Ludwig von Mises-Gospodarcze skutki taniego pieniądza.pdf

(123 KB) Pobierz
179115118 UNPDF
Wersja do druku
http://beta.mises.pl/js/print.php?p=153
Ludwig von Mises: Gospodarcze skutki taniego pieniądza
dodano: 08.08.2004 17:49
Cykl koniunkturalny i ekspansja kredytowa: Gospodarcze skutki taniego pieniądza [*]
Ludwig von Mises
Tłumaczenie: Juliusz Jabłecki
1. Uwagi Wstępne
Autor niniejszej pracy w pełni zdaje sobie sprawę z jej braków. Jednakże, o ile nie pisze się rozprawy naukowej, ogarniającej wszystkie aspekty
kapitalistycznej gospodarki rynkowej, z problemem cyklu koniunkturalnego nie można uporać się w sposób bardziej satysfakcjonujący. Autor w pełni zgadza
się w tej kwestii z opinią Boehm-Bawerka: „Teoria cyklu koniunkturalnego, jeśli nie ma być czczą gadaniną, może być napisana jedynie jako ostatni lub
przedostatni rozdział rozprawy traktującej o wszystkich problemach ekonomicznych.”
Z tymi właśnie zastrzeżeniami autor przedstawia członkom Komitetu poniższy pobieżny szkic.
2. Wrogość wobec oprocentowania
Jedną z charakterystycznych cech tego wieku wojen i destrukcji jest ogólny atak przypuszczony przez wszystkie rządy i grupy nacisku na prawa
kredytodawców. Pierwszą ustawą bolszewickiego rządu była całkowity zakaz udzielania pożyczek i wypłacania oprocentowania. Najpopularniejszym ze
sloganów, które popchnęły nazistów do władzy, było Brechung der Zinsknechtschaft , czyli zniesienie niewolnictwa odsetkowego. Zadłużone kraje posługują
się różnymi środkami w swych dążeniach do kasacji roszczeń zagranicznych wierzycieli, spośród których najwydajniejszym jest kontrola wymiany walutowej.
Ich gospodarczy nacjonalizm ma na celu odsunięcie rzekomego widma powrotu do kolonializmu. Kraje te udają, że toczą nową wojnę o niepodległość z
zagranicznymi wyzyskiwaczami, jak ośmielają się nazywać tych, którzy dostarczyli im kapitał do polepszenia ich warunków gospodarczych. Ponieważ
głównym kredytodawcą są Stany Zjednoczone, to walka ta na dobrą sprawę kierowana jest przeciwko narodowi amerykańskiemu. Jedynie stare zwyczaje
dyplomatycznej powściągliwości nakazują ekonomicznym nacjonalistom określać diabła, z którym walczą, nie jako „Jankesów”, lecz „Wall Street”.
„Wall Street” jest ni mniej, ni więcej, ale celem, w który władze monetarne tych krajów mierzą swe armaty, wdrażając politykę „łatwych pieniędzy”.
Powszechnie zakłada się, że środki, służące do obniżania stopy procentowej poniżej wysokości, na której ustaliłby ją wolny rynek, są niezwykle korzystne dla
ogromnej większości, kosztem niewielkiej mniejszości kapitalistów i twardogłowych pożyczkodawców. Milcząco zakłada się, że wierzyciele to gnuśni
bogacze, zaś dłużnicy to pracowita biedota. Sąd ten jest jednak atawistyczny i całkowicie mylnie ocenia obecne warunki.
W czasach Solona, mądrego ateńskiego prawodawcy, w czasach praw rolnych starożytnego Rzymu, w średniowieczu, a nawet jeszcze w kilku kolejnych
1 z 7
2009-11-07 11:27
179115118.002.png
Wersja do druku
http://beta.mises.pl/js/print.php?p=153
stuleciach, identyfikowanie pożyczkodawców z bogatymi, a pożyczkobiorców z biednymi, było mniej więcej zgodne z prawdą. Jednak w naszych czasach,
czasach bonów i obligacji, banków oszczędnościowych, ubezpieczeń na życie i ubezpieczeń społecznych, rzecz ma się zupełnie inaczej. Klasy właścicielskie
składają się z posiadaczy dużych fabryk i farm, akcji zwykłych, nieruchomości miejskich i są często – per se – kredytobiorcami. Ludzie o skromniejszych
dochodach są posiadaczami obligacji, właścicielami wkładów oszczędnościowych i polis ubezpieczeniowych oraz beneficjentami ubezpieczenia społecznego.
Jako tacy, są oni pożyczkodawcami. Ich interesy zostają nadszarpnięte przez dążenia do obniżenia stopy procentowej i siły nabywczej krajowej waluty.
To prawda, że masy nie myślą o sobie jako o wierzycielach i dlatego sympatyzują z rozwiązaniami w nie uderzającymi. Jednakże ignorancja ta nie zmienia
faktu, że ogromna większość narodu powinna być sklasyfikowana jako pożyczkodawcy, i że popierając politykę „łatwych pieniędzy” ludzie ci bezwiednie
szkodzą własnym interesom materialnym. Dyskredytuje to jedynie marksistowski mit, głoszący, że klasy społeczne nigdy nie mylą się w rozpoznawaniu
swych szczególnych klasowych interesów i działają zawsze w zgodzie z nimi.
Współcześni mistrzowie polityki „łatwych pieniędzy” z dumą nazywają się nieortodoksyjnymi i szkalują swych adwersarzy, określając ich mianem
ortodoksyjnych, staroświeckich i reakcyjnych. Profesor Abba Lerner, jeden z najbardziej elokwentnych rzeczników finansów funkcjonalnych, stwarza
pozory, jakoby, w ocenianiu posunięć fiskalnych, on sam i jego koledzy kierowali się „uznaną metodą naukową, a nie scholastycyzmem”. Tak naprawdę
jednak Lord Keynes, profesor Alvin H. Hansen i profesor Lerner, w swej zapalczywej krytyce oprocentowania, wiedzeni są esencją doktryny ekonomicznej
średniowiecznego scholastycyzmu – dezaprobatą odsetek. Podkreślając dobitnie, że powrót do dziewiętnastowiecznej ekonomii jest wykluczony, są
jednocześnie gorliwymi obrońcami renesansu metod średniowiecznych i ortodoksji starych kanonów.
3. Dwie klasy kredytów
Jeśli chodzi o ostateczne cele, to nie ma żadnej różnicy pomiędzy rozwiązaniami antyodsetkowego prawa kanonicznego a rozwiązaniami współczesnych
przeciwników oprocentowania. Jest jednakże rozbieżność w stosowanych metodach. Średniowieczna ortodoksja zmierzała najpierw do całkowitego,
zadekretowanego zakazu naliczania odsetek, a następnie do ograniczenia wysokości stóp procentowych za pomocą tak zwanych praw lichwy. Współcześni
samozwańczy nieortodoksi dążą do obniżenia lub nawet całkowitego zniesienia odsetek przy użyciu ekspansji kredytowej.
Wszystkie poważne rozważania na temat ekspansji kredytowej muszą zacząć się od rozróżnienia pomiędzy dwiema klasami kredytów: kredytem towarowym
a kredytem fiducjarnym [†] .
Kredyt towarowy to transfer oszczędności z rąk pierwotnego właściciela do rąk przedsiębiorców, którzy planują wykorzystanie tych funduszy w produkcji.
Pierwotny oszczędzający zaoszczędził pieniądze powstrzymując się od konsumpcji towarów, które mógłby skonsumować. Przekazuje on kredytobiorcy siłę
nabywczą, umożliwiając mu w ten sposób kupno tych nieskonsumowanych towarów na użytek dalszej produkcji. I tak, wielkość kredytu towarowego jest
ściśle ograniczona przez ilość oszczędności, tzn. powstrzymywania się od konsumpcji. Dodatkowy kredyt może zostać przyznany tylko w takim wymiarze, w
jakim zgromadzone zostały nowe oszczędności. Cały proces nie ma wpływu na siłę nabywczą jednostki pieniężnej.
Kredyt fiducjarny to kredyt przyznawany przez banki ze specjalnie w tym celu utworzonych funduszy. Aby udzielić pożyczki, bank drukuje banknoty lub
otwiera dłużnikowi konto depozytowe. Jest to wytwarzanie kredytu z niczego, równoznaczne z wytwarzaniem pieniędzy bez pokrycia, z jawną, ostentacyjną
inflacją. Udzielanie kredytu zwiększa ilość substytutów pieniądza, przedmiotów uznawanych i wydawanych przez społeczeństwo na tej samej zasadzie, co
właściwe pieniądze. Zwiększa ono także siłę nabywczą dłużników, którzy wkraczają na rynek środków produkcji z dodatkowym popytem, który nie miałby
2 z 7
2009-11-07 11:27
179115118.003.png
Wersja do druku
http://beta.mises.pl/js/print.php?p=153
miejsca, gdyby nie wytworzenie owych banknotów i depozytów. Ten dodatkowy popyt wprowadza ogólną tendencję wzrostu cen towarów i poziomu płac.
O ile wielkość kredytu towarowego jest sztywno ustalona przez wielkość kapitału zgromadzonego dzięki wcześniejszemu oszczędzaniu, o tyle wielkość
kredytu fiducjarnego zależy od metod prowadzenia przez bank jego interesów. Kredyt towarowy nie może być ekspandowany, za to kredyt fiducjarny jak
najbardziej. Tam gdzie nie ma kredytu fiducjarnego, bank może zwiększać ilość pożyczek tylko w takim stopniu, w jakim oszczędzający powierzyli mu swoje
depozyty. Gdzie króluje kredyt fiducjarny, tam bank może ekspandować pożyczki, stosując politykę, o której mówi się, że – o dziwo – „jest bardziej
liberalna.”
Ekspansja kredytowa nie niesie za sobą wyłącznie nieuniknionej tendencji do wzrostu płac i cen towarów. Wpływa także na rynkową stopę procentową.
Wprowadza dodatkową ilość pieniędzy oferowaną na pożyczki, generując tendencję do obniżania się stóp procentowych poniżej poziomu, który osiągnęłyby
na nie zmanipulowanym rynku pożyczek. Zawdzięcza ona swą popularność wśród nawiedzonych znachorów gospodarki nie tylko wywoływanemu przez
siebie inflacyjnemu wzrostowi cen i płac, ale także obniżeniu stóp procentowych, którą za sobą na krótką metę pociąga. Ekspansja kredytowa jest dziś
głównym narzędziem polityki zmierzającej do pozyskania tanich lub łatwych pieniędzy.
4. Funkcja cen, płac i stóp procentowych
Stopa procentowa jest zjawiskiem rynkowym. W gospodarce wolnorynkowej to struktura ustalonych przez rynek cen, płac i stóp procentowych popycha
działalność przedsiębiorców w kierunku tych gałęzi rynku, w których zaspokajają oni najlepiej i najtaniej potrzeby konsumentów. Do kalkulacji ekonomicznej
planującego biznesmena wchodzą z jednej strony ceny materialnych czynników produkcyjnych, płace i stopy procentowe, a z drugiej antycypowane przyszłe
ceny dóbr konsumpcyjnych. Wynik tych kalkulacji wskazuje przedsiębiorcy, czy dany projekt się opłaci, czy nie. Jeśli dane rynkowe stojące u podstaw tych
kalkulacji zostaną zafałszowane przez ingerencję rządu, to wynik musi być mylący. Wprowadzeni w błąd przez arytmetyczne operacje na iluzorycznych
wielkościach, przedsiębiorcy wybierają projekty, których realizacja jest sprzeczna z najpilniejszymi potrzebami konsumentów. Rozbieżność opinii
konsumentów wychodzi na jaw, gdy produkty błędnych inwestycji kapitałowych docierają na rynek i nie mogą zostać sprzedane po satysfakcjonujących
cenach. Wtedy pojawia się to, co określane jest jako „zły interes”.
Jeśli na rynku nie skrępowanym przez rządowe manipulowanie danymi przebadanie danego projektu wskazuje na jego nieopłacalność, to oznacza to, że w
określonych okolicznościach konsumenci wolą realizację innego projektu. Fakt, że dane przedsięwzięcie jest nieopłacalne, oznacza tylko, że kupujący
produkty tegoż przedsięwzięcia nie są gotowi zwrócić przedsiębiorcy kosztów wydanych na wymagane w nim komplementarne czynniki wytwórcze,
natomiast kupując inne produkty zwracają przedsiębiorcom koszty tych samych czynników. Tak oto suwerenni konsumenci wyrażają swoje życzenia i
zmuszają rynek, by dopasowywał swoje działania do spełnienia tych potrzeb, które oni sami uważają za najpilniejsze. Konsumenci wywołują zatem tendencję
do sprzyjania ekspansji rentownych przemysłów i zanikowi nierentownych.
Można powiedzieć, że czynnikami, które w bezpośredni sposób odpowiadają za brak możliwości przeprowadzenia pewnych projektów, są stan cen, płac i
stóp procentowych. Poważnym błędem jest jednak sądzić, że jeśli tylko wskaźniki te byłyby niższe, to miałby miejsce wzrost aktywności gospodarczej. Tym,
co ogranicza rozmiar produkcji, jest tak naprawdę niedostatek czynników wytwórczych. Ceny, płace i stopy procentowe są tylko wskaźnikami mówiącymi o
stopniu tego niedostatku. Są niejako wskazówkami. Posługując się tymi zjawiskami rynkowymi, społeczeństwo wysyła do przedsiębiorców planujących dany
projekt ostrzeżenie: „Nie ruszajcie tego czynnika produkcji; jest on zarezerwowany do spełnienia innej, ważniejszej potrzeby.”
3 z 7
2009-11-07 11:27
179115118.004.png
Wersja do druku
http://beta.mises.pl/js/print.php?p=153
Ekspansjoniści, jak określają się dziś mistrzowie inflacji, nie widzą w stopie procentowej nic prócz przeszkody na drodze dalszego rozwoju produkcji. Jeśli
byliby konsekwentni, powinni w ten sam sposób patrzeć na ceny materialnych czynników produkcji i na płace. Dekret rządowy obcinający płace o 50% w
stosunku do poziomu, na jakim ustaliłby je wolny rynek pracy, również nadałby pozór rentowności poszczególnym projektom, które w kalkulacji
ekonomicznej opartej na rzeczywistych danych rynkowych nie wydają się korzystne. W twierdzeniu mówiącym, że wysokość stóp procentowych zatrzymuje
dalszą ekspansję produkcji, nie ma więcej prawdy, niż w stwierdzeniu, że to wysokość płac wywołuje owe efekty. Fakt że ekspansjoniści stosują tego rodzaju
błędną argumentację jedynie do stóp procentowych, pomijając problem cen podstawowych towarów i cen pracy, dowodzi, iż dają się oni prowadzić emocjom
i namiętnościom, nie zaś zdrowemu rozsądkowi. Kieruje nimi uraza. Zazdroszczą tego, co – jak sądzą – jest dochodem bogacza. Są nieświadomi faktu, że
atakując odsetki, atakują ogromne masy oszczędzających, właścicieli obligacji i beneficjentów polis ubezpieczeniowych.
5. Skutki politycznie zaniżonych stóp procentowych
Ekspansjoniści mają dużo racji zakładając, że ekspansja kredytowa przynosi boom koniunkturalny. Mylą się jedynie, gdy ignorują fakt, że taka sztuczna
prosperita jest nietrwała i musi niechybnie prowadzić do załamania, ogólnej depresji.
Jeśli rynkowa stopa procentowa zostanie zredukowana przez ekspansję kredytową, wiele projektów, uważanych wcześniej za nieopłacalne, zaczyna wyglądać
na korzystne. Przedsiębiorca biorący na siebie ich realizację szybko jednak odkrywa, że jego kalkulacje oparte były na błędnych założeniach. Prowadził on
obliczenia przy tych cenach czynników produkcyjnych, które odpowiadały warunkom rynku istniejącym w przededniu ekspansji kredytowej. Lecz teraz, w
wyniku ekspansji kredytowej, ceny te wzrosły. Projekt nie wydaje się już tak obiecujący, jak wcześniej. Fundusze biznesmena nie są wystarczające do
zakupienia wymaganych czynników produkcji. Gdyby nie kontynuowano ekspansji kredytowej, musiałby on zrezygnować z realizacji swych planów. Jednak,
jako że banki nie zatrzymują ekspansji kredytowej, dostarczając biznesowi „łatwe pieniądze”, przedsiębiorcy nie widzą żadnego powodu do zmartwień.
Pożyczają wciąż więcej i więcej. Ceny i płace zwyżkują. Wszyscy czują się szczęśliwi, żyjąc w przekonaniu, że nareszcie ludzkość ostatecznie pokonała
ponury stan niedostatku, osiągnąwszy wieczny dobrobyt.
W rzeczywistości jednak całe to zadziwiające bogactwo jest kruche, jak zamek zbudowany na grząskich piaskach ułudy. Nie ma przyszłości. Nie ma sposobu
na zastąpienie banknotów i depozytów nieistniejącymi dobrami kapitałowymi. Lord Keynes stwierdził w poetyckim duchu, że ekspansja kredytowa
wprowadziła w życie „cud (…) przemiany kamienia w chleb”. [1] Jednak po bliższym przyjrzeniu się, cud ten wydaje się równie wątpliwy, jak sztuczki
hinduskich fakirów.
Istnieją tylko dwie możliwości.
Pierwsza, że ekspandujące banki będę uparcie trwać przy swojej polityce i nie przestaną dostarczać pieniędzy potrzebnych rynkowi, by wytrzymał inflacyjny
wzrost kosztów produkcji. Banki owe są zdeterminowane, by zaspokajać rosnący bez ustanku popyt na kredyty. Im więcej kredytów potrzebuje rynek, tym
więcej dostaje. Ceny i płace nieustannie szybują w górę. Ilość banknotów i depozytów zwiększa się ponad wszelką miarę. W końcu społeczeństwo zdaje sobie
sprawę z tego, co się dzieje. Ludzie uświadamiają sobie, że wydawaniu wciąż nowych i nowych substytutów pieniądza nie będzie końca, i że wzrost cen
będzie w związku z tym nieustannie przyspieszać. Zdają sobie sprawę, że w takiej sytuacji trzymanie gotówki przynosi im szkodę. W celu uniknięcia bycia
ofiarą postępującego spadku siły nabywczej pieniądza, gorączkowo kupują różne towary niezależnie od ich ceny i tego, czy w ogóle ich potrzebują. Wolą
wszystko, tylko nie pieniądze. Wywołują to, co w Niemczech w 1923 r., kiedy to Rzesza ustanowiła klasyczny przykład polityki polegającej na niekończącej
się ekspansji kredytowej, nazwane zostało die Flucht in die Sachwerte – ucieczkę w realne wartości. Załamuje się cały system walutowy. Siła nabywcza jego
4 z 7
2009-11-07 11:27
179115118.005.png
Wersja do druku
http://beta.mises.pl/js/print.php?p=153
jednostki płatniczej kurczy się do zera. Ludzie uciekają się do barteru lub do używania innego rodzaju pieniędzy zagranicznych czy krajowych. Nastaje
kryzys.
Druga możliwość to taka, że banki lub władze pieniężne zdadzą sobie sprawę z niebezpieczeństw związanych z niekończącą się ekspansją kredytową, nim
zrobi to zwykły człowiek. Z własnej woli zatrzymują dopływ nowej ilości banknotów i depozytów. Nie wychodzą już naprzeciw zapotrzebowaniu rynku na
kolejne kredyty. Wybucha panika. Stopy procentowe wskakują na zawyżony poziom, ponieważ wiele firm rozpaczliwie potrzebuje pieniędzy, by uniknąć
bankructwa. Ceny zaczynają nagle spadać, w miarę, jak nieszczęsne firmy usiłują zdobyć gotówkę, zasypując rynek zapasami sprzedawanymi za bezcen.
Aktywność produkcyjna raptownie się zmniejsza, pracownicy tracą pracę.
Jak widać, ekspansja kredytowa kończy się niechybnie kryzysem gospodarczym. W każdym z dwóch przypadków los sztucznego boomu jest przesądzony. Na
dłuższą metę musi się on załamać. Efekt krótkotrwały, czyli okres prosperity, może czasem trwać wiele lat. W tym okresie władze, ekspandujące banki i ich
agencje ds. public relations arogancko przeciwstawiają się ostrzeżeniom ekonomistów i chełpią się dostrzegalnymi efektami swojej polityki. Gdy jednak
nadchodzi gorzki koniec, umywają ręce.
Sztuczny dobrobyt nie może trwać, ponieważ jako takie, nie odpowiadające rzeczywistemu stanowi danych rynkowych, czysto techniczne obniżenie stóp
procentowych zmyliło kalkulujących przedsiębiorców. Stworzyło iluzję opłacalności pewnych projektów, na których realizację w rzeczywistości brakuje
czynników wytwórczych. Biznesmeni, wprowadzeni w błąd fałszywymi kalkulacjami, rozszerzyli swoją działalność poza granice wyznaczone przez stan
majętności społeczeństwa. Nie docenili niedostatku czynników produkcji i przeciążyli swoje możliwości produkcji. W skrócie: zmarnotrawili rzadkie dobra
kapitałowe przez błędne inwestycje.
Cała klasa przedsiębiorców jest niejako w pozycji majstra budowlanego, którego zadaniem jest wznieść budynek przy pomocy ograniczonego zasobu
materiałów budowlanych. Jeśli człowiek na takim stanowisku przeceni wielkość zapasów, to stworzy plan, do którego wykonania nie wystarczy
przydzielonych mu do dyspozycji środków. Nadmiernie rozbuduje podstawę i fundamenty, po czym nagle odkryje, że brakuje mu materiału potrzebnego na
dokończenie całej budowli. To spóźnione odkrycie samo w sobie nie jest dla konstruktora problemem, lecz jedynie ujawnia błędy popełnione w przeszłości.
Rozwiewa iluzje i zmusza do stawienia czoła twardej rzeczywistości.
Podkreślenie tej kwestii jest konieczne, gdyż społeczeństwo, szukające zawsze kozła ofiarnego, skłonne jest z reguły winić banki i władze monetarne za
wybuch kryzysu. Twierdzi, że winni są oni, gdyż zatrzymując dalszą ekspansję, wywołali deflacyjną presję na rynek. Władze monetarne i banki były z całą
pewnością odpowiedzialne za orgie ekspansji kredytowej i wynikającego z niej boomu; jednakże opinia publiczna, która zawsze z całego serca pochwala takie
inflacyjne praktyki, nie powinna zapominać, że sama nie jest bez winy. Kryzys nie jest wynikiem odejścia od ekspansywnej polityki, ale nieodłącznym i
nieuchronnym następstwem jej prowadzenia. Pytanie jedynie, czy należy kontynuować ekspansję aż do ostatecznego załamania całego systemu monetarnego
i kredytowego, czy może należy zatrzymać ją wcześniej. Im wcześniej przestanie się ją prowadzić, tym mniej bolesne będą poniesione straty i doznane
krzywdy.
Opinia publiczna całkowicie myli się w ocenie faz cyklu koniunkturalnego. Sztuczny boom to nie dobrobyt, ale zwodniczy obraz dobrej koniunktury. Jego
iluzje sprowadzają ludzi na manowce i stają u podstaw błędnych inwestycji oraz konsumpcji nierealnych, pozornych zysków, co skutkuje konsumpcją
realnego kapitału. Depresja jest koniecznym procesem powtórnego dostrojenia struktury aktywności biznesowej do rzeczywistego stanu danych rynkowych,
tj. zasobów dóbr kapitałowych i ocen społeczeństwa. Depresja jest więc pierwszym krokiem powrotu do normalnych warunków, początkiem
5 z 7
2009-11-07 11:27
179115118.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin