Fiedler Arkady - Dzikie banany.txt

(478 KB) Pobierz
Arkady Fiedler
Dzikie banany

1. Szlakiem bia�ych motyli 
Bia�ymi diab�ami - chyba nie bez powodu - nazywali dawniej
Chi�czycy wszystkich Europejczyk�w, jacy do nich przybywali, ale te
czasy ju� min�y.
Mimo to w poci�gu po�piesznym, unosz�cym mnie z Pekinu na
po�udnie ku Wietnamowi, czyniono skrupulatny rozdzia� mi�dzy
lud�mi Europy i Azji: tu przedzia�y sypialne tylko dla bia�ych, tam
tylko dla Azjat�w. Kto przypadkiem zapl�ta� si� w przedzia� nie swej
rasy, tego fora ze dwora - bardzo grzecznie ale i bardzo stanowczo
wypraszano.
Beata Babad, korespondentka Polskiej Agencji Prasowej, spa�a
przez p� nocy w jednym przedziale z jak�� mi��, m�od� Chink�,
dop�ki s�u�ba kolejowa tego nie zauwa�y�a z niepokojem. Natychmiast
je rozdzielono, a Beat� chciano wpakowa� do mego przedzia�u,
w kt�rym sam jecha�em. W chi�skich wagonach sypialnych m�czy�ni
i kobiety podr�uj� razem. Niepok�j z kolei udzieli� si� nam dwojgu,
bo nie mieli�my ochoty na tak� przymuszon� chi�sk� romantyk� -
i Beat� w ko�cu zaprowadzono do jad�cych w poci�gu Rosjanek.
Spokojnie, jak cz�owiek powoli spo�ywaj�cy suty obiad, spogl�-
da�em na krajobraz w prawo i w lewo przez wielkie okna wagonu,
patrza�em rozwa�nie, usi�uj�c zachowa� umiar i roztropno��: nie
godzi�o si�, aby otrzaskany po chaszczach �wiata w�drowiec popada�
w cudaczne zachwyty niby niedowarzony zapaleniec lub zgo�a jak
polski turysta orbisowy za granic�. A jednak trudno by�o poskromi�
sw� wyobra�ni�, kt�ra wyrywa�a si�, zach�ystywa�a tym azjatyckim
ogromem i gubi�a miar�, jak� mierzy� by nale�a�o widziane rzeczy.
Jechali�my zrazu zachodnim skrajem Niziny Chi�skiej maj�c po
prawej r�ce, na zachodzie, g�ry Taihang, a po lewej s�ynn� Nizin�.
G�ry z daleka przypomina�y Pieniny, niekiedy Tatry, tylko �e by�y
ca�kiem bezle�ne - lecz jak�e por�wnywa� je z nasz� karpack� chu-
dzin�? To� to zaledwie te �a�cuchy wyrasta�y tu z naszego boku, ju�
pot�nie rozplenia�y si� na zach�d, po�udnie i p�noc, par�y na wsze
strony jedn� szalon�, nieprzerwan� a straszliwie pogmatwan� mas�,
wzbija�y swe szczyty pod tybeta�skie niebo, dziko wypada�y przez
Hindukusz na afga�skie stepy, sp�ywa�y do Iranu i do Turcji i w�a�-
ciwie opami�tywa�y si� dopiero na przedmie�ciach Smyrny u wybrze�a
Morza Egejskiego - chyba o jakie dziesi�� tysi�cy kilometr�w od
naszej kolei. Gdzie� tu por�wnywa� nasze poczciwe Karpaty!
Nizina Chi�ska, po lewej stronie, wywo�ywa�a czasem u�miech
i os�upienie, bo miejscami tak przekornie podobna by�a do ziemi
�owickiej: wypisz, wymaluj, ta sama p�asko�� przez dziesi�tki kilome-
tr�w, te same jesienne pola po uko�czonych �niwach, dziwnie swojskie
miedze, ani na lekarstwo lasu, za to liczne drogi, poros�e r�wnymi
szeregami drzew bardzo podobnych do naszych topoli.
Tylko tu i �wdzie pola bawe�ny m�ci�y podobie�stwo: nie zebrane
jeszcze bia�e p�ki na krzewach wygl�da�y z daleka jak bia�e, �liczne
kwiaty. I ca�kiem niepolskie by�y dwuko�owe arby ci�gnione przez
konia i os�a. A chaty tutejsze? O ile� lichsze ni� u naszych ch�op�w
w Polsce, lepianki-kurniki raczej ni� siedziby ludzkie. Ludzie za�
ubodzy, kiepsko odziani, o tej porze roku, w pa�dzierniku, ma�o pra-
cowali na polach, natomiast tysi�ce ich w�drowa�o drogami i �cie�ka-
mi. Na swych ramionach d�wigali nosid�a, obwieszone przer�nym
towarem. Daleki Wsch�d to wci�� jeszcze kraina tragarzy, ich szybkie,
kr�tkie kroczki i cia�a uginaj�ce si� pod ci�arem, to najpospolitszy tu
widok, niemal symbol.
Wiele by�o tych ludzi, a chat stosunkowo ma�o i trudno sobie
wyobrazi�, jak mieszkali st�oczeni, a jeszcze trudniej zda� sobie
spraw�, �e na tej Nizinie Chi�skiej, od Pekinu do Szanghaju, na
obszarze nie wi�kszym ni� p�torej Polski, �y�o chyba pi�tna�cie razy
wi�cej ludzi ni� u nas.
Osobliw� rozkosz� tej podr�y by�o to, �e cz�owiek przebywa�
ci�gle pod obstrza�em najkapry�niejszych przeciwie�stw. Co krok
jakie� wariackie przeskakiwanie z jednego �wiata w drugi, obok rzeczy
�ywych i pr�nych - najbardziej skostnia�e, obok czego� bardzo
bliskiego - obrazy niepoj�cie obce i niepodobne do niczego. Tysi�cle-
cia styka�y si� tu jak gdzie indziej stulecia. Chinom wsp�czesnym nie
brakowa�o ambitnych m��w, maj�cych o �wiecie w�asne, wyrobione
zdanie, ale ju� przed czteroma tysi�cami lat niekt�rzy cesarze s�yn�li
z bezprzyk�adnej m�dro�ci, a o "stu kwiatach" marzyli tu w swych
pie�niach m�drcy i poeci w czasach, kiedy Grecy wiedli jeszcze lichy
�ywot prostych pasterzy i barani� sk�r� okrywali swe nagie cia�a.
W kilkana�cie godzin po opuszczeniu Pekinu przeje�d�ali�my
przez ��t� Rzek�, Huang-ho. S�ynna to rzeka i Chi�czykom droga,
tu bowiem, w niewielkiej krainie nad �rodkowym jej biegiem, by�a
w zamierzch�ych czasach kolebka narodu chi�skiego. Szczep skrz�tny,
plenny i bitny, rych�o wydoby� si� ze swych komyszy i wchodz�c na
drog� podboj�w blisko pi�� tysi�cy lat temu, wszed� w progi historii.
Wpierw par� na p�noc, a� po amurskie lasy, potem na po�udnie a� do
Zatoki Tonki�skiej, w ko�cu na zach�d. Najzaci�tszy op�r napotyka�
na po�udniu, w�r�d nielicznego szczepu g�rskiego Miao-ce i by�a to
chyba najdziwniejsza wojna w dziejach ludzko�ci: trwa�a przesz�o
cztery tysi�ce lat, lecz mimo �e by�a nad wyraz okrutna i ci�gle
przynosi�a kl�ski wojowniczym g�ralom, przecie� z powierzchni ziemi
ich nie star�a.
W naszym wagonie restauracyjnym ten sam rozdzia� jak w sy-
pialnym: dla Europejczyk�w osobne stoliki. �a�owa�em, �e tak by�o,
bo pewien inteligentnie wygl�daj�cy Chi�czyk oko�o czterdziestki
chcia� si� do mnie dosi���, ale kelner zaraz wyprosi� go i skierowa� do
s�siedniego stolika. �w podr�ny w�ada�, jak wielu wykszta�conych
Chi�czyk�w, jako tako angielskim. Mia� m�dre, szeroko rozstawione,
ma�o sko�ne oczy, by� do�� wysoki i przystojny, dawniej nosi�by mo�e
tytu� mandaryna, dzi� by� na pewno urz�dnikiem pa�stwowym i bu-
downiczym ustroju socjalistycznego.
Post�powanie kelnera wywo�a�o w nim lekkie zak�opotanie i gdy
siada� na wskazanym mu miejscu, u�miecha� si� za�enowany. Wkr�tce
podano gotowany ry� i on jad� go chi�skim, oczywi�cie, sposobem:
przy�o�y� miseczk� bardzo blisko do brody i niezwykle szybkimi ru-
chami pa�eczek wrzuca� grudki ry�u do ust. Nieprawdopodobna zwin-
no��, z jak� to czyni�, chyba �wiadczy�a o tradycji wielu tysi�cy lat -
i znowu dwa �wiaty, europejski i azjatycki, urzekaj�co blisko spogl�-
da�y na siebie.
Po przebyciu rzeki Jangcy-ciang - Niebieskiej Rzeki - poci�g
p�dz�cy dotychczas wprost na po�udnie, zboczy� nieco na zach�d
i wszed� w kraj g�rzysty, tak charakterystyczny dla ca�ych po�udnio-
wych Chin. Znika�y szybko ch�ody p�nocy i sm�tno�� krajobrazu,
s�o�ce by�o coraz mocniejsze, a wraz z ciep�em wszystko nad podziw
pi�knia�o. Czerwona ziemia rodzi�a ziele� soczystsz� i drzewa zama-
szystsze, zaro�la pieni�y si� pop�dliwiej i strumienie by�y weselsze,
nawet chaty zdawa�y si� tu zamo�niejsze, ogrody bujniejsze, a ludzie
mniej przygarbieni. Gdy zbli�ali�my si� do Zwrotnika Raka i prowincji
Kuangsi, mijali�my gdzie� ko�o Hangczou krain� tak urodziw�, �e dech
nieledwie zapiera�o cz�owiekowi: z ry�owisk nizinnych wystrzela�o
tu mn�stwo stromych g�r wapiennych, niby kilkusetmetrowych
wie� skalistych, oblepionych w swych za�ama�cach szalon� zieleni�.
Wszystko to razem: �agodne ry�owiska, bu�czuczne ska�y i przytulone
do nich s�oneczne chaty, i niebo czaruj�ce, wszystko to stwarza�o obraz
jakiej� niewys�owionej pogody i szcz�cia.
- Pi�knie tu, prawda? - zapyta� Chi�czyk, m�j znajomy z wa-
gonu restauracyjnego. Wida� by�o, �e cieszy� si� z mego podziwu dla
krajobrazu.
- Ludzie musz� tu by� szcz�liwi! - odpowiedzia�em.
- Szcz�liwi, szcz�liwi! - potwierdzi� z lekkim przek�sem.
- Czy nie s� szcz�liwi? - zdziwi�em si�.
- Nie wszyscy byli tu szcz�liwi - odpar� i opowiedzia� mi
o losach powabnej ziemi. Dawniej, kiedy to jeszcze by�y dzikie kresy
po�udniowe, cesarze chi�scy zsy�ali tu za kar� licznych poet�w i mala-
rzy, kt�rzy popadli w nie�ask� u dworu. Tu powstawa�y arcydzie�a
poezji chi�skiej, opiewaj�ce pi�kno przyrody, lecz tu tak�e wsi�ka�y
w ziemi� �zy goryczy i zw�tpienia zes�a�c�w po�eranych t�sknot� za
utracon� na p�nocy ojczyzn�.
- Zewn�trzne pi�kno oblicza niekoniecznie �wiadczy o tym, �e
wszystko inne jest w porz�dku - za�mia� si� dyskretnie Chi�czyk.
A jednak, pomimo tej cierpkiej przesz�o�ci, hojniejsze ni� na
p�nocy s�o�ce po�udnia wywiera tu od niepami�tnych czas�w nie-
przeparty urok. Tym samym szlakiem, jaki teraz przemierzali�my,
par�y z p�nocy wojownicze hordy i ludy, t�pi�c po drodze napotykane
plemiona, a� dociera�y do gor�cych dolin tropikalnych i tam traci�y
sw� p�nocn� t�yzn�. Wi�c szli t�dy. Chi�czycy i sz�y wypierane przez
nich szczepy Miao i Taj�w. Potem po grzbietach Chi�czyk�w wali�y
tatarskie watahy i chmary straszliwych Mongo��w i rozbija�y si�
dopiero o Zatok� Tonki�sk�. Wszystko to d��y�o na po�udnie w pogoni
za obfito�ci�, zapatrzone w s�o�ce, ��dne dobrego bytu, pe�niejszego
�ycia, raju.
Snad� w tym s�o�cu i w coraz zuchwalszej ro�linno�ci po�udnia
by�y urzekaj�ce moce, bo i nam, podr�nym chi�skiego ekspresu, ros�y
co dzie� serca.
Gdzie� za stacj� Kueilin ujrza�em dw�ch m�czyzn, stoj�cych
w przej�ciu mego wagonu. W tych pocz�tkach podr�y nie umia�em
jeszcze odr�nia� ludzi poszczeg�lnych narodowo�ci, wszak�e zaraz si�
spostrzeg�em, �e to nie Chi�czycy: twarze mieli jak gdyby bardziej
p�askie i mongolskie, ale najwi�cej rzuca�y si� w oczy wielkie, srebrne
obr�cze, zawieszone doko�a szyi. Po tej niezwyk�ej ozdobie wszyscy
bywalcy �atwo ich poznawali. Byli to ludzie Miao - Meo, jak ich
Wietnamczycy nazywaj� - dawniejsi w�adcy po�udniowochi�skich
po�aci, dzi� po tysi�cletnich walkach wyparci w ma�o dost�pne, g�rskie
ubocza Chin, Wietnamu, Laosu i Syjamu.
Trudno by�o okre�li� wiek obydw�ch Meo, za to jeden rys ich
twarzy nie ulega� w�tpliwo�ci: to otwarto�� i jaka� rozbrajaj�ca
prostota, znamienna dla wielu ludzi bardzo z�ytych z przyrod�.
Ob...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin