Paltro Piera - Tajemnica pięciu chlebków(1).txt

(146 KB) Pobierz
Piera Paltro

Tajemnica pi�ciu chlebk�w

Tajemnica J�zef wdrapa� si� zwinnie jak kozio� na najwy�sz� ska�� i 
wyprostowawszy si� przes�oni� oczy r�k�. �wiat�o na wzg�rzach o�lepia�o. - 
Widzisz Go? - spyta� z do�u zaniepokojony Nadab. Ch�opiec pokr�ci� g�ow� 
rozczarowany. Na ca�ym zboczu, kt�re ogarnia� wzrokiem, hula� wiatr i fruwa�y 
beztrosko ptaki, ale Nauczyciela nie by�o wida�. - Nie m�g� znikn�� - upiera� 
si� przy swoim Nadab. - Sam zobacz - odrzek� J�zef. Nadab wspi�� si� na ska�� i 
uwa�nie rozejrza� na wszystkie strony, ale i on musia� si� podda�. �adnego �ladu 
po Jezusie. Za�o�y� r�ce i sta� tak ze zmarszczonym czo�em, zamy�lony. - Co to 
za �arty? - wykrzykn�� po chwili, rozdra�niony. J�zef spojrza� na niego z 
wyrzutem. Dla niego Rabbi - jakie� to niezwyk�e, �e poznali Go akurat tego dnia 
nad jeziorem, w t�umie tysi�ca innych os�b - na pewno nie by� kim�, kto stroi 
sobie �arty z ludzi. Widzia� Go i s�ucha�. Poruszony by� a� do g��bi 
spojrzeniem, kt�rym Jezus na moment go przenikn�� w tej cudownej chwili, gdy 
bra� z jego r�k chleb i ryby. Sympatyczne, �miej�ce si� i wzbudzaj�ce zaufanie 
oczy. Oczy, kt�re nawi�za�y ciche porozumienie, jakby od lat byli przyjaci�mi. 
- Dzi�kuj� ci, ch�opcze - powiedzia� Jezus. Potem m�czy�ni, przyjaciele 
Rabbiego, zn�w Go otoczyli i J�zef zosta� z ty�u. I kiedy to wszystko si� 
zacz�o - ca�a ta historia z chlebem i rybami, i bieganina od jednej gromady do 
drugiej, i coraz wi�ksze podniecenie na widok tego, co si� dzia�o, i ci ludzie, 
kt�rzy to milkli, to zn�w wybuchali �miechem, krzyczeli, zrywali si� ze swoich 
miejsc, zaczynali bowiem rozumie�... - on pozosta� na uboczu nie czuj�c g�odu, 
milcz�cy, jakby to spojrzenie ju� go nasyci�o. - C� to za �arty! - powt�rzy� 
Nadab odwracaj�c si�, by zej��. J�zef zbli�y� si� do niego. Byli przyjaci�mi. 
Po�o�y� mu r�k� na ramieniu. - To nie �art, Nadabie - powiedzia�. - Rabbi jest 
pot�ny, czyni, co zechce. Rabbi Issachar m�wi, �e �r�d�em m�dro�ci jest bystry 
potok. Co mo�emy o tym wiedzie�? Nadab potrz�sn�� g�ow�. - Rabbi Issachar by� 
ich nauczycielem w synagodze, wpaja� im prawdy o rzeczach �wi�tych i J�zef mia� 
racj�: ten Jezus, dokonuj�cy niewyt�umaczalnego rozmno�enia chleba i ryb, okaza� 
si� czym� wi�cej ni� bystry potok i nie do nich, dwunastoletnich ch�opc�w, 
nale�a�o wydawanie s�d�w. W przekonaniu Nadaba Jezus zrobi�by lepiej, gdyby nie 
znika� w ten spos�b. - �art nie �art, dla nas nie oznacza to nic dobrego - 
wymrucza�. - Ja te� bym wola�, �eby On tu jeszcze by� - doda� w zamy�leniu J�zef 
i spojrza� ponownie w g�r�, ale daremnie. Nikogo nie by�o. - Schodzimy - 
zaproponowa� Nadab. J�zef przytakn��. W dole ca�y brzeg jeziora roi� si� od 
ludzi, co robi�o wra�enie, jakby w�a�nie sko�czy�a si� jaka� wiejska 
uroczysto��. Wszyscy poruszali si� niespiesznie, rozmawiali i �miali si� w 
grupkach, robili wra�enie bardzo zadowolonych. Wydawa�o si�, �e nikt nie 
zamierza wraca� do domu, �e wszyscy zostaj�, �eby ci�gle na nowo, jeszcze raz, i 
jeszcze raz, om�wi� przedziwne wydarzenie, jakie mia�o miejsce tego popo�udnia. 
Ch�opcy zbiegli po ��ce. S�yszeli ju� rozmowy w t�umie. Zwolnili kroku i w 
pewnym momencie Nadab poci�gn�� J�zefa za tunik� daj�c mu znak g�ow�. - To 
Amasaj, pos�uchajmy, co m�wi. Podeszli bli�ej i wcisn�li si� mi�dzy ludzi. 
Amasaj by� wa�n� osobisto�ci� w Kafarnaum. Handlow� z Rzymem i ca�� Palestyn�, 
mia� pieni�dze i s�u�b�, a jego ma�a flotylla z�o�ona z kilku �odzi wci�� 
kr��y�a po jeziorze. We wszystkich rodzinach jego imi� wymawiano z wielkim 
szacunkiem i nie brakowa�o takich, kt�rzy mu zazdro�cili. Bogacz Amasaj, cho� 
nie miesza� si� bezpo�rednio do polityki, to jednak zwykle tak kierowa� 
sprawami, by uk�ada�y si� po jego my�li. - Wierzcie mi - przemawia� w tym 
momencie tubalnym g�osem - ten cz�owiek jest nam potrzebny. Nie mo�e si� 
wymkn��. Je�li si� nie myl�, to w�a�nie m�wi prorok: "Moi s�udzy b�d� je��, b�d� 
pi�, b�d� si� radowa� i weseli�". A czy� nie jeste�my owymi s�ugami? Mamy wi�c 
prawo je��, pi� i radowa� si�. Zjawi� si� prorok, kt�ry z niczego stworzy� 
chleb. B�g nam Go zes�a�. B�g nam Go zes�a�, by�my byli szcz�liwi. Powinien 
zosta� naszym kr�lem. Wierzcie mi, przyjaciele, przy Nim nasze jagni�ta szybko 
si� utucz�, a nasze sakiewki b�d� p�cznia�y same. Jestem ca�kowicie za Nim. 
Niech �yje Jezus, czy jak On si� tam zwie! J�zef zacisn�� wargi. Nie podoba�a mu 
si� mowa Amasaja. Nie, Rabbi, kt�ry spojrza� na niego takim wzrokiem, nie 
przyby�, �eby tuczy� owieczki i nape�nia� sakiewki. Nie zna� Go; widzia� Go tego 
dnia po raz pierwszy, a jednak by� pewien, �e Jezus nigdy nie zostanie takim 
kr�lem, jakiego pragn�� Amasaj. Nadab zn�w poci�gn�� go za tunik�. - Co to o tym 
my�lisz? - spyta� z zapa�em. Podziwia� Amasaja we wszystkim, bez zastrze�e�, tak 
samo zreszt� jak jego ojciec i bracia. - Uhm - wymrucza� J�zef ze wzrokiem 
wbitym w ziemi�. - To co - nalega� Nadab - nie zgadzasz si�? Rozumiesz chyba, �e 
Rabbi powinien by� naszym kr�lem? - Rozumiem - odpowiedzia� J�zef. Spojrza� na 
Nadaba z odrobin� weso�ej przekory i rzek�: - Ale wcale nie jestem pewien, czy 
Rabbi si� zgodzi. Nadab wytrzeszczy� oczy zgorszony, lecz zanim zdo�a� cokolwiek 
powiedzie�, gwar z zebranej wok� Amasaja grupy zn�w przyci�gn�� ich uwag�. 
Przemawia� teraz Kozbi. Nie by� bogaczem, ch�tnie jednak przebywa� w bogatych 
domach i uchodzi� za najbardziej chytrego intryganta w okolicy. Mia� mn�stwo 
znajomo�ci, mn�stwo interes�w, a lud�mi porusza� niczym pionkami. Ilekro� kto� 
zwraca� si� do Kozbiego z jak�� zawi�� spraw�, zawsze dobrze na tym wychodzi�, 
oczywi�cie za odpowiedni� zap�at�. - Nie chodzi tylko o chleb - m�wi�. - Amasaj 
jak zwykle ma racj�. Dzisiaj to chleb, jutro sykle i talenty. Ten cudaczny 
prorok wart jest tyle z�ota, ile sam wa�y, i b�dziemy prawdziwymi g�upcami, 
je�li pozwolimy mu uciec. - O, m�wi o syklach! - rzuci� kto� rado�nie. - Pewnie 
- odrzek� zimno Kozbi. - Tego rozmno�yciela chleba warto chyba prosi� o co� 
wi�cej ni� g�ra drobniak�w. Wszyscy roze�miali si� i przyklasn�li. - Brawo 
Kozbi! Nie brak ci oleju w g�owie! - krzykn�a Judyta, �ona Amasaja. Lubi�a 
pieni�dze (oraz wszystko, co mo�na by�o za nie zdoby�) wi�cej ni� cokolwiek 
innego. - Co by� powiedzia�, gdyby Jezus podarowa� ka�demu z nas po syklu? To by 
by� dopiero u�miech losu! - wyszepta� do przyjaciela podniecony Nadab. J�zef 
odpowiedzia� z pewnym oci�ganiem. - Czemu nie? Ta odpowied� nie zadowoli�a 
Nadaba. Co temu J�zefowi chodzi dzisiaj po g�owie? Kr�ci nosem na to, co si� 
sta�o, i na tych wszystkich ludzi, kt�rzy jak jeden m�� chc� z miejsca uczyni� 
Jezusa kr�lem. Nadab nie m�g� tego poj��. Doro�li nadal rozprawiali, i to coraz 
ciekawiej, wi�c od�o�y� t� my�l na p�niej. - Sykle, no pewnie - powiedzia� kto� 
- ale dlaczego nie poprosi� Go kiedy� r�wnie� o miecze. Wszyscy zamilkli, bo 
m�wi� Dan, a Dan - wiedzia�y o tym nawet dzieci - by� zelot�, i to z tych 
wojowniczo nastawionych. Dan �y� po to, aby uwolni� Izraela od pogan, kt�rych 
nienawidzi� z ca�ego serca. "Bardzo lubi� pogan, ale martwych" - mawia� 
zazwyczaj. Twardy i niebezpieczny cz�owiek. Amasaj m�g�by nawet �y� z poganami o 
miedz�, bo pieni�dze nie nale�� do �adnego narodu ani religii i je�li poganin 
dotrzymuje s�owa i w odpowiednim czasie wyp�aca nale�ne z�oto, jest tak samo 
cz�owiekiem honoru jak ka�dy inny. Ale Dan by� pod tym wzgl�dem nieprzejednany. 
Czeka� na Mesjasza, kt�ry wyzwoli nar�d, �ni� o nowym Jozuem, o nowym Dawidzie; 
Dan got�w by� umrze�, cho�by jutro, za swojego mesjasza z mieczem u boku. - W 
odpowiednim momencie - oznajmi� wreszcie Kozbi ostro�nie. On r�wnie� nie by� za 
rewolt�, ale zale�a�o mu na tym, �eby �y� w jak najlepszej zgodzie z takimi 
lud�mi jak Dan. Dan m�g�by zosta� nowym przyw�dc� Galilei, je�li poprze go 
cz�owiek tak pot�ny jak Jezus. I dlatego w�a�nie Kozbi poczu� do Jezusa 
sympati�. Gwar wszcz�� si� na nowo. Wielu zgadza�o si� z Amasajem i Kozbim, i to 
nawet wi�kszo��, ale byli i tacy, kt�rzy my�leli jak Dan. Nikt jednak nie 
w�tpi�, �e nowy Rabbi ma wszelkie dane po temu, by zosta� kr�lem. - Wydaje mi 
si� zbyt �agodny - zauwa�y� kto�. - Nie martw si� - odrzek� Dan. - Pomy�limy, co 
zrobi�, �eby sta� si� �arliwszy. Wystarczy, �eby tylko robi� te swoje czary, tak 
jak dzisiaj. Niech nam da miecze, a my ju� wiemy, do czego s�u�� - za�mia� si� z 
zadowoleniem. J�zef popatrzy� w g�r�. Niebo wci�� jeszcze l�ni�o wspania�ym 
b��kitem, cho� s�o�ce by�o tu� tu� nad horyzontem. Wia� lekki wietrzyk, a 
powietrze przesyca� zapach kwiat�w. Ca�e jezioro b�yszcza�o srebrzy�cie i tylko 
jego zatoczki mia�y delikatn� turkusow� barw�. Nic si� nie zmieni�o, a mimo to 
J�zef poczu� si� nagle smutny. - Id� do domu - powiedzia� do Nadaba. - Ju�? - 
przyjaciel spojrza� na niego niech�tnie. Chcia� jeszcze pos�ucha�. - Tak, ale ty 
zosta�. Przecie� zobaczymy si� rano i b�dziemy mieli do�� czasu na rozmowy. 
J�zef chcia� by� sam, lepiej wi�c, �eby Nadab zosta�. - Dobrze. Nadab nie da� 
si� prosi� i szybko si� po�egnali. J�zef ruszy� w swoj� stron�, a on powr�ci� do 
grupki m�czyzn. Nie, ani Amasaj, ani Kozbi, ani Dan nie mieli racji. W J�zefie 
na nowo od�y�o wspomnienie chwili, w kt�rej Jezus na niego spojrza�; powi�d� 
wzrokiem po wzg�rzu, jakby m�g� tam pojawi� si� wracaj�cy Nauczyciel. Czu�, �e 
gdyby Go dostrzeg�, rzuci�by si� p�dem naprzeciw, bo chcia� Mu co� powiedzie�, 
sam zreszt� nie wiedzia� co. Zwolni� kroku. Tak, powiedzie� Mu co� - jak gdyby 
rozmowy doros�ych o Jezusie uw�acza�y w czym� Nauczycielowi - ale w jaki spos�b? 
Odczuwa� potrzeb�, �eby wszystko Mu wyja�ni� i wykrzycze�, �e nie, nie, to nie 
tak - przecie� on Go zrozumia�. Wcale nie my�la� o tym, �eby Jezus znowu 
rozmna�a� chleb, a potem z�oto, a potem miecze, wcale nie! Poczu�, �e dr�y, 
jakby naprawd� mia� krzycze�. Rabbi kocha� ludzi, J�zef od pocz�tku by� o tym 
przekonany, ale ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin