Cornick Nicola - Kochanek lady Allerton.pdf

(758 KB) Pobierz
Cornick Nicola - Kochanek lady
NICOLA CORNICK
KOCHANEK LADY ALLERTON
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Doroczny bal dam podejrzanej konduity zwanych niekiedy córami Koryntu z
oczywistych względów nie cieszył się dobrą sławą w eleganckich kręgach. Żadna ze
szlachetnie urodzonych debiutantek nie wpisała go do swego karnetu towarzyskich
wydarzeń, choć ich zdegustowane przyjwoitki chętnie powtarzały, że nie licząc
ekskluzywnych klubów, je - dynie tam można spotkać wszystkich wartych
zainteresowania kawalerów. Najbardziej niedostępni panowie, którzy lękali się
wstąpić w progi szacownych domów, mknęli ochoczo na tę osobliwą maskaradę,
która obiecywała moc niezwykłych wrażeń. Był późny wieczór, gdy Markus, szósty
earl Trevithick wszedł do Argyle Rooms i wmieszał się w tłum utracjuszy. Nie był
głodnym nowych doznań młodzieniaszkiem, nie szukał też kochanki, więc zjawił się,
kiedy mu przyszła ochota, zamiast z pierwszymi szturmować frontowe drzwi.
Bogato udekorowana i ozdobiona kolumnami sala balowa sprawiała wrażenie
równie wyzywającej jak podobne do rajskich ptaków frywolne damy, które się tam
zleciały. Markus zdawał sobie sprawę, że wzbudza ich zainteresowanie. Był wysoki,
postawny, więc jego powierzchowność zwracała uwagę, lecz nie uważał tego za
powód do dumy. Zebrane w sali kokoty już o nim szeptały, ale wiedział, że część z
nich szybko straci chętkę na bliższą znajomość, bo powodowała nimi raczej
 
zachłanność niż żądza. Był przystojny i utytułowany, ale nie miał grosza przy duszy,
ponieważ odziedziczony majątek okazał się zadłużony i mocno zaniedbany.
- Utknąłeś na wsi, kuzynie? Doszły mnie słuchy, że wciąż jesteś na północy!
Młodszy o parę lat Justyn Trevithick poklepał Markusa po ramieniu. Ojciec
tego pierwszego, skandalista Freddie Trevithick, stryj Markusa, ożenił się z własną
gospodynią. Kuzyni nie znali się w dzieciństwie, bo wicehrabia Trevithick, ojciec
starszego z chłopców, nie pochwalał obyczajowej swobody brata i uparcie odmawiał
spotkania z bratankiem. Dwudziestodwuletni Markus natknął się na Justyna w klubie
i natychmiast szczerze go polubił ku wielkiemu rozbawieniu wytwornego
towarzystwa i czarnej rozpaczy pruderyjnych rodziców. Po jedenastu latach
znajomości nadal się przyjaźnili.
Obaj mieli charakterystyczne rysy i pociągłe twarze Trevithicków, lecz różnili
się wyglądem. Markus był czarnookim brunetem, a u Justyna zwracały uwagę jasne
włosy i piękne zielone oczy, które miał po matce. Czarowi jej spojrzenia dał się
kiedyś uwieść lord Freddie.
Justyn odwrócił się, wziął dwa kieliszki z tacy przechodzącego kelnera i podał
jeden kuzynowi, który uśmiechnął się i pochylił ciemną głowę.
- Niedawno wróciłem z Cherwell - odpowiedział. - Zostałem tam dłużej, niż
planowałem. Dzierżawcy od pewnego czasu kradli, ile się dało, więc nieźle się
obłowili. Ale to już przeszłość - dodał. - Taka sytuacja więcej się nie powtórzy!
- Nie sądzę, żeby dziadek choć raz odwiedził tamten dom. Pod koniec życia w
ogóle nie opuszczał Trevithick. Nieuczciwi dzierżawcy natychmiast to wykorzystali.
Markus kiwnął głową. Minął już rok i trzy miesiące, odkąd przejął spadek.
Szybko zorientował się, że starcza słabość, która naznaczyła kilka ostatnich lat życia
poprzedniego lorda Trevithicka, dla wielu była zachętą do poważnych nadużyć. Cóż
za ironia losu, że dziadek, nazywany Wrednym Lordem, na starość sam padł ofiarą
kombinatorów. Jego włości obejmowały wiele majątków i dlatego Markus jeszcze nie
ogarnął wszystkiego. Nadal ciągnęło się za nim sporo niezakończonych spraw. Wiele
było miejsc, których nie zdążył odwiedzić.
- Zostaniesz w Londynie na czas karnawału? - zapytał Justyn.
- Powinienem, bo Nelly jest debiutantką. Nie miałbym nic przeciwko temu,
gdyby nie...
- Lady Trevithick?
Markus upił spory łyk wina i skrzywił się wymownie.
 
- Trudno jest po piętnastu latach swobody ponownie mieszkać z matką pod
jednym dachem! Poprosiłem Gowera, aby mi znalazł ładne mieszkanie, najlepiej w
odległej dzielnicy.
- U Almacków widziałem dziś Eleonorę. Byłem u nich wcześniej - powiedział
Justyn, taktownie zmieniając temat. Starał się ukryć złośliwy uśmieszek. - Pershore i
Harriman zaprosili ją do tańca. Miała spore powodzenie. Nic dziwnego. W naszej
rodzinie wszyscy są urodziwi!
Markus wybuchnął śmiechem.
- Mama jest w kropce, bo nie wie, które z nas usilniej namawiać do
małżeństwa. Odnoszę wrażenie, że z moją siostrą pójdzie jej łatwiej. Ja na razie nie
mam zamiaru się żenić.
- Tutaj z pewnością nie spotkasz odpowiedniej kandydatki - zauważył Justyn,
odwracając się, żeby spojrzeć na piękne panie. - Ale gdybyś chciał się zabawić...
- Owszem. - Markus przyjrzał się wymalowanym kokotom. - Na razie nie
zamierzam dodatkowo komplikować sobie życia.
- Widzę jedną, która byłaby tego warta!
Markus popatrzył w tę samą stronę. Na zatłoczonym parkiecie tancerze
wirowali w takt walca, który stanowił dobrą wymówkę do śmiałych umizgów.
Wyróżniała się wśród nich jedna para, tańcząca z wdziękiem i znajomością sztuki, a
zarazem nadzwyczaj przyzwoicie. Mężczyzna był wysoki i szczupły. Markus nie
przypominał sobie, żeby go kiedykolwiek spotkał. Partnerka nieznajomego wydała
mu się bardzo interesująca.
Górowała wzrostem nad większością pań obecnych w sali balowej. Markus
mierzył ponad metr osiemdziesiąt, a ona wydawała się niewiele niższa. Twarz
zasłoniła srebrzystą maską, a na ramionach miała domino tej samej barwy, które roz-
wiewało się w tańcu, ukazując dobraną pod kolor i świetnie skrojoną jedwabną
suknię. Modna kreacja podkreślała figurę, szczupłą, a zarazem przyjemnie
zaokrągloną. Jasną cerę ożywiały rumieńce, a gęste kruczoczarne loki tworzyły
skomplikowaną koafiurę. Markusa kusiło, żeby powyciągać z niej szpilki i rozpuścić
starannie utrefione włosy. Uśmiechnął się na myśl o tym. Obserwując innych panów,
zorientował się, że oni także rozbierają wzrokiem zgrabną dziewczynę. Być może
mieli dawniej okazję spróbować zakazanego owocu.
Owa panna królowała na maskaradzie wydanej przez kokoty, więc z
pewnością nie była damą. Wzruszył ramionami. Mniejsza z tym, ilu miała przed nim.
 
Liczyło się jedynie to, że odtąd będzie należała do niego.
- Zapatrzyłeś się, Markusie? - spytał kpiąco Justyn. On również przyglądał się
tańczącej parze. - Z tego, co słyszałem, jesteś dziesiąty w kolejce ubiegających się o
łaski tej ślicznotki.
- Nie zamierzam tak długo czekać - mruknął Markus, nie odrywając wzroku
od twarzy nieznajomej. - Kim ona jest?
- Nie mam pojęcia - odparł rozbrajająco Justyn. - Nikt tego nie wie. Wszyscy
prześcigają się w domysłach, ale nie znają nawet jej imienia.
- Kto jej towarzyszy?
Justyn wybuchnął śmiechem, ubawiony natarczywą indagacją.
- Tym razem potrafię zaspokoić twoją ciekawość. Ten szczęściarz nazywa się
Kit Mostyn. Szkoda, że nasze rodziny są skłócone, więc nie możemy poprosić, żeby
nas przedstawił swojej pani.
Markus z niedowierzaniem popatrzył na kuzyna, a potem sam wybuchnął
śmiechem.
- Mostyn! A to doskonale! W takim razie odebranie mu tej kobiety podwójnie
mnie ucieszy.
Zdumiony Justyn uniósł brwi.
- Co to znaczy, Markusie? Planujesz miłosny podbój czy kampanię wojenną?
- Jedno i drugie - odparł bez namysłu. - Podobno na wojnie i w miłości
wszystkie chwyty są dozwolone. Tak mówią, a zatem...
Tancerze wirowali teraz bliżej nich, więc można było z bliska przyjrzeć się
czarującej nieznajomej, którą trzymał w objęciach lord Mostyn. Rozmawiała z nim i
uśmiechała się promiennie. Markus nie żywił osobistej urazy do Kita Mostyna, lecz
ich rodziny od wieków wiodły spór. Nie znał szczegółów, ale przyszło mu do głowy,
że najwyższa pora zapomnieć o zadawnionych urazach. Odczekał, aż tańcząca para
znajdzie się obok niego, i ukłonił się lekko, żeby zwrócić na siebie uwagę damy.
Popatrzyła na niego, a ich spojrzenia spotkały się na moment. Szybko odwróciła
głowę, ale zapamiętał jej oczy: duże, zamglone, o srebrzystoszarych tęczówkach,
nieco ciemniejszych niż jedwab sukni. Wkrótce ponad ramieniem swego tancerza
rzuciła mu spojrzenie, które natychmiast określił jako zachęcające.
- Wpadłeś jej w oko. Twój pierwszy sukces - zauważył Justyn.
Markus podzielał jego zdanie. Odprowadził wzrokiem parę, która zeszła z
parkietu i zatrzymała na jego skraju, a potem bez pośpiechu ruszył w ich stronę.
 
- Witaj, Mostyn. - Kpiący ton sprawił, że młodzieniec znieruchomiał na
moment, a potem sztywno oddał ukłon. Markus popatrzył na jego towarzyszkę, bo z
nich dwojga jedynie ona go ciekawiła. Z bliska wydała mu się znacznie młodsza, ale
po chwili uznał, że sprawiła to głównie otaczająca ją aura niewinności niż
młodzieńcze zachowanie. Pomyślał ironicznie, że wybranemu przez nią
szczęściarzowi przyjdzie słono płacić za te atuty.
Wyciągnął rękę. Po chwili wahania podała mu dłoń.
- Markus Trevithick, do usług łaskawej pani. Czy mogę prosić o kolejny
taniec?
Mostyn ukradkiem rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie, ale nie zwróciła na to
uwagi. Uśmiechnęła się do Markusa czarująco, choć bez kokieterii. Przyznał
niechętnie, że zachowywała się, jakby przyszła na bal dobroczynny, a nie na maska-
radę dam z półświatka. Na uśmiechniętej twarzy pojawił się nagle uroczy dołek.
- Dzięki, milordzie. Jestem zachwycona.
Skłonił się lekko i poprowadził ją na parkiet, gdzie tancerze stawali już do
kadryla. Markus zachwycał się jej wdziękiem i naturalnością, lecz po chwili opadły
go wątpliwości. Cóż z tego, że wydaje się skromna i godna szacunku? Osobliwy
znalazła sposób, żeby się wyróżnić z tłumu kokot i podbić swoje akcje. Tak czy
inaczej zdolności aktorskie tej ślicznotki nie miały dla niego znaczenia. Zakładał, że
wkrótce dojdzie z nią do porozumienia. Im szybciej, tym lepiej.
Z każdą chwilą budziła w nim większe pożądanie. Kusiło go, żeby pocałować
ją w usta.
- Czy wolno zapytać, jak się pani nazywa? - spytał cicho. - Ja się
przedstawiłem.
Gdy podniosła zamglone szare oczy, pod wpływem jej spojrzenia zrobiło mu
się gorąco.
- Mam na imię Elizabeth, milordzie - odparła z uśmiechem, znów ukazując
śliczny dołek. - Wszyscy mówią do mnie Beth.
- Tak? I co dalej...
- Nic więcej panu nie powiem - odparła po chwili namysłu. - Na maskaradzie
należy zachować incognito. Pan złamał zasady, ujawniając imię i nazwisko.
Markus wybuchnął głośnym śmiechem, bo przywykł bez oporów łamać
zasady dobrego tonu, które mu nie odpowiadały.
- Kim jest dla pani Mostyn? - zapytał, gdy spotkali się w tańcu po kolejnej
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin