Christie Agatha - Dwanaście prac Herkulesa.pdf

(700 KB) Pobierz
Christie Agatha - Dwanascie pra
AGATHA CHRISTIE
DWANAŚCIE PRAC HERKULESA
TŁUMACZYŁA GRAŻYNA JESIONEK
TYTUŁ ORYGINAŁU THE LABOURS OF
HERCULES
SCAN-dal
 
WPROWADZENIE
Mieszkanie Herkulesa Poirot było w wystroju z gruntu nowoczesne. Lśniło chromem.
Nawet fotele, choć wygodnie wyściełane, miały kanciaste, zdecydowane kształty.
W takim to właśnie fotelu - jak zawsze pedantycznie, na samym środku - zasiadał
Herkules Poirot. Naprzeciw niego, również w fotelu, siedział doktor Burton, członek
najszacowniejszych towarzystw, z uznaniem pociągając Château Mouton Rothschild
z piwniczki Poirota. Doktor był zażywny, rozczochrany, a spod strzechy jego białych
włosów promieniało rumiane, dobrotliwe oblicze. Miał zwyczaj chichotać donośnie,
acz nieco astmatycznie, oraz obsypywać siebie i wszystko dookoła popiołem z
papierosów. Na próżno Poirot obstawiał go popielniczkami.
Doktor Burton zadawał właśnie pytanie:
- Dlaczego akurat Herkules? - mówił. - Skąd się to wzięło?
- Chodzi ci o imię, które nadano mi na chrzcie?
- Nie ma w nim nic chrześcijańskiego - zaprotestował doktor. - Jest pogańskie,
zdecydowanie pogańskie. Ale skąd się wzięło? Kaprys ojca? Widzimisię matki?
Względy rodzinne? Jeśli dobrze pamiętam - choć pamięć już u mnie nie ta, co kiedyś
- miałeś brata imieniem Achilles, dobrze mówię?
Poirot przebiegł w myślach szczegóły kariery Achillesa Poirot. Czy to wszystko
naprawdę miało miejsce?
- Przez bardzo krótki okres - odparł. Doktor Burton taktownie zmienił temat. - Ludzie
powinni ostrożniej wybierać dzieciom imiona - oświadczył po namyśle. - Sam mam
wnuki, to wiem. Jedna jest Blanche - a ciemna jak Cyganka! Dalej Deirdre, smutna
Deirdre, która okazała się wesoła jak ptaszek. Co do małej Patience, to na dobrą
sprawę powinna się nazywać Impatience!* A Diana... hm, Diana... - stary znawca
literatury klasycznej wzruszył ramionami. - Waży osiemdziesiąt kilogramów, a ma
dopiero piętnaście lat! Mówią, że to szczenięca otyłość, ale wcale mi na to nie
wygląda. Diana! Chcieli jej dać Helena, ale tu już wtrąciłem swoje trzy grosze.
Wiedząc, jak wyglądają jej rodzice! Czy jej babka, jeśli już o tym mowa!
Namawiałem usilnie na Martę, Dorcas, na coś rozsądnego, ale gdzie tam... szkoda
było słów. Rodzice to dziwni ludzie...
Zaczął lekko posapywać, a na jego małej, pucołowatej twarzy wystąpiły zmarszczki.
Poirot spojrzał na niego pytająco.
- Wyobraziłem sobie następującą sytuację: twoja matka siedzi sobie z nieboszczką
panią Holmes, szyją śpioszki lub stukają drutami i recytują - "Achilles, Herkules,
Sherlock, Mycroft..."
Poirot nie podzielał rozbawienia przyjaciela.
- Jeżeli dobrze zrozumiałem, chodzi ci o to, że wyglądem nie przypominam
Herkulesa?
Doktor Burton obrzucił wzrokiem Herkulesa Poirot, małą schludną postać odzianą w
sztuczkowe spodnie, nienaganny czarny żakiet i starannie zawiązany krawat, i
przesunęły się z lakierków na jajowatą głowę i olbrzymie wąsy, które były ozdobą
górnej wargi.
- Jeśli już mam być szczery, to nie, Poirot! - wyznał doktor Burton. - Jak rozumiem -
dorzucił po chwili -nigdy nie miałeś czasu zapoznać się z klasyką?
- To prawda.
- Szkoda. Wielka szkoda. Dużo straciłeś! Gdyby to ode mnie zależało, każdy
 
powinien studiować klasykę.
Poirot wzruszył ramionami.
- Eh bien, i bez niej radziłem sobie wcale nieźle.
- Radziłeś sobie! Radziłeś! Nie w tym rzecz, żeby sobie radzić. Cóż za mylny punkt
widzenia! Klasyka to nie drabina prowadząca do szybkiego sukcesu, jak te obecne
kursy korespondencyjne! Nie jest ważne to, co dzieje się w godzinach pracy, istotny
jest czas wolny. Wszyscy popełniamy ten sam błąd. Weźmy ciebie - starzejesz się,
będziesz chciał rzucić pracę, zwolnić tempo... i co wtedy poczniesz z wolnym
czasem?
Poirot miał odpowiedź pod ręką.
- Zamierzam zająć się - nie żartuję! - uprawą dyń.
Doktor Burton na chwilę zaniemówił.
- Uprawą dyń? Co masz na myśli? Te wielkie, rozdęte paskudztwa, które smakują jak
woda?
- O! - podchwycił Poirot z entuzjazmem. - Właśnie w tym rzecz. One nie muszą
smakować jak woda.
- Uhm, wiem... posypuje się je serem, siekaną cebulą albo polewa białym sosem,
- Nie, nie, mylisz się. Ja zamierzam poprawić smak samej dyni. Można z niej
wydobyć - przymknął oczy - bukiet...
- Bój się Boga, człowieku, przecież dynia to nie claret! - Słowo "bukiet"
przypomniało doktorowi o kieliszku. Pociągnął z niego, delektując się trunkiem. -
Bardzo dobre to wino. Mocne. Uhm. -- Pokiwał głową z uznaniem. - Ale z tymi
dyniami... chyba nie mówisz tego poważnie? Czyżbyś miał zamiar się schylać?! -
zakrzyknął przerażony, ze współczuciem obejmując swój wydatny brzuszek.
- Schylać się, okopywać te rośliny, karmić je wełną moczoną w wodzie i tak dalej?
- Odnoszę wrażenie, że jesteś całkiem dobrze obeznany z uprawą dyń - zauważył
Poirot.
- Widziałem to na wsi. Ale poważnie, Poirot, cóż to za rozrywka? Porównaj to tylko -
jego głos przeszedł w pochwalny pomruk - z fotelem przed kominkiem w długim,
niskim pokoju o ścianach wyłożonych książkami... to musi być długi pokój, nie
kwadratowy. Dookoła same książki. Kieliszek porto... i otwarta książka w dłoni. Czas
biegnie wstecz, gdy czytasz... Tu zaczął powoli skandować po grecku, a potem:
przetłumaczył: I znów zręcznością swoją na morzu ciemnym jak wino sternik prostuje
chyży statek miotany wiatrami. Naturalnie, niepodobna oddać w pełni ducha
oryginału.
Opanowany entuzjazmem, na chwile zapomniał o Poirocie. Ten zaś, obserwując
swojego gościa, poczuł nagle zwątpienie... niemiłe wyrzuty sumienia. Czyżby oto coś
stracił? Bogactwo ducha? Ogarnął go smutek. Tak, powinien był zapoznać się z
klasyką... przed laty... niestety, teraz już na to za późno...
Doktor Burton przerwał jego melancholijną zadumę.
- Czy mam rozumieć, że naprawdę chcesz się wycofać z zawodu?
- Tak.
Doktor Burton zachichotał.
- Nie zrobisz tego!
- Ależ zapewniam cię...
- Nie uda ci się to, mój stary. Za bardzo lubisz swoją pracę.
- Nic, wierz mi... czynię wszystko w tym kierunku. Jeszcze tylko kilka spraw... ale
specjalnie wybranych, rozumiesz, a nic to, co mi się nawinie pod rękę... wyłącznie
problemy, które będą miały jakiś wydźwięk osobisty.
Doktor Burton uśmiechnął się szeroko.
- Tak to jest. Jeszcze tylko jedna czy dwie sprawy, a potem następna... i tak to leci.
 
Ostatni występ prima-donny w porównaniu z twoim będzie niczym, Poirot!
Zachichotał i bez pośpiechu wstał z fotela - przemiły, siwowłosy chochlik.
- To, co robisz, to nie są prace Herkulesa - powiedział. - To prace miłości. Przekonasz
się, że mam rację. Idę o zakład, że za dwanaście miesięcy wciąż będziesz tutaj, a
dynie - wzruszył ramionami - wciąż będą tylko dyniami.
I żegnając się z gospodarzem, doktor Burton opuścił surowy w wystroju pokój.
Odszedł on już z tych kart, by na nie więcej nic wrócić. Nas jednak zajmuje tylko to,
co po sobie zostawił - pomysł.
Po wyjściu gościa Herkules Poirot usiadł bowiem niespiesznie w fotelu, niczym
pogrążony we śnie, i mruknął:
- Prace Hcrkulesa... Mais oni, c'est une idee, ça...*
Następny dzień zasiał Herkulesa Poirot ślęczącego nad ogromnym, oprawnym w
cielęcą skórę tomiskiem oraz kilkoma innymi, cieńszymi książkami. Od czasu do
czasu Poirot spoglądał z udręką na liczne, zapisane na maszynie karteluszki.
Jego sekretarka, panna Lemon, została wydelegowana w celu zebrania materiałów na
temat Herkulesa i przedłożenia mu ich do rąk własnych.
Bez cienia zainteresowania (ona nie z tych, co pytają: "dlaczego"), za to nadzwyczaj
sprawnie, panna Lemon wywiązywała się z zadania.
Herkules Poirot zatopił się w oszałamiającym morzu wiedzy klasycznej, związanej
przede wszystkim z "Herkulesem, sławnym herosem, który po śmierci wszedł do
grona bogów i któremu oddawano należną im cześć". Jak dotąd nie najgorzej - dalej
jednak przestało mu iść jak po maśle. Przez dwie godziny Poirot czytał pilnie, robiąc
notatki i marszcząc brwi, porównywał je z literaturą fachową. W końcu rozparł się w
fotelu i potrząsnął głową. Jego nastrój z poprzedniego wieczoru prysł bezpowrotnie.
Co za ludzie!
Weźcie takiego Herkulesa... tego bohatera! Bohatera, a to dobre! Przecież to tylko
wielki, muskularny osiłek o śladowej inteligencji i zbrodniczych skłonnościach!
Poirotowi przyszedł na myśl niejaki Adolf Durand, rzeźnik, którego proces odbył się
w Londynie w 1895 roku. Był to osobnik o sile niedźwiedzia, który zabił kilkoro
dzieci. Podstawową linią obrony była epilepsja, na która Durand niewątpliwie
chorował, chociaż roztrząsanie kwestii, czy była to padaczka petit mal, czy grand mal,
zajęło kilka dni. Starożytny Herkules bezsprzecznie cierpiał na grand mal. Poirot
potrząsnął głową. No, jeżeli tak wyglądał grecki ideał bohatera, to w warunkach
współczesnych nie miał szans. Poirot był wstrząśnięty klasycznymi ideałami. Ci
bogowie i boginie... mieli chyba nic mniej różnych wcieleń niż współcześni
zbrodniarze. Zresztą faktycznie sprawiają wrażenie osobników o wyraźnie
zbrodniczych skłonnościach. Pijaństwo, rozpusta, kazirodztwo, gwałty,
szabrownictwo, morderstwa i szykany - starczyłoby tego, żeby juge d'instruction*
miał pełne ręce roboty. Brak normalnego życia rodzinnego, brak ładu, brak metody.
Brak ładu i metody nawet w zbrodniach! Też mi Herkules! -- parsknął Herkules
Poirot, z rozwianymi złudzeniami wstając z fotela.
Rozejrzał się dookoła z aprobatą. Kwadratowy pokój z solidnymi kwadratowymi
meblami o nowoczesnej linii... nawet jedna rzeźba nowoczesna, przedstawiająca
kostkę na kostce, na niej zaś kompozycję z drutu miedzianego. A w środku tego
lśniącego, uporządkowanego pokoju - on! Przejrzał się w lustrze. Oto współczesny
Herkules, jakże odmienny od tego niesmacznego wizerunku nagiego osobnika z
przerostem mięśni, wywijającego maczugą. Ot, mała, zwarta postać, tak bardzo na
miejscu, w wielkomiejskim ubraniu i z wąsem - wąsem o zapuszczeniu jakiego
antyczny Herkules nie mógłby nawet marzyć, wąsem wspaniałym, a zarazem
wyszukanym.
A jednak między Herkulesem Poirot a Herkulesem starożytnym istniało pewne
 
podobieństwo - i jeden, i drugi miał bez wątpienia znaczny udział w uwalnianiu
świata od chwastów... I jednego, i drugiego można by nazwać dobroczyńcą
społeczności, w której przyszło mu żyć...
Jak to powiedział doktor Burton przed wyjściem? "To, co robisz, to nie są prace
Herkulesa..."
Ha, i tu się pomylił, stary piernik! Jeszcze raz należy wykonać dwanaście prac
Herkulesa... współczesnego Herkulesa. Dowcipny koncept, a i zabawny! Zanim
wycofa się ostatecznie, podejmie się dwunastu spraw, ni mniej, ni więcej. Powinny to
być sprawy wybrane specjalnie pod kątem związku z dwunastoma pracami
starożytnego Herkulesa. Tak, to będzie nie tylko zabawne... będzie to dzieło
natchnione, ba - artystyczne.
Poirot sięgnął po Encyklopedię starożytności i ponownie zagłębił się w wiedzy
klasycznej. Nie zamierzał zbyt wiernie naśladować swojego pierwowzoru. Obejdzie
się bez kobiet, koszul Dejaniry... prace i tylko prace.
A zatem, pierwszą jego pracą powinien być lew z Nemei.
- Lew z Nemei - powtórzył, obracając słowa w ustach.
Naturalnie, nic spodziewał się. że będzie zmuszony stanąć oko w oko z lwem z krwi i
kości. Gdyby dyrekcja jakiegoś ogrodu zoologicznego zwróciła się do niego w
sprawie związanej z prawdziwym lwem, uznałby to za przesadny zbieg okoliczności.
Nie, tu trzeba odwołać się do symboliki. Pierwsza sprawa powinna mieć związek z
jakąś powszechnie znaną osobistością, musi być sensacyjna, a także wagi najwyższej!
Jakiś przestępca doskonały... albo przeciwnie, ktoś, kto w świadomości społecznej
uchodzi za lwa. Głośny pisarz, polityk lub malarz... może nawet członek jakiejś
rodziny panującej?
Ktoś z rodziny królewskiej... Spodobała mu się la myśl...
Nie będzie się spieszył. Zaczeka... zaczeka na tę nader ważną sprawę, która
zapoczątkuje serię jego dobrowolnych prac.
LEW Z NEMEI
I
- Jest coś ciekawego, panno Lemon? - zapytał rankiem następnego dnia od progu
gabinetu.
Miał pełne zaufanie do panny Lemon. Brakowało jej wyobraźni, ale miała intuicję.
Wszystko, co uznała za godne uwagi, zwykle okazywało się interesujące. Była
urodzoną sekretarką.
- Niewiele, panie Poirot. Tylko jeden list, który, jak sądzę, może pana zainteresować.
Położyłam go na samym wierzchu.
- Cóż to za list? - Z zaciekawieniem postąpił krok w przód'.
- Od człowieka, który chce, żeby zajął się pan zniknięciem pekińczyka jego żony.
Poirot zatrzymał się z nogą w powietrzu i rzucił pannie Lemon spojrzenie pełne
gorzkiego wyrzutu. Nie zauważyła tego, zajęta pisaniem na maszynie. Pisała z
szybkością i precyzją szybkostrzelnego czołgu.
Poirot był wstrząśnięty; wstrząśnięty i rozgoryczony. Panna Lemon, niedościgniona
panna Lemon zawiodła go! Pekińczyk. Pe-kiń-czyk! I to po tym, co mu się śniło tej
nocy. Kiedy służący przyniósł mu poranną czekoladę, Poirot wychodził właśnie z
pałacu Buckingham, gdzie osobiście odbierał wyrazy podziękowania!
Słowa cisnęły mu się na usta - słowa zgryźliwe, uszczypliwe. Nie wypowiedział ich
jednak, wiedząc, że panna Lemon i tak nic nie usłyszy poprzez błyskawiczny stukot
maszyny.
Chrząknął z niesmakiem i sięgnął po list, leżący na wierzchu stosu z boku jego
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin