Krentz Jayne Ann - Jedyna okazja.doc

(1265 KB) Pobierz
JAYNE ANN KRENTZ

JAYNE  ANN  KRENTZ

czyli Amanda Quick

pod prawdziwym nazwiskiem

Jedyna taka okazja

 

 

Rozdział pierwszy

Nicodemus Lightfoot doceniał, w pewnym sensie, małe miasteczka i ludzi, którzy w nich mieszkali. Nie odczuwał wobec nich jakiegoś szczególnego rozczulenia ani nie wierzył w to, że małe amerykańskie miasteczka są najbardziej patriotyczne. Nawet specjalnie nie przepadał za małymi miasteczkami, zwłaszcza w lecie. Panowała w nich senna, upalna atmosfera.

Każdy dzieciak, który skończył właśnie miejscową średnią szkołę, marzył o tym, aby jak najszybciej wynieść się ze swego miasteczka, i Nick doskonale to rozumiał.

Obawiał się, że instynktowne wyczucie małych miasteczek, takich jak Holloway w stanie Waszyngton, wiązało się z jego pochodzeniem. Zaledwie jedno pokolenie dzieliło go od takich zajęć jak wypasanie bydła czy jeżdżenie na traktorze. Nick to akceptował. Nie miał z tego powodu żadnych problemów.

I to mu dawało przewagę nad resztą rodziny. Pozostali członkowie rodzin Lightfootów i Castletonów wciąż usiłowali zapomnieć, jak bardzo byli związani z takimi miasteczkami jak Holloway we wschodniej części stanu Waszyngton.

Nick łyknął trochę piwa i usadowił się wygodniej. Opierał się o pień starej jabłoni, zajmującej niemal całą przestrzeń przed białym drewnianym domkiem. Trawa przed domem miała kolor brązowy. W sierpniu wyschnie zupełnie.

Nick siedział w cieniu jabłoni od blisko godziny. Piwo było cieple, uliczka przed domem - pusta. Nick się nudził, co rzadko mu się zdarzało.

Słysząc z daleka jakiś hałas odwrócił się i zobaczył dwóch chłopców na zniszczonych deskorolkach. Za nimi biegły dwa wierne psy z wywieszonymi jęzorkami. Chłopcy nic sobie nie robili z czerwcowego upału. Nick spoglądał za nimi, dopóki nie zniknęli za rogiem, po czym dokończył piwo.

Żaden z sąsiadów nie wyszedł, aby spytać Nicka, co tu robi, pod jabłonią, choć sam widział, jak w kilku oknach po drugiej stronie ulicy, poruszyły się firanki. Wcześniej dwóch nastolatków przyglądało się błyszczącymi oczyma jego porsche. Jeden z nich odważył się spytać Nicka, czy to jego samochód. Nick rzucił im kluczyki, żeby mogli usiąść z przodu i chwilę pomarzyć.

Odeszli niechętnie, kiedy kobieta z kręconymi włosami zawołała ich do domu. Na tym się skończyły towarzyskie kontakty Nicka z sąsiadami panny Philadelphii Fox.

Zaczął się zastanawiać, czy dziewczyna kiedykolwiek wróci do siebie, kiedy uporczywy jęk silnika małego samochodu kazał mu spojrzeć na ulicę. Czerwony samochodzik wielkości owada wyskoczył zza rogu i wycelował w jedyne wolne miejsce przy krawężniku. Z nieomylnym instynktem małego, dręczącego owada, wyczuwającego nagą skórę czerwony samochodzik zakręcił koło zniszczonej ciężarówki i wjechał przodem na miejsce za porsche.

Zafascynowany Nick przyglądał się kobiecie kierującej samochodem. Najwyraźniej zdała sobie sprawę, że nie będzie w stanie wcisnąć się w bardzo ograniczoną przestrzeń pod takim kątem. Samochód zajęczał wściekle, szarpnął w przód i w tył kilkoma krótkimi, konwulsyjnymi ruchami i zrezygnował z ataku.

Nick wstrzymał oddech, gdy stojący w poprzek pojazd wymanewrował z powrotem na środek jezdni i niechętnie podjechał równoległe do porsche, tak żeby odpowiednio zaparkować. Porsche pozostał nietknięty, choć Nick miał wrażenie, iż stało się tak wbrew woli kierowcy.

Domyślił się, że za kierownicą czerwonego owada siedzi Philadelphia Fox. Obserwował, jak wyłącza silnik i wysiada z samochodu z dwiema torbami zakupów, tak wielkimi, iż całkowicie ją zasłaniały.

Nickowi zdawało się, że ma przed sobą uosobienie skondensowanej, niespokojnej energii. Ruchy kobiety były szybkie, ostre, impulsywne. Nick zrozumiał, że oto widzi kobietę, która nigdy nie czeka, aż rzeczy spełnią się same, w odpowiednim czasie i w odpowiedni sposób, tylko je po prostu popycha. A więc to była jego przepustka do domu. Nie wiedział, czy się cieszyć, czy martwić.

Od trzech lat przebywał na wygnaniu i jeszcze nie był pewien, co myśleć o Philadelphii Fox, lecz jeśli rozegrałby tę partię właściwie, będzie ją mógł wykorzystać do swoich celów. W gruncie rzeczy nie miał wielkiego wyboru. Phila Fox albo nic. Nie miał innych możliwości, a czas uciekał.

Oczywiście nadal pozostawało kwestią otwartą, czy naprawdę chciał wrócić do domu. Wmawiał sobie, że jeszcze nie podjął decyzji, choć w głębi duszy wiedział, że klamka zapadła. Nie siedziałby, znudzony i spocony, w Holloway, w stanie Waszyngton, gdyby nie był pewien, czego chce.

Nick uśmiechnął się pod nosem patrząc, jak Philadelphia usiłuje sobie poradzić z zakupami i z kluczami. Z tej odległości nie wyglądała na kobietę na tyle potężną lub na tyle piękną, żeby spowodować wybuch w obu rodzinach. To tylko dowodziło, że dynamit można zapakować w malinowe dżinsy i w koszulę w zielono-czarne wzory.

Fox. Pasowała do swego nazwiska. Było w niej coś z lisicy, coś sprytnego i zarazem delikatnego. Wielkie oczy w trójkątnej twarzy miały lekko uniesione w górę kąciki. Była szczupła i niezbyt wysoka, miała jakieś sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, małe, wysoko osadzone piersi i cienką talię. Brązowe, gładkie, lśniące włosy sięgające brody. Nick wiedział, że ma dwadzieścia sześć lat i nie jest mężatką. I że była mocno związana z Crissie Masters.

Przypomniał sobie wczorajszy telefon od Eleanor Castleton.

- Ona jest problemem, Nick. Potwornym problemem.

- Tak, zdaję sobie sprawę. Na szczęście to nie jest mój problem.

- To nieprawda i dobrze o tym wiesz, mój drogi. Ona jest poważnym zagrożeniem dla rodziny, do której i ty należysz. Mimo tego, co się zdarzyło trzy lata temu. Jestem pewna, że w głębi duszy sam to czujesz.

- Posłuchaj, Eleanor, nic mnie nie obchodzi los rodziny.

- Nie wierzę ci, mój drogi. Jesteś Lightfootem. Nigdy nie porzuciłbyś swego dziedzictwa w obliczu niebezpieczeństwa. Pojedź do niej, Nick. Porozmawiaj z nią. Ktoś musi się nią zająć.

- Wyślij Darrena. On ma tyle wdzięku i uroku.

- Zarówno Darren, jak i Hilary usiłowali się z nią porozumieć. Nie chciała z nimi rozmawiać. Zwleka, szukając sposobu, aby wykorzystać sytuację. Czegóż można się spodziewać po kimś z jej środowiska? Jest kolejną awanturnicą, tak jak ta Masters, która się tu wkręciła jesienią. Wszystko zaczęło się od tej okropnej ulicznicy. Gdyby nie ona...

- Dlaczego sądzisz, że ta druga... ulicznica zechce ze mną rozmawiać?

- Znajdziesz jakiś sposób, mój drogi. - Eleanor Castleton przemawiała z niezachwianą pewnością.

- O to jestem spokojna. Wierzę w ciebie. I należysz do rodziny, mój drogi. Po prostu musisz coś zrobić z tą Philadelphią Fox.

- Zastanowię się, Eleanor.

- Wiedziałam, że nas nie zawiedziesz. W końcu rodzina to rodzina, prawda?

Ku swemu żalowi Nick przekonał się, że Eleanor ma rację. W końcu rodzina jest rodziną. I oto siedział pod jabłonią i rozważał, co zrobi z tą intrygantką i awanturnicą.

Philadelphia Fox przeszła chodnikiem tuż obok niego w stronę frontowych drzwi małego białego domku. Pchnęła ruchome, ażurowe drzwiczki, przytrzymała je czubkiem buta i wetknęła klucz w zamek. Torby z zakupami zadrżały niepokojąco. Nick wstał powoli i ruszył za nią, zdejmując po drodze okulary i pocierając grzbiet nosa.

Klucz nie dawał się przekręcić. Torby się chwiały. Ażurowe drzwiczki wymknęły się spod stopy i Nick usłyszał ciche przekleństwo. Pokiwał w duchu głową i włożył okulary, kiedy potwierdziły się jego przypuszczenia, iż panna Fox zawsze działa szybko, czyli nie zawsze sensownie. Jak raz podejmie decyzję, rusza do celu najkrótszą drogą.

Pochopna, brawurowa i namiętna. Nick pomyślał, że nie codziennie zdarza mu się spotkać na swej drodze pochopną, brawurową i namiętną intrygantkę i awanturnicę. Zastanowiła go nagle kwestia, czy mała Fox także w łóżku działa z prędkością stu kilometrów na godzinę.

Skrzywił się na tę frywolność, nie pasującą do interesów. Poza tym Philadelphia Fox nie była w jego typie. Tak mu się przynajmniej zdawało. Z drugiej strony nie powinien właściwie robić sobie wyrzutów. Ostatecznie nigdy jeszcze nie kochał się z kobietą z prędkością stu kilometrów na godzinę. To mogło być ekscytujące. Choć może wynikało również z faktu, że już od bardzo dawna nie kochał się z żadną kobietą.

Stanął tuż za Philą i spytał grzecznie:

- Czy mógłbym pani pomóc z tymi torbami?

Spodziewał się, że ją zaskoczy. Nie spodziewał się, że usłyszy okrzyk przerażenia i zobaczy w wielkich oczach ogromny strach. Udało mu się złapać jedną z toreb, tymczasem druga upadła na schodki – wysypał się z niej bochenek chleba, puszka tuńczyka i pęczek marchewki.

- Kim pan jest, u diabła?

- Nazywam się Nicodemus Lightfoot.

Z oczu dziewczyny zniknął strach, zastąpiony najpierw dziwną ulgą, a potem niesmakiem. Obrzuciła ponurym wzrokiem rozrzucone zakupy, a potem podniosła głowę i spojrzała na niego zmrużonymi oczyma.

- A więc jest pan Lightfootem? Ciekawa byłam, jak oni wyglądają. Niech mi pan powie, czy Castletonowie są przystojniejsi? Chyba tak, skoro Crissie była taka śliczna.

Phila ukucnęła i zaczęła zbierać zakupy.

- Castletonowie mają wdzięk i urodę. Lightfootowie rozum. To doskonałe połączenie.

Nick podniósł puszkę tuńczyka i sięgnął do klucza. Lekko nim poruszył i po chwili drzwi się otworzyły.

- Zabawne - stwierdziła Philadelphia Fox podnosząc się i patrząc ponuro na otwarte drzwi. - Tak właśnie mówiłyśmy o sobie z Crissie. Ona miała urodę, a ja - rozum. To też miała być doskonała spółka, ale nie wyszło. Przypuszczam, że chciałby pan wejść do środka i wziąć mnie w krzyżowy ogień pytań, co?

Nick spoglądał zamyślony na kolorowe, pełne roślin wnętrze małego domku. Na gładkich, drewnianych podłogach leżały czerwono-czarne dywaniki, a ściany pomalowane były na jaskrawożółty kolor. Kanapa była tak samo czerwona jak samochód przed domem.

Wszystkie te żywe kolory tworzyły miłą i przyjazną mieszaninę. Najwyraźniej gust panny Fox w dziedzinie architektury wnętrz nie odbiegał od jej gustu w strojach. Nick znów się uśmiechnął.

- Owszem - powiedział. - Bardzo bym chciał wejść do środka i porozmawiać z panią.

- Proszę - mruknęła Philadelphia, wchodząc do środka. - Równie dobrze możemy to wreszcie mieć za sobą. Mam w lodówce mrożoną herbatę.

- Znakomicie - stwierdził Nick z uśmiechem i podążył za nią.

Phila wiedziała, że istnieje słowo, określające jej stan. Nawet niejedno słowo. Rzuciła zakupy na ladę w kuchni i podeszła do lodówki, zastanawiając się na tymi słowami. Wypalenie. Stres.

Jej babka odrzuciłaby, naturalnie, taki nowoczesny żargon i powiedziałaby wprost, co myśli: „Przestań się nad sobą rozczulać. Problem polega na tym, moje dziecko, że za długo już pławisz się we własnych emocjach. Weź się w garść. Zrób coś. Świat czeka, aby go naprawić. Jeśli ty tego nie zrobisz, to kto?"

Dla Matildy Fox wszystko było wyzwaniem. Często twierdziła, iż przy życiu trzymała ją nadzieja na naprawienie świata. To dawało jej w życiu jakiś cel. Jej syn, Alan, ojciec Phili poszedł w ślady swojej matki. Gorliwie naprawiał świat i ożenił się z Lindą, kobietą, która dzieliła jego pasje. Tych dwoje musiały łączyć jeszcze jakieś namiętności oprócz chęci zbawiania świata, gdyż w swoim czasie stworzyli Philę.

Nie pamiętała rodziców. Zmarli, kiedy była małym dzieckiem. Miała jedno wyblakłe, kolorowe zdjęcie dwójki ludzi w dżinsach i w koszulach w kratę, stojących obok dżipa. Za nimi było kilka chat, brązowa rzeka i ściana dżungli. Phila nosiła to zdjęcie razem ze zdjęciem Crissie Masters i babki.

Mimo iż nie pamiętała dobrze rodziców, zostawili jej jeszcze coś oprócz orzechowych oczu i brązowych włosów. Przekazali jej w genach własną filozofię życia, którą Matilda Fox troskliwie w dziewczynce pielęgnowała.

Phila od kołyski karmiona była zdrową dozą sceptycyzmu wobec ustalonych autorytetów, konserwatywnego myślenia i instytucji prawicowych. Była to filozofia niezależna i zdecydowanie liberalna. Można było nawet nazwać ją radykalną. Tego rodzaju filozofia rozkwita pod wpływem wyzwania.

Jednakże Phila doszła do wniosku, że ostatnio mało interesowały ją nowe wyzwania. Wszystko zdawało się coraz bardziej nieważne. Czuła, iż jej rodzice i babka nie mieli racji. Jeden człowiek nie może zbawić całego świata. Co więcej, jeden człowiek może się przy zbawianiu świata najwyżej poranić.

Kontynuowanie tradycji rodzinnej stało się niesłychanie trudne, kiedy zabrakło rodziny popierającej jej działania. Od lat robiła wszystko sama i teraz nie miała już energii. Z kolei filozofia życia Crissie Masters zaczęła ostatnio nabierać dla Phili coraz większego sensu. Można ją było zawrzeć w trzech słowach: Szukaj numeru jeden.

Ale teraz Crissie również nie żyła. Różnica polegała na tym, że rodzice Phili, choć także zginęli młodo, oddali życie za coś, w co wierzyli i czemu się poświęcili. Matilda Fox umarła przy biurku w trakcie pisania kolejnego artykułu dla jednego z lewicowych pisemek. Miała osiemdziesiąt dwa lata.

Crissie Masters natomiast zginęła za kierownicą samochodu, który zleciał w przepaść z drogi nad morzem. Miała dwadzieścia sześć lat. Na jej grobie można by wyryć napis: Czy już się zaczęłam dobrze bawić?

Phila wrzuciła lód do dwóch wysokich szklanek i nalała zimnej herbaty. Nie czuła szczególnej potrzeby, aby być miłą dla Lightfoota, zwłaszcza dla takiego wielkiego osobnika, jak ten w jej pokoju, ale głupio byłoby samej pić coś zimnego, nie proponując niczego gościowi. Ostatecznie na zewnątrz panował potworny upał, a ten Lightfoot wyglądał tak, jakby dość długo siedział pod jabłonią.

Wzięła tacę i ruszyła do pokoju. Przeszedł ją dreszcz strachu, kiedy sobie przypomniała, jak blisko podszedł do niej przedtem ten mężczyzna, nim zdała sobie w ogóle sprawę z jego obecności. Tak by się to mogło zdarzyć, pomyślała z niepokojem. Bez ostrzeżenia, bez intuicyjnego wyczucia, bam! Któregoś dnia po prostu się odwróci i okaże się, że jest w kłopotach.

Stawiając tacę na stoliku Phila zmusiła się do opanowania. Ukradkiem przyglądała się przybyszowi. Na jaskrawoczerwonej sofie wydawał się wielki i ciemny. Okulary na jego nosie nie łagodziły tego wrażenia. Jego potężny wygląd wzmagał tylko jej nieprzyjazne uczucia. Nie lubiła dużych mężczyzn.

- Dziękuję za herbatę. W ciągu ostatniej godziny miałem do dyspozycji jedynie ciepłe piwo.

Nicodemus Lightfoot sięgnął po oszronioną szklankę. Koniuszkami nerwów Phila odczuła wibrujący tembr jego głosu. Stwierdziła, że chyba przesadza w swoich odczuciach. Jej nerwy były ostatnio dość rozkołatane. Zawsze jednak polegała na instynktach i teraz nie potrafiła zignorować tego, w jaki sposób jego głos działał na jej zmysły.

Wszystko w tym człowieku było zbyt spokojne, zbyt nieruchome i czujne, jakby mógł spędzać całe godziny czekając w ciemnościach.

- Nikt pana nie zapraszał do siedzenia przez godzinę pod moim domem.

Phila usiadła na żółtym dyrektorskim krześle z płóciennym oparciem i wzięła szklankę z herbatą.

- Mów mi Nick.

Nie zareagowała od razu, lecz przyglądała mu się przez kilka sekund, odnotowując stalowozłoty zegarek, niebieską koszulę rozpiętą pod szyją i ciasne, wyblakłe dżinsy. Dżinsy wyglądały jak zwykłe lewisy, ale koszula zapewne kosztowała przynajmniej sto dolarów. Ludzie jego pokroju nosili studolarowe koszule do starych dżinsów.

- Dlaczego miałabym mówić panu po imieniu?

Phila napiła się zimnej herbaty.

Nick Lightfoot nie złapał przynęty. Tym razem on przyjrzał jej się bacznym wzrokiem zza okularów. W ciszy słychać było tylko szum klimatyzacji.

- Będziesz się stawiać, prawda? - stwierdził wreszcie.

- Jestem w tym dobra. Miałam niezłą praktykę.

Obrzucił wzrokiem szklany stolik i zauważył plik broszur z biura podróży.

- Wybierasz się gdzieś?

- Jeszcze nie wiem.

- Do Kalifornii?

Przerzucił kilka folderów ze zdjęciami rozległych plaż i Disneylandu.

- Crissie mawiała, że spodobałoby mi się w południowej Kalifornii. Zawsze twierdziła, że powinnam spróbować bardziej aktywnego życia.

Lightfoot nie odzywał się przez kilka minut i Phila obserwowała go kątem oka. Jego jasnoszare oczy nie wyrażały zbyt wiele, może... nieskończone poszukiwanie ofiary i zimną inteligencję. Cienkie wargi, prosty, agresywny nos i wystające kości policzkowe przywodziły na myśl duże zwierzę. Srebrne nitki przetykały gęste ciemne włosy. Miał zapewne jakieś trzydzieści parę lat. I lata aktywnych działań za sobą.

W mocnych ramionach i szczupłym, umięśnionym ciele tkwiła jakaś nieświadoma arogancja. Phila przeczuwała, że obcy poruszał się cichym, pewnym krokiem. W razie potrzeby potrafiłby osaczać ofiarę przez cały dzień i nadal mieć dość energii na sfinalizowanie polowania.

- Jesteś trochę inna niż się spodziewałem - powiedział wreszcie Nick, podnosząc głowę znad broszur.

- A czego się pan spodziewał?

- Nie wiem. Ale jesteś inna.

- Dzwoniła do mnie niejaka Hilary Lightfoot, która, sądząc po głosie, biega na codzień w kostiumie do konnej jazdy. I jakiś facet, Darren Castleton. Miał glos kandydata na prezydenta. Jakie jest pana miejsce w tym scenariuszu? Crissie nigdy o panu nie wspominała. Prawdę mówiąc, wygląda pan na wynajętego goryla.

- Nie znałem Crissie Masters. Trzy lata temu przeprowadziłem się z Waszyngtonu do Kalifornii.

- Jak mnie pan odnalazł?

- Nie było to takie trudne. Zadzwoniłem w parę miejsc. Twoja była szefowa dała mi adres.

- Thelma dała panu mój adres? - spytała z niedowierzaniem Phila.

- Tak.

- Co pan jej zrobił?

- Niczego nie zrobiłem, po prostu z nią pogadałem.

- Akurat. Gładko pan kłamie, mój panie.

- Nic podobnego.

- Jest pan przyzwyczajony do tego, że ludzie odpowiadają na pańskie pytania, co?

- Dlaczego nie miałaby mi pomóc? - spytał lekko zaskoczony.

- Prosiłam, żeby nikomu nie dawała mojego adresu.

- Mówiła coś o tym, że unikasz dziennikarzy, ale kiedy się okazało, iż nie mam nic wspólnego z prasą, dała się przekonać.

- Naciskał pan i wreszcie się ugięła. - Phila westchnęła.

- Robi pan jednak za fizycznego w swojej rodzinie. Biedna Thelma. Stara się, jak może, lecz nie potrafi się przeciwstawić naciskom. Zbyt długo jest pracownikiem administracji.

- Ty jesteś od niej lepsza, jak rozumiem? - Nick sceptycznie uniósł brwi.

- Jestem zawodowcem. I zaoszczędzę panu masę czasu, jeśli od razu powiem, że pod żadnym naciskiem nie zmienię zdania. Nie sprzedam moich udziałów w firmie Castleton & Lightfoot, które dostałam w spadku od Crissie. W każdym razie, jeszcze nie teraz. Muszę się nad tym wszystkim poważnie zastanowić. Być może będę miała kilka pytań.

Mężczyzna kiwnął głową, ani zły, ani zdziwiony. Zdawał się mieć nadzwyczajną cierpliwość.

- O co chcesz spytać, Phila?

Dziewczyna zawahała się na moment. Prawdę mówiąc, nie miała żadnych pytań. Jeszcze nie. Nie zdążyła sobie wszystkiego porządnie przemyśleć. Nadal przeżywała to, co jej się ostatnio przydarzyło.

Najpierw proces sądowy, który ciągnął się tygodniami, a potem śmierć Crissie. Phila myślała, że da sobie radę z procesem, ale na wieść o śmierci przyjaciółki doznała szoku.

Piękna, zuchwała, błyskotliwa Crissie o kalifornijskiej urodzie, która przysięgła, że będzie miała w życiu wszystko. Phila wyraźnie pamiętała ten wieczór przysięgi Crissie, może dlatego, że wtedy po raz pierwszy piła alkohol.

Piętnastoletnia Crissie, wyglądająca na znającą życie kobietę dwudziestoletnią, przekonała sprzedawcę w całodobowym sklepie, żeby im sprzedał butelkę taniego wina. Crissie potrafiła przekonać każdego mężczyznę. To była jedna z jej umiejętności przeżycia.

Crissie i Phila wypiły nielegalne wino za damską ubikacją w małym parku nad rzeką. Potem Crissie opowiedziała jej o swych planach na przyszłość.

„Są ludzie, od których coś niecoś mi się należy, Phila. Odnajdę ich i zmuszę, żeby oddali to, co moje. Nie martw się, nie zostawię cię samej. Ty i ja jesteśmy jak siostry, prawda? Jesteśmy rodziną, a rodzina zawsze trzyma się razem".

Crissie na własnej skórze poznała znaczenie swoich słów. Znalazła ludzi, którzy byli jej co nieco winni i kiedy starała się, aby ją zaakceptowali, przekonała się, że rodzina zawsze trzyma się razem. Ci ludzie postawili solidny mur między sobą a Crissie i jej pretensjami do pokrewieństwa.

- Nie wiem, czy jestem gotowa, aby pytać - stwierdziła Phila. - Myślę, że poczekam z pytaniami na sierpniowe doroczne zebranie udziałowców C&L.

              - Wszyscy udziałowcy Castleton & Lightfoot należą do rodziny.

- Już nie.

Phila uśmiechnęła się, naprawdę uśmiechnęła, po raz pierwszy od wielu tygodni.

Nick Lightfoot zdawał się być rozbawiony.

- Zamierzasz rozrabiać?

- Jeszcze nie wiem. Może. Przynajmniej na tyle Crissie sobie zasłużyła, nie sądzi pan? Uwielbiała rozrabiać. W ten sposób mściła się na świecie. Narozrabianie w jej imieniu byłoby wyświadczoną jej pośmiertnie przysługą.

- Dlaczego Crissie Masters była dla ciebie taka ważna? - spytał Nick. - Byłyście spokrewnione?

- Nie, nie w dosłownym znaczeniu tego słowa, ale pan tego i tak nie zrozumie.

- Rozumiem, co to jest przyjaźń. Czy Crissie była twoją przyjaciółką?

- Była kimś więcej niż przyjaciółką. Była dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam.

- Nie miałem okazji jej poznać, lecz wiele o niej słyszałem. I z tego, co słyszałem, nie wydaje mi się, abyście miały ze sobą dużo wspólnego.

- Z tego tylko widać, jak pan mało wie zarówno o Crissie, jak i o mnie.

- Chętnie się dowiem czegoś więcej.

Phila zastanowiła się nad tym, co powiedział i nie podobał jej się wniosek, do jakiego doszła.

- Jest pan inny od tamtych dwojga, co do mnie dzwonili.

- W czym?

- Jest pan sprytniejszy. Bardziej niebezpieczny.

Zastanawia się pan nad wyborem sposobu postępowania. Phila mówiła z namysłem. Była przyzwyczajona do kierowania się własnym instynktem, kiedy przychodziło do osądzania ludzi, i rzadko się myliła. Tak samo jak Crissie, rozwinęła własne strategie przetrwania. Nie była jednak taka ładna jak Crissie i jej strategia była trochę inna.

- Prawisz mi komplementy? - spytał zaciekawiony Nick.

- Nie. Stwierdzam oczywiste fakty. Proszę mi powiedzieć, kto się tu zjawi w następnej kolejności, jeśli panu się nie uda wyrwać mi tych akcji.

- Będę się bardzo starał, aby mi się udało.

- Jakie ma pan w tych sprawach osiągnięcia?

- Niezłe. Kilka razy pokpiłem sprawę.

- Ostatnio?

- Trzy lata temu.

Wyraźnie szczera odpowiedź zbiła ją z pantałyku i przez to osłabiła jej czujność.

- Co się stało? - spytała zaciekawiona.

Nick uśmiechnął się z zadumą.

- Oboje dobrze wiemy, że to, co mi się przydarzyło trzy lata temu, nie ma w tej chwili żadnego znaczenia. Trzymajmy się naszego problemu.

Phila wzruszyła ramionami.

- Może pan robić, co pan chce. Ja mam lepsze zajęcia.

Nick ponownie przyjrzał się broszurom z biura podróży.

- Jesteś pewna, że chcesz jechać do Kalifornii?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin