P.C. Cast, Kristin Cast - Dom Nocy II - Zdradzona (całość).doc

(1133 KB) Pobierz
P

P.C. Cast + Kristin Cast

 

 

Zdradzona

 

 

 

 

 

Tom II cyklu

 

Dom

Nocy

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przełożyła z angielskiego

Renata Kopczewszka

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Podziękowania

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tę książkę pragniemy zadedykować (Cioci) Sherry Rowland,

Naszej przyjaciółce i wydawcy. Dzięki Ci, Sher, za to, że się o nas troszczysz,

nawet kiedy Cię zanudzamy i męczymy (zwłaszcza gdy na czymś „częstujesz”).

Pozostaniesz na zawsze w naszych sercach.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1.

 

- Wiecie co, mamy nową – oświadczyła Shaunee, wślizgując się na siedzisko w ławkach ustawionych przy stole, który zwyczajowo uznałyśmy za nasz w stołówce, czy raczej w pierwszorzędnej szkolnej kafeterii.

- Porażka, Bliźniaczko, totalna porażka – zawtórowała jej Erin dokładnie takim samym tonem. Łączył ją z Shaunee pewien rodzaj duchowego powinowactwa, które sprawiało, że w jakiś sposób były do siebie podobne, przez co nazywałyśmy je Bliźniaczkami, mimo że Shaunee, Amerykanka jamajskiego pochodzenia, o cerze koloru kawy z mlekiem, mieszkająca w Connecticut, zewnętrznie w niczym nie przypominała jasnowłosej, niebieskookiej białej mieszkanki Oklahomy.

- Na szczęście dzieli pokój z Sarą Freebird. – Damien ruchem głowy wskazał drobną dziewczynę ze zdecydowanie czarnymi włosami, która oprowadzała po jadalni inną nastolatkę sprawiającą wrażenie zagubionej. Obrzucił obydwie jednym spojrzeniem, które wystarczyło, by ocenił ich wygląd od stóp do głów, od bucików po kolczyki w uszach. – ponad wszelką wątpliwość nowa ma lepsze wyczucie mody niż Sara, czego nie zatraciła mimo stresu, jaki musi przechodzić w związku ze zmianą szkoły i Naznaczeniem. Może uda jej się wpłynąć na Sarę, by porzuciła swoje niefortunne preferencje dla brzydkiego obuwia.

- Damien – odezwała się Shaunee – cholernie działasz mi…

- …na Narwy tym swoim nadętym słownictwem – dokończyła Erin za przyjaciółkę.

              Damien pociągnął nosem, przybierając obrażoną i nieco wyniosłą minę, z czym wyglądał jeszcze bardziej gejowsko niż zwykle (a przecież był gejem).

- gdyby twoje słownictwo nie było takie trywialne, potrzebowałabyś leksykonów, by się ze mną porozumieć.

              Bliźniaczki przymrużyły oczy, gotowe zaatakować go serią obelg, ale moja współmieszkanka do tego nie dopuściła.

- Niefortunne preferencje – zły gust. Trywialne – prostackie – wyjaśniała zwięźle, jakby tłumaczyła, co autor miała na myśli. – A teraz przestaniecie się spierać i posłuchajcie przez chwilę. Wiecie, że zaraz nastąpi pora odwiedzin, więc nie powinniśmy się zachowywać jak półgłówki w obecności naszych staruszków.

- O psiakostka - wyrwało mi się. – Zupełnie wyleciało mi z głowy, że to dzień rodzicielskich odwiedzin.

              Damien jęknął i zaczął tłuc głową o blat stołu, i to w cale nie tak znowu delikatnie.

- Ja też na śmierć zapomniałem.

              Cała nasza czwórka posłała mu współczujące spojrzenia. Rodzice Damiena niespecjalnie się przejmowali jego Znakiem, przeprowadzką do Domu Nocy i rozpoczęciem procesu Przemiany, która albo przeobrazi go w wampira, albo zabije, jeśli organizm ją odrzuci. Jedyne z  czym się nie mogli pogodzić, to z jego gejostwem.

