ADOLF HITLER - Mein Kampf PL.doc

(1053 KB) Pobierz
ADOLF HITLER

ADOLF HITLER

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

MOJA WALKA

Edycja komputerowa: www.zrodla.historyczne.prv.pl

Przy udziale Macieja Husa

Mail: historian@z.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tytuł oryginału

Mein Kampf

Tłumaczenie

Irena Puchalska

Piotr Marszałek
 

SPIS TREŚCI

Część I

Obrachunek

Słowo wstępne Adolfa Hitlera .

Rozdział I

W domu rodzinnym .

Rozdział II

Wiedeńskie łata nauki i walki .

Rozdział III

Poglądy polityczne z okresu wiedeńskiego .

Rozdział IV

Monachium

Rozdział V

Wojna światowa

Rozdział VI

Propaganda wojenna

Rozdział VII

Rewolucja .

Rozdział VIII

Początki mojej działalności politycznej .

Rozdział IX

Niemiecka Partia Robotnicza .

Rozdział X

Przyczyny upadku imperium

Rozdział XI

Naród i rasa .

Rozdział XII

Pierwszy okres w rozwoju Narodowosocjalistycznej Niemieckiej

Partii Robotniczej

CZĘŚĆ II

Ruch narodowosocjalistyczny

Rozdział I

Światopogląd a partia .

Rozdział II

Państwo

Rozdział III

Obywatele

Rozdział IV

Osobowość a koncepcja państwa narodowego .

Rozdział V

Światopogląd a organizacja .

Rozdział VI

Pierwsze dni walki: znaczenie przemówień .

Rozdział VII

Walka z siłami czerwonych .

Rozdział VIII

Silny człowiek jest najmocniejszy, gdy jest sam .

Rozdział IX

Myśli na temat znaczenia i organizacji socjalistycznych robotników

Rozdział X

Pozorny federalizm .

Rozdział XI

Propaganda a organizacja .

Rozdział XII

Sprawa związków zawodowych .

Rozdział XIII

Powojenna polityka Niemiec w kwestii sojuszy.

Rozdział XIV

Polityka wschodnia

Rozdział XV

Prawo do samoobrony.

Aneks .

Oficjalny Manifest NSDAP w sprawie stanowiska Partii w kwestii

chłopskiej oraz rolnictwa

Program NSDAP .

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Część I

Obrachunek

Słowo wstępne Adolfa Hitlera

9 października I921 roku, w cztery lata od jej powstania, Narodowosocjalistyczna

Niemiecka Partia Robotnicza została rozwiązana, a jej działalność zakazana w całej Rzeszy.

I kwietnia I924 roku wyrokiem Sądu Ludowego w Monachium zostałem skazany i

osadzony w twierdzy Landsberg nad Lechem.

To dało mi po latach nieprzerwanej pracy możliwość przystąpienia do dzieła, którego

wielu się domagało, a które ja uważałem za pożyteczne dla ruchu. Tak więc postanowiłem

wyjaśnić w tej książce cele naszego ruchu, a także przedstawić obraz jego rozwoju. Z niej

będzie się można więcej nauczyć niż z jakiejkolwiek czysto doktrynerskiej rozprawy

naukowej. Dało mi to sposobność przedstawienia swojej osobowości na tyle, na ile jest to

potrzebne do zrozumienia idei tej książki i rozwiania sfabrykowanej przez żydowską prasę

legendy mojej osoby.

Tą pracą zwracam się nie do obcych, ale do tych stronników ruchu, którzy należą do

niego sercem i pragną jego zrozumienia.

Wiem, że ludzi łatwiej można pozyskać słowem mówionym niż pisanym i że każdy

wielki ruch na tej ziemi rośnie w siłę dzięki mówcom, a nie wielkim pisarzom.

Jednakże w celu stworzenia podstaw jakiejś doktryny i jej ujednolicenia wewnętrzne

zasady muszą zostać spisane. Może więc ta książka stanie się kamieniem węgielnym

naszego ruchu, do którego i ja wniosę swój wkład.

Autor

ROZDZIAŁ I

W domu rodzinnym

Dzisiaj rozumiem, jak dobrze się stało, że los wybrał na miejsce mojego urodzenia

Braunau nad Innem. To małe graniczne miasteczko leży między dwoma państwami

niemieckimi, o których ponowne zjednoczenie należy zabiegać wszelkimi możliwymi

środkami.

Niemiecka Austria musi powrócić do wielkiej niemieckiej ojczyzny i to nie z powodów

ekonomicznych. O nie! Nawet gdyby z tego punktu widzenia ponowny związek był rzeczą

obojętną - a także wtedy, gdyby aktualnie był szkodliwy - musi on nastąpić. Wspólna krew

powinna należeć do wspólnej Rzeszy. Niemcy nie mają prawa zajmować się polityką

kolonialną tak długo, jak długo nie będą zdolni do połączenia swoich synów we wspólnym

państwie. Dopóki każdy Niemiec nie znajdzie się w granicach Rzeszy i nie będzie w stanie

wyżywić się, dopóty nie będą mieli Niemcy moralnego prawa zdobywania obcych terenów,

choćby to było korzystne dla poszczególnych obywateli. W ten sposób to małe miasteczko

stało się symbolem wielkiego przedsięwzięcia.

Czy my nie jesteśmy tacy sami jak wszyscy Niemcy? Czy wszyscy nie stanowimy

całości?

Ten problem zaczął wrzeć w moim dziecięcym umyśle. W odpowiedzi na swoje

nieśmiałe pytania, byłem zmuszony z zazdrością uznać fakt, że Niemcy nie byli nigdy tak

szczęśliwi, jak będąc członkami imperium Bismarcka.

W tym austriackim miasteczku nad Innem, mieszkali w końcu lat osiemdziesiątych

minionego stulecia moi rodzice: ojciec był urzędnikiem państwowym, matka zajmowała się

gospodarstwem domowym. Z tych czasów niewiele pozostało w moich wspomnieniach, gdyż

wkrótce ojciec musiał opuścić na zawsze to miasteczko i podjąć pracę w Passau, w samych

Niemczech.

Los austriackiego urzędnika celnego wymagał ciągłego podróżowania. Po pewnym

czasie ojciec przeniósł się do Li n z u i tam doczekał emerytury. Kupił w Marktfleckens

Lambach w Górnej Austrii gospodarstwo rolne i tym samym poszedł w ślady naszych

przodków.

Wolą mego ojca było, abym został urzędnikiem państwowym. Był dumny z tego, co

sam osiągnął i tego samego pragnął dla swego dziecka. Nie wyobrażał sobie odmowy:

według niego niedoświadczony chłopiec nie mógł sam o sobie decydować.

A jednak miało się stać inaczej. Pierwszy raz w swoim życiu, mając zaledwie jedenaście lat,

musiałem stanąć w opozycji do ojca! Tak jak on był zdecydowany przeforsować swoje plany,

tak ja byłem nieugięty w odmowie.

Nie chciałem zostać urzędnikiem. Żadne rozmowy czy poważne argumenty nie

zmieniły mej niechęci. Nie chciałem być urzędnikiem i nie godziłem się zostać nim. Każda

próba powoływania się na przykład mego ojca, mająca wzbudzić we mnie zachwyt i

zainteresowanie tym zawodem, wywoływała jedynie przeciwny efekt. Nienawidziłem

siedzenia w biurze nie pozwalającego być panem swojego własnego czasu; spędzenie

całego życia na wypełnianiu formularzy wydawało mi się nudne.

Teraz, gdy dokonuję przeglądu tych lat, ujrzałem dwa zdarzenia, które uwidoczniły się

w tym okresie najwyraźniej: I) stałem się nacjonalistą, 2) nauczyłem się rozumieć prawdziwy

sens historii.

Stara Austria była państwem wielonarodowościowym.

W stosunkowo wczesnej młodości miałem możliwość wziąć udział w nacjonalistycznej

walce w starej Austrii. Mieliśmy szkolną organizację i wyrażaliśmy nasze poglądy przy

pomocy kwiatów chabru i czarno-czerwono-złotych barw. Pozdrawialiśmy się słowami "Heil",

a zamiast pieśni "Kaiserlied", śpiewaliśmy, pomimo ostrzeżeń i kar, "Deutschland über Alles"

(Niemcy ponad wszystko - przyp. tłumacza). W ten sposób młodzież kształciła się

politycznie, podczas gdy obywateli tak zwanego państwa narodowego nie łączyło nic więcej

poza wspólnym językiem. Mimo to, oczywiście, nie zaliczałem się do obojętnych i stałem się

wkrótce fanatycznym niemieckim nacjonalistą, jednak nie w dzisiejszym partyjnym

rozumieniu tego słowa.

Rozwój w tym kierunku następował u mnie bardzo szybko, tak że już w wieku

piętnastu lat rozumiałem różnicę między dynastycznym "patriotyzmem", a narodowym

"nacjonalizmem". To ostatnie rozumiałem o wiele lepiej.

Czy my już jako chłopcy nie wiedzieliśmy, że to austriackie państwo nie darzyło nas,

Niemców, w ogóle żadną miłością?

Nasza wiedza o metodach postępowania Habsburgów była potwierdzana każdego

dnia przez codzienne doświadczenia. Na północy i na południu trucizna obcych ras zżerała

ciała naszego narodu i nawet Wiedeń coraz mniej przypominał niemieckie miasto. "Dom Cesarski',

stawał się czeskim, gdzie tylko to było możliwe; wreszcie ręka bogini odwiecznej

sprawiedliwości i nieubłaganej zemsty zadała śmierć największemu wrogowi niemieckości

Austrii, arcyksięciu Franciszkowi Ferdynandowi. Zabiła go kula, której sam pomógł. To on był

przecież głównym patronem ruchu, którego celem było uczynić z Austrii państwo

słowiańskie.

Zarodek przyszłej wojny światowej i w istocie całkowita ruina Niemiec leżą w fatalnym

połączeniu młodej niemieckiej Rzeszy z austriackim niby-państwem. W trakcie pisania tej

książki będę musiał zająć się gruntownie tym problemem. Wystarczy tu jedynie stwierdzić, że

od najwcześniejszej młodości byłem przekonany, iż zniszczenie Austrii jest koniecznym

warunkiem bezpieczeństwa niemieckiej rasy, a ponadto, że poczucie narodowości w żaden

sposób nie może być identyfikowane z dynastycznym patriotyzmem. Nieszczęściem

niemieckiej rasy był przede wszystkim panujący dom Habsburgów.

Konsekwencjami tego stanu była gorąca miłość do mojej niemieckiej Austrii i głęboka

nienawiść do austriackiego państwa.

Decyzja o wyborze zawodu zapadła szybciej, niż mogłem tego oczekiwać. W

trzynastym roku życia straciłem nagle ojca. Zawał serca pozbawił życia tego jeszcze

krzepkiego człowieka. Umarł bezboleśnie pogrążając nas w głębokim bólu. Nie powiodło mu

się to, czego najbardziej pragnął - zapewnić swojemu dziecku egzystencję i tym samym

uchronić go przed goryczą Życia, której sam zaznał.

Z początku nic się nie zmieniło. Matka zgodnie z Życzeniem ojca czuła się

zobowiązana nadal kierować moim wychowaniem i kształcić mnie na urzędnika. la jednak,

jak nigdy przedtem, byłem zdecydowany, że pod żadnym warunkiem nim nie zostanę.

Dlatego już w szkole średniej unikałem niektórych przedmiotów i w ogóle nauki. Z

pomocą przyszła mi choroba i w ciągu kilku tygodni zdecydowały się losy mojej przyszłości.

Ciężka choroba płuc spowodowała, że lekarz stanowczo odradzał podjęcie pracy w biurze.

Musiałem przerwać naukę na jeden rok. To, o czym tak długo marzyłem, stało się

rzeczywistością. Pod wpływem mojej choroby matka w końcu uznała, że po przerwie wrócę

do szkoły realnej, a później będę mógł uczęszczać do akademii.

Były to najszczęśliwsze dni, jak przepiękny sen. I naprawdę miał to być tylko sen.

Dwa lata później śmierć matki położyła kres tym wszystkim planom. Jej choroba od początku

nie dawała wielkich nadziei na uleczenie, jednak jej śmierć była dla mnie wielkim ciosem.

Swojego ojca czciłem, a matkę kochałem.

Ubóstwo i twarda rzeczywistość zmuszały mnie do podjęcia szybkiej decyzji.

Skromne środki finansowe mojej rodziny prawie zupełnie się wyczerpały wskutek ciężkiej

choroby matki. Przyznana mi sieroca renta nie wystarczała nawet na przeżycie, tak więc

byłem zmuszony zarabiać jakoś na swoje utrzymanie.

Z walizką pełną ubrań i bielizny oraz determinacją w sercu pojechałem do Wiednia.

Miałem nadzieję odmienić los, tak jak mój ojciec pięćdziesiąt lat wcześniej. Chciałem zostać

"kimś", ale w żadnym wypadku nie urzędnikiem.

ROZDZIAŁ II

Wiedeńskie lata nauki i walki

Śmierć matki, niczym przeznaczenie, zadecydowała w pewnym sensie o mojej

przyszłości.

W ostatnich miesiącach jej choroby pojechałem do Wiednia w celu złożenia

egzaminów wstępnych do akademii. Byłem przekonany, że z dziecinną łatwością zdam. W

szkole realnej rysowałem najlepiej w mojej klasie, a od tego czasu moje zdolności rozwinęły

się jeszcze bardziej. Liczyłem więc na powodzenie.

Nad moim talentem malarskim wzięły jednak górę zainteresowania architekturą.

jeszcze w wieku szesnastu lat, gdy po raz pierwszy pojechałem do Wiednia, by studiować

malarstwo w dworskim muzeum, moje oczy widziały tylko samo muzeum. Biegałem za tymi

drzwiami od rana do wieczora, a nawet do późnej nocy, od jednego obiektu do drugiego.

Godzinami mogłem tak stać przed operą i podziwiać parlament. Cała ulica Ringstrasse robiła

na mnie wrażenie cudu z tysiąca i jednej nocy.

Teraz po raz drugi byłem w tym pięknym mieście i czekałem na rezultat egzaminu

wstępnego. Byłem tak przekonany o powodzeniu, że zawiadomienie o nie przyjęciu spadło

na mnie jak grom z jasnego nieba.

Jednak rektor wyjaśnił mi, że z rysunków, które ze sobą przyniosłem, jednoznacznie wynika,

iż nie mam predyspozycji malarskich, natomiast mam zdolności w dziedzinie architektury.

Po raz pierwszy w moim młodym życiu byłem niezadowolony z samego siebie. To,

czego dowiedziałem się o moich zdolnościach, sprawiło, że postanowiłem zostać

architektem. Droga do tego była jednak bardzo trudna. Zemściła się teraz moja niechęć do

nauki w szkole realnej. Przyjęcie do akademii było uwarunkowane posiadaniem matury. Nie

było możliwe spełnienie mojego marzenia, aby zostać artystą.

Zadziwiające bogactwo i odrażająca nędza przeplatały się w Wiedniu ze sobą w

ogromnym kontraście. W centralnych częściach miasta można było czuć tętno

dwudziestopięciomilionowego imperium, z wszelkimi niebezpiecznymi powabami tego

wielonarodowościowego państwa. Olśniewający blask dworu przyciągał jak magnes

bogactwo i inteligencję pozostałych części imperium. Do tego dochodziła jeszcze silna

centralistyczna polityka habsburskiej monarchii.

Ona umożliwiała utrzymanie razem tej mieszaniny narodów. jej rezultatem była

nadzwyczajna koncentracja całej władzy w stolicy.

Ponadto Wiedeń nie tylko był politycznym i intelektualnym centrum naddunajskiej

monarchii, ale także centrum administracyjnym. Oprócz rzeszy wysokich rangą urzędników

państwowych, oficerów, artystów i uczonych znajdowała się w nim jeszcze większa armia

robotników, a przytłaczające ubóstwo występowało tuż obok bogactwa arystokracji i kupców.

Tysiące bezrobotnych przewalało się wokół pałaców przy Ringstrasse, a poniżej, via

Triumphalis bytowali w brudzie i bagnie bezdomni.

Wiedeń, jak żadne inne niemieckie miasto, najlepiej się nadawał do studiowania

problemów socjalnych. Ale, aby nie zrobić błędu, trzeba się znaleźć w samym środku tych

problemów, inaczej nic z tego nie pozostanie poza czczym gadaniem i zakłamaną

sentymentalnością. Jedno i drugie jest szkodliwe. Pierwsze, bo nie bada sedna zagadnienia,

drugie, ponieważ pomija je. Nie wiem, co jest groźniejsze: ignorowanie socjalnych potrzeb,

jak czyni większość tych, którym się poszczęściło, i tych, którzy podnieśli się dzięki własnym

wysiłkom w codziennej pracy, czy lekceważenie ludzi przez pozbawioną taktu, chociaż

zawsze uprzejmą, łaskawą i modną część bab w spódnicach lub spodniach, udającą

sympatię dla ludu. Ci ludzie oczywiście grzeszą bardziej z powodu braku instynktu niż próby

zrozumienia. Dziwi ich później brak rezultatów mimo gotowości do pracy społecznej i reakcje

sprzeciwu. Stawiają to za dowód niewdzięczności ludu.

Te umysły nie rozumieją, że za pracę społeczną nie wolno domagać się

wdzięczności, ponieważ nie rozdzielają jałmużny, ale przywracają w ten sposób prawo. Już

wtedy uświadomiłem sobie, że tylko podwójna metoda może przyczynić się do polepszenia

warunków bytu, mianowicie: głębokie poczucie socjalnej odpowiedzialności, w celu

stworzenia lepszych podstaw naszego rozwoju, połączone z bezlitosną determinacją

zniszczenia narośli, którym nie można zaradzić.

Tak jak natura nie koncentruje się na utrzymaniu tego, co jest, lecz aby podtrzymać

gatunek doskonali go poprzez rozwój, tak i w życiu nie można ulepszać istniejącego zła,

które posiadając naturę człowieka w dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto nie

da się zmienić. Należy więc zapewnić lepsze metody rozwoju od samego początku.

W trakcie walki o egzystencję w Wiedniu zauważyłem, że zadania socjalne wcale nie

muszą składać się z pracy charytatywnej, która jest śmieszna i bezużyteczna, ale ich

sensem powinno być usunięcie głęboko tkwiących błędów w organizacji naszego życia

gospodarczego i kulturalnego, które są powiązane ze sobą, i doprowadzenie do usunięcia

pojedynczych przeszkód, bądź przynajmniej ograniczenie ich znaczenia.

Ponieważ austriackie państwo w praktyce ignorowało całkowicie socjalne prawa, jego

niezdolność do usunięcia złych narośli budziła mój niepokój .

Nie wiem, co najbardziej mnie w tym czasie przerażało: ekonomiczna nędza towarzyszy

pracy, ich moralne ubóstwo, czy też niski poziom ich duchowego rozwoju.

Jakże często nasza burżuazja unosi się w moralnym oburzeniu, gdy słyszy z ust

jakiegoś nieszczęsnego włóczęgi, że jest mu obojętne, czy jest Niemcem, czy nie, byle miał

zapewniony byt. Natychmiast głośno protestują i są przerażeni takimi poglądami.

Ale ilu naprawdę zadało sobie pytanie, dlaczego ich poglądy są lepsze. Ilu jest takich,

co pamiętają o wielkości ojczyzny, o swoim narodzie we wszystkich dziedzinach kulturalnego

i artystycznego życia, które daje im prawo do dumy wynikającej z przynależności do tego

błogosławionego narodu? Jak wielu z nich ma świadomość, że poczucie dumy z własnej

ojczyzny zależy od zrozumienia jego wielkości we wszystkich tych dziedzinach?

Szybko i gruntownie nauczyłem się rozumieć coś, czego poprzednio byłem

nieświadomy.

Problem nacjonalizmu ludzi jest pierwszym i głównym warunkiem stworzenia

zdrowych socjalnych warunków jako podstawy wychowania jednostki. Ponieważ tylko ten,

kto poprzez wychowanie i szkołę poznał kulturalną, ekonomiczną, a nade wszystko

polityczną wielkość swojej ojczyzny, może uzyskać poczucie dumy, że jest członkiem takiego

narodu. Walczyć mogę tylko o coś, co miłuję, miłuję tylko to, co szanuję, a szanuję jedynie

to, co rozumiem.

Teraz, gdy obudziło się we mnie zainteresowanie zagadnieniami socjalnymi,

zacząłem studiować je gruntownie. Przede mną otworzył się nowy i nieznany świat.

W latach 1909-19IO moje położenie ekonomiczne zmieniło się w takim stopniu, że nie

musiałem pracować na chleb jako robotnik pomocniczy. Pracowałem samodzielnie jako

malarz i akwarelista.

Psychika szerokich mas nie jest wrażliwa ha pół. Środki i słabości. Podobnie jak

kobieta, na której delikatność uczuć mniejszy wpływ ma abstrakcyjna mądrość niż bliżej

nieokreślona tęsknota poddania się uczuciom, łatwiej ulegnie mocnemu mężczyźnie niż

słabemu, tak i ludzie bardziej kochają mocnego władcę niż słabego i czują większą

satysfakcję z doktryny, która nie toleruje rywali, niż z takiej, która uznaje liberalną wolność -

naród na ogół nie wie, jak się nią posługiwać i wnet czuje się opuszczony.

Jeżeli doktryna słuszniejsza, ale w praktyce bardziej bezlitosna, przeciwstawi się

socjaldemokracji, to ta doktryna, być może w ciężkiej walce, ale zwycięży.

Jeszcze przed dwoma laty nie były znane ani zasady socjaldemokracji, ani instrumenty,

którymi się w działaniu posługiwała.

Ponieważ socjaldemokracja najlepiej zna wartość siły z własnego doświadczenia,

zwykle atakuje tych, u których wyczuwa instynktownie brak tego elementu.

Z drugiej strony chwali słabość przeciwnika, początkowo ostrożnie, później śmielej,

stosowni...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin