Singer Bernard - Od Witosa do Sławka.pdf

(1757 KB) Pobierz
BERNARD SINGER
BIBLIOTEKA " KULTURY " Tom LXXVIII
OD WITOSA DO
SŁAWKA
Pamięci Syna mego Nachuma
Barucha, który zginął pod Tobru-
kiem, poświęcam tę książkę.
Biblioteka IHUW
1076007749
IMPRIME EN FRANCE
INSTYTUT
Editenr: mSTITUT LITTERAIRK, S.AH.L., 91, ayenne de Poissy, Mesnil-le-Roi par MAISONS-LAFFITTE (S.-
et-O.)
LITERACKI
PARYŻ
1962
SŁOWO WSTĘPNE
Warszawskiego
inwentarza-
© Copyright by INSTITUT LITTERAIRE, SJUUL, 1962
Książka niniejsza jest wyborem artykułów drukowanych w „Naszym Przeglądzie" w latach 1926-1939. Nie
często się zdarza, aby kronika pisana z dnia na dzień na użytek codziennego pisma zachowała po
czterdziestu latach taką świeżość i stanowiła równie pasjonującą chociaż smutną lekturę. Po wielkich
dziennikarzach XIX wieku w naszej pamięci pozostały tylko ich dowcipy i bo:i-tades. Nie znaczy to, aby w
kronikach Bernarda Singera brakło dobrych dowcipów, ale nie to jest w nich najistotniejsze. Notowane w
nich na przestrzeni trzynastu lat wrażenia i refleksje składają się na uderzającą całość, oświetlającą pewien
mniej znany aspekt dwudziestolecia.
Z autorem tej książki chodziliśmy przez kilka lat razem do sejmu, byliśmy świadkami tych samych
wypadków. Szczęśliwszy od niego, nie musiałem o nich pisać. Porównując dziś moje wspomnienia z
kroniką Singera, widzę od razu, o czym cenzura nie pozwoliła mu mówić. Brak w niej przede wszystkim
faktów stanowiących ramy historyczne jego relacji. Po czterdziestu latach fakty te nie dadzą się odtworzyć
z pamięci i ustalenie ich trzeba zostawić historykom. Niemniej wydaje mi się, że kronika Singera da się
użytecznie uzupełnić przez krótki przegląd głównych przesłanek sytuacji, w której rozpoczął się zmierzch
polskiego parlamentaryzmu, i temu celowi służyć ma niniejszy wstęp.
Nie jest przesadą mówić, że kronika Singera odsłania mniej znane aspekty dwudziestolecia. Wszyscy
wprawdzie słyszeli o walce Piłsudskiego z sejmem. Walka ta jednak toczyła się na zamkniętym ringu przy
bardzo nielicznej publiczności, prasa zaś była skrę-
powana cenzurą. Przypominam tu sobie rozmowę na ten temat z marszałkiem sejmu Ignacym Daszyńskim.
Było to w początku procesu Gabriela Czechowicza, ministra Skarbu postawionego przez sejm w stan
oskarżenia przed Trybunałem Stanu za wydatkowanie z funduszów budżetowych ośmiu milionów złotych
na propagandę wyborczą bezpartyjnego Bloku współpracy z rządem. Mówiliśmy o tym, ile osób, poza
sejmem i jego nielicznymi gośćmi, zdaje sobie sprawę, w jaki sposób do tego procesu doszło i o co w nim
właściwie chodzi. Wszystko zdawało się wskazywać, że liczba ich nie przekracza kilkuset, w najlepszym
razie kilku tysięcy osób. Polska przeżywała wówczas krótkie dni swej prosperity i nikt nie miał ochoty
zajmować się rozprawą przed Trybunałem Stanu, jakkolwiek chodziło w niej o sprawę zasadniczą czy, tak
lub nie, płacący podatki mają prawo wglądu w dysponowanie pochodzącymi z tego źródła funduszami.
Prawa tego nie negowali nawet monarchowie absolutni, którzy posiadali własne źródła dochodów lecz, gdy
chodziło o daniny publiczne, odwoływali się do stanów. Obojętność Polaków była zapewne pozostałością
812751675.002.png
po czasach, kiedy zaborcy nie pytali ich o zgodę na płacenie podatków.
Do podobnych wniosków prowadzi lektura obecnych memo-rialistów i wspominkarzy, u których na próżno
szukamy oświetlenia sporu między Piłsudskim i sejmem. Nikt na pozór nie podejrzewa, że dla przyszłego
historyka jednym z głównych aspektów dwudziestolecia będzie być może polska wersja powszechnego
wówczas na całym kontynencie konfliktu między różnymi koncepcjami władzy.
"Wobec przemian wywołanych przez wojnę światową i wynikłych stąd trudności, wszędzie zaczęto
odczuwać potrzebę rozszerzenia podstawy rządów i wciągnięcia do życia politycznego szerszych warstw
ludności. Jedni sądzili, że właściwą do tego celu drogą jest rozszerzenie praw wyborczych i udziału
ludności w rządach. Inni, idąc za nieśmiertelnym, jak się okazuje, wzorem Juliusza Cezara, sądzili, że
złagodzić konflikty wewnętrzne i pociągnąć ludność do wielkich poczynań potrafi tylko genialny wódz o
nieograniczonych pełnomocnictwach.
Z okresu rozbiorowego Polacy wynieśli doświadczenia, że szlachta sama nie potrafiła obronić Rzplitej, i że
odzyskanie i utrzymanie niepodległości wymagać będzie wspólnego wysiłku wszystkich stanów. Na
pojawienie się chłopów w sejmie patrzono jak na dalszy ciąg bitwy pod Racławicami. Z doświadczeń tych
nie wynikała jednak żadna jasna recepta. Udział chłopów w powstaniu kościuszkowskim był owocem
śmiałej inicjatywy popularnego wodza. W odzyskaniu niepodległości w 1918 r. inicjatywa Piłsud-skiego i
I-ej Brygady wysunęła się na czoło wypadków i przesło-
8
niła inne, mniej spektakularne wysiłki. W 1920 armia sowiecka została odparta wspólnym wysiłkiem
wszystkich warstw ludności. W jdziałaniach wojennych jednak rola dowódcy wysuwa się z natury rzeczy
na pierwszy plan. Dawne sejmy szlacheckie, sądzone surowo przez historyków, nie zostawiły dobrej
pamięci. Genialny wódz nie miał przed sobą, jak na sejmach elekcyjnych, zwartej tradycji republikańskiej.
W latach pokoju okazało się, że ludność powoli tylko oswaja się z posiadaniem własnego państwa. W
pamięci dorosłych instytucje państwowe były wciąż narzędziami zaborców. Pojęcia te zachowały się
najdłużej na wsi. "W 1933, chcąc obejrzeć miejsce dawnej przeprawy na Wiśle naprzeciw Starego
Otwocka, wybrałem się tam pieszo lewym brzegiem rzeki. Za Skolimowem wszedłem w kraj pozbawiony
dróg i rzadko tylko odwiedzany przez mieszkańców bliskiej stolicy. Zmuszony do częstego pytania o
drogę, byłem zdumiony życzliwością miejscowych chłopów. Każdy miał mi coś uprzejmego do
powiedzenia. Dopiero dwaj młodzi chłopcy zdradzili tajemnicę tych pięknych obyczajów:
— Jeżeli pan pyta o przeprawę, jest jasne, że ucieka pan przed policją i chce przejść do innego powiatu.
Wygląda pan raczej na politycznego, ale kto to może wiedzieć? Może zabił pan ojca i matkę? Ale o to nikt
pana nie będzie tu pytał. U nas jest tak: jeżeli kto ucieka przed policją, wszystko jedno z jakiego powodu,
nikt go nie wyda i każdy mu pomoże się ukryć.
Nie wiem, czy policja polska zasłużyła na zaufanie ludności, ale nie o to chodzi. Faktem jest, że go nie
posiadała, i że brak zaufania dzieliła z urzędem skarbowym i wielu innymi instytucjami. Wódz mógł
porwać za sobą ludność do obrony kraju, ale przełamać jej nieufność, dać obywatelom złudzenie, że są
współgospo-darzami swego państwa, mogły tylko instytuq'e republikańskie i samorządowe.
Przeświadczenie to znalazło swój wyraz w taktyce sejmu. Bernard Singer wielokrotnie, i nie bez ironii,
mówi o kompromi-sowości sejmu, o jego ustępliwości wobec Piłsudskiego i niechęci do ostrzejszych
konfliktów. O taktyce tej miałem nieraz sposobność rozmawiać z przedstawicielami Centrolewu, zwłaszcza
z Mieczysławem Niedziałkowskim, którego nikt dziś nie będzie pomawiał o brak odwagi i decyzji.
Unikanie konfliktów podyktowane było wa 8?> jaką przywódcy Centrolewu przywiązywali do instytucji re-
publikańskich. Przy braku tradycji politycznych i obojętności ludności instytucje te mogły być zniszczone
w jednej chwili, odbudowa ich wymagałaby pracy pokoleń. Przywódcy sejmu czuli się za nie
odpowiedzialni i nie chcieli wystawiać ich na ryzyko. Sądzili,
że za cenę ustępstw potrafią przenieść je nietknięte przez lata krytyczne.
W latach poprzednich miałem sposobność zapoznania się z większą częścią parlamentów naszego
kontynentu, zaczynając od Montecitorio sprzed zamachu Mussoliniego. Nieraz byłem świadkiem bardzo
żywych debatów. Według moich wspomnień żaden z tych parlamentów nie okazał w chwilach krytycznych
zimnej krwi i poczucia odpowiedzialności, jakie widziałem w sejmie polskim w latach 1926-1929.
Sejm dowiedział się jednak wkrótce, że taktyka ustępstw nie była rzeczą łatwą z graczem tak ostrym jak
Piłsudski. Dowodu na to dostarczyła wzmiankowana już sprawa ośmiu milionów. W normalnym porządku
rzeczy sejm mógł żądać wniesienia na tę sumę dodatkowej ustawy skarbowej, odmówić uchwalenia
nowego budżetu dopóki ustawa taka nie zostanie zgłoszona, wreszcie uchwalić votum nieufności rządowi
odmawiającemu wyliczenia się z sum budżetowych. Każda z tych decyzji prowadziłaby do natych-
miastowego konfliktu. Dla uniknięcia go, lub przynajmniej odroczenia, sejm wybrał inną drogę. Wniósł
812751675.003.png
mianowicie skargę przeciw Czechowiczowi do Trybunału Stanu, który, nie będąc związany terminami,
mógł ją rozważać przez długie lata lub nawet znaleźć drogę do kompromisu. Trybunał nie spełnił tych
nadziei. Wydał wyrok nie załatwiający niczego, nie negujący konieczności złożenia przez rząd dodatkowej
ustawy skarbowej, lecz nie znajdujący winy ministra dopóki ustawa nie została złożona i odrzucona przez
sejm. Sprawa wróciła więc do sejmu, jeszcze bardziej drażliwa i zaogniona.
W tej sytuacji sejm okazał się skłonny do ustępstwa skrajnego, a mianowicie do zadowolenia się w tej
drażliwej dla obu stron sprawie rodzajem biernego prawa wglądu w postaci milczącego przyjęcia do
wiadomości sprawozdania Najwyższej Izby Kontroli, stwierdzającego wydatkowanie ośmiu milionów
złotych poza budżetem. NIK była wówczas organem sejmu, sprawozdanie jej było wydrukowane i miało
być wręczone posłom przed końcem sesji budżetowej.
Gdy nadszedł umówiony dzień, prezes Izby Kontroli, profesor na wydziale prawnym Uniwersytetu
Jagiellońskiego, przyniósł do sejmu wiadomość, że — dla względów, których wszyscy od razu się
domyślili — nie będzie mógł złożyć sprawozdania. Widziałem go w chwilę potem na korytarzu sejmowym.
Stał „jak Akteon blady", zmieszany, nie wiedząc co z sobą zrobić pod pytającymi spo-rzeniami posłów.
Kto widział takie sceny, czyta potem z większym zrozumieniem rzeczy historię Juliusza Cezara i obu
Napoleonów.
10
Stało się jasne, że Piłsudski nie dążył do kompromisu, lecz do kapitulacji sejmu. Żądał odeń ni mniej ni
więcej tylko zrzeczenia się najistotniejszych uprawnień, będących racją bytu parlamentu.
Nieprzejednana postawa Piłsudskiego była zjawiskiem złożonym, posiadającym kilka aspektów. Wynikała
przede wszystkim z samego założenia władzy, opartej na autorytecie jednego człowieka, który nie mógł
tolerować obok siebie innego autorytetu, opartego na zdaniu większości. Nie tłumaczy to jednak
wszystkiego. Sejm zgodził się czasowo na rolę instytucji legalizującej decyzje Piłsudskiego. Skąd więc
jego wrogość i nietolerancja? Przyczyn jej szukać należy być może w rewolucyjnej przeszłości
Piłsudsfciego. Rewolucje i powstania nie mogą się obyć bez wodzów i były zawsze głównym źródłem
cezaryzmu. W pojęciach rewolucjonistów XIX wieku autorytet wodzów miał jednak swój kres, był zjawi-
skiem tymczasowym, ważnym do chwili zebrania się zgromadzenia konstytucyjnego. Zwołanie
konstytuanty było ostatecznym celem działalności rewolucyjnej, końcem czasów jak sąd ostateczny lub
wielki strajk generalny, mający dać początek społeczeństwu bez-klasowemu. Był to wielki mit, którego być
może nikt sobie konkretnie nie wyobrażał. Piłsudski przeżył jego spełnienie się i zamiast mitycznego sejmu
konstytucyjnego, którego samo zwołanie miało być rozstrzygnięciem wszystkich zagadnień, zobaczył
przed sobą zgromadzenie ludzi żywych, z ich ludzkimi przywarami, walczących, często niedołężnie, z
piętrzącymi się trudnościami. W porównaniu z na pół oderwanym, romantycznym ideałem paru pokoleń
rewolucjonistów, obraz ten mógł mieć w sobie coś gorszącego, być może nawet bluźnierczego. Przeżycia
te zdają się być jednym ze źródeł odrazy, niecierpliwości i zarazem nieporadności Piłsudskiego wobec
sejmu.
Takie były główne dane i założenia sytuacji, której dalszy rozwój opisuje kronika Bernarda Singera.
Czy taktyka ugodowa sejmu była błędną, jak by się mogło wydawać z jej wyników? Patrząc dziś z
oddalenia, mamy więcej danych do jej bezstronnej oceny. Fala cezaryzmu zmyła kolejno wszystkie prawie
parlamenty naszego kontynentu. Taktyka ich była rozmaita. Jedne broniły się rozpaczliwie, inne
kapitulowały bez słów, inne wreszcie wychodziły same na poszukiwanie wodzów, aby złożyć na ich ręce
pełnomocnictwa otrzymane od wyborców. Wszystkie metody okazały się równie zawodne.
Taktyka sejmu zdawała się zrazu mieć pewne szansę. Historia arcana dwudziestolecia zanotuje zapewne
fakt, że nawet w łonie Bezpartyjnego Bloku, mającego odgrywać w sejmie rolę konia trojańskiego lub, jak
się dziś mówi, piątej kolumny, byli też zwolennicy legalności i parlamentaryzmu. Taktyka ugodowa
Centro-
11
lewu przekonała ich, że kompromis z sejmem jest możliwy i że do dalszej wojny nie ma powodu. Liczba
ich wzrastała i w pewnej chwili w łonie Bloku znalazła się większość, gotowa następnego dnia złożyć
Sławka z przewodnictwa klubu i wybrać na jego miejsce ogólnie szanowanego profesora konserwatywnych
poglądów. W przeddzień tej operacji pobożni spiskowcy zgłosili się do prof. Bar-tla, wówczas prezesa
Rady Ministrów, aby zawiadomić go o swych planach i porozumieć się z nim co do dalszej taktyki. Szef
rządu nie bez trudu zdołał odwieść posłów od ich zamiaru.
Z książki Singera dowiadujemy się, że wspomnienie sejmu broniącego swych praw ścigało jeszcze przez
dłuższy czas późniejsze sejmy posłuszne. Okrojone w swych prawach, wybierane nie tyle przez obywateli
co przez administrację, sejmy te trawione były przez kompleks niższości. Sam nawet twórca nowej konsty-
tucji, Stanisław Car, gdy został marszałkiem sejmu, nie mógł się pogodzić z praktyką udzielania rządowi
812751675.004.png
pełnomocnictw in blanco.
Jedna z kronik sejmowych Bernarda Singera nosi tytuł „Smutne opowiadanie". Słowa te mogłyby służyć za
ogólny tytuł całej drugiej połowy książki. Stojący na ruinach sejmu kronikarz opisuje widoczne z jego
punktu obserwacyjnego obniżanie się poziomu obyczajów politycznych, upadek prasy, dezorientację opinii
i wynikłe stąd próby naśladowania wzorów hitlerowskich.
Klęska i degradacja sejmu przyczyniły się bez wątpienia do tego posępnego procesu, ale nie były jego
jedyną przyczyną. Wkrótce potem bowiem wystąpiły pierwsze objawy klęski systemu opartego na
autorytecie wodza.
Słabość pozycji sejmu w walce z Piłsudskim wynikała w znacznej mierze z listy spraw nie załatwionych
przez rządy parlamentarne. Rządy te położyły wielkie zasługi w odbudowie kraju zniszczonego przez
wojnę, w scaleniu dawnych zaborów i względnym uporządkowaniu spraw gospodarczych, mniej
szczęśliwą rękę miały natomiast w sprawach politycznych.
Wciągnięcie do życia politycznego ludności polskiej kraju posuwało się powoli i nastręczało trudności,
wynikające w znacznej mierze z braku samorządu, tej najlepszej szkoły demokracji. Nierównie trudniejszą
sprawą było włączenie do życia politycznego mniejszości narodowych. Ile ich było? Statystyka polska nie
mogła się ich doliczyć. O ich potencjalnej sile politycznej daje pojęcie statystyka wyborów 1922, podczas
których mniejszości posiadały wspólną listę. W wyborach tych na listy polskie głosowało tylko 62%
wyborców. Brak jakiegokolwiek modus vivendi z mniejszościami kresów wschodnich hamował próby
wprowadzenia samorządu. W rezultacie ludność tych kresów nie korzystała nawet z tych uprawnień, jakie
w czasach carskich dawało jej ziem-
12
stwo. Zaniedbanie i ubóstwo kresów stwarzało liczną grupę ludności gospodarczo biernej, ciążącej na
rozwoju gospodarczym reszty kraju. Opanowanie tej sytuacji wymagało zawarcia z mniejszościami
paktów, przyznających im pewien udział w życiu gospodarczym i politycznym kraju. Nawet program
polonizacji i asymilacji mniejszości nie dawał się przeprowadzić przy pomocy dra-gonad i represji, o czym
Polacy z własnego doświadczenia mogli najlepiej wiedzieć. Ówczesne pojęcia o państwie narodowym nie
dostarczały do tych spraw żadnego klucza. Nie pozostawało więc nic innego jak liczyć na geniusz
polityczny wodza. W obliczu podobnych trudności senat rzymski zaufał geniuszowi Sulli, wyposażając go
w pełnomocnictwa dyktatorialne.
Zaniedbanie tych spraw przez rządy parlamentarne sprawiło, że skromne resztki kredytu, jakie pozostawiła
po sobie Rzplita Jagiellońska, przypadły w udziale nie sejmowi lecz Piłsudskiemu. Wiązały się z nim
różne, nie tylko polskie, nadzieje. W 1927, np. posłyszałem w Paryżu od starego działacza żydowskiego z
Petersburga, że i tam liczono na Piłsudskiego. Już wówczas obawiano się w Rosji nowej fali
antysemityzmu i przypuszczano, że w razie prześladowań Żydzi będą szukali tymczasowego azylu w
Polsce. Zdaniem mego rozmówcy tylko Piłsudski mógł opanować mogące powstać stąd w Polsce
trudności. Jesienią 1920, po podpisaniu rozejmu z rządem sowieckim, spotkałem Czerwiakowa, prezesa
rewkomu mińskiego i późniejszego prezydenta Republiki Białoruskiej, zmarłego śmiercią samobójczą w
1936.
— Straszny jest los kraju — mówił Czerwiakow — podzielonego na dwie rzęści pilnie strzeżoną granicą.
Ale i ta sytuacja rokuje 1 pewne nadzieje, bo Moskwa nie będzie nam mogła odmówić swobód, jakie Polacy
przyznają nam na swoim skrawku Białorusi.
Nadzieje związane z autorytetem i nieograniczoną swobodą działania wodza zaczęły się kruszyć w
niedługim czasie po klęsce sejmu. Zdumiewająca jest łatwość, z jaką wodzowie, w odróżnieniu od
zwykłych śmiertelników, wchodzą na drogi, z których nie ma odwrotu. Zmusza to ich potem do skupiania
uwagi na środkach utrzymania się przy władzy, której w trybie pokojowym już zrzec się nie mogą.
W dziedzinie spraw narodowościowych pacyfikacja Galicji była takim krokiem niepowrotnym,
przesądzającym o losach kresów wschodnich. Wpływy polskie nie przestały się tam odtąd cofać, aby
ograniczyć się wreszcie, zwłaszcza w zasięgu działania wszechwładnego Korpusu Ochrony Pogranicza, do
czystej okupacji wojskowej. Było jasne, że kresy wschodnie odpadną od Polski przy pierwszym wstrząsie.
W ostatnich latach przedwojennych żegnałem się z nimi kilkakrotnie, myśląc za każdym razem, że widzę je
13
po raz ostatni. Pacyfikacja Galicji była oczywistym dowodem, że na nieunikniony już odtąd proces
odpadania kresów wschodnich wódz nie ma również żadnej recepty.
Drugim krokiem niepowrotnym było uwięzienie posłów w Brześciu. Motywy jego nie są jasne, bo nastąpił
już po faktycznym zwycięstwie nad sejmem. Skutki jego natomiast były nieobliczalne. W braku jawnej
opozycji sekretna dezaprobata wodza zaczęła zataczać niewidzialne kręgi, trawiąc nawet jego własne
812751675.005.png
szeregi. Nieufność i podejrzliwość wodza, nieodstępne towarzyszki rządów personalnych, rozciągnęły się
nawet na mianowane przezeń rządy, zmieniane wciąż jak gdyby w obawie, że mogą stworzyć jakiś
konkurencyjny ośrodek władzy. Aprobata Brześcia stała się warunkiem, wymaganym od kandydatów na
stanowisko ministra. W dobieranych według tego kryterium gabinetach więcej było ministrów oddanych
niż kompetentnych. Lista spraw niezałatwionych przedłużała się w nieskończoność
W braku wolności dyskusji i prasy wiadomości o niepowodzeniach rządów przenikały powoli do
świadomości obywateli, szerząc zniechęcenie i demoralizacje. Kronika Bernarda Singera jest
niezrównanym przewodnikiem po wszystkich stopniach i odcieniach degradacji ówczesnego życia
politycznego.
Sprawozdania sejmowe Singera odbiegają od klasycznych wzorów kroniki parlamentarnej. Na Zachodzie
jest to przeważnie rodzaj lekki. W kuluarach parlamentu dziennikarz zbiera codzienne żniwo barwnych
anegdot, dowcipów, komentarzy protagonistów, pogłosek i plotek. Materiał ten, ujęty w krótkie paragrafy,
znajdujemy w kronikach parlamentarnych francuskich. Skrępowany przez cenzurę, Singer mógł zeń tylko
bardzo oględnie korzystać. Dzięki temu jego kroniki, nie rozpraszając się wśród efemerycznych szcze-
gółów, oddają lepiej główny nurt obserwowanych procesów.
Cenzura jest też szkołą pisania. "W rękach wychowanego w niej dziennikarza niedopowiedzenie staje się
bronią niebezpieczną. Singer zresztą nie wyzywał cenzury, wymykał się raczej z jej rąk. Być może dlatego,
że jego pismo było przeznaczone przede wszystkim dla czytelników żydowskich, przed którymi skądinąd
trudno już było coś ukryć, pozwalano mu pisać trochę więcej niż innym.
Dla czytelników obecnych skreślenia dokonane przez cenzurę są rodzajem urzędowego zaświadczenia, że
pozostały po tej operacji tekst Singera nie jest pamfletem lub karykaturą, lecz portretem, do którego sejmy i
rządy pozowały same, bez zastrzeżeń.
Nie wiem, czy jeszcze komuś udało się wytrwać tak długo na stanowisku sprawozdawcy sejmowego.
Pogodne usposobienie broniło Singera od grożącej na tym posterunku goryczy i mizan-tropii. Gdy to nie
wystarczało, uciekał się do lekkiej ironii. Styl
14
jego jest równy, utrzymany w tonie majorowym. Zważywszy naturę omawianych spraw, na szczególną
uwagę zasługuje mistrzowsko utrzymana równowaga świateł i cieni. i j • i. Nie zawsze mogąc pisać o
sprawach, pisze często o ludziach. W kronikach jego znajdujemy kilkanaście sylwetek wybitnych oso-
bistości tego okresu. Przeważnie trafne, portrety te zdradzają pe-wie ujmujący rys autora. Nie sądząc ich i
nie broniąc, Singer patrzy życzliwie na mijające postacie. Jest rad, gdy może o nich powiedzieć coś
dobrego. Ilekroć np. wymienia nazwisko Stanisława Cara notuje zawsze z przyjemnością, że b. minister
Sprawiedliwości utracił swą tekę nie mogąc się zdobyć na aprobatę Brześcia. Rys ten zbliża czytelnika do
autora i budzi zaufanie do jego sądu i informacji.
Paweł HOSTOWIEC
15
PRZEDMOWA
Klub sprawozdawców parlamentarnych byl moim punktem obserwacyjnym od daty powstania sejmu
polskiego tzn. od r. 1919. Założycielem tego klubu byl Władysław Bazylewski, sprawozdawca
dziennikarski w parlamencie wiedeńskim. Wywalczył u władz sejmowych lokal, lożę prasową, duży stół
w bufecie sejmowym, dostęp do doskonale zaopatrzonej w książki i pisma biblioteki sejmowej. Z
biegiem czasu wydobył on od ministerstwa komunikacji osiem rocznych bezpłatnych biletów
kolejowych pierwszej klasy. Dziennikarze mieli więc możność zwiedzania kraju, zebrań i zgromadzeń
publicznych po wsiach i miasteczkach.
Do lokalu klubu sprawozdawców parlamentarnych zgłaszali się desygnowani premierzy, ministrowie,
prezesi klubów. Tu targowali się posłowie o rozmiary swoich przemówień w gazecie.
Stół dziennikarski w bufecie skupiał wybitniejszych posłów, dygnitarzy. Była to kuźnia wiadomości i
plotek. Klub był wzywany na konferencje prasowe w ministerstwach i urzędach. Nie było walk
partyjnych w lokalu klubu. Zdawało się, że członkowie jego zostawiają w szatni wraz z płaszczem swe
przekonania polityczne. Żydzi, Ukraińcy, Niemcy, korzystali z równych praw.
Diariusz sejmowy był zimmunizowany. Punkt obserwacyjny ^ był dobry. Klub był uprzywilejowany. A
mimo to nie było całkowitej wolności prasy. Stąd też wiele niedociągnięć w obserwacjach
drukowanych. Od pierwszego dnia wypadało przemycać myśli lub rzeczy widziane, a szmugiel stawał
się z roku na rok coraz trudniejszy.
Obowiązywał artykuł 129 carskiego kodeksu karnego w Kongresówce. Groził on więzieniem za
„rozpowszechnianie fałszywych wiadomości, za podniecanie jednej części ludności przeciwko
812751675.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin