Tom Clancy Splinter Cell Operacja Barakuda.pdf

(741 KB) Pobierz
Tom Clancy Splinter Cell Operac
Tom Clancy
Splinter Cell : Operacja
„Barakuda”
 
ROZDZIAŁ 1
Mechaniczny alarm OPSAT-u, operacyjnego komunikatora satelitarnego na moim
nadgarstku, budzi mnie punktualnie o jedenastej. Potrafię zasypiać natychmiast,
wszędzie i o każdej porze, więc wbudowany w OPSAT szpikulec, który naciska na
moją tętnicę, jest bardzo wygodny. Działa cicho i nie wyrywa mnie gwałtownie ze snu
jak budzik.
Słyszę wycie wiatru na zewnątrz małego namiotu. Prognoza pogody ostrzegała
przed zamiecią koło północy. Zawierucha właśnie się zaczyna. Super. Przy
temperaturze poniżej zera dawno bym zamarzł, gdyby nie kombinezon. Jest obcisły,
jak dla komiksowego superbohatera. Opracowano go w Wydziale Trzecim i był to
prawdziwy technologiczny przełom. Nie tylko chroni przed upałem i mrozem, lecz
również, dzięki kevlarowym włóknom wplecionym w tkaninę, jest kuloodporny. Przy
strzale z dużej odległości spisuje się całkiem dobrze. Wolałbym nie testować go z
małego dystansu. Dziękuję bardzo.
Wypełzam z namiotu, wstaję i przez chwilę obserwuję uważnie ciemny las wokół
mnie. Nic nie słyszę oprócz wycia wiatru. Lambert ostrzegał mnie, że tak daleko w
lesie mogę spotkać wilki, ale najwyraźniej mam fart. Gdybym był wilkiem, to przy
takiej pogodzie nie wyłaziłbym z legowiska. Przy dwudziestu trzech stopniach mrozu
żaden posiłek na pewno nie włóczy się po okolicy. Z wyjątkiem dwunożnego ssaka
uzbrojonego po zęby.
Szybko zwijam namiot. Kiedy jest rozstawiony, wygląda jak zaśnieżona skała - to
zasługa niezwykłego kamuflażu. Trzeba by go obejrzeć z bliska, żeby się
zorientować, co to naprawdę jest. To następna dobrze zaprojektowana część
ekwipunku. Zasługa NSA, Agencji Bezpieczeństwa Narodowego. Jak na ironię, tylko
garstka ludzi z NSA wie o istnieniu supertajnej sekcji specjalnej nazywanej
Wydziałem Trzecim. Należę do tak elitarnej grupy pracowników rządu Stanów
Zjednoczonych, że można by policzyć na palcach obu rąk ludzi, którzy wiedzą, kto to
jest Splinter Celi - „penetrator". I, prawdę mówiąc, nie umiałbym wymienić ich
wszystkich, oprócz mojego szefa, pułkownika Irvinga Lamberta, i bardzo nielicznego
zespołu, który pracuje w niepozornym, nieoznakowanym budynku obok kwatery
głównej NSA w Waszyngtonie. Nie mam pojęcia, kto z senatorów lub administracji
słyszał o Wydziale Trzecim. Na pewno wie o nas prezydent, ale nawet on nie
przyznałby się do mnie, gdybym został złapany. Wyparliby się mnie - umyliby ręce i
udawali, że nigdy nie istniałem.
Pakuję namiot i opuszczam gogle. Tryb noktowizyjny działa całkiem dobrze mimo
ukraińskiej zamieci. Czuję się trochę jak w scenie z Doktora Żywago, ale
przynajmniej nie wpadnę na żadne drzewo.
Obuchiw leży osiem kilometrów na południe. Jestem gdzieś między tym
miasteczkiem i Kijowem, gdzie rozpocząłem moją misję. Teraz używa się ukraińskiej
nazwy Kyjiw, zamiast rosyjskiej Kijew. To samo z Obuchiwem, który dawniej był
Obuchowem. Ludzie zmienili nazwy miejscowości z rosyjskich na ukraińskie, kiedy
kraj stał się niepodległy w 1991 roku. Jestem prawie pewien, że Rosjanie nadal
wymawiają je po staremu.
W dzisiejszych czasach podróż przez wolną Ukrainę nie stanowi problemu. Nie
miałem kłopotów z odbiorem mojego ekwipunku z ambasady amerykańskiej w
Kijowie i dostałem SUV-a, żeby dojechać do Obuchiwa. Roześmiałem się na widok
samochodu - forda explorera XL, rocznik 1996, z przebiegiem stu dziewięćdziesięciu
dwóch tysięcy kilometrów. Ale chodzi dobrze. Z miasteczka powędrowałem w las i
rozbiłem obóz na tym zimnie. Wywiad Wydziału Trzeciego potwierdził, że trzeci
hangar Sklepu dla ich niewykrywalnego samolotu - zniszczonego kilka miesięcy
temu w Turcji - znajduje się na jednej z polan za tym lasem i nadal jest używany. Na
zdjęciach satelitarnych widać pojazdy i ludzi, którzy wchodzą do budynku.
Zlikwidowałem już jeden z trzech hangarów - w Azerbej¬dżanie, niedaleko Baku.
 
Wojskowe siły specjalne wysadziły w powietrze drugi, w Wołowie, maleńkiej wiosce
na południe od Moskwy. Teraz muszę sprawdzić, co się dzieje tutaj, w trzecim.
Zobaczyć, co kombinują. Sklep - znana rosyjska organizacja przestępcza handlująca
bronią - poszedł w rozsypkę po zeszłorocznej sprawie na Cyprze. Prawie ich
zniszczyliśmy, ale szefowie wciąż są wolni. Nasze dane wywiadowcze wskazują, że
Sklep się pozbierał i przeniósł swoją kwaterę główną z Rosji na Daleki Wschód
zapewne na Filipiny lub do Hongkongu. Przekonamy się. Od kilku miesięcy jednym z
najwyższych priorytetów Wydziału Trzeciego jest znalezienie tak zwanych
dyrektorów Sklepu i postawienie ich przed sądem. Albo zabicie - zależnie od tego,
która okazja nadarzy się wcześniej.
Główną postacią jest Gruzin, Andriej Zdrok. Zajmuje pierwszą pozycję na liście
„spraw do załatwienia". Pozostali dyrektorzy to generał rosyjskiej armii, Prokofiew -
wątpię, żeby był spokrewniony z kompozytorem - oraz dawny prokurator z byłej
NRD, Oskar Herzog, i kolejny Rosjanin, były oficer KGB, Anton Antipow. Jeśli uda mi
się dowiedzieć, gdzie są ci faceci, zakończę misję i wrócę do domu.
- Widzę, że już wyruszyłeś, Sam. - To pułkownik Lambert. Słyszę go przez implanty
w moich uszach. Zapewniają mi kontakt z zespołem w Waszyngtonie. Odpowiadam
mu po naciśnięciu implantu w krtani.
- Zbliżam się do kompleksu. Co macie na przekazie z satelity? -Żadnej aktywności.
Możesz spokojnie wchodzić.
Staram się iść cicho, ale moje buty skrzypią na śniegu i lodzie. Nie ma na to rady.
Wątpię, żeby tak głęboko w lesie byli jacyś strażnicy. Będę musiał bardziej uważać,
kiedy dotrę do hangaru, drzewa zaczynają się przerzedzać i widzę go tuż przed
sobą.
Kucam i się rozglądam. Budynek, służący kiedyś za hangar dla samolotu, stoi na
krańcu pasa startowego. Ktokolwiek pilotował niewykrywalną maszynę, musiał być
naprawdę dobry - kraniec lotniska znajduje się niemal przy linii gęstych drzew. Z
hangarem sąsiaduje mniejszy budynek - zapewne biura i kwatery ludzi, którzy tu
pracują. Kompleks jest otoczony ogrodzeniem pod napięciem. Przez las biegnie
droga gruntowa, teraz kompletnie zaśnieżona, która prowadzi do bramy. Można się
nią dostać do szosy wiodącej do Obuchiwa. Tablice WSTĘP WZBRONIONY
trzymają ciekawskich na dystans.
Przed kompleksem stoją trzy skutery śnieżne Tajga. Przed drzwiami widzę
samotnego wartownika. Pali papierosa. Cholera. Jeśli unieszkodliwię elektryczne
ogrodzenie, ktoś w środku zorientuje się, co jest grane.
Coś nadjeżdża drogą. Widzę przez drzewa blask reflektorów i słyszę silniki.
- Masz towarzystwo, Sam - mówi Lambert. - To wygląda na motocykl albo skuter
śnieżny i samochód osobowy. Wyglądają, jakby pojawiły się znikąd.
- Wiem, widzę je.
Przedzieram się szybko przez krzaki do krawędzi bramy i kładę płasko na śniegu.
Zazwyczaj mam na sobie czarny kombinezon, ale ten model przygotowano na
zamówienie, biorąc pod uwagę rosyjską i ukraińską zimę. Jest cały biały i wtapia się
w otoczenie. Za chwilę go rozepnę, ściągnę i zostanę w ciemniejszym ubraniu, żeby
móc się ukryć w mroku.
Buczenie elektrycznego ogrodzenia nagle ustaje. Gdzieś wewnątrz wyłączyli prąd i
brama zaczyna się otwierać.
Mija mnie skuter śnieżny, tajga. Wjeżdża do środka. Kilka sekund później to samo
robi czarny mercedes. Upewniam się, że to już wszystkie pojazdy, i przetaczam za
bramę, gdy zaczyna się zamykać. Leżę bez ruchu i zerkam dookoła, żeby sprawdzić,
czy nikt mnie nie zauważył. Jak dotąd idzie mi dobrze. Teraz trzeba się zabawić w
kameleona i zdjąć biały kombinezon zewnętrzny.
Wpycham go do plecaka, wstaję i podkradam się bliżej, pozostając w mroku.
Chowam się za studnią zabitą deskami i obserwuję przybyszów. Zatrzymują pojazdy
przed małym budynkiem. Wartownik, którego widziałem wcześniej, podchodzi do
hangaru i odryglowuje drzwi. Otwiera je i facet, który jechał na skuterze, wprowadza
skuter do środka. Po chwili wychodzi. Wartownik zamyka hangar, ale nie rygluje
drzwi. Kierowca mercedesa nie wyłącza silnika. Z samochodu wysiadają czterej
 
mężczyźni. Jeden z nich to oficer armii rosyjskiej. Zmieniam soczewki w moich
goglach, ogniskuję na pasażerach auta i rozpoznaję generała Stefana Prokofiewa.
Drugi facet wygląda na Oskara Herzoga, ale jeśli to on, to zapuścił śmieszną brodę.
Trzeciego gościa nie znam. Jest niższy od pozostałych i ma długie, falujące czarne
włosy. Przypomina trochę Rasputina. Czwarty mężczyzna to kolejny wojskowy,
prawdopodobnie ochrona generała. Robię szybko kilka zdjęć OPSAT-em i wysyłam
je przez satelitę do Waszyngtonu, zakodowanym przekazem.
Drzwi największego budynku się otwierają. Widzę dwóch mężczyzn, stoją tuż za
progiem. Machają do gości, a ci wchodzą do środka. Uściski dłoni i drzwi się
zatrzaskują.
Kierowca samochodu wysiada i wita się z facetem ze skutera śnieżnego.
Rozmawiają po rosyjsku, pewnie o pogodzie. Wartownik częstuje jednego z nich
papierosem i idą za budynek. Biegnę do hangaru - to jakieś dwadzieścia metrów - i
zaglądam przez drzwi. Tam, gdzie kiedyś stał samolot, jest teraz pełno skrzyń,
skuterów śnieżnych i parę samochodów osobowych. Nic ciekawego. Sięgam do
plecaka i wyjmuję jedno ze zmyślnych urządzeń naprowadzających, które
skonstruowano dla mnie w Wydziale Trzecim; Wygląda jak zmniejszony krążek
hokejowy. Jest namagnesowane, a włącza się je przez obrót górnej części.
Podbiegam do mercedesa, kucam za nim i przyczepiam nadajnik do podwozia.
Słychać cichy stuk, gdy magnes przywiera do metalu. Wciskam przycisk OPSAT-u,
żeby się upewnić, że odbiera sygnał.
Dobra, teraz do budynku. Poruszam klamką, ale drzwi są zamknięte. Pukam i głośno
gwiżdżę. Mój rosyjski nie jest doskonały, ale wystarczy, aby zamienić z kimś kilka
słów.
Słyszę kroki i szczęk zamka. Wartownik otwiera drzwi. Chwytam go, wyciągam na
zewnątrz i walę bykiem. Nie zapomni tego uderzenia. Ostra krawędź moich gogli
przecina mu nos, ale facet przeżyje. Wlokę nieprzytomnego typa za róg hangaru i
ukrywam za generatorem przy ścianie. Potem wracam do frontowych drzwi,
wyłączam noktowizję i wchodzę do środka.
Korytarz jest pusty, ale słyszę gniewne głosy z pomieszczenia w głębi. Obok jest
łazienka. Wchodzę tam i zamykam drzwi. Otwieram kieszeń na nodze i wyjmuję
mikrofon z przyssawką. Liżę ją i przyciskam do ściany, potem ustawiam OPSAT na
odbiór sygnału. W słuchawkach słyszę ich rozmowę. Trudno mi się połapać w
rosyjskim, ale część rozumiem. Zaczynam nagrywać, kiedy przez implanty odzywa
się Carly St. John, pełniąca czasowo obowiązki dyrektora technicznego Wydziału
Trzeciego.
- Spróbuję tłumaczyć ci to na bieżąco, Sam - mówi - a potem zajmiemy się całością.
Gada głównie generał lub Herzog. Opieprza dwóch facetów z budynku.
- Chodzi o to, że coś im nie wypaliło raz i drugi - wyjaśnia Carly. — I o naruszenie
zasad bezpieczeństwa. Zwijają interes.
Jeden z mężczyzn protestuje. Ma przestraszony głos. Najwyraźniej może stracić nie
tylko pracę.
Zaskoczony słyszę dwa strzały. Potem rozlega się odgłos dwóch ciał, upadających
na podłogę. Słyszę, jak generał lub Herzog coś mamrocze, później czterej przybysze
wychodzą z pomieszczenia. Maszerują korytarzem, mijają łazienkę i opuszczają
budynek. Zapada grobowa cisza.
Otwieram drzwi łazienki i sprawdzam korytarz. Pusto. Sprawdzam szybko miejsce
zbrodni. Jasna sprawa - dwaj ludzie, którzy witali generała i jego świtę, leżą w
kałużach krwi. Robię kilka zdjęć i ruszam do drzwi frontowych. Uchylam je lekko i
wyglądam na zewnątrz. Generał wydaje przez radio rozkazy; czterej mężczyźni
wsiadają do mercedesa. Wraca kierowca ze swoim kumplem ze skutera śnieżnego.
- Znowu masz towarzystwo, Sam - mówi Lambert. - Trzy pojazdy. Lepiej się stamtąd
wynoś.
Ma rację - widzę światła. Przekraczają bramę po drugiej stronie kompleksu. To
pojazdy wojskowe. Dwie ciężarówki i czołg! Serce bije mi szybciej.
Ciężarówki zatrzymują się przed budynkiem, mercedes odjeżdża. Z pojazdów
wyskakuje co najmniej ośmiu uzbrojonych żołnierzy - rosyjskich, nie ukraińskich.
 
Biegną do drzwi frontowych, dokładnie tam, gdzie stoję.
Jasna cholera. Odwracam się i uciekam na tyły budynku. Przebiegam obok miejsca
zbrodni i wpadam do sali z kilkoma łóżkami - najwyraźniej kwatery ludzi, którzy już tu
nie pracują. Wysoko na ścianie jest krata zasłaniająca przewód wentylacyjny. Słyszę,
jak żołnierze wkraczają do budynku i idą korytarzem. Staję na jednym z łóżek,
odciągam kratę i wspinam się do środka. Za późno. Jeden z żołnierzy wchodzi do
sypialni i widzi moje nogi, znikające w otworze. Woła innych. Ogłuszające serie
rozwalają część ściany za mną.
Pełznę tunelem najszybciej, jak mogę. Na szczęście docieram do krzyżówki w
momencie, kiedy żołnierz z tyłu celuje do mnie z pistoletu. Przewód wentylacyjny
skręca tu w górę, skaczę więc nad pociskami i zaczynam wspinaczkę na dach.
Żołnierz mnie nie ściga. Na pewno uważa, że mnie złapią kiedy wyłonię się na
szczycie.
Krata na dachu nie ustępuje łatwo. Muszę wyciągnąć mój five-seven i przestrzelić
rogi tego cholerstwa. Chowam pistolet do kabury i walę w kratę pięścią w rękawicy.
W końcu puszcza. Podciągam się i wyłażę na zaśnieżony dach. Natychmiast
rozpoczyna się kanonada. Pociski mijają moją głowę o centymetry. Żołnierze
strzelają pod niekorzystnym kątem, dopóki więc trzymam się nisko, mam przewagę.
Sięgam do kolejnej kieszeni spodni i wyjmuję flarę alarmową. To niewiele, ale mam
nadzieję, że będzie dość jasna, żeby na chwilę oślepić żołnierzy. Celuję w niebo i
odpalam. Flara wybucha nad kompleksem i gwałtownie rozświetla ciemność. Strzały
chwilowo milkną. Podnoszę się i przedostaję po dachu na drugą stronę, blisko
hangaru. Na szczęście to niezbyt wysoko - opadam w dół i ląduję w śniegu.
Przetaczam się i wychodzę z tego cało. Ale tuż przede mną stoi kierowca skutera
śnieżnego. Wyciąga makarowa. Wymierzam mu potężne kopnięcie w pierś. To krav
maga, izraelska sztuka walki wręcz; odrzuca go do tyłu. Facet upuszcza pistolet.
Podchodzę i kopię go w pachwinę. To go całkowicie wyłącza z akcji. Przyklękam
obok, przeszukuję mu kieszenie i znajduję kluczyki do skutera śnieżnego.
- Dzięki - mówię po rosyjsku. - Zwrócę go. Kiedyś.
Wstaję i biegnę do hangaru. Po drodze oglądam się za siebie, żeby zobaczyć, co się
dzieje. Część żołnierzy wynosi z budynku akta, dokumenty, mapy i komputery.
Czyszczą kompleks. Sklep najwyraźniej zwija żagle. Rosyjski czołg, jeden ze
starszych T-72, zajmuje pozycję do ostrzału. Zamierzają zburzyć hangar i zatrzeć
wszystkie ślady jego istnienia. Reszta żołnierzy, oczywiście, mnie szuka.
Skuter śnieżny stoi tam, gdzie zostawił go wcześniej kierowca. Wsiadam,
przekręcam kluczyk. To lekki model sportowy. Właśnie tego potrzebuję, żeby szybko
uciec. Ma dwie płozy sterujące i jedną gąsienicę napędową. Startuję z hangaru.
Żołnierze naturalnie widzą mnie i krzyczą zaskoczeni. Pochylam się, mijam w pędzie
czołg, przewracam jakiegoś żołnierza i kieruję się do bramy.
Seria z karabinu maszynowego dziurawi śnieg wokół mnie. Pocisk trafia w tylny
błotnik nad gąsienicą i przez moment boję się, że uszkodził skuter. Silnik krztusi się i
szarpie, ale udaje mi się odzyskać kontrolę nad pojazdem. Przyspieszam do setki i
mijam bramę.
Za sobą słyszę huk studwudziestopięciomilimetrowego gładkolufowego działa
czołgu, które robi dziurę we frontowej ścianie budynku. Wystrzał wstrząsa lasem
wokół mnie i czuję ciepło pożaru sto metrów za mną. Następuje kilka słabszych
eksplozji - najprawdopodobniej to materiały wybuchowe rozmieszczone przez
żołnierzy.
Oczywiście kilku z nich ściga mnie już na skuterach śnieżnych. Z powrotem
przełączam gogle na noktowizję i gaszę reflektory mojego skutera. Zjeżdżam z drogi
w gęsty las i zygzakiem omijam drzewa. Trzeba być stukniętym, żeby przy tej
szybkości manewrować między nimi. Zawsze wiedziałem, że jestem wariatem.
Między szaleństwem a szukaniem okazji, by szybciej umrzeć, jest bardzo cienka
granica.
Widzę przednie światła ścigających mnie skuterów. Też zjeżdżają w las. Cholera.
Zorientowali się, gdzie skręciłem. No dobra. Zobaczymy, czy mnie dogonią.
Zwiększam szybkość do stu dwudziestu. Drzewa uciekają w tył w oszałamiającym
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin