Opowiadanie.docx

(382 KB) Pobierz
Opowiadanie

Opowiadanie

Za oknem wichura przechylała drzewa tak, że ich pnie były niemal równoległe do podłoża. Prądu rzecz jasna nie było. Pokój rozświetlał co jakiś czas blask błyskawicy, sprawiając, że pomieszczenie stawało się niezwykle jasne. W tle słyszałam syreny wozów strażackich, konkurujących z wyciem wiatru i głuchym grzmieniem kompletnie przysłoniętego czarną kotarą chmur nieba.

Wściekła na cały świat, zaciągnęłam żaluzje w oknach, co dawało złudzenie odcięcia się od świata. Dzisiejszego ranka pracowałam na komputerze, który niespodziewanie się zawiesił i odmówił posłuszeństwa. Tak się niefortunnie złożyło, że byłam w trakcie pisania strasznie ważnego tłumaczenia. Miałam za sobą czterdzieści stron nieprzespanej nocy. Całą moją pracę trafił szlag! Laptop do naprawy, co przyniesie dodatkowe koszty. Nie mówiąc już o tym, że mogą mnie wylać z pracy. Nie miałam pojęcia, jak wytłumaczę się szefowi. Może lepiej byłoby jednak nie pokazywać się mu? Z drugiej strony musiałam dziś pojawić się w pracy.


mimi.jpeg
Na dworze nadal panował chaos. Zarzuciłam na głowę kaptur i – klnąc na czym ten świat stoi – ruszyłam mniej więcej w tym kierunku, gdzie powinien znajdować się mój samochód. Cały widok przesłaniała mi kurtyna ciągle lejącej się z nieba wody, więc auto zauważyłam dopiero wtedy, gdy na nie wpadłam. Szybko doszłam do wniosku, że jestem najbardziej pechową osobą na tym parszywym świecie. Moje śliczne autko! Mój nowiutki samochód! Czarny Mini Cooper został przygnieciony przez wielki konar. Do oczu napłynęły mi łzy. Nawet ich nie zauważyłam w tym deszczu. Kochałam to auto! Wrzasnęłam z bezsilności i kopnęłam w oponę. Odleciał kołpak. Ja pierdolę. Chyba gorzej już być nie może?! Niecierpię akacji. Jutro każę je wyciąć – myślałam z zawiścią patrząc na drzewa. Do któregoś z nich należała gałąź przygniatająca moje autko.

Zdążyłam doszczętnie przemoknąć. Wchodząc do domu zostawiłam za sobą wielkie kałuże deszczówki. No cholera jeszcze panele zniszczę! Podeszłam do telefonu, żeby zadzwonić do ubezpieczyciela. Brak sygnału. Korytarz znów został rozświetlony przez błyskawicę za oknem, rzucając mój cień na podłogę. Podrzuciłam słuchawkę w dłoni i nie zastanawiając się, co robię, rzuciłam nią o przeciwległą ścianę. Odpadła osłona na baterie, które wypadły na podłogę, ale tym razem tylko wzruszyłam obojętnie ramionami. Jeden plus w tym był taki, że nie trafiłam w zabytkowy zegar ścienny po mojej prababci. Czułam, że to by przechyliło szalę mojej nierównowagi psychicznej z trybu ‘wzmożona’ na ‘krytyczna’. Osunęłam się po ścianie (nie zauważając, że moczę przy tym tapetę) i zupełnie niespodziewanie rozbeczałam się jak dziecko, któremu popsuła się nowa zabawka. Z braku czegoś konstruktywnego do roboty (chociaż zawsze mogłam zmyć wodę z podłogi), zaczęłam się nad sobą użalać. Najpierw laptop potem wysiadły korki, a teraz jeszcze i moje ukochane Mini!

Kichnęłam. No tylko mi nie mówcie, że będę chora. W przypływie silnej woli otarłam łzy i zrzuciłam z siebie mokre ciuchy. Weszłam do łazienki chcąc wziąć gorącą kąpiel w mojej nowej, dużej wannie z funkcją hydromasażu. Puściłam trochę wody i… i zdałam sobie sprawę, że bez prądu nie ma ciepłej wody, a bez niej nie ma gorącej kąpieli. Z gardła wyrwał mi się szloch.

- Boże! – łkam – Za jakie grzechy?!

Zapadła wymowna cisza. Przestałam płakać.

- No dobra – odparłam mniej buńczucznie, przeciągając samogłoski. – Nie mów. To było pytanie retoryczne.

Wyjęłam z szafki dwa duże ręczniki i wytarłam się nimi do sucha. Założyłam szlafrok i poszłam na górę, żeby się w coś ubrać. Na piętrze znajdowały się tylko jedna sypialnia i jeden pokój gościnny oraz łazienka i garderoba. Moja sypialnia była pomalowana na muślinowy turkus z elementami pomalowanymi farbą intuicja z pa
muslinowy turkus.jpeg

intuicja.jpeg
lety kolorów firmy Dekoral. Wciąż pamiętam jak mój kuzyn, który malował ściany w moim domu wykłócał się w sklepie o te dwie barwy. Ale efekt był bardzo ciekawy, zważywszy na to, że pomieszczenie znajduje się na poddaszu i ma dachowe okna, które wpuszczają dużo światła do pomieszczenia. W połączeniu z białymi meblami i jasną podłogą tworzył niezły efekt.


56.jpg
Podeszłam do dwudrzwiowej szafy i wyjęłam pierwszą lepszą bluzę. Miała kaptur, była ona szaro biała z czerwoną wewnętrzną stroną. Zamówiłam sobie ją na Allegro, kiedy jeszcze miałam fazę na Assassin’s Creed i bardzo spodobała mi się bluza Desmonda Miles‘a. Miałam też kilka innych gadżetów z tej gry typu wysuwane ostrze, czy kilka komiksów schowanych w skrzyni na strychu. Stare dzieje! Wsunęłam na nogi grube, dresowe spodnie i wzięłam skarpetki do ręki. Zbiegłam na dół. Przysiadłam na przedostatnim schodku i założyłam skarpetki. Na kostkach miały wizerunek Myszki Miki.

Mając nadzieję, że gotowanie poprawi mi humor, udałam się w kierunku kuchni. Chciałam upiec ciasto dopóki sobie nie przypomniałam, że przecież piekarnik jest na prąd. Nie – pomyślałam z zacięciem – nie poddam się. Wyjęłam więc kukurydzę w puszce i kilka warzyw potrzebnych do fety (pomidory, ogórki i takie tam). Możliwe, że ta sałatka była jedyną udaną rzeczą w tym dniu. Po mniej więcej dwóch, trzech godzinach burza uspokoiła się. Nadal padało lecz nie tak ostro. Wiatr również się uspokoił.

Regał z książkami znajdował się na całej długości ściany w salonie. Postanowiłam taką właśnie biblioteczką zagospodarować północną ścianę bez drzwi i okien. Odnalazłam Dumę i Uprzedzenie Austen i rozsiadłam się wygodnie w fotelu z książką w jednej, a kubkiem owocowego Liptona w drugiej, kiedy zadzwoniła komórka. Odłożyłam herbatę na ławę i warknęłam do słuchawki:

- Słucham?!

W głośniku odezwał się melancholijny ton mojego redakcyjnego kolegi.

- Nie tak ostro, siostro! – uspokoił mnie.

- Julian – bez trudu poznałam jego głos, nie patrząc na widniejący na wyświetlaczu numer.

- Beata – czułam się jakby mi kiwnął głową na powitanie, choć tak po prawdzie pewnie tak właśnie zrobił, zapominając, że dzieli nas odległość niewielka, acz znacząca w prowadzeniu rozmowy, więc z pewnością bym go nie zauważyła. – Czemu nie ma cię jeszcze w pracy? – spytał zaniepokojony.

- Gałąź przygniotła mój samochód – poinformowałam sucho.

- To straszne! – Julian przeszedł na szybsze obroty, więc prawie nie rozumiałam pojedynczych wyrazów – Nic-ci-nie-jest? Gdzie-jesteś? Zaraz-tam-będę!

- Julian! – przerwałam natychmiast napływający potok słów. – Nie było mnie wtedy w aucie. Jestem w domu, a jedyne co mi grozi to lekkie przeziębienie.

Nagle w głośniku zapadła cisza. Usłyszałam głos kroków i stłumioną wymianę zdań. Domyśliłam się, że Julek zasłonił dłonią mikrofon, aby nic z jego rozmowy nie dotarło do mych uszu.

- Szef do ciebie – rzucił, przekazując słuchawkę.

- Rafał?

- Beata? – jego zdaniem powitania powinny być zwięzłe i mało wylewne – Martwimy się tu. Co z tobą?

W tle dało się słyszeć szybkie wyjaśnienia Juliana.

- Nie musisz dziś przyjeżdżać do pracy. – Łaskawca. –Zostań w domu. Tłumaczenie możesz mi przesłać na maila.

Oho!

- Rafał… - westchnęłam ciężko i opowiedziałam mu wszystko co mi się dzisiaj przytrafiło.

- Nie da się odzyskać danych?

- Nie stać mnie – wytłumaczyłam zrezygnowana. Z resztą kto jak kto, ale on dobrze powinien zdawać sobie z tego sprawę, w końcu mi płaci – dobry informatyk chciałby zbyt wiele za taką robotę. Po prostu zacznę to tłumaczyć raz jeszcze.

- Beato… dobrze wiesz, że to będzie trwało za długo, a my i tak mamy już lekki poślizg z zapowiadanymi pozycjami – odezwał się po długiej chwili ciszy. – Będzie nas to dużo kosztować.

- Zwalniasz mnie? – spytałam pozornie obojętnym tonem.

W słuchawce zapadła długa cisza.

- Tak…

Odłożyłam telefon i rozłączyłam się. Nie mogłabym tego słuchać. Tego dnia płakałam już zdaje się trzeci albo czwarty raz.

***

Następnego ranka obudziłam się z postanowieniem, że nie wyjdę z łóżka. Na usprawiedliwienie sumienia miałam lekki katar, gnębiący mnie przez pół nocy. I nie wyszłam dopóki nie zgłodniałam. Zeszłam do kuchni, nie zawracając sobie głowy przebieraniem się. Otwierałam właśnie lodówkę, gdy do drzwi zapukała moja ciotka (skąd wiedziałam, że to ona, to proste: ona puka bardzo specyficznie, tak… arystokratycznie…). Otworzyłam drzwi. Obok niej stał mój tata. Co było niezwykle podejrzane, biorąc pod uwagę to jak ciocia gryzła się ze swoim szwagrem. Ciocia natychmiast zgromiła mnie spojrzeniem i nieprzychylnie oceniła moją czarną pidżamę z piszczelem na biuście. W odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami.

- Dziecko – nawiasem wspomnę, że była ode mnie starsza o zaledwie dziesięć lat – spójrz na siebie! Jak ty wyglądasz?!

Wydawało mi się, że jest nieco wstrząśnięta. Dobra, przyznaję, nie wyglądałam najlepiej. Włosy miałam skołtunione i matowe, cerę tłustą pod oczami wielkie wory. Wyglądałam jak jakaś uliczna ćpunka.

- Co się stało z twoim samochodem?

Tata odezwał się niespodziewanie. On również przyglądał mi się krytycznie. Zawsze zadbany, nosił nienaganny garnitur. Wyglądał jak Bruce Willis, ale do ideału brakowało mu jednego: nie uśmiechał się w ten charakterystyczny sposób, co psuło według mnie cały efekt.

Rozsiedli się w fotelach, oczekując wyjaśnień. Streściłam im wydarzenia swego wczorajszego dnia. Dla mojego ojca strata pracy była czymś nie do pomyślenia. Był dyrektorem miejscowego oddziału jednej z tych słynnych agencji ubezpieczeniowych. Na wskroś pragmatyczny i pedantyczny w dodatku. Chociaż w tym drugim aspekcie nie mógł równać się z moją ukochaną ciotunią. Danuta Adamczyk – platynowa blondynka, włosy związane miała w ciasny kok na karku, nosiła dyskretny makijaż i biurowe okulary o prostokątnych szkłach podtrzymywanych żyłkami od dołu. Jedyną rzeczą, którą odpuściła sobie w codziennym ubiorze była garsonka. Dziś miała na sobie spodnie w kancik i buty na taaaakim obcasie oraz zwykłą bawełnianą koszulę. Z góry na dół w czerni. Zazwyczaj preferuje szarości, więc może była w żałobie… Ale kto ją tam wie?! To i tak było duże odstępstwo od jej sztywnych spódnic za kolanko, zamszowych szpilek i białych, wykrochmalonych, lnianych koszul. Daję słowo, że taka koszula to i strzały potrafiłaby zatrzymać. Może różnica niewielka, ale jak na nią to i tak jednak postęp.

Jest coś, o czym dotąd nie wspominałam, ponieważ zawsze chciałam o tym zapomnieć. Moja rodzina ma jeden mały aczkolwiek istotny defekt, o którym na co dzień staram się nie myśleć. Była magiczna. I żeby wam się nie kojarzył jakiś Harry Potter, czy coś. Otóż to nie ma nic wspólnego z różdżkami, szkołą magii i tym podobnymi. W naszym mieście liczącym ok. 20 tysięcy mieszkańców, takich rodzin było gdzieś blisko czterdzieści. Zależnie od żywiołu, którym władały, były podzielone na klany: wody, ognia, powietrza i ziemi. Tak się przyjęło, że małżeństwa zawierane są tylko wewnątrz danego klanu, do którego należą przyszli małżonkowie. Oczywiście, nie trzeba było wychodzić za osobę ze swojego rodzinnej miejscowości. W innych miastach również istniał podział na żywioły. Można było nawet hajtnąć się ze „zwykłym śmiertelnikiem” (czarodzieje też są śmiertelnikami, ale że takie określenie często się pojawia, toteż postanowiłam go użyć), to jednak ciągnęło za sobą duże ryzyko, gdyż współmałżonkowie, często nie byli wtajemniczani w społeczność czarodziei. Nękające moją osobę złe fatum sprawiło, że moja matka, i mój ojciec poniekąd też, dopuścili się naruszenia przyjętych zasad. Moja ukochana matka (jedyna osoba w rodzinie, której charakter uważam za akceptowalny) z klanu wody postanowiła, w akcie protestu, zbuntować się i zaczęła umawiać się z członkiem klanu ognia (jak się zapewne domyślacie, był to mój ojciec). Skubana, rzecz jasna, nie powiedziała mu z jakiego jest klanu. Los chciał, że się zakochali… I tak wyszło, że należę niby do dwóch klanów, więc właściwie nie jestem w żadnym, stając się w ten oto sposób istnym wyrzutkiem czarodziejskiej społeczności. Takie rzeczy nie powszechne, więc jestem indywiduum czarodziejskim.

Mocy właściwie nie posiadam, a moje magiczne geny objawiły się jedynie w moim wyglądzie. Mam ognistorude włosy (które wciąż próbuję przefarbować na czerń – bez skutku) i niebieskie oczy, co ciekawe zmieniają kolor zależnie od emocji. Potrafią przybrać każdy odcień od prawie białego, przez srebrny, błękitny, aż do czarnego poprzez granatowy. Pod względem wyglądu nie jestem podobna do żadnego z rodziców (za to mój kuzyn uważa, że wyglądem przypominam żeńskiego skuba…).

Wiecie już teraz, dlaczego się zdziwiłam widząc Danutę stojącą w drzwiach u boku mojego taty. I, jak się później okazało, słusznie założyłam, że sprawa dotyczy naszej małej czarodziejskiej społeczności. Chociaż w moim przypadku określenie „naszej” jest nieco na wyrost.

Ojciec kazał mi doprowadzić się do porządku, a kiedy schodziłam powrotem z sypialni do salonu widziałam, że coś ze sobą uzgadniali. Usiadłam naprzeciw nich na sofie i spojrzałam wyczekująco. W końcu mój ojciec postanowił się odezwać.

- Córko – hoho! Jak oficjalnie – zaszły całkiem niespodziewane okoliczności… - zawahał się, zdaje się, że myślał nad tym jakby mi przekazać te „nadzwyczajne” wieści.

- Ja jej to wyjaśnię, Ryszardzie! – przerwała ciszę ciotunia. – Ostatnio znów spotkała się Rada Klanów , tematem zebrania była twoja osoba. Każdy wie, że nie posiadasz żadnych mocy – czy mi się wydawało, czy usłyszałam nutkę potępienia? – jednak wielu członków naszej małej społeczności obawia się, że jesteś dla nas zagrożeniem, ponieważ żaden z klanów cię nie kontroluje.

- Nie widzę w tym najmniejszego problemu – wyraziłam swoje zdanie.

Próbowałam zachować kamienne oblicze, ale to niewykonalne, gdy w obliczu przepełniającej mnie irytacji moje oczy zmieniają barwę na lodowato błękitne. Skąd wiedziałam? Mój ojciec patrzył na mnie z takim zaniepokojeniem, że w końcu zaczęłam to podejrzewać.

- Zaraz ujrzysz problem – surowa zganiła mnie Danuta – i to w cale niemały! Zarządzono referendum. Pierwszy raz zdania były podzielone w takim stopniu. Pięćdziesiąt procent chciało twojej śmierci, drugie pięćdziesiąt mówiło, że taki wyrok jest zbyt radykalny i trzeba to przemyśleć oraz rozważyć wszystkie plusy i minusy. Nam jako krewnym odebrano oczywiście prawo głosu…

- To doprowadziło do tego – przerwał jej ojciec, że postanowiliśmy zasięgnąć opinii Rady Najwyższych.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin