Bova Ben - Droga przez Układ Słoneczny 11 - Skalne szczury.pdf
(
1188 KB
)
Pobierz
Bova Ben-Droga przez Uklad Sloneczny 11-Skalne szczury
BEN BOVA
SKALNE SZCZURY
Dla Charlesa N. Browna i zespołu Locusa
Każdy zabija kiedyś to, co kocha
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni,
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali!
Jeden zabija miłośś, gdy jest młody,
Inny - gdy starośś ku ziemi go chyli;
Jeden rękami Pożądania dławi,
Inny - rękami Złota podstępnymi.
Najczulszy noża ostrego dobędzie
I śmierś przynajmniej w nagłej zada chwili.
Oscar Wilde
Ballada o więzieniu w Reading'
' Oscar Wilde ĄBallada o więzieniu w Reading". Tłum.
Włodek. Wydawnictwo Literackie, Kraków, 1976
Prolog: Selene
Na widok wkraczającego na przyjęcie weselne Martina
Humphriesa, niezapowiedzianego i niezaproszonego, Amanda
ścisnęła mocno ramię swego męża.
Wszyscy obecni w barze Pelikan umilkli. Tłum, który hała-
śliwie gratulował Amandzie i Larsowi Fuchsowi, rzucając spro-
śnymi żartami i racząc się Ąsokiem księżycowym", zastygł, jakby
ktoś zalał knajpę ciekłym azotem. Fuchs lekko poklepał żonę po
ręce obronnym gestem, po czym skrzywił się na widok Humph-
riesa. Nawet Pancho Lane, która nigdy nie traciła animuszu, stała
przy barze z drinkiem w jednej dłoni, drugą zwijając w pięśś.
Pelikan nie był miejscem w stylu Humphriesa. To był bar
dla robotników, spelunka w norach podziemnych tuneli i komór,
gdzie przychodzili w poszukiwaniu rozrywki i towarzystwa in-
nych lunonautów mieszkaócy Księżyca. Garniturowcy, jak Hum-
phries, pijali w eleganckim barze w Grand Plaża, z resztą kadry
kierowniczej i turystami.
Humphries najwyraüniej nie był świadom tej wrogości i czuł
się całkowicie swobodnie w morzu nieprzyjaznych spojrzeó, choś
wyglądał, jakby był tu zupełnie nie na miejscu, mały człowieczek
z nienagannym manicure, w idealnie skrojonym garniturze z impe-
rialnego błękitu pośrodku młodych, hałaśliwych górników i opera-
torów traktora w wystrzępionych i wyblakłych kombinezonach,
noszących kolczyki z kamieni pochodzących z asteroid. Nawet ko-
biety wyglądały na silniejsze i bardziej muskularne niż Humphries.
Jeśli nawet okrągła, różowa twarzyczka Humphriesa wyglą-
dała na łagodną i przyjazną, jego oczy mówiły coś wręcz prze-
ciwnego. Szare i bezlitosne, jak odłamki krzemienia, miały iden-
tyczny kolor jak skała, z której były ściany i niski sufit samego
podziemnego baru.
Przeszedł prosto przez cichy, niezadowolony tłum i podszedł
do stolika, przy którym siedzieli Amanda i Fuchs.
- Wiem, że nie zaprosiliście mnie na wasze przyjęcie - rzekł
spokojnym, mocnym głosem. - Mam nadzieję, że wybaczycie mi
wtargnięcie. Zostanę tylko minutkę.
- Czego chcesz? - spytał Fuchs, nadal marszcząc brwi i nie
ruszając się z krzesła obok żony. Był krępym, ciemnowłosym
mężczyzną, o potężnym torsie oraz krótkich ramionach i nogach,
potężnie umięśnionym. Malutki kolczyk w jego uchu był diamen-
cikiem, który kupił jeszcze za studenckich czasów w Szwajcarii.
- Twojej żony - odparł z pełnym smutku uśmiechem Hum-
phries - ale już wybrała ciebie, a nie mnie.
Fuchs uniósł się powoli z krzesła, zaciskając grube palce
w pięści. Wszyscy obecni w barze utkwili w nim wzrok i nie spusz-
czali z oka.
Amanda przeniosła wzrok z Fuchsa na Humphriesa i z po-
wrotem na Fuchsa. Wyglądała na bliską paniki. Była olśniewa-
jąco piękną kobietą, z niewinną twarzą o szerokich oczach i ku-
sząco zaokrąglonej figurze, która sprawiała, że mężczyüni zaczy-
nali fantazjowaś, a kobiety spoglądaś z niekłamaną zazdrością.
Nawet w zwykłym białym kombinezonie wyglądała niesamowi-
cie seksownie.
- Lars - wyszeptała Amanda. - Proszę.
Humphries uniósł obie dłonie w przepraszającym geście.
- Może üle się wyraziłem. Nie przyszedłem tu, żeby się biś.
- To po co przyszedłeś? - spytał Fuchs niskim, zachryp-
niętym tonem.
- Įeby daś wam mój prezent ślubny - odparł Humphries
i znów się uśmiechnął. - Įeby pokazaś, że nie żywię wobec was
żadnych nieprzyjaznych uczuś... że tak powiem.
- Prezent? - spytała Amanda.
- Jeśli go ode mnie przyjmiecie - rzekł Humphries.
- Co to jest? - spytał Fuchs.
- Starpower 1.
Błękitne jak porcelana oczy Amandy otwarły się tak szero-
ko, że dało się dostrzec białka.
- Statek?
- Jest twój, jeśli tylko go przyjmiesz. Zapłacę nawet za naprawy
niezbędne, żeby znowu był sprawny.
Tłum poruszył się, westchnął, zamruczał. Fuchs spojrzał na
Amandę, zobaczył, że jest porażona propozycją Humphriesa.
- Możecie go użyś - mówił dalej Fuchs - by powróciś do
Pasa Asteroid i zacząś eksploatację. Jest tam mnóstwo skał, które
można zająś i wykorzystaś.
Fuch był pod wrażeniem, wbrew sobie.
- To bardzo... bardzo hojnie z pana strony.
Humphries znów się uśmiechnął. Machając niedbale dłonią,
rzekł:
- Nowożeócom przyda się jakieś üródło dochodu. Leście
i zajmijcie parą skał, przywieücie rudę i będziecie ustawieni na
całe życie.
- Bardzo hojnie - mruknął Fuchs.
Humphries wyciągnął rękę. Fuchs zawahał się przez sekun-
dę, po czym ujął ją w swoją wielką łapę, całkowicie ją obejmu-
jąc
- Dziękuję panu, panie Humphries - rzekł, energicznie po-
trząsając ręką Humphriesa. - Bardzo panu dziękuję.
Amanda milczała.
Humphries uwolnił rękę i bez słowa wyszedł z baru. Tłum
poruszył się i rozległy się dziesiątki rozmów naraz. Kilka osób
otoczyło Fuchsa i Amandę, gratulując im i proponując swoje usługi
w charakterze załogantów. Właściciel Pelikana ogłosił drinki na
koszt firmy i tłum ruszył w stronę baru.
Pancho Lane przecisnęła się przez tłum i drzwi, wychodząc
na korytarz, gdzie Humphries podążał w stronę ruchomych schodów
prowadzących w dół, do jego apartamentu na najniższym pozio-
mie Selene. Dopadła go po kilku długich księżycowych krokach.
- Myślałam, że wywalili cię z Selene - rzekła.
Patrząc na nią, Humphries musiał spoglądaś w górę. Pan-
cho była smukła i wiotka, miała skórę barwy mokki, niewiele ciem-
niejszą niż u białych kobiet opalających się pod słoócem jej oj-
czystego zachodniego Teksasu. Miała krótko przycięte włosy,
całą głowę pokrywały ciemne, ciasno zwinięte loki.
Skrzywił się.
- Moi prawnicy pracują nad odwołaniem. Nie mogą mnie
wygnaś bez sprawiedliwego procesu.
- A to może potrwaś lata, prawda?
- W najgorszym razie.
Pancho najchętniej wpakowałaby go do rakiety i wystrzeli-
ła w kierunku Plutona. Humphries dokonał sabotażu uszkadza-
jąc statek Starpower I podczas pierwszej - i jak dotąd jedynej
- misji do Pasa. Dan Randolph zmarł właśnie dlatego. Opano-
wanie uczuś wymagało od niej zaangażowania całej woli.
Tak spokojnie, jak tylko zdołała, Pancho rzekła:
- Strasznie byłeś hojny.
- Gest prawdziwej miłości - odparł, nie zwalniając kroku.
- Tak. Jasne. - Pancho bez problemu dotrzymywała mu tempa.
- Cóż innego?
- Po pierwsze, ten statek nie jest twój, żebyś go komuś dawał.
Należy...
- Należał - warknął Humphries. - Czas przeszły. Zdjęliśmy
go ze stanu.
- Zdjęliście go ze stanu? Kiedy? Jak u licha można zrobiś
coś takiego?
Humphries roześmiał się.
- Widzi pani, pani dyrektor? Įeby byś w zarządzie, trzeba
znaś parę sztuczek, o których takie umorusane popychadło jak
ty, nie ma pojęcia.
- Pewnie tak - przyznała Pancho. - Ale nauczę się.
- Pewnie, że się nauczysz.
Pancho została właśnie wybrana do zarządu Astro Manu-
facturing, przy silnym sprzeciwie Humphriesa. Takie życzenie wyraził
Dan Randolph na łożu śmierci.
- Więc zdjęliście Starpower 1 ze stanu zaledwie po jednym
locie?
- Już się zużył - wyjaśnił Humphries. - Wykazał możliwo-
ści napędu fuzyjnego. Teraz możemy zbudowaś lepszy, specjal-
nie zaprojektowany do kopania na asteroidach.
- I poszedłeś zgrywaś Ćwiętego Mikołaja wobec Amandy
i Larsa.
Humphries wzruszył ramionami.
Doszli razem do prawie pustego tunelu i dotarli do rucho-
mych schodów prowadzących w dół.
Pancho chwyciła Humphriesa za ramię i zatrzymała go u szczytu
schodów.
- Wiem, co knujesz - rzekła.
- Naprawdę?
- Wymyśliłeś sobie, że Lars poleci do Pasa i zostawi Man-
dy tutaj, w Selene.
- Sądzę, że istnieje taka możliwośś - odparł Humphries,
próbując uwolniś się od jej uchwytu.
- I wtedy będziesz mógł się do niej dobraś.
Humphries otworzył usta, by odpowiedzieś i zawahał się.
Jego twarz przybrała poważny wyraz. W koócu rzekł:
- Pancho, czy przyszło ci kiedyś do głowy, że ja naprawdę
kocham Amandę? A wiesz, że tak jest.
Pancho wiedziała, że Humphries cieszył się reputacją kobie-
ciarza. Miała na to mnóstwo dowodów.
- Możesz sobie mówiś, że ją kochasz, Humpy, ale jest tak
tylko dlatego, że to jedyna kobieta stąd do Lubbock, która nie
wskoczyłaby z tobą do łóżka.
Uśmiechnął się chłodno.
- Czy chcesz przez to powiedzieś, że ty byś wskoczyła?
- Musiałoby ci się przyśniś!
Humphries zaśmiał się i ruszył schodami. Przez chwilę Pan-
cho obserwowała, jak odjeżdża, po czym odwróciła się i ruszyła
z powrotem w stronę baru Pelikan.
Jadąc na najniższy poziom Selene, Humphries rozmyślał: Lars
to naukowiec, z gatunku takich, którzy nigdy nie mieli w ręce
dwóch groszy na raz. Wypuśśmy go do Pasa i zobaczymy, ile
zarobi i ile da się za to kupiś. A kiedy tam będzie, ja będę przy
Amandzie.
Docierając do swojej rezydencji Humphries był bliski szczęścia.
Baza danych: Pas Asteroid
Miliony odłamków skały i metalu unoszą się bezgłośnie,
bez koóca, w głębokiej pustce przestrzeni międzyplanetarnej.
Największa z nich, Ceres, mierzy zaledwie tysiąc kilometrów
szerokości. Większośś z nich jest o wiele mniejsza, począwszy
od nieregularnych odłamków o długości paru kilometrów do
obiektów rozmiaru kamyków. Zawierają więcej metali i minera-
łów, więcej zasobów naturalnych, niż może dostarczyś cała Ziemia.
Są jak Bonanza, Eldorado, złoża Comstock Lode, kopalnie
złota i srebra, i żelaza, i wszystkiego innego, w dwudziestym
pierwszym wieku. W asteroidach są setki milionów miliardów ton
wysokiej klasy rudy. Jest tam tyle bogactwa, że każdy mężczy-
zna, kobieta i dziecko należące do ludzkiej rasy mogłoby zostaś
milionerem. I nie tylko.
Pierwsza asteroida została odkryta zaraz po północy pierw-
szego stycznia 1801 roku przez sycylijskiego mnicha, który przez
przypadek był astronomem. Kiedy inni świętowali nadejście nowego
stulecia, Guiseppe Piazzi nazwał maleóki punkcik światła dostrze-
żony w teleskopie - Ceres - od imienia pogaóskiej patronki Sycylii.
Może to i niezwykłe u pobożnego mnicha, ale Piazzi był w koó-
cu Sycylijczykiem.
Przed schyłkiem dwudziestego pierwszego wieku ziemscy
astronomowie odkryli ponad dwadzieścia sześś tysięcy astero-
id. A kiedy ludzka rasa zaczęła poszerzaś swój habitat, sięgając
po Księżyc i badając Marsa, znaleziono ich miliony.
Z technicznego punktu widzenia są to planetoidy, malut-
kie planety, odłamki skały i metalu unoszące się w mrocznych
otchłaniach kosmosu, pozostałości po czasach, gdy powstało
Słoóce i planety, jakieś cztery i pół miliarda lat temu. Piazzi po-
prawnie nazwał je planetoidami, lecz w 1802 William Herschel (który
wcześniej odkrył gigantyczną planetę zwaną Uranem) nazwał je
asteroidami, ponieważ w teleskopie te malutkie kropki światła
wyglądały raczej jak gwiazdy, a nie dyski planetarne. Piazzi miał
rację, ale Herschel był o wiele bardziej sławny i wpływowy. Aż
do dziś nazywamy je asteroidami.
Plik z chomika:
ged14
Inne pliki z tego folderu:
Bova Ben - Droga przez Układ Słoneczny 02 - Księżyc 02 - Wojna o księżyc.pdf
(1981 KB)
Bova Ben - Droga przez Układ Słoneczny 06 - Jowisz.pdf
(1514 KB)
Bova Ben - Droga przez Układ Słoneczny 05 - Wenus.pdf
(1589 KB)
Bova Ben - Droga przez Układ Słoneczny 00 - Powersat.pdf
(1839 KB)
Bova Ben - Droga przez Układ Słoneczny 07 - Saturn.pdf
(1782 KB)
Inne foldery tego chomika:
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin