Knaak Richard A - Smocze Krolestwo (tom 1 Ognisty smok).pdf

(1089 KB) Pobierz
Richard A Knaak
Ognisty smok
Tłumaczyła Maria Gębicka-Frąc
Tytuł oryginału Fire drake
Wersja polska 1990
Wersja polska 2000
Dedykuję tę książkę M. W., T.H. i P.M.
Jest także dedykowana
English/Rhetoric Department
na University of Illinois w Champaign-Urbara,
ludziom, którzy ostatecznie przyznali mi dyplom.
Jechali w kierunku Gór Tyber. Niektórzy dwójkami, inni samotnie. Dziko
wyglądające smocze hełmy przysłaniały ich twarze; widoczne były tylko oczy.
Oczy, które w
przypadku większości w zapadającym zmierzchu płonęły krwawą czerwienią. Wszyscy
mieli
skórzane kaftany nabijane metalowymi łuskami, na pozór niezbyt wytrzymałe, ale w
rzeczywistości mocniejsze od najlepszej kolczugi. W powiewających płaszczach
jeźdźcy
przypominali widma unoszące się w powietrzu. Prawdę powiedziawszy, każdy, kto
ujrzałby
ich w drodze, byłby głęboko przekonany, że lot nie wykracza poza możliwości tych
ludzi.
Jeśli byli ludźmi.
Było ich jedenastu, stopniowo łączących się w jedną gromadę. Nie padły żadne
słowa
powitania, nikt nawet nie pokiwał głową. Znali się i od wielu już lat
niezliczoną ilość razy
przebywali tę drogę. Czasami ich liczba ulegała zmianie, lecz droga zawsze
pozostawała ta
sama. Choć każdy uważał pozostałych za swoich braci, nierzadko dochodziło między
nimi do
waśni. Tak więc jechali w milczeniu, i równie milcząco zapraszały ich ku sobie
niebosiężne
szczyty Gór Tyber.
Wreszcie po długim czasie dotarli do podnóża. Zdawało się, że tutaj czeka ich
kres
wędrówki. Żadna ścieżka nie wiodła przez góry; droga urywała się u stóp jednego
z
największych szczytów. Mimo to jeźdźcy nawet nie próbowali zwolnić. Wyglądało to
tak,
jakby przypuszczali szarżę na litą skałę. Wierzchowce nie zwątpiły w swoich
panów i
posłusznie cwałowały w nakazanym kierunku.
Jak gdyby ustępując przed ich uporem, góra stopiła się i przesunęła. Niezdobyta
bariera natury zniknęła i przed jeźdźcami rozwinęła się szeroka ścieżka.
Jeźdźcy, nie
zwracając uwagi na ten fantastyczny akt, jechali dalej w szatańskim tempie. Z
końskich
nozdrzy buchnęła para, gdy przekraczały barierę, ale po zwierzętach nie było
widać
zmęczenia. Dla nich taka galopada była dosłownie niczym.
Jechali krętym traktem. Oblodzone skały i zdradliwe przepaście nie spowalniały
ich
tempa. Po drodze mijali stworzenia nie z tego świata, lecz podróż przebiegała
bez zakłóceń.
Tylko nieliczne stworzenia mogłyby być na tyle głupie, żeby zaczepiać jeźdźców,
zwłaszcza
gdy znały ich naturę.
W polu widzenia zamajaczył wielki strażnik Gór Tyber, Kivan Grath. Niewielu
ludzi
widziało go z bliska, a jeszcze mniej podjęło próbę wspinaczki. Żaden nie
wrócił. Tutaj
wiodła ścieżka. Tutaj dążyli jeźdźcy. Zwolnili, gdy zbliżyli się do masywnego
Poszukiwacza
Bogów, jak w tłumaczeniu brzmiało jego miano. Zatrzymali się u stóp góry i
zsiedli z koni.
Dotarli do celu.
W skale osadzona była wielka spiżowa brama, która zdawała się wiekiem
dorównywać samym górom. Piętrzyła się wysoko nad patrzącymi, a jej lico zdobiły
starożytne i nie dające się opisać rzeźbienia. Jeden z jeźdźców podszedł do
wrót. Oczy
widoczne pod hełmem były zimne jak lód, a twarz miał białą niczym śnieg. Powoli
podniósł
lewą rękę, zacisnął dłoń w pięść i wyciągnął ją w stronę bramy. Ogromne spiżowe
wierzeje
otwarły się powołi z przeciągłym jękiem. Bladolicy wojownik wrócił do swych
towarzyszy.
Jeźdźcy wprowadzili wierzchowce za bramę.
Pochodnie oświetlały jaskinię. Większą jej część stworzyły siły natury, lecz
niektóre
partie były sztucznym tworem. Powiększenie groty przerosłoby umiejętności nawet
górskich
karłów. Kto tego dokonał? Jeźdźcom było to obojętne; dawno już przestali zwracać
uwagę na
otoczenie. Nawet wartownicy, ledwie cienie, ale zawsze obecni, zostali przez
nich
zignorowani.
Coś ciemnego, pokrytego łuską i tylko z grubsza przypominającego ludzkie
kształty
wypełzło na spotkanie wojowników, wyciągając szponiastą, bezkształtną dłoń.
Otuleni w
płaszcze podróżni powierzyli słudze swoje wierzchowce.
Weszli do głównej groty.
Siedziba ich gospodarza emanowała ogromną mocą niczym olśniewająca, starożytna
świątynia. Tu i ówdzie stały podobizny postaci ludzkich i nieludzkich. Wszyscy
od dawna nie
żyli i nawet historia zapomniała o ich rodzaju. Wreszcie tutaj jeźdźcy okazali
pewną dozę
szacunku. Przyklękli kolejno przed siedzącą przed nimi postacią. Kiedy wszyscy
oddali hołd,
stanęli w półkręgu, twarzami do gospodarza.
Wężowy kark wygiął się w łuk. Błyszczące oczy omiotły grupę. Krwistoczerwony
jęzor wysunął się z pyska na znak zadowolenia, a straszliwe, błoniaste skrzydła
rozpostarły
się w całej okazałości. Mimo skąpego oświetlenia pokryte złotą łuską smocze
cielsko
prezentowało się imponująco. Majestatycznie, jak przystało na monarchę swoich
pobratymców. A jednak postawa władcy zdradzała coś w rodzaju niepewności. Jeśli
pozostali
coś zauważyli, skrzętnie te myśli skryli.
Głosem, który był sykiem, a jednak wprawiał skalną komnatę w lekkie drżenie,
Złoty
Smok przemówił:
- Witajcie, bracia! Witajcie i czujcie się jak w domu! Stojący w pewnej
odległości od
siebie przybysze zrobili się na wpół przejrzyści, jak gdyby nie byli niczym
więcej niż tylko
złudzeniem. A jednak nie znikli. Zamiast tego, urośli; ich ciała, płynne jak
żywe srebro,
szybko zmieniały kształty. Wyrosły im skrzydła i ogony, a ręce i nogi
przeistoczyły się w
szponiaste kończyny. Hełmy wtopiły się w twarze aż w końcu stały się twarzami.
Usta
rozciągnęły się w paszcze, w nikłym świetle błysnęły ostre zęby. Wszelkie pozory
człowieczeństwa zniknęły w przeciągu minuty.
Rozpoczęła się Rada Smoczych Królów.
Złoty Smok pokiwał głową. Jako cesarz, Król Królów, z przyjemnością patrzył, jak
poddani z zapałem podporządkowują się jego woli. Przemówił ponownie i tym razem
z jego
nozdrzy wysnuły się wstęgi dymu.
- Rad jestem, że tego dokonaliście. Lękałem się, że niektórzy z was mogli
pozwolić,
by zawładnęły nim emocje. - Zatrzymał spojrzenie na Czarnym Smoku, monarsze
śmiercionośnych Szarych Mgieł.
Czarny Smok zachował milczenie, ale jego oczy rozbłysły.
Cesarz Smoczych Królów skierował uwagę na najbliższego ze swoich braci. Błękitny
Smok - bardziej wąż morski niż stworzenie lądowe - z szacunkiem skłonił głowę.
- Rada zwołana została na prośbę pana Nadmorskiego Irillianu. Zauważył on dziwne
wydarzenia i pragnie dowiedzieć się, czy podobne wypadki mają miejsce na
ziemiach jego
braci. Mów.
Szczuplejszy od większości pobratymców, Błękitny Smok przypominał rasowe
zwierzę - poruszał się płynnie, jak przystało na istotę, która większą część
życia spędza we
wschodnich morzach. Woń soli i ryby przepełniła powietrze, gdy przemówił. Okryty
pyłem
płowy smok, Brązowy, skrzywił nos. Nie dzielił upodobania brata do morza.
- Suzerenie, bracia. - Rozejrzał się, zwracając baczną uwagę na Czarnego Smoka.
- W
ciągu minionych lat w moich włościach panował niczym niezmącony spokój. Ludzie
nie
burzyli się, a moje klany mnożyły się zdrowo.
Przerwało mu warknięcie Brązowego Smoka, pana Ziem Jałowych na południowym
zachodzie. Od zakończenia wojen ze Smoczymi Mistrzami patrzył, jak jego klany
stale się
kurczą. Większość twierdziła, iż było to dziełem samozwańczych Mistrzów, ale
nikt nie był
pewien, jakich czarów użyli wiedźmini w próbie pokonania Królów. Oni wyjałowili
ziemie
Brązowego, jednak nie wiadomo, czy spowodowali spadek płodności w jego klanach.
Nad
tym można było spekulować tylko prywatnie. Brązowy nadal był najzagorzalszym z
wojowników.
Pan Nadmorskiego Irillianu zignorował wybuch brata i kontynuował.
- Ostatnio ten stan rzeczy uległ zmianie. Zapanowało wzburzenie - nie, to
implikuje
zbyt wiele. Daje się odczuć pewne... podniecenie. Tyłko tak mogę to nazwać. Nie
tylko wśród
ludzi. Wywiera wpływ na innych, nawet na wężosmoki i pomniejsze jaszczury.
- Ha!
Po tej uwadze napłynęła fala chłodu przenikającego aż do szpiku kości. Szron
osiadł
w miejscach, gdzie sięgnął oddech Lodowego Smoka. Złoty Smok spojrzał na niego z
dezaprobatą. Chudy jak kościotrup król Północnych Pustkowi znów się roześmiał.
Ze
wszystkich smoków był jednym z naj szpetniej szych i najmniej lubianych.
- - Babiejesz, bracie! Poddani zawsze próbują się burzyć. Wystarczy potraktować
paru z nich pazurem i zdławić takie myśli w zarodku.
- - Rzekł monarcha ziemi bardziej pustej niż włości Brązowego.
- - Rzekł monarcha, który wie, jak rządzić! - Zdawało się, że lada moment z
paszczy
Lodowego Smoka buchnie śnieżna zawierucha.
- - Cisza!
Grzmiący ryk Złotego Smoka zagłuszył wszystkie spory. Lodowy Smok cofnął się i
spuścił białe jak śnieg oczy, oślepione blaskiem cesarza. Kiedy Król Królów
wpadał w złość,
jego ciało zaczynało się jarzyć.
- Niegdyś takie wewnętrzne waśnie niemal doprowadziły do naszej zguby! Już o tym
zapomnieliście?
Wszyscy pochylili głowy, z wyjątkiem Czarnego Smoka. Najego masywnym pysku
malowała się leciutka sugestia zadowolenia. Złoty Smok spojrzał na niego ostro,
ale nie
zganił go. W tej chwili zachowanie króla Szarych Mgieł było usprawiedliwione.
Wyciągając się na pełną długość, Smoczy Cesarz górował nad pozostałymi.
- - Przez prawie pięć ludzkich lat walczyliśmy w tej wojnie - i niemal
stanęliśmy w
obliczu klęski! Nasz brat Brązowy nadal odczuwa następstwa, gdy patrzy, jak
wymierają jego
klany! Jego problem jest najbardziej widoczny, lecz wszyscy nosimy blizny zadane
przez
Smoczych Mistrzów.
- - Smoczy Mistrzowie nie żyją! Nathan Bedlam, ostatni, sczezł dawno temu! -
ryknął Czerwony Smok, który władał wulkanicznymi ziemiami zwanymi Równinami
Piekieł.
- Zabierając z sobą Purpurowego Króla! - Czarny nie mógł się powstrzymać. Jego
oczy zapłonęły niczym latarnie.
Cesarz pokiwał głową.
- - Tak, zabierając z sobą naszego brata. Bedlam był ostatnim i najgroźniejszym
z
Mistrzów. Swoim ostatnim wyczynem nadwątlił nasze siły. Penacles jest miastem
wiedzy, a
Purpurowy był jego panem, to on obmyślił naszą strategię. - Ostatnie
stwierdzenie
wypowiedziane zostało z pewną niechęcią, bowiem Złoty nie kwapił się przypominać
braciom, kto wiódł ich naprawdę w owych dniach.
- - A teraz jego ziemie przywłaszczył sobie Gryf! Jak długo mamy czekać, nim
uderzymy? Wszak od tamtego czasu pojawiło się i przeminęło wiele pokoleń ludzi!
- Czarny
ze złości potrząsnął głową.
- - Nie ma następcy. Znacie obowiązujące reguły. Trzynaście królestw, trzynastu
królów. Dwadzieścia pięć księstw, dwudziestu pięciu książąt. Nikomu nie wolno
złamać tej
zasady...
„Na razie” - dodał w myślach cesarz.
- Podczas gdy my czekamy na następcę, wielmożny Gryf spiskuje. Pamiętajcie, był
dobrze znany Mistrzom.
- - Nadejdzie jego kolej. Może już wkrótce. Czarny czujnie zmierzył wzrokiem
swego pana.
- - Co to oznacza?
- Jak każe obyczaj, przejąłem smoczycepo Purpurowym. Pierwszy wylęg dał tylko
pośledniejsze smoki, z których większość, oczywiście, skazana została na śmierć.
Ostatni łęg
zapowiada się bardziej obiecująco, Królowie pochylili się w stronę cesarza.
Wylęgi były
sprawą najwyższej wagi. Następujące po sobie niewłaściwe lęgi mogły zagrozić
wymarciem
danego klanu.
- - Tylko z kilku złożonych jaj wylęgną się poślednie smoki. Większość to smoki
ogniste. Jednakże cztery jaja mają cętkowany szlaczek!
- - Cztery! - Słowo to zabrzmiało niczym krzyk uniesienia. Cętkowany szlaczek
był
znakiem Królów. Takich jaj należało strzec jak oka w głowie, bowiem sukcesorzy
Smoczych
Królów wykluwali się niezmiernie rzadko.
- Muszą upłynąć jeszcze całe tygodnie. Matka chroni jaja przed niesfornymi
pomniejszymi smokami, nie wspominając o wszelkiego rodzaju drapieżnikach. Jeśli
dopisze
nam szczęście, wszystkie wyklują się zdrowo.
Czarny uśmiechnął się, a w smoczym uśmiechu zawsze było coś złowieszczego.
- - W takim razie zmiażdżymy tego wielmożnego Gryfa!
- - Może.
Wszyscy obrócili się ku temu, który zwarzył ich dobry humor. Raz jeszcze pan
Nadmorskiego Irillianu powiódł po nich wzrokiem, jakby mówił: „Tylko spróbujcie
się
odezwać!” Kiedy nikt nie zaprotestował, ze smutkiem potrząsnął grzywiastą głową.
- - Żaden z was nie słuchał! Czy muszę powtarzać? Nie zrozumcie mnie źle. Wieść
o
jajach napawa mnie radością. Być może moje obawy są nieusprawiedliwione. Tym
niemniej
muszę przemówić, bo gdy zmilczę, zawsze będę tego żałować.
- - Mów zatem i skończmy z tym! Jestem zmęczony tym ględzeniem.
Ignorując Czarnego, król Wschodnich Mórz podjął:
- Tylko raz odczułem podobne pobudzenie. Ostatnim razem zapowiadało ono nastanie
Smoczych Mistrzów.
Niejeden wielki pan syknął gniewnie, a może i ze strachem. Czarny skrzywił pysk
w
uśmiechu.
- Prawdę mówiąc, bracie Błękitny, muszę przeprosić cię za swoje zachowanie.
Poruszyłeś temat, który pragnąłem przedyskutować.
Cesarz potrząsnął głową.
- Ten kraj jest stary. Smoczy Królowie władają nim od wieków, ale nasze rządy są
młode w porównaniu z panowaniem wcześniejszych ras. Nawet teraz dają o osobie
znać ślady
starożytnych mocy. Przyczyna tego poruszenia uczuć naszych poddanych równie
dobrze
może mieć magiczną naturę. Mimo wszystko... - przerwał i rozejrzał się po grocie
-
próbowaliśmy wyplenić tych, którzy potrafili dostrajać się do pradawnych
sposobów. Wiem o
niewielu żyjących dzisiaj ludziach, którzy stanowią zagrożenie.
- - Tylko jeden może nam zagrozić. - Słowa były ciche, ale stanowcze. Nie
patrząc,
wszyscy wiedzieli, że to Czarny znów zabrał głos.
- - Któż taki?
Mieszkaniec Szarych Mgieł z dumą rozpostarł skrzydła. Skupiał uwagę wszystkich
zebranych.
- Znamy dobrze jego rodzinę. Bardzo dobrze. Jest młody, nie wyszkolony i nazywa
się
Cabe Bedlam.
Smoczy Królowie, nawet Złoty, wzdrygnęli się lekko, jak gdyby coś ich ukąsiło.
- - Bedlam! - szepnęły liczne głosy.
- - Dlaczego nie wiedzieliśmy o tym człowieku? - zaskrzeczał cesarz. - Gdzie
jest ten
pomiot demona - wiedźmina?
- Na ziemiach zajmowanych obecnie przez Gryfa. Nathan Bedlam umieścił dziecko,
które jest jego wnukiem, w Mito Pica. Od kiedy region ten słynie z wydawania na
świat
wiedźminów i im podobnych, czasami wysyłam tam szpiegów. To jeden z nich odkrył
tego
człowieka.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin