Barbara Hannay
Muzyka duszy
– Hej, Jonno, jakaś pani do ciebie.
Jonathan Rivers odwrócił się gwałtownie i szybkim spojrzeniem zlustrował błotnistą alejkę między rzędami zagród.
Na jej końcu, w miejscu, gdzie kończył się chodnik, stała młoda, ubrana po miejsku kobieta. Elegancki kostium, wysokie obcasy. Strój w sam raz na aukcję bydła.
Zmełł pod nosem przekleństwo.
– Następna, której zachciewa się małżeństwa?
– Chyba tak. – Andy Bowen, agent handlowy Jonathana, wzruszył ramionami. – Ale jest o niebo lepsza od pozostałych. Ma klasę. Sam się przekonasz.
Jonno prychnął ze złością.
– Już myślałem, że wreszcie dadzą mi spokój.
– Nie łam się, stary. Ta jest naprawdę niezła – zachichotał Andy. – I chyba równie uparta jak ty. Rasowa kobitka. To może być twój szczęśliwy dzień.
– Skoro tak cię bierze, to może sam z nią pogadasz. Andy. puścił do niego oko.
– Już z nią rozmawiałem. Więc wiem, czego jej potrzeba do szczęścia. – Podniósł głos, by przekrzyczeć odbywającą się tuż obok licytację. – Ona chce ciebie!
Jonno uległ pokusie i jeszcze raz zerknął na stojącą w oddali kobietę. Wyróżniała się na tle otaczającego ją thimu. Elegancki ubiór, masa ciemnych włosów, ciemne oczy, podkreślone ciemną szminką usta kontrastujące z jasną karnacją. Szczupła, wyprostowana, z uniesioną głową, robiła wrażenie osoby silnej i zdecydowanej.
„Chce ciebie” zabrzmiały mu w uszach słowa Andy’ego.
– Ale ja nie jestem do wzięcia! – mruknął gniewnie.
– Bzdura, oczywiście, że jesteś – zaoponował Andy. – Sprzedałeś już prawie wszystko. Został ten ostatni kojec. Wiem, za ile go puścisz, więc zdaj się na mnie. Ą sam zmykaj. Chyba nie pozwolisz, by taka lady ubrudziła sobie buciki!
– Kiedy one wreszcie przestaną zawracać mi głowę! Przez ostatnie kilka miesięcy przeżywał prawdziwe piekło. Odkąd w piśmie dla kobiet pojawił się ten kretyński artykuł, zjeżdżały tu całe tabuny spragnionych miłości i małżeństwa panienek. Brunetki, blondynki, rudowłose, starsze i młodsze, całkiem zwyczajne i wyjątkowo urodziwe, delikatne i śmiałe, miłe i niegrzeczne... Dawno stracił rachubę, ile ich się przewinęło.
Wszystkie odesłał tam, skąd przyjechały.
Z ociąganiem ruszył przed siebie. Nogi grzęzły mu w błocie, bo po ostatnich deszczach ziemia całkiem rozmiękła, a setki zwierzęcych kopyt zamieniły ją w gliniastą mai.
Popatrzył na dziewczynę. Stała nieruchomo, czekając. Kostiumik z beżowej wełny, jasne rajstopy i beżowe pantofle na wysokich obcasach. Jak przybysz z innej planety.
Podchodząc, mimowolnie zwolnił, by nie ochlapać jej błotem. Ale na tym jego uprzejmość się kończyła. Popatrzył na dziewczynę bez uśmiechu.
– Pani mnie szukała?
– Tak. – Uśmiechnęła się lekko, wyciągnęła rękę. Nad górną wargą miała niewielki pieprzyk. Pieprzyk, który irytująco go rozpraszał. – Witam, panie Rivers. Nazywam się Camille Devereaux.
Lśniące, czekoladowe włosy układające się w naturalne loki, ciemnobrązowe, niemal czarne oczy i rzęsy, wyraziste rysy złagodzone wyczuwalną, choć trudną do zdefiniowania elegancją. Camille Devereaux. To francuskie imię i nazwisko idealnie do niej pasują, ni stąd, ni zowąd przemknęło mu przez myśl.
Z ociąganiem wyciągnął rękę. Dziewczyna nie spuszczała z niego oczu. Nie była speszona ani onieśmielona.
Nieoczekiwanie poczuł intrygujący zapach jej perfum. Trwało to ledwie mgnienie, bo niemal zaraz tę lekką woń zagłuszył zapach błota i stłoczonych w boksach zwierząt.
Dłoń dziewczyny była delikatna i chłodna. Pośpiesznie cofnął rękę, wsunął ją do tylnej kieszeni dżinsów. Starał się nie dopuszczać do siebie myśli, że tym razem Andy rzeczywiście się nie pomylił.
Miała w sobie coś tajemniczego, egzotycznego. Bardzo śródziemnomorska. I szalenie seksowna.
Niepotrzebnie popatrzył jej w oczy. To był błąd.
Jeszcze nigdy nie doznał czegoś podobnego. Nieoczekiwana pewność, że oboje, on i ta nieznajoma, poczuli dokładnie to samo. Coś, co ich poruszyło do głębi, wbrew ich woli, wbrew wszelkim racjom.
– Chwileczkę – powiedział szybko. Zbyt szybko. Wprawdzie nieznajoma jeszcze nie zdążyła wyjaśnić, czego od niego chce, ale wcale go to nie interesowało. – Wyjaśnijmy to sobie od razu. Przykro mi, ale w żaden sposób nie mogę pani pomóc. Co do tego artykułu, zaszło nieporozumienie. Nie szukam dziewczyny ani kandydatki na żonę. – Odwrócił się na pięcie. – Przepraszam, że panią rozczarowałem.
– Proszę, niech pan zaczeka! – . zawołała za nim. Nawet nie zwolnił. Zdecydowanym krokiem szedł przed siebie. Historia znowu się powtarza. I choć to już kolejny raz, zawsze w takiej sytuacji czuł się fatalnie.
– Nie zamierzam się z panem umawiać czy ciągnąć pana do ołtarza! – zawołała. Na cały głos.
Stojący przy sąsiedniej zagrodzie hodowcy nie odrywali do nich oczu. Gęby śmiały im się od ucha do ucha.
– Hej, Jonno! – zawołał jeden z nich. – Znowu dopadła cię panienka? Która to z kolei?
Nie odpowiedział, tylko zacisnął zęby. Nie odwracając się, zamaszyście parł do przodu.
– Jonno! – usłyszał za sobą donośne wołanie dziewczyny. – Panie Rivers! Proszę zaczekać! Musimy porozmawiać!
Jej głos dźwięczał mu w uszach. Nie zatrzymując się, dalej szedł przed siebie. Powiedział wszystko, co miał do powiedzenia. Piękna nieznajoma nic więcej od niego nie usłyszy. Całe miasteczko i tak znowu weźmie go na języki.
Powinna napić się kawy.
Po raz pierwszy w życiu była aż tak wytrącona z równowagi. Zawsze uważała się za profesjonalistkę. I zawsze potrafiła kontrolować emocje.
Musi wziąć się w garść. Uganiała się za tym facetem przez parę tygodni, naprawdę kosztowało ją to wiele zachodu. Kiedy w końcu stanęła z nim twarzą w twarz, po prostu zgłupiała. Nie mogła się pozbierać, nie zdołała znaleźć odpowiednich słów. To wszystko wina zmęczenia i braku kofeiny.
Gdyby nie to paskudne błoto, pobiegłaby za nim. I zmusiła, by jej wysłuchał.
Zagryzła usta. Jaka z niej dziennikarka, skoro pozwoliła mu odejść? Bezradnie patrzyła, jak jego sylwetka staje się coraz mniejsza. Nawet nie dał jej szansy, by coś powiedziała, wyjaśniła, dlaczego tak jej zależy na rozmowie. Mało tego, nawet nie zdążyła go o nic zapytać! Cóż, może powinna zrewidować opinię na swój temat, może nie jest aż tak zdeterminowana i zawzięta, jak jej się wydawało.
S...
marzenka2100