Prośba ufonauty o wodę.txt

(13 KB) Pobierz
Juan Jose Benite

Pro�ba ufonauty o wod�

"UFO" nr 31 (3/1997), s. 38-48

W trakcie swoich wypraw badawczych w maju 1977 roku pozna�em pewnego in�yniera, kt�ry opowiedzia� mi o przygodzie, kt�ra przytrafi�a mu si� w roku 1951 w Republice Po�udniowej Afryki niedaleko Kapsztadu. Pocz�tkowo nie chcia� mi o tym m�wi�, ale po moich usilnych namowach zgodzi� si�. W obecno�ci kilku �wiadk�w przys�uchuj�cych si� naszej rozmowie, kt�r� nagrywa�em na magnetofonie, musia�em da� mu s�owo honoru, �e nie ujawni� jego nazwiska. W zwi�zku z tym nazw� go tu inicja�ami "HM".

Cz�owiek ten jest brytyjczykiem i czasie naszej rozmowy by� zatrudniony na terenie Hiszpanii w ramach pewnego wa�nego przedsi�wzi�cia technicznego w stolicy jednej z prowincji.

Przez ostatnie dwadzie�cia lat pracowa� jako specjalista od oprzyrz�dowania. Jedn� z jego specjalno�ci by�o projektowanie i wykonawstwo automatycznych pilot�w dla lotnictwa. Obecnie, jak ju� wspomnia�em, pracuje w jednej z hiszpa�skich firm zajmuj�cych si� rozwojem wysoko zaawansowanych technologii.

Oto, co powiedzia� o tamtym zdarzeniu:

HM: Pracowa�em wtedy dla firmy Contactor nale��cej do British Rheostatie Company. Razem z �on� mieszkali�my w niewielkim mie�cie Paarl po�o�onym niedaleko Kapsztadu. Chyba jakie� 30 kilometr�w, o ile si� nie myl�. By�o to chyba wiosn� 1951 roku. Moja �ona je�dzi�a w�wczas u�ywanym ma�ym francuskim samochodem, bardzo przydatnym do jazdy po Kapsztadzie. �eby si� zbytnio nie rozwodzi�, przejd� od razu do rzeczy. Kt�rego� dnia, po kilku dniach nieu�ywania go, stwierdzili�my, �e jego akumulator jest roz�adowany. Jeszcze tego samego wieczoru gdzie� mi�dzy dziewi�tnast� a dwudziest� trzeci� gruntownie przejrza�em go. By�o ju� ciemno, kiedy doprowadzi�em go do jako takiego stanu. Zrobi�em troch� porz�dku i poszed�em umy� r�ce zamierzaj�c do�adowa� akumulator innym razem. W chwil� potem zmieni�em jednak zamiar. W pobli�u naszego domu znajdowa�o si� do�� strome zbocze. Postanowi�em zjecha� nim samochodem w d� i w ten spos�b uruchomi� go, a potem poje�dzi� troch� po okolicy, aby pod�adowa� akumulator. I tak zrobi�em. Wsiad�em do samochodu i pojecha�em w kierunku g�ry "Draakensteen" po�o�onej w odleg�o�ci od dziesi�ciu do dwunastu kilometr�w od miejsca, z kt�rego wyruszy�em. M�j pomys� by� bardzo prosty: dojecha� do niewielkiego p�askowy�u po�o�onego blisko szczytu g�ry, a nast�pnie wr�ci� do domu. Przeja�d�ka t� tras� by�a w zupe�no�ci wystarczaj�ca do na�adowania akumulatora. Oko�o dwudziestej trzeciej pi�tna�cie by�em ju� na g�rze. Ruch na drodze by� w tym czasie prawie zerowy. Miejsce, w kt�rym si� teraz znajdowa�em, by�o po�o�one na wysoko�ci oko�o trzystu metr�w nad poziomem morza i mia�o kszta�t p�askowy�u, kt�ry z jednej strony ograniczony by� stromym, urwistym zboczem g�ry. Noc by�a ksi�ycowa i pami�tam, jak ogromny cie� g�ry pokrywa� du�� cz�� p�askowy�u. Jego zacieniona cz�� silnie kontrastowa�a z o�wietlon�. W�a�nie ruszy�em w drog� powrotn�, kiedy zobaczy�em machaj�cego do mnie r�k� cz�owieka. Pokazywa� mi, abym podjecha� do niego, co te� zrobi�em...

JJB: Sk�d si� tam wzi��?

HM: Wyszed� z zacienionej cz�ci p�askowy�u, a dok�adniej spod samego podn�a urwiska g�ry. Zatrzyma�em samoch�d i zapyta�em go, co si� sta�o. Podszed� do samochodu i zapyta�: "Czy ma pan wod�?" Odpowiedzia�em, �e nie mam, z wyj�tkiem tej, kt�ra jest w ch�odnicy. Us�yszawszy moje s�owa, spojrza� na mnie zaniepokojony i doda�: "Wie pan, potrzebujemy wody". Widz�c po jego twarzy, jak bardzo jej potrzebowa�, zaproponowa�em mu podwiezienie go do pobliskiego potoku, kt�ry przecina� nieco poni�ej drog�. S�ysz�c to, zapyta� mnie: "Jak daleko jest ten potok?" Odpar�em, �e niedaleko, jakie� p� kilometra, i �e jest to g�rski potok. Doda�em, �e woda w nim jest bardzo dobra, poniewa� sp�ywa prosto g�ry, kt�ra wznosi si� nad nami. Ten argument chyba go ostatecznie przekona�.

JJB: W jakim j�zyku m�wi� do pana ten cz�owiek?

HM: Po angielsku, ale z dziwnym akcentem.

JJB: Jakiego rodzaju?

HM: Nie bardzo potrafi� go okre�li�. Jak pan wie w Republice Po�udniowej Afryki mieszka wiele narodowo�ci: Afrykanerzy, Niemcy, Holendrzy, Francuzi, Malajowie, Chi�czycy, Hindusi i wiele innych. Wszyscy oni z wyj�tkiem Anglik�w i rdzennej ludno�ci afryka�skiej m�wi� po angielsku z r�nym akcentem w zale�no�ci od swojego rodzimego j�zyka. Akcent tego cz�owieka by� dziwny, ale inaczej ni� tamte. Tak wi�c zaprosi�em go do samochodu. Wsiad� i ruszyli�my w kierunku potoku.

JJB: O czym rozmawiali�cie w czasie jazdy?

HM: Praktycznie o niczym. Zapyta�em go, czy ma jaki� pojemnik na wod�. Odpowiedzia�, �e nie. "W porz�dku" - powiedzia�em ? "ja mam ba�k� na olej, kt�ra mo�e si� nada�". Jego odpowied� by�a kr�tka: "B�dzie dobra". Przybyli�my nad potok i razem wyp�ukali�my, a nast�pnie nape�nili�my j� wod�. Potem wr�cili�my samochodem w miejsce, gdzie spotka�em tego cz�owieka. Zatrzyma�em si� w pewnej odleg�o�ci od podn�a g�ry i w�wczas nieznajomy wskaza� w kierunku zacienionej strefy, m�wi�c: "Tam, prosz�, tam!" Chcia�, abym podjecha� bli�ej podn�a g�ry. Kiedy wjechali�my w cie� i moje oczy przywyk�y do wi�kszej ciemno�ci, dostrzeg�em przed sob� dziwny obiekt.

JJB: Sta� z dala od drogi?

HM: Tak, mniej wi�cej sto metr�w od niej, wewn�trz cienia rzucanego przez g�r�.

JJB: Jak wygl�da� ten obiekt i jaka by�a jego �rednica?

HM: By� do�� du�y. Mia� �rednic� od dziesi�ciu do pi�tnastu metr�w. Nie by� zbyt wysoki. My�l�, �e od ziemi do g�rnego wierzcho�ka mia� ze cztery metry. W dolnej cz�ci wida� by�o o�wietlony otw�r i stopnie, kt�re jak si� w chwil� potem przekona�em, prowadzi�y do jego wn�trza. Widz�c to, stan��em jak os�upia�y.

JJB: Wszed� pan do niego, do �rodka?

HM: Tak, ten cz�owiek zaprosi� mnie do niego.

JJB: Jak pan zareagowa� na to zaproszenie?

HM: C�, nie b�d� ukrywa�, �e ba�em si�. Nic nie odpowiedzia�em. Zachowa�em si� jak osoba okazuj�ca nieufno��. Cz�owiek ten jednak nalega�, zapraszaj�c mnie przyjaznym gestem. W ko�cu z�ama�em si� i wszed�em do �rodka id�c przed nim.

JJB: I co pan tam zobaczy�?

HM: Wn�trze obiektu by�o okr�g�e i przebywali w nim czterej inni m�czy�ni. Jeden z nich le�a� wyprostowany. Nieznajomy wyja�ni� mi, �e mieli ma�y wypadek i ten le��cy dozna� poparze�. Powiedzia�em, �e chcia�bym mu si� przyjrze�, ale nieznajomy nie zgodzi� si� i powiedzia� mi, �e mam si� nie rusza� z tego miejsca, w kt�rym sta�em. Zrobi�em, jak mi kaza�, i sta�em nieruchomo obok wej�cia.

JJB: Jak wygl�da�o wn�trze tego obiektu?

HM: By�o okr�g�e i dooko�a niego bieg�y prostok�tne bulaje, pod nimi za� znajdowa�o si� co� w rodzaju �awy.

JJB: Jak wysokie by�o to pomieszczenie?

HM: Wystarczaj�co wysokie, aby mo�na by�o porusza� si� w nim w wyprostowanej pozycji. Wszyscy ci ludzie byli ni�si ode mnie. Mieli od metra i pi��dziesi�ciu do metra i sze��dziesi�ciu centymetr�w wzrostu. Sufit zaczyna� si� mniej wi�cej od g�rnej kraw�dzi bulaj�w i wznosi� si� w g�r� niczym kopu�a. W �rodku pomieszczenia znajdowa�o si� kilka d�wigni podobnych do tych, za pomoc� kt�rych przestawia si� tory kolejowe. Wystawa�y z niewielkiej kwadratowej powierzchni i mia�y oko�o metra d�ugo�ci. W g�rnej cz�ci zako�czone by�y czym� w rodzaju "widelca" przypominaj�cego wygl�dem zako�czenia d�wigni r�cznych hamulc�w w starych samochodach.

JJB: Ile ich tam by�o?

HM: Dok�adnie nie wiem. By� mo�e osiem w dw�ch rz�dach. Jedyne, co mog� powiedzie�, to to, �e wszystkie one wychodzi�y z wn�trza obiektu. Widzia�em wyra�nie prostok�tne szczeliny, w kt�rych tkwi�y. Po drugiej stronie pomieszczenia znajdowa�o si� co� w rodzaju sto�u. Ale to nie by� st�... Wygl�dem przypomina� pulpit sterowniczy, z tym �e nie by�o na nim �adnych przyrz�d�w. Tego typu rzeczami zajmuj� si� zawodowo, wi�c mo�e by� pan pewny, �e przyjrza�em mu si� uwa�nie. Inn� rzecz�, kt�ra zwr�ci�a moj� uwag�, by�o o�wietlenie.

JJB: Dlaczego?

HM: Poniewa� nigdzie nie by�o wida� jego �r�d�a. Wygl�da�o, jakby emanowa�o ze �cian, sufitu, dos�ownie zewsz�d.

JJB: Jakiego by�o koloru?

HM: Bardzo bia�e.

JJB: Co robi�a za�oga?

HM: Ten, kt�ry mi towarzyszy�, postawi� ba�k� obok pozosta�ych czterech i podszed� do mnie.

JJB: Czy rozmawiali ze sob�?

HM: Nie s�dz�. Co wi�cej, kiedy wszed�em do �rodka, �aden z pozosta�ych czterech nawet na mnie nie spojrza�. Byli zaj�ci udzielaniem pomocy poparzonemu, kt�ry jak ju� powiedzia�em, le�a� na �awie biegn�cej przez ca�e pomieszczenie wzd�u� jego obwodu. Kiedy nieznajomy stan�� obok mnie, zapyta�em go, czy nie potrzebuj� lekarza. Odrzek�, �e nie, po czym zapyta� mnie dla odmiany, czy jest co�, czego chcia�bym si� dowiedzie�. "Oczywi�cie" - odpar�em.

JJB: I o co pan go zapyta�?

HM: Powiedzia�em, �e b�d�c in�ynierem specjalizuj�cym si� w konstrukcji oprzyrz�dowania, jestem zdziwiony nie widz�c u nich �adnego pulpitu sterowniczego ani przyrz�d�w nawigacyjnych. Zapyta�em go, na jakiej zasadzie porusza si� ich pojazd. "Gdzie s� silniki?" - zapyta�em. "Nie mamy �adnych silnik�w" - odpar�. S�ysz�c to, zapyta�em: "Zatem w jaki spos�b nim kierujecie?" W odpowiedzi wskaza� na d�wignie i powiedzia�: "Mamy inny system nap�du. Anulujemy dzia�anie grawitacji. W ten spos�b w�a�nie si� wznosimy".

JJB: Pyta� go pan o jakie� szczeg�y z tym zwi�zane?

HM: Tak, zapyta�em go, jak pokonuj� grawitacj�. Odpowiedzia�, �e u�ywaj� bardzo ci�kiej cieczy, kt�ra kr��y w przewodzie. W ten spos�b tworz� pole magnetyczne... To jest w pewnym sensie zbli�one do tego, co my robimy za pomoc� elektromagnes�w, tyle �e oni zamiast elektryczno�ci u�ywaj� tej cieczy.

HM: Zapyta�em go o ni�. Wyja�ni� mi w�wczas, �e "to jest bardzo ci�ka ciecz". Z miejsca pomy�la�em o rt�ci... W mi�dzyczasie kontynuowa� swoje wyja�nienia. W jaki� spos�b by�a ona przemieszczana z pr�dko�ci� zbli�on� do pr�dko�ci �wiat�a. A tym samym do pr�dko�ci rozchodzenia si� impulsu elektrycznego. Odrzek�em: "Ale to przecie� jest niemo�liwe do uzyskania wewn�trz przewodu". "Jest" - odpar�. ? "To proste. Kiedy ta...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin