Cook Robin - Mutant.pdf

(981 KB) Pobierz
Cook Robin - Mutant
Robin Cook
Mutant.
(Mutation)
Przełożyła: Ewa Ćwirko – Godycka.
 
Z wyrazami wdzięczności dla Jean, która dostarczyła mi strawy dosłownie
i w przenośni.
DZIADKOM Mae i Edowi, których nie dane mi było poznać lepiej.
Esther i Johnowi, którzy przyjęli mnie do rodziny.
Louisie i Billowi, którzy zaadoptowali mnie z czystej dobroci.
Jak Śmiesz Tak Igrać z Życiem.
Mary Wollstonecraft Shelley „Frankenstein” (1818).
 
Wstęp
Akumulacja energii w milionach neuronów wzbierała nieprzerwanie od sześciu
miesięcy, czyli od momentu, w którym zaczęły one powstawać.
Komórki nerwowe aż kipiały od energii elektrycznej, stopniowo wzbierającej
w kierunku pewnej progowej wartości napięcia.
Liczba rozgałęzień dendrytów komórek nerwowych i wspierających je komórek
mikroglejowych rosła w postępie logarytmicznym: z każdą godziną przybywały setki
tysięcy złącz nerwowych.
To wszystko przypominało reaktor jądrowy zbliżający się do stanu
nadkrytycznego.
I wreszcie stało się!
Próg został osiągnięty i przekroczony.
Mikrowyładowania elektryczne rozbiegły się błyskawicznie po całym
skomplikowanym splocie połączeń synaptycznych, rozprowadzając energię po całej
masie.
Pęcherzyki wewnątrzkomórkowe uwolniły swe neuroprzekaźniki
i neuromodulatory, podnosząc poziom wzbudzenia jeszcze wyżej.
Z tej to zawiłej aktywności komórkowej w wymiarze mikroskopijnym wyłoniła
się jedna z tajemnic wszechświata: świadomość!
Kolejny raz z materii zrodził się rozum.
Świadomość zaś to podstawa pamięci i znaczeń, lecz również przerażenia i lęku.
Wraz ze świadomością nadszedł ciężar wiedzy o nieuchronnej śmierci.
W tym wszakże momencie powstająca świadomość była pozbawiona wiedzy.
Lecz i wiedza miała już wkrótce nadejść.
 
Prolog
11 października 1978.
– O Boże! – wyrzuciła z siebie Mary Millman, ściskając w obu dłoniach końce
prześcieradła.
Znowu poczuła potworny ból w dole brzucha, docierający szybko do pachwin
i krzyża niczym roztopiona stal.
– Dajcie mi coś przeciwbólowego!
Błagam!
Nie wytrzymam!
– Z jej gardła wydobył się krzyk.
– Wszystko jest w porządku, Mary – powiedział spokojnie doktor Stedman.
– Tylko głęboko oddychaj.
– Nakładał gumowe rękawiczki, starannie naciągając każdy palec.
– Nie wytrzymam! – ochryple wykrzyknęła Mary.
Z wysiłkiem zmieniła pozycję, lecz nic to nie dało.
Ból nasilał się z każdą sekundą.
Wstrzymała oddech i odruchowo napięła wszystkie mięśnie.
– Mary! – powiedział doktor Stedman stanowczym głosem.
– Nie przyj.
To nic nie pomoże, póki nie będzie rozwarcia szyjki.
Możesz tylko zaszkodzić dziecku!
Mary otworzyła oczy i spróbowała rozluźnić mięśnie.
Każdy jej wydech przypominał jęk udręki.
– Nic nie mogę poradzić – zakwiliła poprzez łzy.
– Nie zniosę tego.
Pomóżcie mi!
– Nie dokończyła, bo jej słowa zdławił następny krzyk.
Mary Millman miała dwadzieścia dwa lata i była sekretarką w domu towarowym
w centrum Detroit.
Gdy przeczytała ogłoszenie, w którym poszukiwano zastępczej matki, wizja
pieniędzy jawiła się jej niczym dar niebios – wreszcie będzie mogła oddać
niezliczone długi, spowodowane przeciągającą się chorobą matki.
Ponieważ jednak nigdy nie była w ciąży ani też, z wyjątkiem filmów, nie była
świadkiem żadnych narodzin, nie miała pojęcia, jak to wygląda.
W tej chwili nie była w stanie myśleć o owych trzydziestu tysiącach dolarów,
które miała otrzymać po porodzie.
Była to suma znacznie wyższa niż typowa stawka za urodzenie cudzego dziecka
 
w Michigan, jedynym stanie, w którym dziecko można było adoptować przed
urodzeniem.
Teraz myślała, że umrze.
Bóle wzmogły się, poczym zelżały.
Udało się jej złapać kilka płytkich oddechów.
– Chcę zastrzyk przeciwbólowy – powiedziała z trudem.
Wargi miała zupełnie suche.
– Dostałaś już dwa – odrzekł doktor Stedman.
Zmieniał właśnie rękawiczki, które uległy skażeniu, gdy przytrzymywał jej
ramię, na nową, sterylną parę.
– Nie pomogły jęknęła Mary.
– W szczytowym momencie skurczu może nie – odrzekł lekarz.
– Ale przed chwilą spałaś.
– Naprawdę?
– Mary szukała wzrokiem potwierdzenia w twarzy Marshy Frank, matki dziecka,
która delikatnie zmywała jej czoło chłodną, wilgotną gąbką.
Marsha skinęła głową.
Uśmiechała się ciepło, współczująco.
Mary lubiła ją i była wdzięczna za to, że Marsha koniecznie chciała być obecna
przy porodzie.
Oboje państwo Frank postawili to zresztą jako warunek umowy.
Mary czuła znacznie mniej sympatii do przyszłego ojca, który bez przerwy jej
rozkazywał.
– Proszę pamiętać, że każdy lek podany pani wpływa również na dziecko –
mówił teraz ostrym tonem.
– Nie możemy narażać jego życia tylko dlatego, żeby ulżyć pani w bólu.
Doktor Stedman obrzucił Victora Franka krótkim spojrzeniem.
Facet zaczynał działać mu na nerwy.
Zdaniem doktora Stedmana Frank był najgorszym ojcem, jakiego wpuścił do sali
porodowej.
Najbardziej zdumiewające w tym wszystkim było to, że Frank również był
lekarzem i przed rozpoczęciem kariery naukowca zdał egzamin z położnictwa.
Jeśli rzeczywiście miał za sobą takie doświadczenia, zupełnie nie było tego widać
po jego zachowaniu się przy pacjentce.
Mary westchnęła głęboko i doktor Stedman na powrót się nią zajął.
Grymas, który wykrzywił jej twarz, powoli zanikał.
Skurcz najwyraźniej minął.
– W porządku – rzekł doktor Stedman, gestem nakazując pielęgniarce uniesienie
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin