Deighton Len - Szpiegowska żyłka.pdf

(1022 KB) Pobierz
Deighton Len - Szpiegowska zylk
Deighton Len
Szpiegowska żyłka
„KB”
1
Glasnost próbowała uciec przez mur i dostała serię z cichostrzelnego
karabinu maszynowego! - powiedział Kleindorf. - To najnowszy dowcip, jaki dotarł z
tamtej strony. - Podnosił nieco głos, aby przekrzyczeć natrętne dźwięki fortepianu.
Mówił po angielsku z amerykańskim akcentem, który niekiedy celowo
przejaskrawiał.
Usłyszawszy, że jest to dowcip, roześmiałem się, z trudem próbując zrobić to
przekonująco. Znałem już ten kawał, a poza tym Kleindorf zawsze kładł wszystkie
dowcipy; nawet dobre.
Kleindorf wyjął z ust cygaro, wypuścił w kierunku sufitu kłąb dymu i
strząsnął popiół do popielniczki. Nie wiem, po co zadawał sobie tyle trudu; cała
cholerna sala wyglądała jak pełna popielniczka. Dym nad jego głową wydawał się
tajemniczy, wijąc się i kłębiąc niczym rozgniewane szare węże, schwytane w snop
światła.
Śmiałem się chyba zbyt serdecznie, co zachęciło go do następnego dowcipu.
 Wszystkie ładne twarze są do siebie podobne, ale brzydka twarz jest
brzydka na swój własny sposób - oznajmił.
 Nie wmawiaj mi, że powiedział to Tołstoj - odparłem. Gotów jestem
zawsze udawać frajera wobec człowieka, który może powiedzieć mi to, co chcę
wiedzieć.
- Oczywiście, że Tołstoj; powiedział to, siedząc przy tym barze.
Zerkał na mnie od czasu do czasu, by przekonać się, jak reaguję na jego
dowcipy, ale poza tym nie odrywał wzroku od tancerek. Piątka wysokich,
szczerzących się dziewcząt jakoś mieściła się na ciasnej scenie, ale ostatnia z nich
musiała już ostrożnie podnosić nogę, by nie kopnąć w ścianę. Tak czy owak Rudolf
 
Kleindorf - znany powszechnie jako „Der grosse Kleiner” - dowiódł na ich
przykładzie słuszności swej żartobliwej uwagi. Wszystkie tancerki miały przyklejony
uśmiech i szeroko otwarte oczy. Można je było odróżnić tylko po makijażu i kolorze
farbowanych włosów. Natomiast Rudi miał wielki, garbaty nos i zmierzwione,
krzaczaste brwi, nadające mu wygląd człowieka wiecznie nachmurzonego, co w
zestawieniu z ciemnymi obwódkami wokół oczu czyniło jego twarz niezwykłą i
godną zapamiętania.
Spojrzałem na zegarek. Wskazywał czwartą nad ranem. Byłem brudny,
cuchnący i nie ogolony. Marzyłem o gorącej kąpieli i możliwości przebrania się.
- Jestem zmęczony - powiedziałem. - Muszę się trochę przespać.
Kleindorf wyjął z ust ogromne cygaro, wypuścił kłąb dymu i zawołał:
- Spróbujemy teraz „Singing in the Rain” przynieście parasole!
Pianista natychmiast przestał grać, a tancerki, jęcząc głośno, złamały szyk;
niektóre robiły ćwiczenia rozluźniające mięśnie, inne opierały się bezsilnie o
dekoracje. Wyglądały jak wysypane z pudełka szmaciane lalki. Ich ciała lśniły od
potu.
- Co ja robię w tej branży, w której muszę pracować do trzeciej rano? -
poskarżył się Kleindorf, błyskając złotym rolexem wystającym spod
nakrochmalonego mankietu. Był tajemniczym człowiekiem o zmiennym
usposobieniu, krążyło o nim wiele różnych anegdot; w większości z nich był
przedstawiany jako choleryk, zdolny do wybuchów wściekłego gniewu.
Rozejrzałem się po „Babilonie”. Wyglądał dość ponuro. Wentylatory były
wyłączone i cały lokal - jak wszystkie tego typu lokale po wyjściu klientów - cuchnął
potem, tanimi kosmetykami, popiołem i rozlanymi drinkami. Długi, błyszczący od
chromów i luster bar, w którym kusiły oko wszystkie alkohole świata, był teraz
odgrodzony od sali zamkniętą na kłódkę żaluzją. Jego bywalcy udali się do innych
knajp, istnieje bowiem w Berlinie wiele miejsc, w których zabawa zaczyna się
dopiero około trzeciej nad ranem. W „Babilonie” panował teraz dotkliwy ziąb. W
czasie wojny wzmocniono strop tej piwnicy metalowymi belkami, zamieniając ją na
schron przeciwlotniczy, ale z betonowych ścian wiało wilgotnym chłodem. Jeden z
takich schronów, wzniesiony na oddalonej o za-
ledwie dwie przecznice stąd Potsdamerstrasse, przez lata zaopatrywał
mieszkańców Berlina w pieczarki, dopóki ich hodowla nie została zakazana przez
władze sanitarne.
 
Po wodewilowym finale lokal przypominał śmietnik. Papierowe serpentyny
wiły się wokół stolików, nadał zastawionych butelkami i kieliszkami po winie.
Wszędzie leżały baloniki - niektóre już pomarszczone i skurczone - kartonowe
podstawki pod kufle, podarte rachunki, karty napojów i wszelkiego rodzaju śmieci.
Nikt nie myślał o sprzątaniu. Było na to dość czasu w godzinach przedpołudniowych.
Bramy „Babilonu” otwierały się dopiero po zapadnięciu zmroku.
 Dlaczego nie robisz prób nowego programu w ciągu dnia, Rudi? -
spytałem. Nikt nie zwracał się do niego Der Grosse, nawet ja, choć znałem go niemal
od urodzenia.
 Te ślicznotki są przez cały dzień zajęte - odpowiedział, marszcząc z
niechęcią swój wielki nos. - Oto dlaczego musimy prowadzić próby, choć dawno już
powinienem być w łóżku. - Władał biegle potoczną angielszczyzną, ale jego szorstki
ton był typowy dla Niemca. Miał niski, ochrypły głos, będący skutkiem jego
przywiązania do specjalnych hawańskich cygar, które dojrzewały przez co najmniej
sześć łat, zanim wziął któreś do ust.
 Czym zajęte?
Zbył moje pytanie machnięciem cygara.
 Dla wszystkich jest to dodatkowa praca - odparł. - Jak myślisz, dlaczego
domagają się zapłaty w gotówce?
 Będą jutro zmęczone.
 Jasne. Kiedy kupujesz lodówkę i wypadają z niej drzwi, wiesz, co się stało.
Jedna z tych laleczek zasnęła przy taśmie montażowej. Racja?
 Racja. - Spojrzałem na dziewczyny z nowym zainteresowaniem. Były
ładne, ale żadna z nich nie była naprawdę młoda. Jak mogły pracować przez cały
dzień i pół nocy?
Pianista szybko przerzucił nuty i wyszukał potrzebną partyturę. Jego palce
odnalazły melodię. Tancerki przykleiły sobie do twarzy uśmiechy i rozpoczęły próbę.
Kleindorf wydmuchiwał dym. Nikt nie znał jego wieku. Musiał już przekroczyć
sześćdziesiątkę, ale mimo to zawsze miał w kieszeni gruby plik banknotów o
wysokim nominale i piękną kobietę na każde zawołanie. Jego ubrania, koszule i buty
pochodziły z najlepszych berlińskich sklepów, a pod jego domem stało przepiękne
stare maserati ghibli z wykonanym na zamówienie silnikiem o pojemności 4,9 litra.
Był to samochód dla koneserów, który Rudi kazał całkowicie przerobić i
 
wyregulować, tak że kiedy jeździł do Niemiec Zachodnich, mógł pędzić po Autobahn
z szybkością 270 kilometrów na godzinę. Od lat dawałem mu do zrozumienia, że
chętnie przejechałbym się kiedyś tym wozem, ale przebiegły stary drań udawał, że nie
rozumie moich aluzji.
Uporczywie powtarzane plotki głosiły, że Kleindorfowie należeli do pruskiej
arystokracji, a dziadek mojego przyjaciela, generał Freiherr Rudolf von Kleindorf,
dowodził jedną z najlepszych dywizji kajzera podczas ofensywy w roku 1918, ale
nigdy nie słyszałem, żeby Rudi to potwierdził. Der Grosse utrzymywał, że źródłem
jego dochodów była sieć myjni samochodowych w Encino, w Kalifornii Południowej.
Nie ulegało wątpliwości, że nie zarabiał wiele na tej podupadłej berlińskiej knajpie.
Do tego rodzaju lokali wstępowali tylko najbardziej odważni turyści, którym zresztą,
o ile nie szastali pieniędzmi, szybko dawano do zrozumienia, że nie są mile widziani.
Niektórzy twierdzili, że Rudi utrzymuje ten klub dla własnej rozrywki. Inni snuli
domysły, że kieruje nim nie tyle chęć spotykania się tam ze starymi przyjaciółmi, ile
świadomość, iż jego lokal jest jednym z najlepszych punktów wymiany informacji w
całym rozplotkowanym mieście. Tego rodzaju ludzie garnęli się do Kleindorf a, on
zaś zachęcał ich do tego, gdyż opinia człowieka dobrze poinformowanego dodawała
mu ważności, a najwyraźniej tego potrzebował. Jego barman wiedział, że ma
podawać bezpłatne drinki pewnym mężczyznom i kobietom: portierom hotelowym,
prywatnym sekretarkom, telefonistkom, detektywom, funkcjonariuszom Ministerstwa
Obrony i obdarzonym czułym słuchem kelnerom, zatrudnionym w prywatnych
jadłodajniach. Nawet funkcjonariusze berlińskiej policji - znani ze swej niechęci do
posługiwania się płatnymi informatorami - przychodzili do baru Rudiego, kiedy
zawiodły wszystkie inne metody.
To, w jaki sposób „Babilon” utrzymuje się, było jedną z wielu nie
wyjaśnionych zagadek Berlina. Nawet podczas galowych występów dochód ze
sprzedaży alkoholu nie pokrywał kosztów czynszu. Ludzie, którzy siadali w
pierwszym rzędzie i oglądali występy, nie wydawali wielkich sum; nie pozwalał na to
stan ich wątrób. Ci cierpiący na artretyzm eks-włamywacze, sklerotyczni oszuści i
sparaliżowani fałszerze reprezentowali geriatrię berlińskiego półświatka, byli ludźmi
dawno minionej epoki. Przychodzili zbyt wcześnie, sączyli drinki, gapili się lubieżnie
na dziewczyny, zamawiali szklankę wody, by popić jakieś tabletki, i opowiadali sobie
nawzajem anegdoty sprzed wielu lat. Bywali tam, oczywiście, również inni goście,
czasem należący do eleganckiego towarzystwa; przedstawiciele berlińskiej śmietanki
 
towarzyskiej w futrach i smokingach, którzy zaglądali tu, by przekonać się, jak żyje
reszta. Ale zawsze wstępowali tylko na chwilę, w drodze do innego lokalu. W
dodatku „Babilon” nie był nigdy modnym barem młodzieżowym; nie sprzedawano tu
żadnych prochów, trawek, haszów ani innych przysmaków, które długowłosi młodzi
ludzie nabyć mogli w innyćn lokalach, usytuowanych na tej samej ulicy. Rudi
fanatycznie tego przestrzegał.
 Na miłość boską, przestań grzechotać tym lodem. Jeśli chcesz następnego
drinka, powiedz mi o tym.
 Nie dziękuję, Rudi. Jestem śmiertelnie zmęczony. Muszę się trochę
przespać.
 Nie możesz przez chwilę siedzieć spokojnie? Co ci jest?
- Jestem dzieckiem nadpobudliwym.
 A może złapałeś tego nowego wirusa, na którego wszyscy się teraz skarżą?
Jest bardzo złośliwy. Kierownik tej knajpy leży w szpitalu. Nie ma go w pracy od
dwóch tygodni. Dlatego siedzę tu sam.
 Wiem, mówiłeś mi o tym.
 Jesteś okropnie blady. Czy jadasz regularnie?
 Rozmawiasz ze mną tak samo, jak moja matka - stwierdziłem.
 Czy dobrze sypiasz, Bernd? Moim zdaniem powinieneś pójść do lekarza.
Mój specjalistą z Wannsee to cudotwórca. Dał mi serię zastrzyków - jakiś nowy
hormonalny preparat ze Szwajcarii - i kazał mi przestrzegać ścisłej diety. - Dotknął
plasterka cytryny, który pływał w stojącej przed nim szklance wody. - I czuję się
wspaniale!
Wypiłem resztkę mojej whisky, ale w szklance było już tylko kilka kropel.
 Nie potrzebuję żadnych lekarzy. Jestem zupełnie zdrowy.
 Nie wyglądasz zdrowo. Wyglądasz jak człowiek ciężko chory. Nie
pamiętam, żebyś był kiedykolwiek taki blady i wyczerpany.
 To przez tę późną porę.
 Jestem od ciebie dwukrotnie starszy, Bernd - powiedział głosem, w którym
samozadowolenie mieszało się z wyrzutem. Nie była to zresztą prawda; mógł być ode
mnie starszy najwyżej o piętnaście lat, ale widziałem, że jest w kłótliwym nastroju,
więc nie wdawałem się w dyskusję. Czasami było mi go żal. Przed wielu laty Rudi
zmusił
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin