Hans Hellmut Kirst - Kamraci 02.doc

(1292 KB) Pobierz

Hans Hellmut  Kirst

Kamraci

2


7. Co jest warte życie ludzkie?


Panie komisarzu! — zawołał inspektor policji kry­minalnej Sand, ujrzawszy naprzeciwko siebie Tantaua. — Jakże się cieszę, że znowu pana widzę!

              Daj pan spokój tym operom — powiedział Tantau ciep­
ło. — Jestem przecież, jak panu wiadomo, osobą najzupeł­
niej prywatną.

              Dla mnie — oświadczył Sand uroczyście — pozostanie
pan na zawsze moim starym nauczycielem i wielce szanow­
nym komisarzem policji kryminalnej.

Tantau uśmiechnął się i wyraźnie zadowolony powie­dział:

          Zapewne, zapewne, kiedyś, bardzo dawno temu, by­łem pańskim nauczycielem, ale pan już od dawna nie jest moim uczniem; w gruncie rzeczy nie był pan nim nigdy. I to, ściśle rzecz biorąc, wyszło panu nawet na dobre. Jes­teśmy produktami dwóch całkowicie odrębnych generacji. Ja należę do wymierających już pełnych fantazji poetów kryminalistyki, pan natomiast jest wyraźnie człowiekiem wiedzy ścisłej.

          A co byłoby syntezą ich dwóch, panie komisarzu?

          Panie Tantau — sprostował Tantau stanowczym tonem.

              Syntezę fantazji i wiedzy uważam za niedościgłe marze­
nie. Nikt nie jest chodzącą doskonałością.

Sand przysunął Tantauowi najlepsze w biurze krzesło, a sam usiadł demonstracyjnie na zwykłym stołku, jakby chciał w ten sposób podkreślić zależność uczeń-nauczyciel. Spoglądał na Tantaua z oddaniem.

              Jestem niesłychanie ciekaw — rzekł Sand.

5


          Czego ciekaw? — zapytał Tantau.

          Wiem tylko tyle — powiedział Sand — że jeżeli już pan bierze jakąś sprawę w swoje ręce, to musi ona pana interesować. A więc może tu chodzić jedynie o coś nie­zwykłego. Bo inaczej czyżby był pan teraz u mnie?

          Drogi panie Sand — rzekł Tantau — jak wiadomo, czasy się zmieniają, a wraz z nimi nasze skłonności i przy­zwyczajenia. Pamiętam jeszcze dni, było to chyba jakieś piętnaście lat temu, kiedy całe moje zainteresowanie sku­piało się na bochenku chleba, odrobinie kartofli i tłuszczu. Dziś, jak panu chyba wiadomo, pracuję dorywczo dla róż­nych agentur, i to tylko po to, aby dorobić sobie parę gro­szy do skromnej emerytury.

          To brzmi wręcz rozczulająco — powiedział Sand — ale nie dla mnie. Pan nigdy by się nie zadowolił pracą wymagającą jedynie rutyny.

          Zapewniam pana solennie, że wówczas po prostu sza­lałem za drobiazgową, precyzyjną robotą.

          Tak, ale tylko wówczas, gdy mógł pan przy tym natrafić na ślad przestępstwa zakrojonego na wielką skalę.

              Nie jesteśmy w Berlinie — powiedział Tantau.
Sand skinął potakująco głową i zawołał:

         Komu to pan mówi?! Nikt nie ubolewa nad tym bar­dziej niż ja. Urzędnik policji kryminalnej kiśnie tutaj, but-wieje.

         Marzy pan o jakimś małym i niezbyt skomplikowanym morderstwie, co?

         A pan nie? Kiedy się dowiedziałem, że pan przyszedł, od razu postawiłem sobie pytanie: Co się nadzwyczajnego w moim rejonie stało? Bo mówiąc szczerze, o niczym takim nie wiem.

         Ja również — zapewnił go Tantau.

Na twarzy Sanda pojawił się wyraz nieufności i rozczaro­wania.

         Tego nie rozumiem — powiedział.

         Nie zrozumie pan również i wtedy, kiedy panu po­wiem, dlaczego tu jestem.

         Niech pan mówi!

6


          A więc — zaczął Tantau — potrzebuję pańskiej pomo­cy. Czy może pan polecić urzędnikowi, który w pańskim rejonie zajmuje się meldunkami hotelowymi, by udzielił mi każdej informacji, jakiej tylko zażądam?

          I co dalej? — niecierpliwił się Sand.             

          To wszystko.             

          Oczywiście, że udzielimy panu wszelkich informacji. Wystarczy zatelefonować. Ale po co to? Dlaczego wprzęga pan w to mnie? Wystarczy kilka trików, a zna je pan wszystkie, i bez mojej pomocy otrzyma pan każdą infor­mację.

          Dlaczego mam stosować triki — powiedział wesoło Tantau — kiedy mam stosunki.

          Co się za tym kryje? — zapytał szczerze Sand. W twa­rzy jego nie było teraz nic z podziwu oddanego ucznia, czuł się wyprowadzony w pole i sprowokowany. Znowu jak przed dwudziestu laty czuł deklasującą przewagę tego człowieka, który wówczas celowo, z ołówkiem w ręku, wprawiał ich raz za razem w oszołomienie. To był kom­pleks Sanda, potęga mistrza przyprawiała go o cierpienie. Czy jeszcze cierpiał z jej powodu? Czy już od dawna nie sądzi, że się z tego wyzwolił? — No więc — powtórzył — co się za tym kryje?

          Gdybym to już teraz wiedział — rzekł Tantau skrom­nie i potulnie — to nie siedziałbym chyba tutaj. Ale zgódź­my się tymczasem na takie sformułowanie: Spróbujmy być przygotowani na to, że coś się może za tym kryć.


aanonsowano mi już pana telefonicznie! Niestety nie było już czasu na wywieszenie napisu powitalnego. Kierownik komisariatu Brahnwogel przywitał Tantaua jak starego, bardzo szanowanego znajomego. Choć nie był poinformowany o jego przeszłości, polecenie Sanda było wyraźne i stanowcze. — Mamy instrukcje, żeby spełniać w miarę naszych możliwości każde pańskie ży­czenie.


          Na razie — rzekł Tantau grzecznie — chciałbym tylko przejrzeć meldunki hotelowe. Da się to zrobić?

          Ależ oczywiście — zapewnił go ochoczo Brahnwogel. Sam zajmował się Tantauem, młodsi rangą policjanci trzy­mali się, pełni respektu, w cieniu. — Czy chodzi panu o wszystkie hotele w okolicy, czy o jakiś jeden konkretny hotel? Meldunki za jaki okres czasu? Czy szuka pan jakie­goś określonego nazwiska?

          Chciałby pan to wiedzieć, co? — zapytał Tantau roz­promieniony. — Żeby móc potem złożyć poczciwemu San-dowi szczegółowy raport, co?

          Zgadza się — powiedział Brahnwogel, zachwycony ta­ką lotnością umysłu gościa. I mrugając porozumiewawczo, dodał:

          Ale pan będzie miał oczywiście dosyć możliwości, aby mnie nie zorientować, prawda?

          Na przykład jakie?

          Przypuśćmy, że interesuje pana jeden hotel. W takim razie będzie pan udawał zainteresowanie dla wielu. Przy­puśćmy dalej, że szuka pan określonego człowieka. Wtedy będzie pan dowiadywał się o kilku ludzi. Mam rację?

          Ma pan. Proszę o wyszukanie meldunku niejakiego Michela Meinersa. Przed kilkoma dniami zamieszkał w ho­telu „Am Alten Postamt".

          A do diabła! To zupełnie nowy trik. Co pan przez to zamierza osiągnąć? Niech mi pan to wyjaśni.

          Może kiedyś później — odparł Tantau z uśmiechem. — Mogę teraz dostać ów meldunek, o który prosiłem?

          W tej chwileczce! — Brahnwogel rzucił się do karto­teki. Wyraz jego twarzy zdradzał, że mimo intensywnego myślenia kierownik komisariatu nie doszedł do zadowala­jącego rezultatu. Szybko znalazł to, czego jego zdaniem Tantau rzekomo szukał.

Tantau wziął formularz meldunkowy do rąk, przeczytał go wolno i dokładnie i zapamiętał go słowo w słowo. Z miej­sca zorientował się, że za jednym zamachem zbliżył się do celu. Wszystko się zgadzało: Nazwisko Michel Meiners, da­ta urodzenia, miejsce urodzenia, nawet pismo wyglądało na takiego Meinersa, jakiego sobie Tantau wyobrażał.

8


          Może mnie pan zaanonsować u portiera — zapytał Tantau uprzejmie — i poprosić go, żeby mi udzielił kilku informacji?

          Aha! — zawołał Brahmvogel z wyraźnym uczuciem ulgi. — A więc to tak! Zapytuje pan o określonego człowie­ka, by otrzymać dostęp do całego hotelu. Krótko mówiąc: szuka pan pretekstu. To także niezły sposób. Oczywiście pomogę panu. Może pan iść tam z całkowitym spokojem: z portiera będzie się lało jak z wodospadu.


 

 

  ów portier miał tyle lat co hotel i jego wnętrze. Nie miał w sobie nic z wodospadu, przeciwnie: był po­wolny i pełen ojcowskiej godności. Tantau zademonstrował jeden ze swych najwięk­szych przymiotów: cierpliwość. Przerzucał, zdawałoby się, bez określonego celu przedłożone mu dokumenty. Gawę­dził jednocześnie o tym i owym, o tym lub owym gościu, na którego nazwisko natrafił. Tylko o niejakim Meinersie nie było mowy ani przez chwilę.

Tantau znał z komisariatu policji wszystkie ważne szcze­góły — z wyjątkiem numeru pokoju. Ale na wykazie por­tiera widniała obok nazwiska Meinersa cyfra 21; żeby to stwierdzić, wystarczyło jedno szybkie spojrzenie. Następ­ne spojrzenie padło na tablicę z kluczami. Tantau zmrużył przy tym nieznacznie oczy — klucza od pokoju 21 nie było na tablicy.

         Właściwie wedle powszechnie obowiązującego zwy­czaju — rzekł Tantau, przerzucając dalsze karty meldunko­we — gość oddaje klucz, jeśli wychodzi z hotelu, prawda?

         Taki jest zwyczaj — odparł portier. — Tak się powin­no robić ze względu na możliwość kontroli, czystość i po­rządek.

         Widzę na tablicy parę luk, na przykład osiemnaście, dwadzieścia jeden, trzydzieści cztery. Czy to oznacza, że ci goście są teraz w swoich pokojach?

         Owszem, tak właśnie jest.

9


          To niezwykłe. Teraz, późnym przedpołudniem?

          Zapewne — odparł portier usłużnie. Pochlebiało mu, że może przed tak uważnym słuchaczem popisać cię swą wiedzą fachową. — Nie jest to wprawdzie reguła, ale nie ma w tym też nic nadzwyczajnego, zwłaszcza gdy zna się dziwactwa i zwyczaje swych gości, co należy do zadań do­brego portiera. Na przykład pan z numeru trzydzieści czte­ry będzie spał do obiadu; mówiąc w zaufaniu, spędził noc na hulance.

          A numer osiemnaście?

          To pewna dama. Przyjechała w odwiedziny do swego męża, który przejściowo zajęty jest na poczcie przy pra­cach montażowych. Ta dama w dzień prawie nie opuszcza pokoju, a wieczorem przychodzi jej mąż. Mają pokój dwu­osobowy. Pan rozumie...

Tantau rozumiał. Udawał żywe zainteresowanie. Po chwi­li powiedział z uznaniem:

          Trzeba przyznać, że się pan doskonale we wszystkim wyznaje. A jak wygląda sprawa z numerem dwadzieścia jeden?

          Wyjątkowo sympatyczny pan — zapewnił go z miejsca portier. Oczywiście Tantau dobrze wiedział, co musi robić gość, aby w oczach służby hotelowej uchodzić za sympaty­cznego.

Sądząc po tym, co portier powiedział, Meiners musiał być gościem spokojnym i skromnym, gościem, który nie miał żadnych specjalnych zachcianek, dawał napiwki i rano mówił uprzejmie „dzień dobry".

          Dlaczego jest teraz w swoim pokoju? Czy on również , spędził noc na hulance?

          Prawdopodobnie pracuje. Część naszych gości robi to od czasu do czasu, zwłaszcza komiwojażerowie. Dla tych panów pokój hotelowy musi być często biurem.

          A nad czym pracuje pan z dwudziestego pierwszego pokoju, tego pan nie wie, prawda?

          Pan z dwudziestego pierwszego pokoju porządkuje zapewne swoje papiery. Musi to nie być takie proste! Wie pan, co on tu robi? Jeżeli się nie mylę, inkasuje stare ra­chunki.

10


    Potem Tantau spotkał owego człowieka, który był Michelem Meinersem.

Aby do tego spotkania doszło, Tantau potrzebował  jedynie czekać. Klucz wisiał na tablicy, południe się zbliżało, po całym hotelu rozchodziły się zapachy z ku­chni. Tantau skracał sobie czas rozmówką z portierem. Ale i teraz wszystko, co czynił, miało sens i znaczenie, poszcze­gólne słowa były tylko manewrami odwracającymi uwagę portiera.

Tantau liczył się z tym, że portier będzie później wypy­tywany przez Brahmvogla, a ten z kolei przez Sanda. Co taki portier mógłby im powiedzieć? Tantau postawił mu przezornie szereg precyzyjnych, ale dla niego samego zu­pełnie bezwartościowych pytań na temat gości, których na­zwiska na chybił trafił wyczytywał z wykazu.

Tuż przed dwunastą ujrzał Tantau wreszcie Michela Me-inersa, schodzącego po małych, wąskich schodkach do ma­leńkiego holu. Tantau poznał go od razu.

Meiners odpowiadał niemal dokładnie owemu powięk­szonemu zdjęciu, które Tantau nosił przy sobie. Trzeba było tylko uwzględnić pewną poprawkę, jeśli idzie o lata: sieć zmarszczek pod oczyma, bardziej zacięte i węższe usta, skóra nie mająca nic wspólnego z młodością. Ude­rzająco nie zmienione były tylko oczy: wielkie, barwy zbielonego lazuru letniego nieba, śmiertelnie znużone — odblask słońca prażącego za dalekimi, białoszarymi chmurami.

         Dzień dobry, panie Meiners — rzekł portier przy­jaźnie.

         Dzień dobry — odparł Meiners. Głos miał chropawy i całkiem bezbarwny, miało się wrażenie, że mówienie przychodzi mu z trudem. Tantau, który patrzył obojętnie przed siebie, zauważył na szyi Meinersa szeroką, kiedyś zapewne bardzo głęboką...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin