 KB)
Inne foldery tego chomika:
Pliki dostępne do 01.06.2025
Krutkofalarskie
Muzyczne
Naukawe
Prywatne
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin