Marian Brandys
Generał Arbuz
Tom
Całość w tomach
Polski Związek Niewidomych
Zakład Wydawnictw i Nagrań
Warszawa 1990
Tłoczono pismem punktowym dla
niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_Bą1
Przedruk z wydawnictwa
"Iskry", Warszawa 1988
Pisał R. Sitarczuk
Korekty dokonały:
U. Maksimowicz
i K. Kruk
Adamowi
Od autorytetu do autorytetu
I
Właśnie skończyłem czytać
obszerną, doskonale
udokumentowaną biografię
generała Józefa Zajączka pióra
Jadwigi Nadziei. Dociekliwa
historyczka strawiła znaczną
część życia na gromadzeniu
wszystkiego, co kiedykolwiek
napisano bądź powiedziano o
smutnej pamięci
księciu_namiestniku kongresowego
Królestwa Polskiego. Wskutek
przeładowania drobiazgową
faktografią, zwłaszcza z zakresu
wojskowości, książka pani
Nadziei jest nieco trudna w
czytaniu, ale pokazany
wszechstronnie Zajączek wyłania
się z niej jak żywy. I ten
"napoleoński" - najlepiej znany
z ołówkowego portretu
Dutertre'a, skreślonego z natury
podczas wyprawy egipskiej -
wysoki, postawny, o nieufnym,
odpychającym wyrazie twyrzy,
generał rewolucyjnej Francji,
przepasany trójbarwną szarfą, w
dwurożnym francuskim kapeluszu z
piórami, tak jakoś osadzonym na
głowie, że sprawia wrażenie
raczej czapy polskiego
szlachciury; i drugi Zajączek -
"kongresowy" - starszy o lat
trzydzieści beznogi inwalida,
postukujący kulami, rozczulająco
intymny w domowym pikowanym
kaftaniku, uśmiechający się
dobrodusznie pod koafiurą
misternie trefionych loczków.
Takim widywał go Kajetan
Koźmian, kiedy składał mu wizyty
w ostatnich latach jego życia.
W burzliwej, pełnej
gwałtownych wstrząsów i
zakrętów, a w ostatecznych
wyrazie zdecydowanie ponurej
biografii Józefa Zajączka
osobliwe jest to, że co
kilkanaście stronic natrafia się
w niej na elementy wręcz
humorystyczne. Poczynając od
nazwiska Zajączek herbu Świnka!
Trudno by było wymyślić dla
nielubianego prominenta nazwisko
bardziej ośmieszające, bardziej
wystawiające na sztych, bardziej
prowokujące do wszelkiego
rodzaju złośliwości:
kalamburów, dowcipów, ataków
satyrycznych. Współcześni nie
przeoczyli tej okazji:
wykorzystywali ją aż do
przesytu. Przez całe życie
nękały Zajączka niewybredne
żarty z jego nazwiska. Kto wie,
czy nie one właśnie przyczyniły
się do owego nieufnego,
odpychającego wyrazu twarzy,
uwiecznionego na portrecie
Dutertre'a?
Kpiny ze "zwierzęcego"
nazwiska nie ustawały nawet
wówczas, kiedy zajęło ono
zaszczytne miejsce na paryskim
Łuku Tryumfalnym, w poczcie
najwybitniejszych dowódców wojen
napoleońskich, ani wtedy, gdy -
uświetnione tytułem książęcym i
godnością wicekróla - zaległo
posępnym cieniem nad satelickim
państewkiem polskim, utworzonym
przez kongres wiedeński. Im
wyżej właściciel ośmieszonego
nazwiska wspinał się w
hierarchii społecznej, tym
zacieklej go atakowano. W
złośliwych napaściach na
"zajączka, z którego car zrobił
królika", współdziałali ramię w
ramię: anonimowi autorzy
ulicznych wierszy ulotnych i
najwybitniejsi poeci polskiego
Oświecenia, na czele z Julianem
Ursynem Niemcewiczem.
Narzuconego namiestnika
wyszydzano na wsi i w mieście, w
koszarach i na uniwersytecie, w
trzeciorzędnych traktierniach i
najwykwintniejszych salonach
stolicy. W satyrycznych
wierszykach szarpano go bez
litości, nieraz w niezgodzie z
prawdą i niesprawiedliwie.
Nawiązując do nazwiska,
pomawiano go o tchórzostwo,
nawiązując do herbu - o
rozpustę, chociaż w życiu nie
był ani tchórzem, ani
rozpustnikiem. Ale prominent,
który raz przepadł w opinii
publicznej, nie może liczyć u
rodaków na litość i
sprawiedliwość.
Oto jest sternik nieszczęsnego
kraju:@ zajączek z ducha, świnka
z obyczaju...@
Ale nie tylko nazwisko
sprawia, że w biografii Zajączka
narodowy dramat co chwila ociera
się o cyrkową groteskę.
Właściciel śmiesznego nazwiska
miał jeszcze prócz niego
szczególny dar wywoływania
niezamierzonych efektów
komicznych swoimi uczynkami i
zachowaniem. Już jego pierwszemu
występowi na scenie publicznej
towarzyszył gromki śmiech
współczesnych.
Zimą roku 1770 zjechało do
Paryża poselstwo Generalności
barskiej, aby domagać się od
francuskich sprzymierzeńców
wsparcia dla upadającej
konfederacji. W świcie posła
Michała Wielhorskiego znalazł
się, jako sekretarz (z protekcji
Zamoyskich) 18_letni oficerek,
który dwa lata wcześniej
doskoczył do konfederacji z
królewskiej załogi Kamieńca
Podolskiego. Młodziutki Zajączek
nie miał w Paryżu zbyt wielu
zajęć służbowych, mógł więc do
woli wydeptywać bruki "stolicy
Europy", chłonąc głodnymi oczami
różne miejscowe cuda. Zwiedzając
Luwr natknął się na posąg Wenus
Medycejskiej. Piękność i skromny
wdzięk pogańskiej bogini tak go
oczarowały, że bez wahania uznał
ją za Matkę Boską i - nie
zważając na otoczenie, runął
przed nią na kolana. Takie przy
tym wybijał pokłony, że - jak
odnotował świadek zajścia - "aż
mu peruka spadła".
Zabawna gafa polskiego
aspiranta dyplomatycznego
musiała się odbić szerokim
echem, skoro dochowały się o
niej relacje pamiętnikarskie. I
dobrze się stało, bo w tej
błahej historyjce jest jakby
zapowiedź i skrót wszystkich
przedziwnych meandrów kariery
życiowej przyszłego
księcia_namiestnika. Cały
życiorys Józefa Zajączka herbu
Świnka to nieprzerwane pasmo
oczarowań różnego rodzaju i
różnego kalibru autorytetami.
Przed każdym od razu wali się na
kolana, przed każdym wybija
pokłony aż do spadnięcia peruki
(oczywiście w przenośni, bo
później peruki już nie nosił).
Potem następuje odkrycie omyłki
lub zmierzch autorytetu z
jakichś innych względów i...
niemal natychmiastowy przeskok w
zachwycenie autorytetem
następnym, będącym najczęściej
krańcowym przeciwieństwem
poprzedniego.
Pierwszą odnotowaną przez
kronikarzy wielką fascynacją
Zajączka, jeśli nie liczyć
wspomnianej Wenus Medycejskiej,
był bohater konfederacji
barskiej Kazimierz Pułaski. Dwaj
uchodźcy barscy spotkali się
w Paryżu w początkach
roku 1773, w tym czasie mniej
więcej, kiedy znikczemniały sejm
warszawski zatwierdzał pierwszy
rozbiór Polski. Przyjaźnienie
się wtedy z Pułaskim nie było
wygodne ani bezpieczne nawet w
Paryżu. Za przyszłym bohaterem
dwóch kontynentów wlokła się
anatema gardłowych oskarżeń.
Gdyby nie uciekł był na czas z
Polski, historia Stanów
Zjednoczonych Ameryki Północnej
stałaby się uboższa o jednego z
głównych bohaterów wojny o
niepodległość. Inspiratorowi
porwania przez konfederatów
króla Stanisława Augusta
wytoczono w Warszawie proces o
najcięższą zbrodnię epoki:
królobójstwo. Trybunał sejmowy
pod przewodnictwem osławionego
prześladowcy Rejtana, Adama
Ponińskiego, skazał zaocznie
Pułaskiego na "ucięcie głowy i
prawej ręki, ćwiartowanie i
spalenie ciała, którego popiół
miał być na wiatr rzucony". Za
granicą tropiły go wywiady
mocarstw zaborczych. Władze
burbońskiej Francji również nie
zamierzały pieścić się z
"królobójcą", musiał się ukrywać
przed policję pod przybranym
nazwiskiem. Niechętni mu także
byli umiarkowani przywódcy
emigracji konfederackiej - od
początku przeciwni pomysłowi
porwania króla. Biorąc to
wszystko pod uwagę, trzeba
przyznać, że oczarowanie
Pułaskim było ze strony Zajączka
uczcuciem najzupełniej
bezinteresownym, czego o
późniejszych jego fascynacjach
powiedzieć się już nie da. Ale
"pana Romera" (pod takim
kryptonimem ukrywał się Pułaski)
wielbił szczerze i całym sercem,
bez żadnych rachub na karierę
czy inne korzyści materialne.
Przyjaźń z Pułaskim wymagała
ofiar. Bohater konfederacji
barskiej nie uważał walki z
rozbiorcami Polski za skończoną.
Nie mogąc liczyć na posłuch w
tej sprawie we Francji, odwołał
się do drugiego sprzymierzeńca
konfederacji: Turcji, która w tym
czasie prowadziła wojnę z
cesarstwem rosyjskim i pełnym
głosem domagała się naprawienia
krzywd wyrządzonych Polsce.
Zajączek, chociaż zdążył się
już zadomowić w Paryżu, nie
zawiódł przyjaciela i wyjechał
razem z nim na Wschód, aby
dobijać się u boku Turcji o
sprawiedliwość dla Polski. Latem
1774 roku pisał z tureckiego
frontu do znajomych we Francji:
"Ja mego drogiego Romera nie
opuszczę nigdy i jestem tak
dumny z tego postanowienia, że
gotów jestem ponowić je w każdej
chwili. Cóż może być słodszego,
jak oddać się istocie godnej
całej naszej przyjaźni, godnej
uwielbienia całego naszego
świata, dzielić jej
nieszczęścia, łagodzić
cierpienia. To, że jestem
użyteczny człowiekowi,
opuszczonemu jakby przez całe
jestestwo, sprawia mi rozkosz
większą, niż można sobie
wyobrazić; gdy o tem pomyślę,
własne cierpienia odczuwam jako
coś drogiego. (...) Rozmawiamy
tu o miłości Ojczyzny i o
swobodzie, żyjącej już tylko w
sercach niewielu obywateli. Z
żalem wspominamy męstwo dawnych
naszych ziomków, opłakując
podłość współczesnych. W
nieszczęściu można się nauczyć
filozofować."
Paromiesięczne perypetie
dwóch barskich przyjaciół -
znane w niektórych szczegółach z
barwnych relacji listowych
Zajączka - wystarczyłyby z
pewnością na scenariusz
pasjonującego filmu
przygodowo_historycznego.
Niestety, zabrakło im happy
endu. Turcja wojnę z Rosją
przegrała i w lipcu 1774 roku
musiała podpisać upokarzający
traktat, w którym nie wspomniano
już ani słowem o krzywdach
Polski. Przestraszone władze
tureckie wydały barskim
rozbitkom nakaz opuszczenia
państwa ottomańskiego w ciągu
czterech tygodni. Ale dla nich i
ten krótki termin był za długi,
gdyż wywiad zwycięzców wpadł
już na trop niebezpiecznego
"królobójcy" polskiego. W
StarszyPan