Philip K. Dick WYZNANIA ŁGARZA (Confessions of a Crap Artist) Przełożył Tomasz Jabłoński Rozdział pierwszy Jestem zrobiony z wody. Nie zorientowalibycie się, ponieważ mam tę wodę w rodku. Moi znajomi też sš z wody. Wszyscy. Nasz problem polega na tym, że musimy poruszać się tak, żeby nie wsišknšć w ziemię, a jednoczenie zarabiać na życie. Właciwie jest jeszcze jeden, większy kłopot. Czujemy się obco, gdziekolwiek bymy się znaleli. Dlaczego tak jest? Odpowied brzmi: z powodu drugiej wojny wiatowej. Druga wojna wiatowa zaczęła się 7 grudnia 1941 roku. Miałem wtedy szesnacie lat i chodziłem do szkoły redniej w Seville. Kiedy usłyszałem w radiu wiadomoć o wybuchu wojny, zdałem sobie sprawę, że wezmę w niej udział i że nasz prezydent ma wreszcie okazję dokopać Japońcom i Niemcom, co będzie wymagało naszego wspólnego wysiłku, ramię przy ramieniu. To radio sam zbudowałem. Od dawna budowałem pięciolampowe superheterodyny. W moim pokoju było pełno słuchawek, cewek, kondensatorów i innego sprzętu technicznego. Wiadomoć w radiu przerwała reklamę chleba, która brzmiała tak: Homer! Kup raz bochenek gospodarskiego! Nienawidziłem tej reklamy i rzuciłem się, żeby przełšczyć radio na innš częstotliwoć, kiedy nagle kobiecy głos umilkł. Zauważyłem to, oczywicie. Nie musiałem się wiele zastanawiać, żeby sobie uwiadomić, że co się dzieje. Moje znaczki z niemieckich kolonii - te, które przedstawiały Hohenzollerna, jacht kajzera - leżały rozłożone niedaleko plamy słonecznego wiatła i musiałem powkładać je do klasera, zanim co im się przytrafi. Stałem jednak na rodku pokoju i nie robiłem absolutnie nic, tylko oddychałem, no i naturalnie utrzymywałem inne normalne procesy życiowe. Podtrzymywałem biologicznš stronę istnienia, a mój umysł skoncentrował się na radiu. Siostra, matka i ojciec wyszli oczywicie na całe popołudnie, nie było więc komu powiedzieć, co się stało. To doprowadziło mnie do wciekłoci. Kiedy usłyszałem, że samoloty tych żółtków zrzuciły na nas bomby, zaczšłem biegać w kółko, zastanawiajšc się, do kogo by tu zadzwonić. W końcu zbiegłem do living roomu i wykręciłem numer Hermanna Haucka, mojego szkolnego kolegi, z którym siedziałem w jednej ławce na kursie fizyki. Powiedziałem mu, co się stało, a on zaraz przyjechał na rowerze. Siedzielimy, czekajšc na kolejne wiadomoci, i omawialimy sytuację. W czasie tej dyskusji zapalilimy po camelu. - To oznacza, że Włochy i Niemcy też od razu się wtršcš - powiedziałem. - To oznacza wojnę ze wszystkimi państwami Osi, nie tylko z Japońcami. Oczywicie będziemy musieli najpierw załatwić Japońców, a potem zajšć się Europš. - Jestem bardzo zadowolony, że mamy wreszcie okazję dołożyć Japońcom - owiadczył Hauck. Co do tego obaj bylimy zgodni. - Najchętniej od razu bym zaczšł - dodał. Przechadzalimy się po pokoju, palšc papierosy i wsłuchujšc się w komunikaty. - Żółte gnojki - powiedział Hermann. - Wiesz, że oni nie majš własnej kultury? Całš swojš cywilizację, wszystko ukradli Chińczykom. Właciwie to oni bardziej niż inni pochodzš od małpy. Właciwie to nie sš ludzie. Nie będziemy walczyć z prawdziwymi ludmi. - To prawda - zgodziłem się z nim. Wszystko to działo się oczywicie w 1941 roku, a wtedy nikt nie kwestionował podobnie nienaukowych twierdzeń. Dzisiaj wiemy już, że Chińczycy też nie majš żadnej kultury, przeszli na stronę Czerwonych jak kupa mrówek, którymi w gruncie rzeczy sš. To dla nich naturalna egzystencja. Tak czy inaczej, nie ma to specjalnego znaczenia, bo kłopoty z Chińczykami były nam pisane. Pewnego dnia będziemy musieli ich załatwić, tak jak załatwilimy Japońców. I zrobimy to, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila. Niedługo po siódmym grudnia władze wojskowe wywiesiły na słupach telefonicznych obwieszczenia, które nakazywały Japońcom opucić Kalifornię do takiego a takiego dnia. W Seville, które leży około czterdziestu mil na południe od San Francisco, mielimy paru Japońców, którzy zajmowali się różnymi interesami: jeden z nich hodował kwiaty, inny miał sklep spożywczy - prowadzili mało znaczšce firmy i ciułali cent do centa, żywišc się zwykle miskš ryżu dziennie i zmuszajšc swoje dzieci, żeby wykonywały całš pracę. Żaden biały nie może z nimi konkurować, bo sš gotowi pracować za darmo. W każdym razie teraz musieli się wynosić, obojętnie czy im się to podobało, czy nie. Według mnie, mogło im to wyjć tylko na dobre, ponieważ wielu z nas było mocno wzburzonych ze względu na to, że Japońce mogli dokonywać aktów sabotażu i szpiegować. W szkole paru z nas pogoniło małego Japońca i dokopało mu trochę, żeby zademonstrować nasze uczucia. O ile sobie przypominam, jego ojciec był dentystš. Jedynym Japońcem, którego znałem, był Japoniec mieszkajšcy po drugiej stronie ulicy, agent ubezpieczeniowy. Tak jak oni wszyscy, miał duży ogród wokół domu. Wieczorami i w czasie weekendów pojawiał się ubrany w spodnie koloru khaki, koszulkę i tenisówki, uzbrojony w wšż do podlewania, worek nawozu, grabie i łopatę. Miał w tym ogrodzie dużo różnych japońskich warzyw, których nigdy nie potrafiłem rozpoznać: jakš fasolę, dynie piżmowe, melony, a także normalne buraki, marchew i zwykłe dynie. Przyglšdałem mu się często, jak wyrywa chwasty spomiędzy dyń, i zawsze wtedy mówiłem: Ja Dynia znów poszedł do ogródka. Szuka sobie nowej głowy. Naprawdę wyglšdał jak Kubu Dyniogłowy z tš swojš chudš szyjš i okršgłš głowš. Włosy miał podgolone, jak u studenta collegeu, i zawsze się szczerzył. Miał wielkie zęby, których nie zakrywały wargi. Wizja tego Japońca, który wędruje z gnijšcš głowš w poszukiwaniu nowej, przeladowała mnie w czasie, kiedy usuwano ich z Kalifornii. Wyglšdał tak niezdrowo - głównie dlatego, że był wysoki, chudy i przygarbiony - że zastanawiałem się, co mu może dolegać. Wyglšdało mi to na grulicę. Przez pewien czas bałem się - chodziło to za mnš całymi tygodniami - że kiedy w ogrodzie albo kiedy będzie szedł cieżkš do samochodu, ta szyja mu się złamie, a głowa spadnie pod nogi. Czekałem w strachu, kiedy to się stanie, ale za każdym razem, kiedy go słyszałem, nie mogłem się powstrzymać, żeby nie wyjrzeć. Zawsze go można było usłyszeć, kiedy był w pobliżu, bo stale chrzškał i spluwał. Jego żona była bardzo mała i ładna i też pluła. Wyglšdała prawie jak gwiazda filmowa. Jednak po angielsku, jak twierdziła moja matka, mówiła tak le, że nie było warto się do niej odzywać; potrafiła tylko chichotać. To, że pan Watanaba wyglšda jak Ja Dynia, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, gdybym w dzieciństwie nie czytał ksišżek o krainie Oz. Właciwie cišgle jeszcze miałem parę z nich w pokoju, kiedy wybuchła druga wojna wiatowa. Trzymałem je razem z czasopismami fantastycznonaukowymi, starym mikroskopem, kolekcjš kamieni i modelem układu słonecznego, który zbudowałem na poczštku szkoły redniej na lekcję fizyki. Kiedy powstały pierwsze opowieci o krainie Oz, gdzie koło 1900 roku, wszyscy uważali, że to zupełna fikcja, podobnie jak w ksišżkach Julesa Vernea czy H. G. Wellsa. Teraz jednak zaczynamy rozumieć, że chociaż niektóre postacie, takie jak Ozma, Czarnoksiężnik i Dorotka były produktami wyobrani Bauma, to sam pomysł, że wewnštrz planety może istnieć inna cywilizacja, nie jest aż tak fantastyczny. Ostatnio Richard Shaver przekazał szczegółowy opis cywilizacji, która mieci się w rodku Ziemi, a inni badacze liczš się z możliwociš dokonania podobnych odkryć. Może być też tak, że zaginione kontynenty Mu i Atlantyda okażš się częciš starożytnej kultury, w której istniejšce wewnštrz planety krainy grały ważnš rolę. Dzi, w latach pięćdziesištych, oczy wszystkich skierowane sš w górę, w niebo. Uwagę ludzi zaprzšta życie na innych planetach. A jednak w każdej chwili ziemia może się nam otworzyć pod stopami, a dziwne i tajemnicze istoty wypełznš stamtšd i znajdš się nagle wród nas. Warto się nad tym zastanowić, a tu, w Kalifornii, gdzie zdarzajš się trzęsienia ziemi, sytuacja jest szczególnie napięta. Za każdym razem, kiedy przytrafia się trzęsienie ziemi, zadaję sobie pytanie: Czy tym razem otworzy się szczelina, która ukaże nam podziemny wiat? Czy to już teraz? Czasami w trakcie godzinnej przerwy na lunch dyskutowałem o tym z kumplami z pracy, a nawet z panem Poitym, który jest włacicielem firmy. Przekonałem się, że jeli nawet który z nich zdaje sobie sprawę z istnienia innych inteligentnych istot poza ludmi, to interesuje ich tylko UFO i te istoty, które widujemy na niebie, nawet o tym nie wiedzšc. To jest włanie to, co nazywam nietolerancjš, albo nawet uprzedzeniami, no ale nawet dzisiaj trzeba dużo czasu, żeby naukowe fakty stały się powszechnie znane. Wród większoci naukowców zmiany też zachodzš wolno, więc to my, obznajomiona z naukš częć opinii publicznej, musimy stanowić awangardę. A jednak zauważyłem, że nawet wród nas jest wielu takich, których guzik to obchodzi. Na przykład moja siostra. Od kilku lat ona i jej mšż mieszkajš w północno-zachodniej częci hrabstwa Marin i poza buddyjskš religiš zen nic ich nie interesuje. A więc, niedaleko szukajšc, w mojej rodzinie mamy osobę, która zrezygnowała z naukowej dociekliwoci na rzecz azjatyckiej religii, dla krytycznego, racjonalnego mylenia tak samo gronej jak chrzecijaństwo. W każdym razie pan Poity okazał zainteresowanie, pożyczyłem mu więc kilka ksišżek pułkownika Churchwarda na temat Mu. Choć praca, którš wykonuję w warsztacie Opony w Jeden Dzień, jest interesujšca, mam tam okazję wykorzystywać głównie moje zdolnoci manualne, a tylko niewiele z tego, co ...
minnesota