Krótka roszada [Z].rtf

(1000 KB) Pobierz

Krótka roszada

             

 

Autor: Insit_F.D.

 

Tłumaczenie: Anula67

 

Rating: NC-17

 

Paring: HP/SS

 

Tytuł orginalny: Короткая рокировка

 

Link do oryginału: http://www.fanfics.ru/read.php?id=411

 

Beta: Liberi

 

Ostrzeżenie: fick zawiera sceny określane jako "dla dorosłych"

 

Linki do tłumaczenia:

 

* http://www.exlibris.ehost.pl/viewtopic.php?f=15&t=1411&sid=50f5bc1b13b4cffcc3e3ebf3bacaf67b&start=40

 

* http://anula67.blog.onet.pl/Krotka-roszada-rozdzial-XIV-cz,2,ID425508426,DA2011-04-15,n

 

 

„...mój drogi Adso, nie jestem w stanie uwierzyć, że Bóg wprowadził do dzieła stwo­rzenia istotę tak sprośną, nie obdarzając jej paroma cnotami...”

Umberto Eco „Imię Róży”

 

 

Rozdział I

 

Chyba nikt nie domyślał się, nad czym zastanawiał się tego dnia Albus Dumbledore. Stary czarodziej przesuwał wzrokiem po uczniach, mrużąc krótkowzroczne oczy, jakby okulary ani trochę nie poprawiały jego wzroku i nieuważnie uśmiechał się, obserwując, jak pierwszoroczni zajmują swoje miejsca za stołami domów. Kolejny rocznik był tak samo hałaśliwy, jak i jego poprzednicy. Mimo, że minął już prawie cały rok szkolny od ostatniej ceremonii przydziału wyglądali jakby nadal nie wierzyli, że uczą się w Hogwarcie. Na ich twarzach nadal widniał zachwyt, kiedy spojrzenia mimo woli biegły w stronę sufitu Wielkiej Sali i wtedy uczniowie cichli, jakby zobaczyli prawdziwą magię, bez porównania piękniejszą niż zaklęcia czy transmutacja.

 

 

Dyrektor westchnął i spojrzał na profesor McGonagall, która, napotkawszy wzrok Dumbledore’a, skinęła ze zrozumieniem głową i odwróciła się. Wszystko w porządku. Dużo rzeczy zostało po staremu, ale również wiele się zmieniło. Mało kto uwierzyłby, że dyrektorem, który stał teraz przed niełatwym wyborem, szarpały zwykłe ludzkie wątpliwości. Nie był okrutny, ale nie był i tak dobroduszny, jak przypuszczali ludzie nie znający go zbyt dobrze. Wiele widział w swoim długim życiu i ci, którzy nazywali go zbyt ustępliwym mocno się mylili, chociaż, trzeba przyznać, czasami wolał nie zauważać drobiazgów i okazywał wyrozumiałość. Jednak w trudnej sytuacji na pobłażliwość nie było miejsca. Stawka była zbyt wysoka. I Dumbledore jak nigdy miał wyrzuty sumienia, że znowu występuje w roli manipulatora cudzymi losami, ale, Merlin świadkiem, to do czego dążył...

 

 

 

* * *

 

- Harry, dokąd idziesz?! - Hermiona Granger, najlepsza uczennica na roku pędziła wzdłuż korytarza, usuwając z drogi pierwszoroczniaków i nie zwracając uwagi na przerażenie pojawiające się w ich oczach. - Co ci powiedziałam? Co?! Natychmiast masz przeprosić! - Dysząc bardziej z gniewu niż od długotrwałego biegu, dopadła chłopaka i złapała go za połę peleryny zmuszając do zatrzymania się. - Słyszałeś mnie?! - W głosie Hermiony dźwięczała groźba, a w oczach błyskała wściekłość. - Możesz się złościć ile chcesz, ale to nie daje ci prawa do obrażania kolegów!

 

 

- Hermi, czy ty wiesz o kim mówisz? - Wydawało się, że Harry się speszył. - Przecież to Malfoy!

 

 

- Mam to gdzieś! Popatrzyłeś na to z jego strony? On i bez tego jest przegrany! A ty po prostu zmieszałeś go z błotem! Zachowałeś się tak samo, jak kiedyś on odnosił się w stosunku do ciebie i zrobiłeś na prawdę żałosne widowisko!

 

 

Dał słyszeć się głośny tupot, Hermiona odwróciła się i zobaczyła Rona, który wreszcie ją dogonił.

 

 

- Co, przyszedłeś piać z zachwytu?! - zawołała. - Obaj jesteście draniami!

 

 

- Chwila, chwila! - przerwał jej Harry jeszcze nie pojmując o co właściwie cała ta awantura. - Co takiego zrobiłem?

 

 

- Po co nazwałeś go zdrajcą? To, że jego ojciec jest Śmierciożercą jeszcze o niczym nie świadczy. Lucjusz siedzi w Azkabanie i nikt nie ponosi odpowiedzialności za go czyny. A już na pewno nie Draco!

 

 

- A od kiedy to dla ciebie nie Malfoy tylko Draco? - zapytał podejrzliwie Ron, jak tylko uspokoił oddech. - Jeśli chcesz być głównym obrońcą obrażanych i pokrzywdzonych to znajdź sobie innego podopiecznego! Jest tu jeszcze wiele skrzatów i możesz założyć kolejną W.E.S.Z!

 

 

- Nie z tobą rozmawiam - odcięła się dziewczyna i odwróciła się w stronę Harry’ego. - Powinieneś go przeprosić! Jest po naszej stronie i nie zasłużył na podobne zachowanie! Już pora  zapomnieć o dziecięcych urazach i stać się bardziej poważnym.

 

 

Harry zmarszczył brwi, ale odpowiedział:

 

 

- Sam do mnie przyszedł i co miałem milczeć? To, że ty obchodzisz się z nim jak z jajkiem nie oznacz, że inni muszą robić to samo. Możesz ile chcesz awanturować się, ale wycierać nos  swojemu Ślizgonowi będziesz sama.

 

 

- On nie jest „moim Ślizgonem” - oburzyła się Hermiona i zaczerwieniła się. - Ja po prostu... miałam nadzieję, że chociaż teraz przestaniecie drzeć koty, ale widocznie się pomyliłam. Żaden z was nie wydoroślał!

 

 

- Hermi, nie znasz tej fretki? - zapytał Ron. - Myślisz, że on naprawdę jest taki zrezygnowany! Specjalnie przyczepił się do Harry’ego, tak, że sam jest sobie winny! Umyślnie czekał na moment kiedy ciebie nie będzie. Gdybyś tam była nie broniłabyś tego gada!

 

 

- Przestań, Ron. Po prostu jesteś zazdrosny i to wszystko.

 

 

- Może dogadujcie się bez mnie. - Harry chciał jak szybciej zabrać się z korytarza, zwłaszcza, że wokół nich zaczął zbierać się tłum, przyciągnięty przez krzyki.

 

 

 

Nawet małolaty nastawiły uszu, bo niespodziewanie stały się uczestnikami tak zajmującego wyjaśniania stosunków pomiędzy uczniami wyższych klas, które były tak tajne jak Czarna Magia i dlatego pociągały nie mniej niż ona.

 

 

- A ty gdzie?! Porozmawiasz z Draco i więcej nie będziecie się już tak zachowywać Jesteś mu to winny...

 

 

- Nic nikomu nie jestem winny, a już zwłaszcza tej ślizgońskiej fretce! - wrzasnął Harry, zaszokowany taką bezczelnością.

 

 

- Właśnie! - przytaknął mu Ron. - Jeżeli go tak żałujesz, to możesz pogłaskać go po główce, zaśpiewać mu kołysankę i powiedzieć, że Harry bardzo żałuje..., że mu nie przywalił!

 

 

 

- Obaj jesteście odrażający! Nie chcę was znać!

 

 

- No i nie musisz - mruknął Ron, patrząc w ślad za Hermioną szybkim krokiem oddalającą się w przeciwnym kierunku.

 

 

- Trochę jednak przesadziłem. - Harry zmęczonym ruchem potarł nasadę nosa, tak, że okulary zjechały na bok i musiał je poprawić.

 

 

- Ty co?! Malfoy tylko marzy o tym, żeby zrobić z ciebie idiotę!

 

 

- Nie mówię o nim. Nie trzeba było tak rozmawiać z Hermi. Ona naprawdę wierzy, że nawet Malfoy może się zmienić...

 

 

- Wierzy, wierzy, bo jest naiwna i przez to mogą spotkać nas nie lada przykrości. - Ron poprawił pelerynę, która zsunęła mu się z ramienia podczas biegu i wzruszył ramionami. - Już nic mnie nie zdziwi. Jeżeli Hermiona broni Malfoya, to świat zwariował.

 

* * *

 

Następnego dnia Hermiona nie odzywała się do Harry’ego, co nie bardzo go obeszło. Szkolne życie toczyło się normalnie i bardziej interesowała go lekcja eliksirów, na której Sneape mocno ich cisnął dając przedsmak tego co czeka ich na egzaminach. W parze z Ronem próbował stworzyć coś mniej więcej do przyjęcia i nawet nie zwracał uwagi na uśmiechy, które Malfoy, co jakiś czas przesyłał Hermionie. Dziewczyna czerwieniła się, ale uśmiechała się w odpowiedź. Kiedy Ron wreszcie zauważył podstępy Ślizgona, mógł jedynie cicho zakląć, ponieważ właśnie rozcierał, w moździerzu wysuszone pajęcze odnóża.

 

 

- Nie zwracaj na to uwagi - poradził przyjacielowi Harry.  - On to robi specjalnie. Chce, żeby Snape zabrał nam resztę naszych punktów.

 

 

- Masz rację. Malfoy zawsze będzie Malfoyem - warknął Ron.

 

 

Potter przytaknął i poczuł dziwny niepokój. W klasie panowała praktycznie absolutna cisza, ale z  minuty na minutę stawała się coraz bardziej... napięta. Nie było słychać stuku tłuczków w moździerzach, szelestu zeszytów i, wydało się, że nawet ciecze w kociołkach buzowały znacznie ciszej. Chłopak uniósł głowę i szybko się rozejrzał. Docinki Snape’a nadal go deprymowały mimo, że z czasem zaczynał przyjmować je jako coś normalnego i nieuchronnego. Jak nieunikniona błyskawica podczas burzy, tak niewątpliwe były komentarze profesora podczas lekcji, na której obecny był Harry Potter. Gryfon był pewien, że na innych lekcjach Snape z równą przyjemnością odejmuje punkty i wyznacza kary, ale nie poprawiało mu to humoru.

 

 

- I co my tu mamy? - kpiąco zainteresował się profesor, spoglądając na okrutnie okaleczonego pająka Rona, który swoje pośmiertne istnienie miał zakończyć w kotle z wątpliwej jakości cieczą.

 

 

- Naprawdę myślicie, że to coś można nazwać eliksirem? - Snape uniósł brew i z jakiegoś powodu popatrzył na Harry’ego, chociaż przygotowaniem składników zajmował się Ron. – Eliksir powinien mieć kolor zielony, powtarzam, zielony, i wyraźnie gęstą konsystencję.

 

 

- Ale... sir, on jest zielony - spróbował usprawiedliwić się Harry, chociaż pod uważnym spojrzeniem Snape’a nie było to łatwe.

 

 

- Czyżby? - usta profesora wygięły się w coś na podobieństwo uśmiechu, a przez plecy Gryfona przebiegły ciarki. Nie musiał używać szklanej kuli, żeby wiedzieć jak dalej potoczy się ta rozmowa. - Może powinien pan, panie Potter, zgłosić się do pani Pomfrey i sprawdzić czy nie jest pan daltonistą?

 

 

Harry przesunął wzrok w kierunku, który wskazywał profesor i westchnął. Na powierzchni eliksiru pływały zbyt duże kawałki pajęczych łapek, a sama ciecz miała mocno granatowy kolor.

 

 

- No i co pan widzi? - szydził nadal Snape, po ślizgońskiej stronie klasy dało się słyszeć śmiech.

 

 

- Nie jest zielony - wymamrotał Harry.

 

 

- Naprawdę? A jakiego jest koloru?

 

- Granatowego - Potter czuł się tak, jak pająk, którego preparował Ron.

 

 

- I co to oznacza?

 

 

Harry nie odpowiedział, ale zauważył, jak nad sąsiednią ławką uniosła się w górę ręka. Diabelska Hermiona! Miał ją ochotę znienawidzić do końca życia. Przynajmniej za to, że wykorzystywała niepowodzenia przyjaciół, czyste świństwo. O tak! Była gotowa w ten sposób odizolować się od nich. To, że Hermiona próbuje zdobyć punkty dla Gryffindoru zupełnie go nie obchodziło. Kolejny raz miał ochotę zapaść się pod ziemię i dlatego winił pierwszą osobę, która mu się nawinęła mimo, że nie miała ona nic wspólnego z upokarzającą sytuacją, w której się znalazł. Jednak Snape po prostu nie zwrócił na nią uwagi.

 

 

- No, panie Potter. Mam nadzieję, że chociaż czasem uważał pan na moich lekcjach i coś z nich zapamiętał. A może się mylę?

 

 

Powiedziane to zostało takim tonem, że nikt nawet nie odważyłby się podejrzewać Snape’a o to, że mógłby się mylić. Oczywiście, jeśli ten ktoś chciałby jeszcze trochę pożyć, albo chociaż nie dopuścić do odebrania przez profesora punktów domowi. Ale Harry nie miał zamiaru nadstawiać karku za Rona, który, nie wiadomo po co, zaczął miażdżyć te przeklęte pajęcze odnóża pół godziny przed terminem. Tym bardziej, że do tego aby dotknął pająka, nawet zdechłego, zmusić go dotknąć praktycznie nie można. Co go teraz naszło?

 

 

- To pajęcze odnóża - cicho powiedział Harry, przeklinając w myśli Malfoya, Hermionę i Snape’a do społu.

 

 

- Potrafię jeszcze zauważać rzeczy oczywiste, panie Potter - zasyczał profesor, tak, że Gryfon pomylił się w rachunku rzucanych w myślach przekleństw. - Ale śmiem liczyć, że wyjaśni pan innym, czego następny razem nie należy robić z pajęczymi odnóżami?

 

 

- Oczywiście sir...

 

 

Pozostali uczniowie zaczęli uważnie obserwować rozwijające się przed ich oczami przedstawienie, cicho je komentując. Jednak szepty zupełnie nie przeszkadzały Snape’owi.  Harry skrzywił się nie gorzej od profesora, wymyślając sobie w myśli od idiotów, bo przez tyle czasu nie nauczył się ignorować przycinków.

 

 

- Powinniśmy dodać je na piętnaście minut przed zakończeniem ważenia eliksiru . - Dokończył zdanie Potter.

 

 

- Szkoda, że tej wiedzy nie potrafi pan zastosować w praktyce - z udawanym żalem powiedział Snape. - Pewnie uważa pan, panie Potter, że rozum został dany człowiekowi, jedynie po to, żeby uganiał się za zniczem?

 

 

- Nie, sir.

 

 

- Pocieszające stwierdzenie. Ale nawet nie liczę, że zapamięta, pan, to co powiedział minutę temu, panie Potter. To byłoby zbyt wiele, wiedząc pana niechęć do nauczenia się czegokolwiek. Tak, minus dziesięć punktów za pana tępotę. Można, następnym razem to posłuży to jako bodziec do szkolenia pamięci...

 

 

Snape ruszył dalej i przedstawienie skończyło się równie nagle jak się zaczęło. Harry patrzył na beznadziejnie zepsuty eliksir i zrezygnowany opuścił ręce. Poprawić cokolwiek do końca zajęć nie było już szans, a żałosne próby Rona, żeby wydobyć czerpakiem z cieczy niepotrzebne składniki nie przynosiły żadnego rezultatu.

 

 

 

- Tak mi przykro, Harry - próbował usprawiedliwić się Weasley.

 

 

- Dobra, Ron, nie przejmuj się, - wymamrotał Harry - on zawsze znajdzie coś do czego się przyczepi.

 

Po lekcji Hermiona nadal go ignorowała, zresztą, Harry i tak nie miał ochoty z nią rozmawiać, zwłaszcza po tym, jak Snape pozbawił Gryffindor kolejnych dziesięciu punktów, za to, że Potter nie powtórzył próby uwarzenia prawidłowego eliksiru. To, że nie miał szans, żeby zdążyć nie było dla profesora żadnym argumentem.

 

 

Został w klasie, podczas gdy pozostali uczniowie roztropnie wyszli, zbliżył się do biurka nauczyciela i, nie czekając, aż profesor zwróci na niego uwagę, zapytał:

 

 

- Czy mógłby mi pan wyjaśnić, dlaczego z takim uporem staracie się zrobić ze mnie idiotę? To, że mój eliksir mi nie wyszedł, to był przypadek, ale dla pana nawet to może posłużyć za świetny powód!

 

 

- Niech pan mi nie zawraca głowy pańskimi wynurzeniami, Potter, jeżeli nie chce pan, żeby pański dom stracił kolejne dwadzieścia punktów. - Snape podniósł głowę znad prac, które  przeglądał, rozdzielając na dwa stosy. - Nic mnie nie obchodzą, pana „przypadki”, pod którymi stara się pan ukryć swoja niewiedzę, a już tym bardziej niepoważne pretensje.

 

 

- One nie są niepoważne - oburzył się Gryfon, czując, że zaczyna w nim wzbierać złość. – Specjalnie się pan mnie czepia, chociaż pomylić się mógł każdy!

 

 

- To prawda. - Snape odłożył kartki na bok i spojrzał na Harry’ego z nieukrywaną pogardą. - Tylko nie każdy myli się tak często. Śmiem przypuszczać, że pana problemem nie są pomyłki, ale zwykłe lekceważenie zajęć. Jeżeli przypuszcza pan, że pomiatam nim to może się pan poskarżyć dyrektorowi, który, niewątpliwie, obetrze nos bohaterowi czarodziejskiego świata i nakarmi cytrynowymi dropsami. Proszę iść do Dumbledore’a, panie Potter, i zajmować mojego cennego czasu.

 

 

Odesłanie z kwitkiem, Harry przyjąłby jako coś co się rozumie samo przez się, jednak profesor uraczył go prawie takim samym zdaniem jakie sam ostatnio wypowiedział do Hermiony pod adresem Malfoya i to ostatecznie wyprowadziło go z równowagi.

 

 

- Nie jestem dzieckiem, żeby ktoś wycierał mi nos i pocieszał! - krzyknął nie powstrzymują się. - Mało mnie to obchodzi, że pan tak o mnie myśli, ale nie potrzebuję pocieszenia! Chcę sprawiedliwości, ale od pana na pewno się jej nie doczekam!

 

 

Snape gwałtowanie podniósł się, jego oczy znalazły się na wysokości oczu Pottera.

 

 

- Myśli, pan, że sprawiedliwość wyraża się na wiecznym pobłażaniu? Bo nie traktuję pana jak zbawcę świata, któremu wszystko się wybacza? Właśnie to pana irytuje, panie Potter? Proszę mnie więc posłuchać jeszcze raz: jeszcze jedno słowo i ryzykuje pan, że do końca roku będzie pan czyścił schowki na miotły i łazienki. Tak, że od tego momentu niech pan uważa na swoje słowa! - wysyczał nauczyciel.

 

 

Harry drgnął zaskoczony i wykrztusił:

 

 

- Pan mi grozi?

 

 

- Ależ skąd, panie Potter! Kim ja jestem, żeby grozić Złotemu Chłopcu? Tak, wydaje mi się, nazywają pana w „Proroku codziennym”? Ja w żadnym wypadku nie grożę. Ja... uprzedzam. Jeszcze jeden wybryk i wyleci pan z eliksirów tuż przed egzaminem, z taką prędkością, że nawet znicz zostanie w tyle!

 

 

 

- Gdyby nie Dumbledore pozbyłby się mnie pan już przy pierwszej lepszej okazji - bronił się Harry.

 

 

- Jakaż przenikliwość! Tylko nie doceniasz się Potter. Gdybym miał na to jakiś wpływ, wolałbym nigdy cię nie poznać! Wynoś się! I minus dziesięć punktów za bezczelność. Mam nadzieję, że to powściągnie twoje pragnienie sprawiedliwości...

 

 

- Nic z tego - odpowiedział Harry, pragnąc, żeby w tym beznadziejnym sporze ostatnie słowo należało do niego.

 

 

- Jeszcze minus pięć punktów dla Griffindoru i... Potter, moja cierpliwość nie jest bezgraniczna.

 

 

Gryfon zmusił się do milczenia, mimo, że na usta cisnęło mu się jeszcze wiele słów, z których niejedno nie nadawało się dla uszu przyzwoitych ludzi. Musiał jednak się powstrzymać, bo jego dam stracił już zbyt wiele punktów.

 

 

- Tak, profesorze, zawsze może mi pan zatkać usta groźbą odjęcia punktów.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin