Droga do Gandolfo.pdf

(1270 KB) Pobierz
Robert Ludlum
Droga do Gandolfo
The Road to Gandolfo
Przełożyła: Małgorzata Żbikowska
Wydanie oryginalne: 1976
Wydanie polskie: 1991
802641556.001.png
Johnowi Patrickowi – wybitnemu pisarzowi, prawemu człowiekowi, dobremu
przyjacielowi, który poddał mi ten pomysł z wyrazami głębokiej przyjaźni.
Duża część tej opowieści zdarzyła się tuż przed chwilą.
Wcale niemało może zdarzyć się jutro.
Taka jest licencia poetica dramatu religijnego.
Słowo od autora
Droga do Gandolfo jest jednym z tych rzadkich, jeżeli nie szalonych przypadków, które
mogą zdarzyć się pisarzowi raz lub dwa w ciągu całego życia. Dzięki boskiej lub szatańskiej
opatrzności rodzi się pomysł, który rozpala ognie wyobraźni. Autor jest przekonany, że to
prawdziwie wstrząsająca przesłanka, która posłuży za szkielet prawdziwie wstrząsającej
opowieści.
Wizje jednej sceny za drugą przesuwają się przez wewnętrzny ekran, a każda eksploduje
dramatem i treścią, i... niech to diabli, jest piekielnie wstrząsająca!
Piętrzą się arkusze papieru. Maszyna do pisania pokrywa się kurzem, a ołówki tępią się;
w głowie szaleje gwałtowna muzyka, która zagłusza ludzi i naturę, wdzierające się do celi
wstrząsającego tworzenia. Szaleństwo ogarnia mózg. Uderzeniowa przesłanka – punkt
wyjścia niewiarygodnej opowieści – zaczyna otaczać się treścią, wyłaniają się charaktery z
twarzami i ciałami, postawy i konflikty. Toczy się fabuła, konflikty ścierają się i powstaje
piekielny hałas, zagłuszając dorobek takich piekielnych mistrzów, jak pan Mozart i, jak mu
tam było na imię, Haendel.
Lecz nagle coś się psuje. Coś jest nie tak!
Autor zaczyna chichotać. Nie może się powstrzymać od chichotania.
To okropne! Wstrząsającym przesłankom powinien towarzyszyć groźny szacunek...
Niebo nie dopuszcza żadnych chichotów!
Wytężając swój umysł, biedny głupiec tworzący opowieść wpada w pułapkę,
bombardowany przez fugę głosów powtarzających starą polifoniczną frazę: Musisz bujać.
Nieszczęsny głupiec patrzy na muzy. Dlaczego one mrugają? Cóż on słyszy, „Mesjasza”
czy „Mairzy-Dotes”? Co się stało ze wstrząsającym grzmotem? Dlaczego rozciąga się jak
popsuta sprężyna na czystym błękitnym niebie, całą drogę czkając i zmieniając się wreszcie w
cichy... chichot?
Biedny głupiec jest oszołomiony. Poddaje się. Lub raczej wchodzi w to, bo teraz ma
mnóstwo uciechy. W końcu była przecież afera Watergate i nikt nie potrafiłby wymyślić
takiego scenariusza! To znaczy nie w tym miejscu i czasie.
Tak więc nieszczęsny głupiec bawi się fantastycznie, mgliście tylko zastanawiając się nad
tym, kto podpisze zobowiązania finansowe, przypuszczając, że żona je zatrzyma, bo ten
niedołęga potrafi od czasu do czasu coś wypichcić i robi cholernie dobre martini.
W końcu dzieło zostaje odczytane i rozlega się miły dla ucha głupca gabinetowy śmiech,
po którym następują pełne oburzenia wrzaski i pogróżki o końcu nie do ocalenia i
nieprzychylnym przyjęciu.
„Tylko nie pod własnym nazwiskiem!”
Czas pozwala na zmianę, a zmiana oczyszcza.
Teraz pojawia się ono pod moim nazwiskiem i mam nadzieję, że będzie się Państwu
podobać. Bo mnie dostarczyło mnóstwo uciechy.
Robert Ludlum
Connecticut Shore 1982
Zgłoś jeśli naruszono regulamin