Sandemo Margit - Saga o czarnoksiężniku 02 - Blask Twoich oczu.pdf

(930 KB) Pobierz
MARGIT SANDEMO
Margit Sandemo
Blask twoich oczu
Saga o czarnoksiężniku tom 2
(Przełożyła Iwona Zimnicka)
Księgi złych mocy
Przyczyna wszystkich dziwnych i przerażających wypadków, przez jakie musiała
przejść pewna młoda dziewczyna z zachodniego wybrzeża Norwegii na przełomie
siedemnastego i osiemnastego wieku, zawiera się w trzech księgach zła, dobrze
znanych z najbardziej mrocznego rozdziału w historii Islandii.
Księgi pochodzą z czasów, gdy w Szkole Łacińskiej w Holar, na północy Islandii,
rządził zły biskup Gottskalk, czyli z okresu pomiędzy latami 1498 a 1520. Biskup
uprawiał prastarą i już wtedy surowo zakazaną czarną magię; Gottskalk Zły
nauczył się wiele o magii w osławionej Czarnej Szkole na Sorbonie.
Szkoła Łacińska w Holar była za panowania Gottskalka tak niebezpieczna, że
macki zła rozciągały się stamtąd zarówno w czasie, jak i w przestrzeni; żądza
posiadania owych trzech ksiąg o piekielnej sztuce rozpalała się w każdym, kto o
nich usłyszał. Ani jedna dusza nie pozostała wobec nich obojętna.
Zresztą... Aż do naszych dni przetrwała ich ponura, budząca lęk sława.
Rozdział 1
Tiril obudziło światło.
Zaraz też napłynęły inne wrażenia: skądś dobiegało szczekanie Nera, spod
pleców ciągnęło chłodem i wilgocią, o burtę łodzi pluskały fale.
Słychać również było głos niepodobny do żadnego innego. Brzmiał jak syrena
przeciwmgielna i miotał siarczyste przekleństwa. Tiril zachłysnęła się ze strachu i
w jednej chwili oprzytomniała.
- Do kroćset, zostaw w spokoju moje mewy, przeklęty kundlu, bo jak nie, to cię
wykastruję i żadna suka nigdy więcej nie nadstawi ci tyłka!
1
Tiril uniosła zesztywniałe ciało. Siedziała w wodzie, sączącej się przez szpary
wąskiej łodzi wiosłowej. Musiała przymknąć oczy, oślepiona porannym światłem.
Nad horyzontem, skryta za delikatną mgiełką, wznosiła się biała tarcza słońca.
Tafla przyjaznego morza była gładka jak lustro, tylko przy brzegu dostojne fale
przelewały się po kamieniach.
Głos, który zdołałby zbudzić umarłego, znowu się rozległ:
- Do stu piorunów, a cóż my tu mamy! Zamknij pysk, ty łajdaku! Człowiek w ogóle
nie może dojść do słowa!
Nie, nie było niebezpieczeństwa, że Nero zdoła zagłuszyć tę trąbę jerychońską.
- Co to za panieneczka przybiła do mojej zapomnianej przez Boga wyspy?
Z rażącego światła słońca przed oczami Tiril wyłoniła się jakaś postać. Kobieta,
która zatrzymała się przy łodzi. Ale cóż to była za kobieta! Kołysała się na nogach
jak tłusta kaczka, wielka niczym wierzeje stodoły, ubrana w strój rybacki, w męskie
spodnie. Bił od niej ostry zapach ryb. Twarz i dłonie posiniały jej od wichru i
chłodu, pod zydwestką kłębiły się splątane brązowe włosy.
Małe, świdrujące oczka obserwowały Tiril. Spoglądały surowo, z dystansem, lecz
nie bez życzliwości.
- Co, do stu piorunów, panna tu robi? Może panna zabłądziła?
- Ja... nie... nie wiem - wyjąkała Tiril i wyczołgała się z łodzi, która utknęła między
dwoma kamieniami na niegościnnej plaży. - Nie, właściwie nie, bo przecież
płynęłam bez celu. Czy to jest Askøy?
- Nie, dziewczyno, widocznie źle sterowałaś. To moja własna wysepka na morskiej
otchłani. Usłyszałam psa i oczywiście musiałam sprawdzić, co to ma znaczyć. Nie
mogłam pojąć, co tutaj może robić pies. Doprawdy, miała panna szczęście, że
przybiła tu do brzegu, inaczej wyruszyłaby prosto do piekła. To znaczy na pełne
morze.
- Ojej! - przestraszyła się Tiril. - Rzeczywiście było tak ciemno i mgliście,
wiosłowałam całą noc. Czuję to w rękach.
2
- Rany boskie, dłonie zdarte do krwi! Widać panna nie przywykła do morza.
Pójdzie panna ze mną do domu, taka panna przemoczona i zmarznięta.
Niedobrze jest siedzieć z tyłkiem w wodzie. Ładnego panna ma psa, tylko tak
cholernie goni mewy!
- Uważa, że się dobrze sprawuje, bo przegania drozdy z mojego ogródka - nieco
bezradnie uśmiechnęła się Tiril.
Zawołała Nera, który właśnie zatrzymał się przy brzegu. Wydawało mu się, że
znalazł w wodzie coś naprawdę okropnego, i zapalczywie atakował sprytne fale.
- Tak, Nero to dobry pies - powiedziała ciepło. - Mam tylko jego.
- Ach, tak? - Potężna kobieta popatrzyła na Tiril spod krzaczastych brwi, lecz nie
doczekała się odpowiedzi. - Porozmawiamy o tym później - mruknęła.
Podniosła łódkę Tiril i jednym ruchem wyciągnęła ją niczym piórko daleko na
brzeg. Potem zaczęła iść, kołysząc biodrami i machając rękami. Dziewczyna
ruszyła za nią.
W zacisznym miejscu za skałami stała nieduża chata. Wyglądała, jakby skuliła się
w sobie.
- Niech się panna nie spodziewa żadnych wygód - zagrzmiała kobieta. - Choć
pewnie przywykła do wytworniejszych miejsc.
- Różnie z tym bywało - uśmiechnęła się Tiril leciutko. - Ostatnio mieszkałam w
chacie takiej jak ta i czułam się świetnie.
- To ci dopiero! Ale panna jest przecież z dobrej rodziny!
- Nie znoszę tego określenia. Mam wielu przyjaciół wywodzących się z uboższych
warstw społeczeństwa. Najważniejsza jest szlachetność serca.
- Hm - chrząknęła kobieta. Można to było zrozumieć na wiele sposobów. Nagle
wrzasnęła: - Przeklęte mewy, trzymajcie się z dala od moich suszonych ryb!
Nero potraktował jej okrzyk jako komendę „pilnuj domu”, której nauczył się od Tiril,
i popędził za krzyczącymi ptakami. Wzleciały w powietrze, czyniąc niesamowitą
wrzawę.
Kobieta patrzyła teraz na dużego czarnego psa z większą życzliwością.
3
Dotarły już prawie do samego domu. Była to stara nędzna chatynka, tu i ówdzie
podparta wyłowionymi z morza deskami.
- Wybrała się panna wczoraj na niedzielną przejażdżkę?
- Nie - odparła Tiril. - Uciekałam przed ludźmi, którzy chcieli wyrządzić mi
krzywdę.
- Ach, tak! Tutaj nikt nie przyjdzie, może się panna czuć bezpieczna.
- Wspaniale. A w ogóle to mam na imię Tiril i skończyłam dopiero szesnaście lat.
Proszę, mów mi ty, nie jestem w niczym lepsza.
- No, no, o tym sama zdecyduję. Takie stroje nie należą na tym szkierze do
codzienności! Ale dobrze, ja jestem Ester i panienka też może mówić mi po
imieniu. Nie przywykłam do ugrzecznionych form.
- Dziękuję! Mieszkasz tutaj sama? Sama jedna na całej wyspie?
Ester wybuchnęła śmiechem, który zabrzmiał jak skrzeczenie sroki.
- Tak, tak, sama na całej tej wielkiej wyspie!
Odwróciła się do Tiril.
- Nie zostałabyś ze dwa dni? Mogłabyś mi pomóc w połowach. Cholernie trudno
samemu radzić sobie z wiosłami, żaglem i sprzętem rybackim jednocześnie.
- Bardzo mi to odpowiada, dlatego serdecznie dziękuję za propozycję. Muszę się
przez jakiś czas ukrywać.
- I ty także - mruknęła Ester pod nosem. Tiril nie była pewna, czy dobrze
usłyszała.
Ester nagle zaczęła się spieszyć.
- Muszę trochę ogarnąć.
- Ależ to nie ma żadnego znacze...
- Owszem, dla mnie ma.
Zdumiewająco szybko jak na swą ociężałą sylwetkę kobieta zbiegła w dół i
zniknęła w chacie. Tiril świadomie zwolniła kroku. Rozumiała dumę Ester, która
nie chciała, by ktoś oglądał jej bałagan. Zdawała sobie też sprawę, jak łatwo
zapuścić dom, kiedy mieszka się w takiej izolacji. Nikt przecież tu nie przychodził.
4
- Gotowe! - zagrzmiało wreszcie od drzwi.
Tiril, przestąpiwszy próg, zaczęła się zastanawiać, jak też musiało wyglądać to
wnętrze, zanim Ester uznała, że jest posprzątane. Większego bowiem
rozgardiaszu nigdy jeszcze nie widziała. Świdrujący w nosie nieprzyjemny zapach
był tylko bagatelką. Co takiego Ester musiała schować? Prawdopodobnie bardzo
nieświeżą bieliznę.
Chociaż czy ta kobieta używała czegoś tak eleganckiego jak bielizna? Tiril miała
co do tego wątpliwości.
- Czy nie doskwiera ci samotność?
- Nie, dobrze mi tutaj.
- Ale jak udaje ci się przeżyć? Skąd bierzesz, na przykład, mleko? Nie hodujesz
przecież zwierząt.
- No tak, mewy nie dają się wydoić - zarechotała Ester, aż Tiril o mało w uszach
nie popękały bębenki. - Łowię ryby. I dostaję za nie mleko od sąsiada. On ma
gospodarstwo. Żywię się też jajami morskich ptaków, kiedy przychodzi na nie
pora.
- A chleb? Masz jakieś pole, na którym uprawiasz zboże?
- Nie, nie mam. Modlitwa nie na wiele się zda, gdy się sieje na kamiennym
gruncie. A ziarna z tego małego skrawka ziemi porośniętego nadmorskimi ostami
nie starczyłoby na więcej niż na jeden bochenek, w ogóle więc nie zawracam tym
sobie głowy. Sąsiad daje mi chleb. Usiądź tutaj, zaraz rozpalę w piecu. Musimy
cię wysuszyć, inaczej dostaniesz kataru w nieprzyjemnych miejscach. A potem to
piekielnie swędzi, kiedy odwiedzi cię na sianie mężczyzna. Nie mam ubrań, w
które mogłabym cię przebrać, ale przy ogniu na pewno zaraz wyschniesz.
- Dziękuję, niczego więcej nie potrzeba. Ten sąsiad... Czy on mieszka...?
- Na wyspie Sotra. Dziś w nocy dopłynęłaś daleko za Askøy. Musiałaś lawirować
między wyspami, a wreszcie zostawiłaś je wszystkie za sobą.
- Rzeczywiście wydawało mi się, że już za długo wiosłuję. Ale nic przecież nie
widziałam. To wielkie szczęście, że masz takiego dobrego sąsiada.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin