Adler Elizabeth - Wszystko albo nic.pdf

(776 KB) Pobierz
Adler Elizabeth
18476106.001.png
Adler Elizabeth
Wszystko Albo Nic
Prywatny detektyw Al Giraud siedział w barze hotelu „Ritz-Carlton”w Laguna Niguel.
Pogryzał miniaturowe precle, pił ciemne piwo i snuł rozważania nad sprawami tego
świata. Przede wszystkim myślał o tym, że musi okazać silną wolę i nie poddać się chęci
zapalenia papierosa, chociaż cze kanie na zawsze spóźnioną kobietę jego życia bardzo
mu się dłużyło.
Ostatniego papierosa wypalił dziewięć miesięcy temu. Dość, by zdążyła się narodzić
nowiutka paczka cameli, pomyślał z rezygnacją, chrupiąc następnego precla. A wszystko
przez Marlę. Jak to się stało, że wywiera taki wpływ na jego życie? Spojrzał na swoje
ubranie: stare, wypłowiałe dżinsy, kraciasta koszula z krótkimi rękawami, znoszone buty i
pasek z wężowej
skórki z niemal antyczną srebrną klamrą ze stającym dęba mustangiem.
Klamrę kupił dawno temu w rodzinnym Nowym Orleanie. Uśmiechnął się. Przynajmniej
na razie Marla nie kazała mu zmienić stylu ubierania. Al przeszedł długą drogę, zanim
został prywatnym detektywem. O wiele mniej by się męczył, gdyby został przestępcą.
Jego matka wychowywała sześciu synów w gorszej dzielnicy miasta. Ale jakoś udało jej
się uchronić ich przed kłopotami. Al nigdy nie potrafił zrozumieć, jak tego dokonała. Tacy
chłopcy jak on niemal nieuchronnie dryfowali ku „łatwemu życiu”, którym kusili kumpIe. Al
miał kilka zatargów z prawem, jednak zdołał skończyć szkołę średnią. Zaraz potem
poszedł do pracy, żeby pomóc rodzinie. I właśnie wtedy jeden z jego braci został
zastrzelony na autostradzie z jadącego samochodu. Al chciał zabić faceta, który to zrobił.
Ból
domagał się zemsty. Ale matka go powstrzymała.
— Synu, ze zsumowania dwóch złych rzeczy nigdy nie powstanie jedna dobra —
powiedziała przez łzy. — Daj temu spokój i postaraj się zrobić coś dobrego.
Jedynym sposobem, jaki przychodził Alowi do głowy, było zostać pastorem albo
policjantem. Znacznie bardziej odpowiadała mu rola policjanta. Był silny, mocno
zbudowany i ambitny. Miał spryt ulicznika i zżerała go złość. Umiał się odgryzać i
odpowiadać ciosem. Awansował do wydziału zabójstw, ożenił się i rozwiódł.
Nadszedł dzień, kiedy miał dosyć życia policjanta: nie kończących się godzin pracy,
udziału w awanturach, ciągłego oglądania najgorszej str0- ny życia, tragedii i rozpaczy.
Przeszedł na wcześniejszą emeryturę, spakował skromny dobytek do worka, urządził
pożegnalne przyjęcie dla swoich braci i ich żon, ucałował matkę i wyjechał do Los
Angeles, „krainy możliwości”.
Wynajął biuro na drugim piętrze budynku przy Sunset. Na szklanych drzwiach widniała
tabliczka z wypisanym złotymi literami jego nazwiskiem, słowami PRYWATNY
DETEKTYWi dopiskiem drobnym drukiem: „Dyskrecia gwarantowana”. Z balkonu, z
1
którego zwieszały się purpurowe bugenwille, mógł obserwować ożywiony ruch uliczny:
sprytnych biznesmenów, transwestytów, prostytutki, elegancików ze wschodnich stanów i
piękne kalifornijskie dziewczyny.
Nawiązał kontakty w komendach policji, w prokuraturze, kilku kancelariach prawniczych i
praca zaczęła się toczyć swoim trybem: rozwody, malwersacje, oszustwa, kobiety
podejrzewające mężów o zdradę, mężczyźni, którzy chcieli wiedzieć, czy są śledzeni i
kto zamierza ich zabić. Potem miał szczęście ze sprawą polityka oskarżonego o próbę
zabicia żony. Zdołał udowodnić, że wyliczenie czasu się nie zgadza i polityk się wybronił.
Od tamtej pory klienci napływali bez ustanku.
Praca była ryzykowna, często niebezpieczna, ale Al od dziecka znał życie ulicy i zadawał
się z takimi ludźmi, jakich teraz śledził. Do chwili, kiedy zabito jego brata, uważał ich
nawet za przyjaciół. Potem jednak przeszedł na drugą stronę.
Ciężko pracował dla swoich klientów. Jedni byli winni, inni nie. On wykonywał swoją
robotę i przedstawiał dowody.
Mieszkał sam w niewielkim domu na Hollywood Hilis, ale często bywał w apartamencie
na Wilshire Bouleyard, u kobiety, którą kochał. Marla Cwitowitz była blondynką około
trzydziestki, elegancką, seksowną, przystojną. Wyglądała jak aktorka filmowa, a
wykładała prawo na Pepperdine.
Poznali się na wielkim hollywoodzkim przyjęciu, wydanym dla uczczenia uniewinniaj
qego wyroku w procesie znanego aktora oskarżonego o uduszenie byłej dziewczyny. Al
prześledził przeszłość aktora i zamordowanej. Uparty jak Sherlock Holmes, pojechał do
ich rodzinnych miast. Dowiedział się wszystkiego, co było można. W rejestrach
są4owych natknął się na wyrok przeciw ojczymowi dziewczyny, który ją gwałcił, gdy była
dzieckiem. Zdobył
również dowód, że ojczym przebywał w Los Angeles w noc morderstwa i znalazł
świadka, który twierdził, że facet był chorobliwie zazdrosny.
Obrona podjęła ten wątek i posiekała na strzępy argumenty prokuratora, wykazując, że
zbrodnię popełnił ojczym. Wobec takich dowodów, przysięgli bez wahania uniewinnili
aktora.
Al miał być gwiazdą przyj ęcia. Na tę okazję do wytartych dżinsów i koszuli w kratkę
włożył marynarkę, ale itak czuł się niezręcznie w marmurowym pałaću filmowego
królestwa.
Stał przy oknie i przyglądał się pięknie oświetlonym fontannom i wy- pielęgnowanym
tarasowym ogrodom. Przytulał czule drugą już szklaneczkę wysokogatunkowej whisky i
zastanawiał się,jak szybko będzie mógł stąd wyjść, kiedy zza pleców usłyszał aksamitny
głos:
— Cześć!
Odwrócił się i zobaczył najbardziej uroczą kobietę, jaką kiedykolwiek miał okazję widzieć.
— Czekałam, żeby mnie ktoś przedstawił, ale nie miałam szczęścia, więc przedstawię
się sama. Jestem Marla Cwitowitz, wykładam prawo na Pepperdine. Przedtem
pracowałam w biurze prokuratora okręgowego. Jestem pańską wielbicielką.
Ubrana była w czerwoną, głęboko wydekoltowaną sukienkę. Niska, szczupła, seksowna i
—jeżeli się nie mylił — bogata. Złociste, opadające na ramiona włosy zakołysały się
2
łagodnie, gdy przechyliła głowę i przyglądała mu się wesołymi szarozielonymi oczami.
Usta miała wprost cudowne, pełne i miękkie.
- Co? Zdałam egzamin?
Al uświadomił sobie, że niegrzecznie się na nią gapi.
— Przepraszam, zaskoczyła mnie pani. — Wyciągnął rękę. Objęła ją obiema dłońmi.
— Pan mnie również — szepnęła.
Od tego czasu było im ze sobą wspaniale. Czasem tylko się sprzeczali, gdy ona
powtarzała z uporem się, że chce zostać jego partnerką w pracy. Myśl o Marli jako
prywatnym detektywie bawiła go. Nikt nie potraktowałby jej poważnie. Była zbyt
cudowna, a poza tym urodziła się we właściwej dzielnicy. Bogaci rodzice, najlepsze
szkoły. Na pewno nie wychowywała się na ulicy. Chociaż przez kilka lat pracowała w
biurze prokuratora okręgowego, a tam chcąc nie chcąc człowiek poznaje najgorsze
strony życia, Al wolał trzymać ją z daleka od tego wszystkiego.
— Do licha, co ty we nmie widzisz? Jestem niedouczonym byłym gliną, detektywem za
trzy grosze. Co może we mnie widzieć kobieta taka jak ty? - spytał jąktóregoś wieczoru,
gdy skończyli się kochać.
Marla westchnęła i spojrzała na niego w zamyśleniu.
7
Ostre rysy twarzy, nastroszone czarne brwi, głęboko osadzone, przenildiwe niebieskie
oczy, stanowczy podbródek. Typowy detektyw z komiksów. Dać mu kapelusz i krawat, a
będziecie mieć Dicka Tracy. W koszuli w kratkę i dżinsach mógł wejść do każdego
taniego baru. W garniturze mógłby się starać o pracę w biurze.
Kameleon, pomyślała Marla.
— Podniecasz mnie szepnęła, całując go w ucho. — Jesteś inny. Jesteś moim
całkowitym przeciwieństwem. Ja się zajmuję teoria, a ty praktyką. Lubię kontrasty i chcę
ci pomóc.
— Pomóc mi? — powtórzył zdumiony.
— No wiesz, rozwiązywać sprawy. Uważam, że byłabym w tym calkiern dobra.
Popatrzył na nią podejrzliwie.
Marla, są łatwiejsze sposoby na zdobycie pracy niż sypianie z facetem. Uśmiechnęła się.
— Poza tym — szepnęła, gryząc go lekko w wargę — tak dobrze się z tobą bawię z
łóżku...
Jeśli o niego chodziło, Marla mogłaby dostać każdą pracę, jakiej by
pragnęła.
Rozdział II
AI przyglądał się doświadczonym bkiem byłego policjanta facetowi, który siedział przy
stoliku naprzeciwko niego w barze hotelu „Ritz” w Laguna Niguel. Facet czytał „Timesa”,
3
sączył Krwawą Mary i pogryzał łodygę selera. Al zazdrościł mu tego selera. Mocno
burczało mu już w brzuchu i miał dosyć precli. Dlaczego Marla zawsze musi się
spóźniać? Planowali wczesną kolację.
Facet spojrzał w kierunku drzwi, potem na zegarek i wrócił do lektury. Najwyraźniej też
na kogoś czekał.
Al założyłby się, że chodzi o kobietę. Z kim innym mężczyzna mógłby się umówić o takiej
porze? Pijąc powoli piwo, szacował ubranie tamtego: konserwatywny, szary garnitur
biznesmena, elegancka biała koszula, niebieski jedwabny krawat. Buty wypolerowane do
połysku, kręcone ciemne włosy pórządnie uczesane, twarz świeżo ogolona. Przystojny
gość. Na kogo może czekać? Nosi obrączkę, ale nie wygląda jak mężczyzna czekający
na żonę... Nie jest wystarczaj ąpo znudzony. Pewnie umówił się ze swoją dziewczyną.
Żeby zabić czas, Al zgadywał, jak wygiąda ta kobieta. Wysoka, ciemnowłosa, seksowna?
Albo może nieduża Kalifornijka blondynka okrąglutka i banalna? Długonogi rudzielec?
Azjatycka piękność?
Właśnie zdecydował, że prawdopodobnie to ostatnie, gdy zobaczył idącą w jego kierunku
Marlę. Wszystkie głowy odwróciły się, a z wszystkich męskich piersi wyrwało się
westchnienie zachwytu.
Marla mogła wyglądać na kogo tylko chciała. „Kameleon”, mawiał Al z sardonicznym
uśmiechem, za który miała czasami ochotę dać mu kuksańca.
Po swoich rodzicach, imigrantach z Europy, Marla odziedziczyła wydatne kości
policzkowe i gęste jasne włosy. Przypominała trochę Grace Kelly, trochę Madonnę, i z
upodobaniem wcielała się w różne role: pedantycznej wykładowczyni prawa w ciemnym
kostiumie, nie za krótkiej spódniczce, złotym łańcuszku na szyi, na koturnach;
kalifornijskiej dziewczyny w obcisłych lycrach i znoszonych tenisówkach; damy z
towarzystwa, w eleganckiej koronkowej sukni; dziewczyny uwielbiającej przyjęcia, w
krótkiej sukience od Versace. Jedyna rola, jakiej Marla nie mogła grać, to rola kogoś,
kogo nikt nie zauważa. Nawet w porozciąganym podkoszulku i starych pantoflach, z
włosami niedbale związanymi z tyłu i nieumalowana zwracała powszechną uwagę.
— To przez to, jak się poruszasz — mówił z rezygnacją Al. — A poza tym lubisz flirtować.
Miał rację i Marla o tym wiedziała. Flirtowanie było jej sposobem na życie, najulubieńszą
rozrywką. Nie potraflła mu się oprzeć. Flirt rozjaśniał jej dni, wywoływał uśmiech.
Al wstał, żeby pocałować ją w policzek, ale Marli to nie wystarczyło. Zarzuciła mu ręce na
szyję i namiętnie pocałowała w usta.
— Cześć, kochanie — powiedziała, odsuwając się odrobinę. Jej szarozielone oczy
uśmiechały się. Wyglądała jak psotny kot.
— Wiesz, że nie lubię publicznych przedstawień — powiedział, zdejmując jej ręce z
karku i uprzejmie czekając, aż usiądzie.
Marla westchnęła tak gwałtownie, że aż zafalowały jej piersi pod wydekoltowana,
jedwabną bluzką.
— Kto uwierzy, że w łóżku jesteś taki szalony? — Wypiła łyk jego piwa i zaczęła
beztrosko chrupać precel.
— Nikt inny nie musi o tym wiedzieć.
— To dobrze, bo mogłabym podejrzewać, że masz kogoś.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin