DAVID MORRELL BRACTWO RӯY Dla Donny Im szybciej mijaj� lata tym silniejsza jest mi�o�� PROLOG UK�AD ABELARDA Uczcie ich polityki i wojny, by ich synowie mogli studiowa� medycyn� i matematyk�, a wnuki mia�y prawo zajmowa� si� poezj�, muzyk� i architektur�... John Adams PROLOG UK�AD ABELARDA ZBIEG Pary�, wrzesie� 1118 roku. Pierre Abelard, przystojny kanonik z Katedry Notre Dame, uwi�d� swoj� pi�kn� uczennic� Heloiz�. Zasz�a w ci���, a doprowadzony tym do w�ciek�o�ci jej wuj Fulbert zap�on�� pragnieniem zemsty. Wczesnym niedzielnym rankiem trzej wynaj�ci przez Fulberta zab�jcy napadli Abelarda, kiedy ten udawa� si� na msz�, wykastrowali go i pozostawili, by zmar� z powodu odniesionych ran. Ten jednak prze�y�, ale w obawie przed dalsz� zemst� szuka� schronienia. Pocz�tkowo zbieg� do klasztoru Saint Denis pod Pary�em. Kiedy wraca� do zdrowia, dowiedzia� si�, �e pewni ludzie ubiegaj�cy si� o wzgl�dy Fulberta ponownie spiskuj� przeciwko niemu. Uciek� wi�c po raz drugi, tym razem do Quincey, niedaleko Nogent, gdzie znalaz� bezpieczne schronienie, kt�remu nada� nazw� "Paraclete" - Pocieszyciel - na cze�� Ducha �wi�tego. I w ten oto spos�b znalaz� wreszcie sanktuarium. REGU�A SANKTUARI�W Pary�, wrzesie� 1938 roku. W niedziel�, dwudziestego �smego Edouard Daladier, minister obrony Francji, wyg�osi� przez radio nast�puj�cy komunikat do narodu francuskiego: Dzi�, wczesnym przedpo�udniem otrzyma�em od rz�du niemieckiego zaproszenie na spotkanie z kanclerzem Hitlerem, panem Mussolinim i panem Chamberlainem w Monachium. Zaproszenie to przyj��em. Nast�pnego popo�udnia, kiedy w Monachium odbywa�y si� rozmowy, pewien aptekarz na us�ugach gestapo zapisa� w swoim notesie, �e ostatni z pi�ciu czarnych mercedes�w, rocznik 1938, min�� jego punkt obserwacyjny w aptece i podjecha� przed niepozornie wygl�daj�cy, licowany kamieniem budynek przy Bergener Strasse 36 w Berlinie. Tak jak i poprzednio, pot�nie zbudowany kierowca w cywilnym ubraniu wysiad� z samochodu, dyskretnie zlustrowa� przechodni�w na ruchliwej ulicy i otworzy� drzwiczki swemu jedynemu pasa�erowi, elegancko ubranemu starszemu m�czy�nie. Wprowadziwszy pasa�era przez ci�kie drewniane drzwi do trzypi�trowego budynku kierowca uda� si� do odleg�ego o trzy przecznice magazynu, by czeka� na dalsze polecenia. Ostatni z przyby�ych d�entelmen�w zostawi� sw�j p�aszcz i kapelusz u wartownika, siedz�cego przy biurku za metalow� barierk� w niszy po prawej stronie drzwi. Wartownik taktownie nie obszuka� m�czyzny, jednak poprosi� go o pozostawienie teczki. I tak nie b�dzie jej potrzebowa�, robienie notatek by�o zabronione. Nast�pnie wartownik sprawdzi� jego dokumenty i nacisn�� guzik pod biurkiem, tu� obok le��cego lugera. Momentalnie pojawi� si� drugi agent gestapo i odprowadzi� go�cia do pokoju na drugim ko�cu holu. M�czyzna wszed� do �rodka. Agent zamkn�� za nim drzwi. Go�ciem by� John "Teksa�czyk" Auton. Mia� pi��dziesi�t pi�� lat. By� wysoki, przystojny, nosi� w�sy koloru pieprzu i soli. Nie zwlekaj�c usiad� na wolnym krze�le i got�w do rozm�w skin�� g�ow� pozosta�ym czterem m�czyznom, kt�rzy zjawili si� przed nim. Zna� ich dobrze. Nazywali si�: Wilhelm Smeltzer, Anton Girard, Percival Landish i W�adimir �azensokow. Byli szefami wywiad�w Rzeszy Niemieckiej, Francji, Anglii i Zwi�zku Radzieckiego Auton reprezentowa� ameryka�ski Departament Stanu. Pok�j pozbawiony by� jakichkolwiek sprz�t�w, poza krzes�ami i popielniczkami le��cymi przed ka�dym z obecnych. �adnych mebli, obraz�w, p�ek na ksi��ki, zas�on czy dywan�w. Nie by�o nawet �yrandola. Ten surowy wystr�j wn�trza by� pomys�em Smeltzera, kt�ry w ten spos�b chcia� upewni� zebranych, �e nie ukryto tu �adnych mikrofon�w. - Panowie - powiedzia� Smeltzer - s�siednie pokoje s� puste. - Monachium - zauwa�y� Landish. Smeltzer roze�mia� si�. - Jak na Anglika przechodzi pan od razu do rzeczy. - Dlaczego pan si� �mieje? - zapyta� Smeltzera Girard. - Wszyscy wiemy, �e w�a�nie teraz Hitler ��da, �eby m�j kraj i Anglia wycofa�y swoje gwarancje wobec Czechos�owacji, Polski i Austrii. - Ze wzgl�du na Amerykanina m�wi� po angielsku. Smeltzer zapali� papierosa, unikaj�c odpowiedzi. - Czy Hitler ma zamiar wkroczy� do Czechos�owacji? - zapyta� �azensokow. Smeltzer wzruszy� ramionami i wydmucha� dym. - Zaprosi�em pan�w tutaj, gdy� jako przedstawiciele tej samej profesji powinni�my by� przygotowani na ka�d� ewentualno��. "Teksa�czyk" Auton zmarszczy� brwi. - Nie darzymy szacunkiem ideologii naszych pa�stw - ci�gn�� Smeltzer - ale w pewien spos�b jeste�my do siebie podobni. Uwielbiamy skomplikowan� struktur� naszej profesji. Skin�li g�owami. - Chce pan zaproponowa� nam nowe komplikacje? - zapyta� Rosjanin. - Ch�opcy, dlaczego do cholery, nie powiecie, co wam chodzi po g�owie - wycedzi� "Teksa�czyk" Auton. Rozleg�y si� chichoty. - Takie bezpo�rednie stawianie sprawy niweczy po�ow� przyjemno�ci - odpowiedzia� mu Girard i zwr�ci� si� wyczekuj�co w stron� Smeltzera. - Bez wzgl�du na wynik nadchodz�cej wojny - ci�gn�� Smeltzer - musimy zagwarantowa� sobie nawzajem, �e nasi przedstawiciele uzyskaj� mo�liwo�� ochrony. - Niemo�liwe - o�wiadczy� Rosjanin. - Jakiego rodzaju ochrony? - zapyta� Francuz. - Ma pan na my�li pieni�dze? - doda� "Teksa�czyk". - S� niestabilne. To musi by� z�oto lub brylanty - zauwa�y� Anglik. Niemiec skin�� g�ow�. - M�wi�c bardziej precyzyjnie, chodzi o bezpieczne miejsca, w kt�rych mo�na je pozostawi�. Na przyk�ad sprawdzone banki w Genewie, Lizbonie i Meksyku. - Z�oto - szyderczo powiedzia� Rosjanin. - A co panowie proponuj�, by�my zrobili z tym kapitalistycznym towarem? - Za�o�y� system sanktuari�w - odpar� Smeltzer. - Co w tym nowego? Przecie� ju� je mamy - zauwa�y� Auton. Pozostali nie zwr�cili na niego uwagi. - Domy�lam si�, �e r�wnie� pensjonaty? - zapyta� Smeltzera Girard. - To oczywiste - odpowiedzia� Niemiec. - Pozwol� mi panowie na kilka wyja�nie� ze wzgl�du na obecno�� mojego ameryka�skiego przyjaciela. Ka�da z naszych instytucji ma ju� swoje sanktuaria, to prawda. Bezpieczne miejsca, gdzie Agenci mog� uda� si�, by - powiedzmy - wypocz��, odebra� instrukcje lub przes�ucha� informatora. Mimo �e ka�dy wywiad stara si� zachowa� te miejsca w tajemnicy, w ko�cu inne wywiady dowiaduj� si� o ich lokalizacji, zatem miejsca te nie s� naprawd� bezpieczne. Cho� broni� ich uzbrojeni ludzie, przewa�aj�ce si�y wroga mog� zdoby� ka�de sanktuarium i zabi� ka�dego, kto szuka tam azylu. "Teksa�czyk" Auton wzruszy� ramionami. - Ryzyko jest nieuniknione. - W�a�nie si� nad tym zastanawiam - ci�gn�� Niemiec. - Chcia�bym zaproponowa� co� nowego: pewne rozwini�cie tej koncepcji i jej udoskonalenie. W ekstremalnych okoliczno�ciach agent z dowolnego wywiadu mia�by szans� na azyl w starannie dobranych miastach na ca�ym �wiecie. Proponuj� Buenos Aires, Poczdam, Lizbon� i Oslo. Wszyscy prowadzimy tam interesy. - Aleksandria - podda� Anglik. - To do przyj�cia. - Montreal - powiedzia� Francuz. - Je�eli wojna potoczy si� nie po mojej my�li, mo�e b�d� tam mieszka�. - Chwileczk� - powiedzia� "Teksa�czyk". - Chcecie, �ebym uwierzy�, �e w tych sanktuariach wasi ch�opcy podczas wojny nie zabij� moich ch�opc�w? - Dop�ki wrogi agent pozostanie wewn�trz, nic mu nie grozi - powiedzia� Niemiec. - W naszym zawodzie wszyscy zdajemy sobie spraw�, �e stale towarzysz� nam niebezpiecze�stwo i napi�cie. Przyznaj�, �e nawet Niemcy czasami potrzebuj� odpoczynku. - Uspokojenia nerw�w, zagojenia ran - doda� Francuz. - To nam si� nale�y - powiedzia� Anglik. - A je�eli jaki� agent chce si� wycofa� na zawsze z zawodu, powinien mie� mo�liwo�� przenie�� si� z sanktuarium do pensjonatu i korzysta� z immunitetu do ko�ca �ycia. Oczywi�cie musi otrzyma� z�oto i diamenty na fundusz emerytalny. - W nagrod� za wiern� s�u�b� - powiedzia� Niemiec. - B�dzie to zach�t� dla nowych rekrut�w. - Je�eli wypadki potocz� si� tak, jak przewiduj� - zauwa�y� Francuz - wszyscy mo�emy potrzebowa� zach�ty. - A je�li wypadki potocz� si� tak, jak ja przewiduj� - odpar� Niemiec - b�d� dysponowa� wystarczaj�c� zach�t�. Jestem rozwa�nym cz�owiekiem. Czy wszyscy si� ze mn� zgadzaj�? - Jakie gwarancje otrzymamy, �e naszym ludziom nic nie grozi w tych sanktuariach? - zapyta� Anglik. - S�owo koleg�w z bran�y. - Jaka kara w razie naruszenia uk�adu? - Najwy�sza. - Zgoda - powiedzia� Anglik. Amerykanin i Rosjanin zachowali milczenie. - Wyczuwam jaki� op�r u przedstawicieli naszych m�odszych nacji - stwierdzi� Niemiec. - Zgadzam si� i spr�buj� uzyska� odpowiednie fundusze - powiedzia� Rosjanin. - Ale nie mog� zapewni� wsp�pracy Stalina. Nigdy nie zezwoli na ochron� obcych agent�w na terenie Zwi�zku Radzieckiego. - Ale gwarantuje pan nietykalno�� wrogiego agenta, dop�ki ten znajduje si� w wyznaczonym sanktuarium? Rosjanin skin�� niech�tnie g�ow�. - A pan, Auton? - No dobrze. P�jd� na to. Dorzuc� troch� pieni�dzy, ale nie chc� �adnego z tych schronisk na ameryka�skim terytorium. - A wi�c, uwzgl�dniaj�c te zastrze�enia, wszyscy si� zgadzaj�? Zebrani skin�li g�owami. - B�dziemy potrzebowa� jakiej� zaszyfrowanej nazwy dla tego uk�adu - powiedzia� Landish. - Proponuj� "hospicjum" - powiedzia� Smeltzer. - Nie do przyj�cia - sprzeciwi� si� Anglik. - Po�ow� szpitali nazywa si� hospicjami. - W takim razie zaproponuj� co� innego - odezwa� si� Francuz. - Wszyscy jeste�my wykszta�conymi lud�mi. Z pewno�ci� przypominaj� sobie panowie histori� mojego rodaka z czas�w �redniowiecza: Pierre'a Abelarda. - Kogo? - zapyta� "Teksa�czyk" Auton. Girard wyt�umaczy�. - Poszed� wi�c do ko�cio�a i tam zapewniono mu ochron�? - upewni� si� Auton. - Tak. Sanktuarium. - W takim razie nazwijmy to uk�adem - zdecydowa� Smeltzer. - Uk�adem Abelarda. Dwa dni p�niej, pierwszego pa�dziernika, w �rod�, francuski minister obrony Daladier po spotkaniu z Hitlerem w Monachium, przyleci...
zck68