              W końcu stanowiło to jakąś pociechę, że chociaż pod tym względem nie było im wszystko jedno. Bo moja mama i jej obecny mąż, czyli mój ojciach nienawidzili dokładnie wszystkiego, co się ze mną wiązało.

- A moi o ogóle nie przyjdą. Pojawili się w zeszłym miesiącu, więc w tym nie znaleźli czasu na odwiedziny.

- Bliźniaczko, to jeszcze jeden powód na naszą identyczność – dodała Erin. – Bo moi starzy właśnie przysłali mi maila. Z okazji zbliżającego się Święta Dziękczynienia postanowili wybrać się na rejs na Alaskę wraz z moją ciocią Alane i wujem lujem Loydem. Zresztą, co tam. – Wzruszyła Ramonami najwyraźniej niezbyt przejęta nieobecnością swoich rodziców.

- Nie martw się. – Damien ciężko westchnął. – W tym miesiącu przypadają moje urodziny. Przyjdą z prezentami.

- To nie najgorsza nowina – zauważyłam. – Mówiłeś, że przydałby ci się nowy blok rysunkowy.

- Nie dadzą mi bloku – odrzekł. – W zeszłym roku poprosiłem o sztalugi, a dostałem sprzęt na wyprawy kempingowe i prenumeratę Sports Illustrated.

- Coś takiego! – zgorszyły się jednocześnie Erin i Shaunee, a ja i Stevie Rae zgodnie wydałyśmy okrzyki współczucia.

              Daniem, najwyraźniej chcąc zmienić temat, zwrócił się do mnie:

- Dla twoich rodziców to pierwsza wizyta. Jak twoim zdaniem będzie wyglądała?

- Koszmarnie – prorokowałam. – Beznadziejnie.

- Zony? Pomyślałam sobie, że powinnam przedstawić ci swoją nową współmieszkankę. Diano, poznaj Zoey  Redbird, nową przewodniczącą Cór Ciemności.

              Zadowolona, że nie muszę dalej rozprawiać o swoich beznadziejnych rodzicach, uśmiechnęłam się, słysząc stremowany głos Sary.

- Ojej, to prawda? – zawołała nowa, zanim zdążyłam powiedzieć jej „cześć”. I, do czego zdążyłam się już przyzwyczaić, czerwona jak burak zaczęła się gapić na mój Znak. – No, przepraszam, nie chciałam być nieuprzejma ani nic w tym rodzaju… - tłumaczyła się z nieszczęśliwą miną.

- Nie ma sprawy. Tak, to prawda. A mój Znak jest wypełniony kolorem i ma więcej elementów. – Nadal się uśmiechałam, chcąc poprawić jej samopoczucie, chociaż nie znoszę, kiedy jestem główną atrakcją na pokazie dziwolągów.

              Na szczęście Stevie Rae włączyła się do rozmowy, nie pozwalając Dianie, żeby gapiła się na mnie zbyt długo i nieznośnie przedłużała krępujące milczenie.

- Ten spiralny tatuaż pojawił się u Z, kiedy uratowała swojego byłego chłopaka przed krwiożerczymi duchami wampirów – powiedziała lekko.

- Tak mi mówiła Sara – przyznała Diana ostrożnie – ale zabrzmiało to tak nieprawdopodobnie, że… wiecie…

- Że nie wierzyłaś w to – podpowiedział usłużnie Damien.

- Tak, przepraszam – powtórzyła Diana, wyłamując sobie palce.

- Nie szkodzi – uśmiechnęłam się w miarę szczerze. – Czasem mnie samej trudno uwierzyć, że tam byłam.

- I że dałaś im kopa w dupę – dodała Steive Rae.

              Zgromiłam ją spojrzeniem, ale ona nic sobie z tego nie robiła. Cóż, może i jestem predestynowana na starszą kapłankę, jednakże przyjaciele jeszcze nie bardzo mnie słuchają.

- W każdym razie to miejsce na początku wydaje się dosyć dziwne, ale potem to mija – pocieszyłam nową.

- To dobrze – odpowiedziała z ulgą.

- Chyba już pójdziemy – uznała Sara – bo muszę jeszcze pokazać Dianie, gdzie się odbywa jej piąta lekcja. – Po czym złożyła formalny ukłon, przykładając do serca zwiniętą dłoń i skłaniając głowę w pełnym szacunku geście, czym mnie kompletnie zaskoczyła, a nawet wprawiła w zakłopotanie.

- Naprawdę nie znoszę, jak to robią – mruknęłam, wbijając widelec w sałatkę.

- Moim zdaniem to miłe – zaoponowała Stevie Rae.

- Zasługujesz na to, by ci okazywać szacunek – dodał Damien, mentorskim tonem. –Przechodzisz dopiero trzecie formatowanie, a już zostałaś przewodniczącą Cór Ciemności, w dodatku jesteś jedyną adeptką w historii, która kontaktuje ze wszystkimi pięcioma żywiołami.

- Musisz przyznać… - rezonowała Shaunee, zmagając się ze swoją porcją sałatki i mierząc we mnie widelcem.

- …że jesteś wyjątkowa – zakończyła za nią Erin (jak zwykle).

              Trzecie formatowanie w Domu Nocy to tyle co pierwszy rok w college’u czy na studiach, czwarte odpowiada drugiemu rokowi i tak dalej. Zgadza się, jestem jedyną słuchaczką trzeciego formatowania, która przewodzi Córom Ciemności. Mam szczęście.

- Skoro mówimy o Córach Ciemności – włączyła się znów Shaunee – czy zdecydowałaś już, jakie wymagania należy spełnić, by zakwalifikować do ich grona?

              Ledwie się pohamowałam, żeby nie wrzasnąć: Nie, jeszcze nie wiem, bo ciągle nie mogę uwierzyć, że pełnię tę funkcję! Potrząsnęłam głową i wpadłam na genialny pomysł: przerzucę na nich część inicjatywy.

- Nie wiem, jakie wymagania trzeba postawić. Właściwie miałam nadzieję, że mi w tym pomożecie. Macie może już jakieś pomysł?

              Tak myślałam, cała czwórka zamilkła. Zanim zdążyłam podziękować im za to milczenie, w interkomie rozległ się głos starszej kapłanki. Przez krótką chwilę byłam zadowolona, że niewygodny temat został zarzucony, ale zaraz dotarła do mnie treść komunikatu i ścisnęło mnie w żołądku.

- Uczniowie i nauczyciele proszeni są o przejście do holu przyjęć. Rozpoczął się czas comiesięcznych odwiedzin waszych rodziców,

              Holender, nie ma rady.

 

 

- Stevie Rae! Stevie Rae! Ojejku, jak ja się za tobą stęskniłam!

-Mama! – zawołała Stevie Rae i rzuciła się w ramiona kobiety, która wyglądała tak samo jak jej córka, tylko starsza o jakieś dwadzieścia kilka lat i grubsza o dwadzieścia kilo.

              Damien i ja stanęliśmy niezdecydowanie w holu, który zaczynał się zapełniać gośćmi wyglądającymi na ludzkich rodziców, czasem na ludzkie rodzeństwo, mieszającymi się z adeptami i grupkami naszych nauczycieli.

- No cóż, widzę tam swoich rodziców – powiedział Damien z ciężkim westchnieniem. – Niech już mam to za sobą. Cześć.

- Cześć – mruknęłam, patrząc, jak podchodzi do dwojga całkiem zwyczajnie wyglądających ludzi z paczuszkami prezentów w rękach. Mama uściskała go raczej powściągliwie, a ojciec potrząsnął jego ręką przesadnie męskim gestem. Damien poddawała się temu w pobladła twarzą, wyraźnie zestresowany.

              Podeszłam do stołu zajmującego całą długość ściany, nakrytego obrusem. Pełno na nim było wyszukanych serów, mięs, deserów, a ponadto kawa, herbata, wino. Mieszkałam  Domu Nocy już przeszło miesiąc, a jeszcze szokowało mnie, że tak często serwuje się tu wino. Dało się to częściowo wytłumaczyć tym, że nasz Dom prowadzony był na wzór europejskich Domów Nocy. Widocznie tam wino podaje się równie często jak u nas coca-colę czy herbatę do posiłków. Następny argument za podawaniem wina to ten, że wampir praktycznie nie może się upić, adept najwyżej dostaje lekkiego kopa, przynajmniej jeśli chodzi o alkohol, bo co do krwi to całkiem inna sprawa. Tak więc wino nie przedstawia tu żadnego problemu, ale byłam ciekawa, jak rodzice z Oklahomy zareagują na widok wina podawanego w szkole.

- Mamo, poznaj mają współmieszkankę. Pamiętasz, jak ci o niej opowiadałam? To Zoey Redbird. Zoey, to moja mama.

- Dzień dobry, pani Johnson. Miło mi panią poznać – przywitałam się grzecznie.

- To mnie jest miło poznać ciebie, Zoey. Ojejku, Stevie Rae wcale nie przesadziła, mówić że masz taki ładny Znak. – Zaskoczyła mnie tym swoim maminym uściskiem, jak też wyszeptanym wyznaniem: - Tak się cieszę, że troszczysz się o moją Stevie Rae. Ja się o nią martwię.

              Też ją uścisnęłam i odpowiedziałam szeptem:

- Nie ma sprawy, pani Johnson. Stevie Rae jest moją najlepszą przyjaciółką. – Nagle zapragnęłam, co było zupełnie nierealne, żeby moja mama martwiła się o mnie tak, jak pani Johnson martwi się o swoją córkę.

- Mamo, przyniosłaś mi czekoladowe chrupki? – zapytała Stevie Rae.

- Tak, dziecino, przyniosłam, ale zostawiłam w samochodzie. – Mama Stevie Rae mówiła z tak samo silnym olahomskim akcentem jak jej córka. – Chodź ze mną do samochodu, to razem je przyniesiemy. Wzięłam trochę więcej, żebyś poczęstowała przyjaciółki. – Uśmiechnęła się do mnie miło. – Chodź z nami, Zoey, będzie nam przyjemniej.

- Zoey!

              Usłyszałam własny głos niczym zamrożone echo ciepłej tonacji pani Johnson, gdy za jej plecami zobaczyłam, jak moja mama wchodzi do holu wraz z Johnem. Serce uciekło mi do pięt. Musiała go przyprowadzić. Nie mogła raz dla odmiany zostawić go w domu i przyjść sama, tak byśmy zostały tylko we dwie? Oczywiście znałam odpowiedź. On by się nigdy na to nie zgodził. A skoro on by się pozwolił, to ona mu się nie sprzeciwi, i tyle. Koniec tematu. Od kiedy wyszła za Johna, nie musiała się martwić o pieniądze. Zamieszkała w przeogromnym domu na przedmieściach w spokojnej okolicy. Zgłosiła się na ochotnika do PTA*. Zaczęła się udzielać w kościele. Od czasu swojego ślubu przed trzema laty przestała być sobą. Zatraciła wszystkie swoje dotychczasowe cechy.

- Przepraszam, pani Johnson, ale widzę, że nadchodzą moi rodzice, więc lepiej już sobie pójdę.

- Ależ kochanie, z przyjemnością poznam twoją mamę i tatę. – I tak jakby to się działo w jakiejś innej zwykłej szkole, zwróciła się z uśmiechem do moich rodziców.

              Wymieniłyśmy ze Stevie Rae porozumiewawcze spojrzenia. Przepraszam, bezgłośnie wyartykułowałam w jej kierunku. Niby nie miałam całkowitej pewności, że wydarzy się coś złego, ale widząc jak ojciach, niczym generał dowodzący szwadronem śmierci, pilnuje, by zachować odpowiedni dystans pomiędzy nami, uświadomiłam sobie, że spory pasują do tej koszmarnej nocy.

              Ale naraz poczułam się znacznie lepiej, gdy zobaczyłam, jak zza pleców ojciacha wyłania się najmilsza osoba pod słońcem i w powitalnym geście wyciąga do mnie ramiona.

- Babcia!

              Zamknęła mnie w mocnym uścisku swoich ramion, poczułam zapach lawendy, który zawsze jej towarzyszył, jakby zabierała ze sobą w drogę kawałek swojej lawendowej farmy.

- Zoey, ptaszyna! Bardzo się za tobą stęskniłam, u-we-tsi a-ge-hu-tsa.

              Uśmiechnęłam się do niej przez łzy, słysząc to czirokeskie słowo „córka”, które dla mnie oznaczało miłość, poczucie bezpieczeństwa i bezwarunkową akceptację, czego od trzech lat nie zaznałam we własnym domu, a co przed przybyciem do Domu Nocy mogłam znaleźć jedynie na farmie babci.

- Ja też tęskniłam za tobą, Babciu. Tak się cieszę, że przyjechałaś!

- Pani na pewno jest babcią Zoey – powiedziała pani Johnson, gdy tylko oderwałyśmy się od siebie. – Miło mi panią poznać. Ma pani świetną dziewczynkę.

              Babcia uśmiechnęła się do niej ciepło, gotowa coś odpowiedzieć, ale John jej przerwał tym swoim nieznoszącym sprzeciwu tonem:

- Właściwie dziewczynka, którą pani tak komplementuje, jest nasza.

              Mama, niczym podręcznikowa żona odzyskała głos.

- Tak, to my jesteśmy rodzicami Zoey. Nazywam się Linda Heffer. A to mój mąż, John, i moja matka, Sylwia Red… - Urwała w pół słowa to swoje eleganckie przedstawienie, kiedy wreszcie raczyła zaszczycić mnie spojrzeniem.

              Zmusiłam się do uśmiechu, ale policzki mnie piekły i bolały, jakbym siedziała na słońcu, mając na twarzy twardniejącą maseczkę, która popęka i rozpadnie się na kawałki, jeśli nie będę dość ostrożna.

- Cześć, Mamo.

- Na litość boską, coś ty zrobiła z tym znakiem? – To ostatnie słowo mama wymówiła, jakby miała powiedzieć „pedofil” albo „rak”.

- Uratowała życie pewnemu chłopcu i wykazała zdolność kontaktowania się z żywiołami, co właściwe jest jedynie bogini. Za to Nyks wyróżniła ją Znakami, jakich nie mają adepci – wyjaśniła Neferet swym melodyjnym głosem, dołączając do grona niedobranych osób i wyciągając dłoń w stronę ojciacha. Neferet prezentowała się jak większość dorosłych wampirów – chodząca doskonałość. Wysoka, z masą falujących złotych włosów, z wielkimi

*Barents-Teachers Association – organizacja skupiająca rodziców, którzy działają na rzecz szkoły.

 

 

 

 

oczami o wykroju migdałów w oryginalnym kolorze zielonego mchu. Poruszała się pewnie i z gracją godną bogini, cała jej sylwetka jaśniała nieziemskim blaskiem, jakby była rozświetlona od wewnątrz. Miała na sobie szafirowy kostium ze lśniącego jedwabiu, w uszach srebrne kolczyki w kształcie spirali (co miało oznaczać podążanie ścieżką bogini, z czego chyba większość rodziców nie zdawała sobie sprawy). Nad jej lewą piersią widniała wyhaftowana srebrną nitką sylwetka bogini ze wzniesionymi ramionami, ten sam symbol nosimy także pozostałe wykładowczynie. Zaprezentowała olśniewający uśmiech, gdy zwróciła się do ojciacha. – Panie Heffer, jestem Neferet, starsza kapłanka Domu Nocy, choć może łatwiej będzie panu przyjąć, że jestem dyrektorką zwyczajnej szkoły średniej. Dziękuję, że przyszli państwo na nasz comiesięczny wieczór spotkań rodzicielskich.

              Machinalnie uścisnął jej rękę. Jestem przekonana, że nie zrobiłby tego, gdyby go nie wzięła przez zaskoczenie. Potrząsnęła energicznie jego dłonią i zwróciła się do mojej Mamy:

- Pani Heffer, miło mi poznać matkę Zoey. Bardzo się cieszymy, że przybyła do naszego Domu Nocy.

- A tak, dziękuję – bąkała Mama rozbrojona urokiem i urodą Neferet.

              Witając się z moją babcią, Neferet uśmiechnęła się szeroko i widać było, że to nie jest zdawkowa uprzejmość. Zauważyłam też, ze uścisnęły sobie ręce w sposób typowy dla wampirów, ujmując przedramiona.

- Sylwio Redbird, zawsze widuję cię z prawdziwą przyjemnością.

- Neferet, moje serce też się raduje na twój widok, poza tym jestem ci wdzięczna za to, że dotrzymując obietnicy troszczysz się o moją wnuczkę.

- Bez trudu przyszłymi dotrzymać danego słowa. Zoey to wyjątkowa dziewczyna. – Teraz mnie obdarzyła swoim ciepłym uśmiechem. Następnie zwróciła się do Stevie Rae i jej matki: - A oto Rae Johnson, która dzieli pokój z Zoey, i jej matka. Słyszę, że obie stały się nierozłączne i że nawet kot Zoey przekonał się do Stevie Rae.

- To prawda, wczoraj wieczorem, kiedy oglądałyśmy telewizję, siedziała mi na kolanach przez cały czas – przyznała ze śmiechem Stevie Rae. – A Nala lubi tylko Zoey, nikogo więcej.

- Kot? Nie przypominam sobie, by ktokolwiek z nas zgodził się, aby Zoey trzymała u siebie kota – powiedział John toem, który przyprawiał mnie o mdłości. Można by pomyśleć, że ktoś poza babcią odezwał się do mnie choć raz w ciągu ostatniego miesiąca.

- Nie zrozumiał pan, panie Heffer. W Domu Nocy kotom wolno wszędzie chodzić. I to one wybierają swoich właścicieli, nie odwrotnie. Zoey więc nie potrzebuje niczyjego zezwolenia, skoro Nala ją wybrała – zręcznie wyjaśniła Neferet.

              John chrząknął lekceważąco, co na szczęście wszyscy zignorowali. Ależ z niego dupek.

- Może napiją się państwo czegoś? – Neferet wdzięcznym ruchem wskazała na stów pełen orzeźwiających napoi.

- O kurczę! Miałam przynieść ciasteczka, które zostawiłam  samochodzie. Właśnie szłyśmy po nie ze Stevie Rae. Miło mi było państwa poznać – powiedziała pani Johnson, ściskając mnie na pożegnanie, a reszcie machając ręką. Poszły sobie i zostawiły mnie z moją rodziną, choć wolałabym znaleźć się w innym miejscu.

              Idąc do stołu z poczęstunkiem, wzięłyśmy się z Babcią za ręce, a po drodze pomyślałam, o ileż byłoby łatwiej, gdyby tylko ona przyjechała mnie odwiedzić. Zerknęłam na Mamę. Wydawało się, że wyraz nachmurzenia już nie opuszcza jej twarzy. Popatrywała na inne dzieci, a na mnie nawet nie spojrzała. Po coś tu w ogóle przyszła?, miałam ochotę jej wykrzyczeć. Po co stwarzać pozory, że ci na mnie zależy, że tęskniłaś za mną, a jednocześnie okazywać, że jest akurat odwrotnie?

- Może winka, Sylwio? Pani Heffer? Panie Heffer? – zapraszała Neferet.

- Ja się chętnie napiję czerwonego wina – odpowiedziała Babcia.

              Zaciśnięte usta Johna wyrażały dezaprobatę.

- Nie, My nie pijemy.

              Najwyższym wysiłkiem woli powstrzymałam się, by nie wznieść oczu do nieba. Od kiedy to on nie pije? Gotowa jestem założyć się od ostanie pięćdziesiąt dolarów swoich oszczędności, ze w tej chwili w lodówce czeka na niego sześciopak piwa. A Mama tak samo jak Babcia lubiła wypić trochę czerwonego wina. Podchwyciłam nawet jej pełne zazdrości spojrzenie na widok Neferet nalewającej Babci wino. Ale nie, oni nie piją. W każdym razie nie w miejscach publicznych. Co za hipokryzja.

- Mówiłaś że znak Zoey został wzbogacony, ponieważ dokonała czegoś wyjątkowego? - zapytała Babcia znacząco ściskając mi palce. - Wspominała, że została przewodniczącą Cór Ciemności, ale nie powiedziała jak do tego doszło.

              Napięcie wróciło. Mogłam sobie wyobrazić, co by to było, gdyby John i Mama dowiedzieli się, że była przewodnicząca Cór Ciemności utworzyła w krąg w noc Hallowen

( obchodzoną  w Domu Nocy jako Samhain, święto zbiorów, kiedy to zasłona oddzielająca nasz świat od świata duchów, jest najcieńsza), ściągnęła przerażające duchy wampirów, nad którymi przestała panować, a w tym samym czasie pojawił się mój były chłopak, wreszcie mnie tu odnajdując. Poza tym za nic nie chciałam, aby dowiedzieli się tego, o czym wiedziało zaledwie parę osób – dlaczego Heath mnie szukał: otóż spróbowałam jego krwi, co sprawiło, że dostał hopla na moim punkcie, co często się zdarza ludziom, kiedy zadadzą się z wampirami, nawet jeśli to tylko adepci. Tak więc przewodnicząca Cór Ciemności, Afrodyta, przestała panować nas duchami wampirów, które zamierzały pożreć Heatha. Dosłownie. Co gorsza, wyglądało na to, że zamierzały chapsnąć po kawałku każdego z nas, nie wyłączając Erika Nighta, bardzo seksownego wampirskiego młodziana, który nie jest moim eks, co z zadowoleniem stwierdzam, ale moim prawie chłopakiem, ponieważ spotykam się z nim od mnie więcej miesiąca. Tak czy owak musiałam coś zrobić, więc przy wsparciu Stevie Rae, Damiena i Bliźniaczek utworzyłam własne koło, przywołując na pomoc pięć żywiołów: powietrze, ogień, wodę, ziemię i ducha. Dzięki zdolności kontaktowania się z żywiołami udało mi się przepędzić duchy tam, gdzie sobie żyją (albo nie żyją). Kiedy tego dokonałam, na moim ciele pojawił się nowy tatuaż, delikatne, jakby koronkowe szafirowe ornamenty okalające moją twarz – rzecz niesłychana, która jeszcze nigdy nie przydarzyła się najmłodszym adeptom – podobne elementy wraz z symbolami oznaczyły mi ramiona, czego też nie widziano jeszcze u żadnego adepta. Wtedy wyszło na jaw, jak marną przywódczynią Cór Ciemności  okazała się Afrodyta, wobec czego Neferet wylała ją a mnie postawiła na jej miejscu. W związku z tym teraz ja przechodzę kurs na kapłankę Nyks, bogini wampirów i uosobienie Nocy.

              Żadna z tych rewela...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin