36- Świat Finansjery.txt

(813 KB) Pobierz
----------------------- Page 1-----------------------


----------------------- Page 2-----------------------

                              Informacja od autora 



    Długość  spódnic  jest  miarą kryzysu państwa (str. 63) –  autor zawsze będzie wdzięczny  



znanemu  strategowi  i  historykowi  wojskowości,  sir  Basilowi  Liddelowi  Hartowi,  który  w  



1968  r.  go  poinformował  o  tej  ciekawej  korelacji.  To  może  tłumaczyć,  dlaczego  od  lat  



sześćdziesiątych minispódniczki nigdy nie wyszły z mody. 



     Studenci   historii  metod    obliczeniowych     rozpoznają    w    Chluperze    dalekie   echo  



Ekonomicznego       Komputera     Phillipsa,  zbudowanego      w   1949   r.  przez  Billa  Phillipsa, 



ekonomistę z wykształceniem  inżynierskim, który stworzył  imponujący  hydrauliczny  model  



ekonomii  państwa.  O  ile  nam  wiadomo,  żadne  Igory  nie  były  w  to  zaangażowane.  Jedną  z  



wczesnych maszyn można oglądać w londyńskim Muzeum Nauki, a kilkanaście innych stoi  



na wystawach na całym świecie, gdzie może na nie trafić ktoś zainteresowany. 



    I   w   końcu,   jak   zawsze,   autor   wdzięczny   jest   Fundacji   Brytyjskiego   Dziedzictwa  



Dowcipów – za ich wysiłki i troskę o to, by stare dobre dowcipy nigdy nie umierały... 


----------------------- Page 3-----------------------

                                   Rozdział pierwszy 



 Czekając w ciemności – Umowa zawarta – Człowiek wiszący – Golem w niebieskiej sukience 



     – Zbrodnia i kara – Szansa robienia prawdziwych pieniędzy – Prawie złoty łańcuch – 



                   Żadnego okrucieństwa wobec lisów – Pan Bent pilnuje czasu 



     Leżały  w  ciemności,  strzegąc.  Nie  było  sposobu  mierzenia  upływającego  czasu  ani  też  



żadnej  skłonności,  by  go  mierzyć.  Istniał  taki  moment,  kiedy  ich  tu  nie  było,  i  zaistnieje  



moment ...  prawdopodobnie...  kiedy  znowu  ich  tutaj  nie  będzie.  Będą  gdzie  indziej.  Czas  



między tymi momentami nie był istotny. 



     Ale niektóre popękały, a niektóre, te młodsze, zamilkły. 



     Ciężar narastał. 



     Coś trzeba było zrobić. 



     Jeden z nich wzniósł swój umysł w pieśni. 



                                                   * * * 



     To były ciężkie targi, ale dla kogo ciężkie? To istotne pytanie. Pan Blister, prawnik, nie  



potrafił udzielić na nie odpowiedzi, choć chciałby ją poznać. Kiedy jacyś goście interesują się  



przejęciem nieatrakcyjnego kawałka ziemi, może się opłacać opłacenie innych gości w celu  



przejęcia  sąsiadujących  działek,  na  wypadek  gdyby  goście  od  pierwszego  przejęcia  coś  



usłyszeli, być może od gości na jakimś przyjęciu. 



     Ale tutaj trudno było zrozumieć, czego można by się dowiedzieć. 



     Rzucił kobiecie po drugiej stronie biurka ostrożny uśmiech. 



     –  Rozumie  pani,  panno  Dearheart,  że  na  tym  terenie  obowiązuje  krasnoludzie  prawo  



górnicze?   To   znaczy,   że   wszelkie   metale   i   rudy   metali   są   własnością   dolnego   króla  



krasnoludów. Będzie pani musiała zapłacić mu znaczną dywidendę, jeśli zechce pani stamtąd  



coś  wydobyć.  Choć  muszę  zaznaczyć,  że  raczej  nic  pani  nie  wydobędzie.  Mówi  się,  że  to  



piasek i muł, aż do samego dołu, a jak rozumiem, ten dół jest bardzo daleko w dole. 



     Czekał  na  jakąkolwiek  reakcję,  ale  kobieta  tylko  na  niego  patrzyła.  Błękitny  dym  jej  



papierosa unosił się spiralą pod sufit. 


----------------------- Page 4-----------------------

     –  Jest  też  kwestia  antyków  –  mówił  prawnik,  obserwując  tyle  z  wyrazu  jej   twarzy,   ile 



było widać przez dym. –  Dolny król zadekretował, że cała  biżuteria, zbroje, dawne obiekty  



klasyfikowane  jako  Mechanizmy,  broń,  naczynia,  zwoje  i  kości,  wydobyte  przez  panią  z  



omawianego gruntu, podlegają opodatkowaniu lub konfiskacie. 



     Panna  Dearheart  znieruchomiała,  jakby  porównując  litanię  Blistera  z  jakąś  wewnętrzną  



listą. Po chwili zdusiła papierosa. 



     – Czy  jest  jakiś  powód,  by  przypuszczać,  że  którykolwiek  z  tych  obiektów  się  tam  



znajduje? 



     – Absolutnie żadnego – zapewnił prawnik z krzywym uśmieszkiem. –  Wszyscy wiedzą,  



że  mówimy  tu  o  jałowym  pustkowiu,  ale  król  chce  się  zabezpieczyć  przed  tym,  że  to,  co  



„wszyscy wiedzą”, okaże się nieprawdą. Jak często się zdarza. 



     – Żąda dużo pieniędzy za bardzo krótką dzierżawę. 



     –  Pieniędzy,  które  skłonna    jest  pani  zapłacić.  Co  wywołuje  u  krasnoludów  pewną  



nerwowość,  jak  się  pani  domyśla.  Rzadko  się  zdarza,  by  krasnolud  rozstał  się  ze  swoją  



ziemią, choćby na kilka lat. Zgaduję, że potrzebuje pieniędzy z powodu całej tej akcji z doliną  



Koom. 



     – Płacę żądaną sumę! 



     – W samej rzeczy, w samej rzeczy... Ale ja... 



     – Czy on dotrzyma umowy? 



     –  Co  do  litery.  Tu  przynajmniej  nie  ma  żadnych  wątpliwości.  W  takich  sprawach  



krasnoludy są bardzo dokładne. Pani musi tylko podpisać, i niestety zapłacić. 



     Panna Dearheart sięgnęła do torebki i położyła na stole sztywny arkusz papieru. 



     –  To jest  list  bankierski  na pięć tysięcy dolarów, które wypłaci  Królewski Bank  Ankh- 



Morpork. 



     Prawnik się uśmiechnął. 



     – Nazwa  budząca zaufanie.  W każdym razie tradycyjnie. Proszę podpisać w  miejscach , 



które zaznaczyłem krzyżykami, dobrze? 



     Przyglądał się, jak składa podpisy, a ona miała wrażenie, że wstrzymuje oddech. 

     – Gotowe. – Przesunęła kontrakt po blacie. 



     –  Skoro atrament już wysycha na umowie dzierżawy, może zechce pani teraz zaspokoić  



moją ciekawość, madame? 



     Panna  Dearheart  rozejrzała  się  po  pokoju,  jakby  ciężkie  regały  skrywały  mnóstwo  



ciekawych uszu. 



     – Potrafi pan dochować tajemnicy, panie Blister? 



     – Ależ naturalnie, madame. Naturalnie. 



     Spojrzała na niego konspiracyjnie. 



     – Mimo wszystko należy to mówić cicho – szepnęła. 



     Przytaknął gorliwie, pochylił się i po raz pierwszy od lat poczuł na uchu oddech kobiety. 


----------------------- Page 5-----------------------

     – Ja też potrafię. To było prawie trzy tygodnie temu. 



                                                  * * * 



     Pewne  rzeczy,  które  można  odkryć  nocą  na  rynnie,  bywają  zaskakujące.  Na  przykład  



ludzie zwracają uwagę na ciche dźwięki – szczęk zasuwki w oknie, zgrzyt wytrycha – o wiele 



bardziej niż na dźwięki głośne, takie jak cegła spadająca na bruk czy nawet (bo w końcu to  



przecież Ankh-Morpork) krzyk. 



     Istniały zatem głośne dźwięki, które były dźwiękami publicznymi, co z kolei oznaczało,  



że  są  problemem  wszystkich –  czyli  „nie   moim”.  Ale  ciche  dźwięki  rozlegały  się  blisko  i  



sugerowały na przykład skradanie – były zatem pilne i osobiste. 



     Starał się więc nie wydawać takich cichych dźwięków. 



     W dole dziedziniec dyliżansów Głównego Urzędu Pocztowego brzęczał jak przewrócony  



ul.  Obrotnica    działała   już   całkiem    sprawnie.    Przybywały     nocne    dyliżanse,   a   nowy  



Überwaldzki  Lotnik  lśnił  w  blasku  lamp.  Wszystko  szło,  jak  należy,  i  właśnie  dlatego  dla  



nocnego wspinacza szło nie tak, jak należy. 



     Wspinacz wbił klucz ścienny w miękką zaprawę, przeniósł ciężar ciała, przesunął sto ... 



     Przeklęty gołąb! Zatrzepotał w panice, a wtedy druga stopa ześliznęła się, palce straciły  



chwyt   na   rynnie...  Kiedy  świat  przestał  wirować,  odsunięcie  spotkania  z  dalekim  brukiem  



wspinacz  zawdzięczał  jedynie  ściskanemu  kluczowi  ściennemu,  który,  tak  naprawdę,  był  



zwykłym płaskim gwoździem z poprzecznym uchwytem. 



     Ściany  nie  da  się  oszukać,  myślał  wspinacz.  Jeśli  się  zakołyszę,  może  zdołam  sięgnąć  



dłonią i stopą do rynny. Albo klucz wysunie się z muru. 



     No ... dobra... 



     Miał  więcej  kluczy  i  mały  młotek.  Czy  uda  się  wbić  jeden  tak,  by  nie  wypuszczać  



drugiego? 



     Nad nim gołąb dołączył do swoich kolegów na wyższym parapecie. 



     Wspinacz  wcisnął  klucz  w  zaprawę,  wyjął  młotek  z  kieszeni,  a  kiedy  Lotnik  ruszył,  

turkocząc i skrzypiąc, jednym potężnym ciosem uderzył. I zaraz upuścił młotek w nadziei, że  



ogólny gwar zamaskuje odgłos upadku. Sięgnął  do nowego uchwytu,  jeszcze  zanim  młotek  



dotarł do ziemi. 



     No ... dobra. A teraz... utknąłem? 



     Od  rynny  dzieliły  go  niecałe  trzy  stopy.  Świetnie.  Powinno  się  udać.  Przenieść  obie  



dłonie  na  nowy  uchwyt,  rozhuśtać  się  ostrożnie,  złapać  rynnę  lewą  ręką... i  powinienen  się  



przeciągnąć nad przepaścią. Potem to zwykła ... 



     Gołąb był nerwowy. Dla gołębi to podstawowy stan istnienia. I tę właśnie chwilę wybrał,  



by sobie ulżyć. 



     No ... dobra. Poprawka: teraz obie dłonie ściskają bardzo śliski gwóźdź. 


----------------------- Page 6-----------------------

     Niech to ... 



     Wtedy,  ponieważ  nerwowość  przebiega  między  gołębiami  szybciej  niż                golas   przez 



klasztor, zaczął spadać lepki deszcz. 



     Są takie chwile, kiedy w głowie pojawia się myśl: „Gorzej już być nie może”... I wtedy z 



dołu dobiegło wołanie: 



     – Kto tam jest?! 



     Dzięki ci, młotku. Ale prawdopodobnie mnie nie widzą, myślał. Ludzie patrzą  z dobrze 



oświetlonego dziedzińca, ich nocne widzeni...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin