Krentz Jayne Ann - Dar ognia.doc

(1173 KB) Pobierz

JAYNE ANN KRENTZ 

Dar ognia

 

Rozdział  pierwszy

- To naprawdę bardzo głupi pomysł - oświadczyła Verity Ames. - Kiedy rozdawano zdrowy rozsądek, dobry Bóg najwyraźniej o was dwóch zapomniał. A może po prostu pominął wszystkich facetów.

Spojrzała ze złością na mężczyzn siedzących po przeciwnej stronie stołu. Jeden z nich był jej kochankiem, drugi ojcem. Kochała obu, ale w tej chwili udusiłaby ich bez chwili wahania. Jak mogło jej zależeć na takich zakutych łbach? To chyba świadectwo braku charakteru.

- Uspokój się, Rudzielec. Już ci mówiłem, że w ogóle nie masz się czym przejmować. To będzie po prostu bułka z masłem.

W gęstwinie siwiejącej rudej brody ojca zalśniły bielą zęby. Błękitne oczy skrzyły się humorem. Emerson Ames - pisarz na pół, a poszukiwacz przygód na całym etacie - potężnie zbudowany mężczyzna miał nienasycony apetyt na życie na jego najbardziej niebezpiecznych ścieżkach.

Verity odziedziczyła po ojcu płomiennorude włosy i niezwykłą barwę oczu. Wychowywał ją samotnie po śmierci żony. Postarał się, aby jedyne dziecko otrzymało gruntowne, choć może trochę nietypowe wykształcenie. Dopilnował, aby umiała zadbać o siebie. Nie udało mu się jej jedynie zaszczepić własnego nieugaszonego pragnienia docierania do najdzikszych zakątków świata. Verity bardzo ceniła sobie ciepło domowego ogniska.

- Nie próbuj mnie uspokoić, tato. Wysłuchałam waszego planu i uważam, że jest bardzo ryzykowny. Samuel Lehigh sam wpakował się w kłopoty. Pozwól mu się z nich wykaraskać. Nie ma potrzeby, żebyście wy się w to mieszali.

- Lehigh tym razem wpadł na całego. Potrzebuje pomocy. Kogoś, komu może zaufać - odparł Jonas.

Wyciągnął rękę i ujął z wdziękiem stojący przed nim kieliszek wódki. Jonas Quarrel miał mnóstwo męskiego uroku, który był wynikiem jego spokojnej, wewnętrznej siły. Verity uważała, że taką siłę mógłby posiadać szlachcic z epoki renesansu - cywilizowaną dzikość.

Chociaż Jonas miał wdzięk i siłę Medicich, nie stroił się jak arystokrata. Tego wieczora nosił swój zwykły strój – jasnoniebieską roboczą koszulę, dżinsy i zdarte buty. Skórzany pas był popękany od wieloletniego noszenia. Quarrel nie ubierał się jak renesansowy arystokrata, ale posiadał niezwykłe talenty Medicich czy Borgiów - z równą łatwością posługiwał się sztyletem, jak cytował poezję.

Do wykonywania obecnego zajęcia miał z pewnością zbyt dobre kwalifikacje, pomyślała Verity z przekąsem. Jonas Quarrel był jednym z nielicznych pomywaczy ze stopniem doktorskim. Specjalizował się w historii renesansu, a zwłaszcza w broni i strategiach tamtej epoki.

Nie był przystojny, ale mężczyźni o jego wdzięku i sile nigdy nie musieli podpierać się tak powierzchowną rzeczą jak uroda. Gdy Verity spoglądała mu w oczy - barwy złotych florenckich monet, inteligentne i pełne duchów przeszłości, nie interesował jej jego wygląd. Umiał uwieść ją jednym dotknięciem, krótkim spojrzeniem. Kochała go całym sercem.

Teraz postanowił ją opuścić.

- Lehigh nie poprosiłby o pomoc, gdyby jej naprawdę nie potrzebował - przekonywał Jonas niskim, matowym głosem. - Przez telefon nie pozostawił najmniejszych wątpliwości, że Emerson jest jedyną osobą, co do której ma pewność, że załatwi sprawę okupu. Nie dał Emersonowi wyboru. Musi pojechać do Meksyku i porozumieć się z porywaczami. Czy naprawdę chcesz, żeby twój ojciec wyruszył sam?

Już kilka godzin temu Verity uświadomiła sobie, że przegrała tę bitwę, jednak nadal prowadziła beznadziejną walkę.

- Może się tym zająć meksykańska policja.

Emerson pokręcił głową.

- Daj spokój, Rudzielec. Chyba wiesz, jak jest. Wciągnięcie glin to ostatnia rzecz, na którą Lehigh może sobie pozwolić, nawet gdyby wierzył, że sami nie zgarną okupu i nie uciekną z forsą. Trzeba sobie to jasno uświadomić. Jeśli masz do czynienia ze stróżami prawa i porządku w Meksyku, grasz w ciemno. Nie, stary Sam wie, że to trzeba załatwić bez rozgłosu.

- Czy naprawdę nie ma nikogo oprócz ciebie, kogo mógłby poprosić o wręczenie okupu? - spytała Verity z niedowierzaniem.

Emerson wzruszył potężnymi ramionami.

- Nikomu nie może zaufać.

- To wiele mówi o trybie życia starego Sama i jego przyjaciołach - wymruczała Verity. - Wyobraźcie sobie, że dożył sędziwego wieku - osiemdziesiątki - i nie ma nikogo na ziemi, kogo mógłby wezwać na pomoc.

- Jak sądzisz, jak mu się udało dożyć tak sędziwego wieku? - Emerson parsknął. - Widocznie nigdy nie zaufał niewłaściwej osobie.

Verity przez krótką chwilę bez słowa patrzyła na Jonasa. Spokojnie popijał wódkę i nie odwracał spojrzenia. Wiedziała, że dalsza kłótnia nie ma sensu. Od wczorajszego dnia, gdy Lehigh zadzwonił rano do restauracji, próbowała ich nakłonić do rezygnacji z wyprawy.

Zaakceptowanie decyzji ojca nie było takie trudne. Verity już dawno przyzwyczaiła się do niespokojnego, pełnego przygód trybu życia Emersona. Jednak gdy myślała o wyjeździe Jonasa, czuła się tak, jakby ktoś wbijał jej nóż prosto w serce.

- Co z twoim pisaniem, tato? - spróbowała jeszcze raz, choć wiedziała, że to nic nie da. - Mówiłeś, że masz ściśle określony termin oddania scenariusza tego futurystycznego westernu. Nie dotrzymasz go, jeśli wybierzesz się do Meksyku.

- Przełożę termin - odparł gładko Emerson. - Jeśli wydawca się nie zgodzi, to jego problem.

Verity skrzywiła się z niezadowoleniem i zwróciła się do Jonasa.

- Już zacząłeś robić prawdziwe postępy w nauce gotowania. Tyle się spodziewałam po twoim gulaszu z fasolki szparagowej. Klienci go uwielbiają.

Jonas nieznacznie wykrzywił wargi.

- Jak wrócę, to dokończymy lekcje gotowania.

Verity położyła obie dłonie płasko na stole.

- Zatem - zaczęła, akceptując nieuniknione z kamiennym wyrazem twarzy - kiedy ruszacie?

Jonas przyglądał się jej przez chwilę.

- Jutro rano. Wcześnie.

Skinęła głową.

- Powodzenia. Powiedzcie „cześć" ode mnie Samowi Lehighowi. - Wstała gwałtownie, oszołomiona konsekwencjami przegranej walki. Jeśli to nie był koniec, to z pewnością początek końca.

Być może byłoby lepiej, gdyby Jonas zerwał z nią wprost. Nie, jednak wówczas byłoby znacznie gorzej. Na myśl, że może go już nigdy więcej nie zobaczyć, ogarnęła ją rozpacz, lecz jeszcze trudniej było zaakceptować pojawianie się i znikanie Jonasa przez następne pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat jej życia. Przeraziła ją wizja dziesięcioleci niepewnych pożegnań i powitań.

Cholera, robię się sentymentalna, pomyślała Verity, zgarniając szklanki z najbliższego stołu. Przeszła przez pustą restaurację do kuchni, ze złością mrugając oczami pełnymi łez, które lada chwila mogły popłynąć po policzkach.

To było do niej niepodobne. Nigdy nie płakała. Zirytowała ją niezwykła reakcja. Co się z nią dzieje? Wiedziała, że wcześniej czy później do tego dojdzie, że pewnego dnia Jonas ulegnie niespokojnemu duchowi, dręczącemu go od wielu lat, zanim poznał Verity.

Verity próbowała przygotować się na ten dzień, ale gdy nadszedł, uświadomiła sobie, że nie umie się obronić. Stała się przerażająco bezradna. W ciągu ostatnich kilku miesięcy za bardzo poddała się Jonasowi, zbyt wiele z siebie dała.

Zabrał wszystko, co była w stanie mu dać, a teraz po prostu odchodził. Prawdopodobnie wróci. Jednak nie mogła być pewna, czy wróci dla więzów miłości. Nie mogła zyskać tej satysfakcji. Jeśli Jonas kiedyś wróci, to ze względu na więź psychiczną, która ich łączyła. Potrzebował jej tylko z jednego powodu.

Ostatnio Verity zaczęła się zastanawiać, jak długo jeszcze będzie jej potrzebował, choćby tylko dla tej więzi. Jonas Quarrel szybko nauczył się panować nad dziwacznym talentem do psychometrii, który kiedyś groził mu obłędem lub przemianą w mordercę. Dzięki Verity odkrył drogę kontrolowania podróży w wymiar, w którym w tajemniczym korytarzu czasu znajdowały się zatrzymane na zawsze pełne przemocy chwile z przeszłości.

Tak, pomyślała wstawiając szklanki do zlewu. Jonas będzie do niej wracał tak długo, jak długo będzie potrzebował jej pomocy w zrozumieniu swej tajemniczej, potężnej siły. Jednak gdy tylko znajdzie się w punkcie, gdy będzie mógł ją sam kontrolować, odejdzie i nigdy nie wróci.

Koniec mógł być jeszcze bardziej ostateczny, pomyślała Verity, gasząc światło w kuchni. Jonas pewnego dnia mógł po prostu odejść w poszukiwaniu przygód i zginąć. Wszystko jedno, i tak czekało ją dużo czasu, który spędzi samotnie.

Może nie tak całkiem samotnie, pomyślała nagle. Dotknęła delikatnie brzucha. Nie było jeszcze powodu do paniki. Wielu kobietom od czasu do czasu spóźniał się okres. Napięcie i kłopoty potrafiły dziwnie wpływać na kobiece ciało.

Włożyła ulubioną skórzaną kurtkę i otworzyła kuchenne drzwi do restauracji. W lutową noc panowało przenikliwe zimno. Na ścieżce prowadzącej do ukrytych niedaleko wśród drzew dwóch niskich domków lśniły pokryte lodem kałuże. Ostrożnie wybierała drogę do wygodnego domu, który od jesieni dzieliła z Jonasem.

Czekała ją długa, mroźna zima.

W pustej restauracji nad dwoma mężczyznami siedzącymi przy stole zawisła ciężka cisza. Jonas przysłuchiwał się odgłosowi zamykanych przez Verity drzwi i zastanawiał się, jak długo ten głuchy dźwięk będzie go prześladował. Sięgnął po prawie pustą butelkę wódki.

- Będzie tu, gdy wrócisz - zapewnił go Emerson. - Verity nigdzie się nie wybiera. Będzie tu na ciebie czekała.

- Chryste, nie sądziłem, że aż tak źle to przyjmie - wymruczał Jonas. - Spodziewałem się wybuchu na początku, ale myślałem, że w końcu jej przejdzie i da się przekonać. Cholera, myślałby kto, że wyjeżdżamy na rok, a nie na kilka dni.

Emerson przyglądał się zamyślony swojemu towarzyszowi.

- Jeśli chcesz się wycofać, wystarczy jedno słowo. Dam sobie radę.

- Nie rób z siebie durnia. To kompletna głupota, ty jeden na ich trzech, zwłaszcza kiedy możesz mieć pod ręką wsparcie. Cholernie dobrze wiesz, że to przekazanie okupu nie będzie takie łatwe i proste, jak powiedziałeś Verity. Zabiją Lehigha, jeśli tylko im się uda. Dla nich tak będzie lepiej, mniejszy kłopot.

- Tak. Jestem pewien, że wziął to pod uwagę, gdy zwrócił się do mnie z prośbą o podjęcie i przywiezienie gotówki.

- Udało mu się przekonać porywaczy, że jesteś jedynym facetem na Ziemi, któremu można zaufać, że załatwi wymianę.

- Stary Sam to spryciarz. Ma rację. Gdyby poprosił o to kogoś innego, prawdopodobnie grałby z porywaczami w bezika aż do sądnego dnia, czekając na wykupienie. Przykro mi to mówić, ale większość z jego tak zwanych przyjaciół ledwo położyłaby łapę na forsie, natychmiast zapomniałaby o więzach przyjaźni.

- Opłaca się mieć jednego czy dwóch przyjaciół na tym świecie - stwierdził Jonas.

- Jasne. Wiesz Jonas, jak już wspomniałeś o przyjaźni, naprawdę doceniam twoją propozycję wyruszenia ze mną. Jednak nie chcę stać się przyczyną rozdźwięku między tobą a moją córką.

- Między Verity a mną nie będzie rozdźwięku z powodu takiego głupstwa. - Jonas przekonywał go pewnym głosem. - Dojdzie do siebie. Jest wściekła, bo przyzwyczaiła się, że wszystko jest tak, jak chce. Wiesz, że to twoja wina. Wychowałeś ją na wyjątkowo rozkapryszonego bachora.

- Sam nie wiem, Jonasie - westchnął Emerson. - Nigdy nie widziałem, żeby się zachowywała tak jak dzisiejszego wieczora. Pod koniec jakby się poddała. To zupełnie do niej niepodobne. Uczyłem ją, że trzeba do końca walczyć o swoje.

Jonas poczuł, jak zimna dłoń strachu zaciska mu się na sercu. Oszołomiła go myśl, że Verity może zrezygnować z ich związku. Nie wziął pod uwagę tej możliwości. Przyzwyczaił się do tego, że kompletnie poddawała mu się w łóżku, kłóciła z nim o karierę zawodową czy raczej jej brak, pouczała, aby zmienił lekceważący stosunek do pracy.

Uświadomił sobie, że przez kilka ostatnich miesięcy upajał się jej uczuciem, uważając miłość Verity za coś naturalnego. Co gorsza, z wielką pewnością siebie założył, że nic nie zerwie łączącej ich więzi psychicznej. Była podstawą całego związku i zawsze będzie ich łączyła.

Jonas postarał się uspokoić. Ta więź była jego atutem. Verity nie mogła temu zaprzeczyć - łączyła ich znacznie mocniej niż miłość, seks czy interesy. Jednak przez kilka ostatnich miesięcy dowiedział się, że Verity ma dość siły i determinacji, aby doprowadzić do tego, co sobie zaplanowała.

Jonas zrozumiał, że jeśli postanowiła go skreślić, to wpadł w poważne kłopoty. Dopił wódkę. Kieliszek stuknął głośno o blat, gdy odstawił go raptownie na stół. Wstał.

- Lepiej będzie, jak wrócę do domku i wezmę się do pakowania.

- Dobrze - powiedział Emerson, marszcząc krzaczaste brwi. - Zamknę restaurację. Nie zapomnij nastawić budzika. Musimy wyruszyć o piątej, jeśli chcemy złapać samolot do Mexico City. Na lotnisko w San Francisco jedzie się półtorej godziny.

- Do zobaczenia o piątej - Jonas wyszedł, nie obejrzawszy się za siebie.

Wstanie na czas nie było w tej chwili jego największą troską. Ważniejsze było upewnienie się, że Verity nie zamierza go zostawić. Lista najważniejszych spraw w życiu Jonasa była krótka i prosta. Na pierwszym miejscu był związek z Verity.

Początkowo znalazła się tak wysoko, ponieważ pomagała mu kontrolować jego dziwną moc. Teraz połączyły go z Verity nowe więzi. Namiętność, przyjaźń i miłość splątały się z więzią psychiczną. Jonas nawet nie próbował rozdzielać czy analizować więzi łączących go z Verity, ale wyczuwał, że ona od czasu do czasu zastanawia się nad tą sprawą. Kobiety mają talent do stwarzania problemów tam, gdzie dla mężczyzn w ogóle żaden problem nie istnieje.

Znalazłszy się na zewnątrz Jonas wziął głęboki oddech. Zima ogarnęła małe miasteczko Sequence Springs. W całej północnej Kalifornii panowały niezwykłe w tym rejonie mrozy. W styczniu spadło trochę śniegu, a Jonas sądził, że nim skończy się luty, spadnie go jeszcze więcej.

W Meksyku będzie ciepło, ale nie tak jak w łóżku Verity. Jęknął w duchu, gdy pomyślał, że przez kilka następnych dni będzie spał bez swojej rudej ślicznotki. Postawił obszyty futrem kołnierz nowej zamszowej kurtki. Podobała mu się, zwłaszcza że był to prezent od Verity na Gwiazdkę. Gdy przyjechał do Sequence Springs, nie miał nic ciepłego. Przedtem nie było mu to potrzebne.

Przez ostatnich kilka lat nieustannie wędrował w rejonie południowego Pacyfiku i w Meksyku. Przebywał w miejscach o ciepłym, wilgotnym klimacie, gdzie wiała balsamiczna bryza i nikomu nigdzie się nie śpieszyło. Pito tam za dużo rumu i tequilli i nie zastanawiano nad przeszłością. Miejsca te pozbawiały chęci zbytniego skupiania się nad przyszłością. Tam każdy mógł się ukryć, nawet przed samym sobą.

Jonas wcisnął dłonie głęboko w kieszenie kurtki i z pochyloną głową poszedł w kierunku domku Verity. Widział rozjaśnione ciepłym światłem okna. Kilkaset metrów dalej, nad brzegiem jeziora, potężne reflektory oświetlały imponującą, neoklasyczną fasadę eleganckiego sanatorium Sequence Springs Spa. Budynek jaśniał w odległości, sprawiając wrażenie prawie nie z tego świata.

Verity czasami chodziła wieczorami do sanatorium, by wymoczyć się w basenie z ciepłą wodą. Jonas miał nadzieję, że nie ma zamiaru iść tam i dzisiejszego wieczora. Pokonał kilka stopni i przemierzył ganek, w oknie poruszył się cień. Jonas trochę się uspokoił. Verity była w domu, czekała na niego. Otworzył drzwi frontowe i wszedł do środka, nie wiedząc, czego ma się spodziewać.

Gdy wszedł do prostego, pozbawionego ozdób pokoju i zamknął za sobą drzwi, Verity gwałtownie się odwróciła. Była już gotowa do spania. Na długą flanelową koszulę nocną włożyła pikowany szlafrok. Rude włosy upięła na czubku głowy, co podkreślało wystające kości policzkowe i wielkie, pełne wyrazu oczy.

Jak zwykle Jonas poczuł ogarniającą go gorącą falę namiętności i jednocześnie potrzebę chronienia swojego rudzielca. Potrzebowała go, powiedział sobie, nie po raz pierwszy. Potrafiła być niesamowicie uparta, ale pod tą kolczastą zbroją kryła się słodka i wrażliwa dziewczyna. Musi mieć kogoś, kto się nią zaopiekuje.

Była jeszcze trochę za chuda, przyznał Jonas, przyglądając się jej krytycznie. Tej zimy próbował ją utuczyć, ale nie było to łatwe. Verity zbyt ciężko pracowała. Restauracja „No Bull" należała do niej. Verity znała wszystkie blaski i cienie życia małego przedsiębiorcy.

Zeszłej jesieni Jonas zgłosił się na jej ogłoszenie i od tej pory pracował jako pomywacz, kelner i chłopiec do wszystkiego. Później zaczęła go uczyć gotowania wykwintnych wegetariańskich dań, które były specjalnością restauracji.

Polubił tę pracę, poza tym dodatkowe korzyści były oszałamiające - sypiał z samą szefową. Wiedział także, że z tą szefową nikt poza nim nie spał. Gdy wkroczył w jej życie, była dziewicą.

- Co pijesz? - spytał Jonas, zrzuciwszy z ramion kurtkę.

Postanowił spróbować porozmawiać z nią spokojnie i rozsądnie.

- Herbatę rumiankową - obejmowała dłońmi kubek. - Chcesz trochę?

- Nie, dzięki.

- Bardzo uspokaja. Pomaga zasnąć.

Przynajmniej na niego nie wrzeszczała. Jonas zaryzykował lekki uśmiech i powoli zmierzył ją spojrzeniem.

- Mam lepsze lekarstwo. Chodź do łóżka, to ci je pokażę.

Zaczął rozpinać koszulę. Nic nie odpowiedziała. Stała popijając herbatę. Nie spodobał mu się wyraz niepewności w jej spojrzeniu. Zimna dłoń, która już wcześniej ściskała mu serce, powróciła boleśnie w to samo miejsce.

- O której ruszacie?

- O piątej. Wstanę czwarta piętnaście. Muszę tylko wrzucić parę rzeczy do torby. Niewiele będzie mi potrzeba. Nie będzie nas zaledwie kilka dni. - Postarał się podkreślić ostatnie zdanie.

- Podejrzewam, że wśród rzeczy, które zamierzasz wrzucić do torby, będzie twój cholerny nóż? - spytała z ledwie tłumioną agresją.

- Słoneczko, od tak dawna wędruję z tym nożem, że bez niego czułbym się nagi. Nie martw się. To jedynie ostrożność. Nie planuję skorzystania z niego.

- Nie wierzę ci - odparła spokojnie. - Nie jedziecie tylko po to, by dostarczyć okup, prawda? Chcecie spróbować ocalić Samuela Lehigha.

Jonas zacisnął wargi. Zarzucił koszulę na ramię i przez chwilę uważnie przyglądał się Verity.

- To tylko zamiana - porwany za okup. Nie ma powodu sądzić, że faceci przetrzymujący Lehigha chcą czegoś więcej niż gotówki. To zwykły interes.

- Jasne.

Zniecierpliwiony Jonas wzruszył ramionami,

- Lehigh jest przyjacielem twojego ojca. Czy naprawdę spodziewałaś się, że Emerson nic nie zrobi?

- Nie. - Upiła łyk herbaty.

- A czy spodziewasz się, że zostanę tutaj i pozwolę Emersonowi pojechać samemu do Meksyku, by załatwić okup?

- Nie. - Verity odstawiła kubek na blat stołu. Na moment odwróciła się do Jonasa plecami, a kiedy znów na niego spojrzała, uśmiechnęła się.

Nie był to jej zwykły olśniewający uśmiech, który sprawiał, że serca topniały ze szczęścia, ale przynajmniej uśmiech. Dziwnie łagodny i jak na gust Jonasa zbyt pełen mądrego, kobiecego zrozumienia.

W ciągu ostatniego tygodnia już kilka razy dostrzegł ślad tego uśmiechu na delikatnych wargach Verity. Zaczął się czuć nieswojo, jakby Verity wiedziała o czymś, o czym on nie miał pojęcia. Rzucił koszulę na oparcie najbliższego krzesła i ruszył w jej kierunku. Kiedy wyciągnął ramiona, wsunęła się w objęcie i otoczyła go rękami w pasie. Zanurzył usta w jej włosach, gdy położyła mu głowę na nagiej piersi.

- Wrócę najszybciej, jak będę mógł, moja tyranko - przysiągł.

Słodki zapach ciała Verity sprawił, że rozluźnił się ciasny węzeł męczący Jonasa od kilku godzin. Wszystko będzie dobrze, pocieszał się. Verity poczeka na jego powrót. To kobieta uwielbiająca dom. Będzie tu.

- Powinieneś pójść dzisiaj wcześniej do łóżka - powiedziała cicho, lekceważąc jego ostatnią uwagę. - Musisz się wyspać.

- To najlepszy z twoich dzisiejszych pomysłów.

Wziął ją na ręce i poszedł krótkim korytarzykiem do sypialni. Przez cienki materiał koszuli nocnej i szlafroka wyczuwał jędrne mięśnie ud. Gdzieś w głębi zaczęło rosnąć znajome, potężne pragnienie.

Zanim zaniósł ją do sypialni i zsunął szlafrok, dziwny łagodny uśmiech Verity znowu pojawił się w jej oczach. Usiadła na łóżku i oparta o poduszki patrzyła, jak Jonas rozpina spodnie.

- Wiesz co? To zaczyna być takie zwyczajne uczucie - powiedział nagle Jonas, gdy skończył się rozbierać i wsunął obok niej pod kołdrę. Był podniecony i gotowy.

- Co takiego?

- Chodzenie z tobą co noc do łóżka. Wydaje się takie zwyczajne i naturalne.

Wyciągnął do niej ramiona i poczuł, że lekko zesztywniała.

- Może jest za zwyczajne - stwierdziła nie patrząc mu w oczy.

Jonas znieruchomiał.

- Co to ma do diabła znaczyć?

Verity wzruszyła ramionami.

- Nic takiego. Przyszło mi do głowy, że życie w Sequence Springs trochę ci się już przejadło. Brakuje tu podniet.

Rozluźnił się i ukrył nos w zagłębieniu szyi Verity.

- Dla mnie wystarczy.

Poruszyła się w jego ramionach. Uwięził nogę Verity między kolanami, tak aby mógł podciągnąć nocną koszulę. Po chwili leżała przed nim naga. Przesunął dłonią po jej ciele, zachwycając się dotykiem delikatnych krągłości. Była taka miękka, słodka i ciepła. Przykrył dłonią pierś i niemal natychmiast poczuł twardnienie sutka. Usłyszał, że wciągnęła głośniej powietrze. Jęknął i pochylił głowę, aby dotknąć jej warg.

Palce Verity powędrowały w dół biodra Jonasa, przesunęły się po wnętrzu uda. Ujęła w dłoń jego męskość. Potrafiła jednym dotknięciem doprowadzić go do kresu wytrzymałości. Wiedziała dokładnie, jak pieścić. Doskonale wyczuwała, jak utrzymać pulsującą pełność, aż Jonas płonął z namiętności. Kiedy go delikatnie ścisnęła, Jonas głośno wciągnął powietrze.

- Rany, kochanie, jakie to przyjemne - powiedział ochryple. - Twój dotyk czyni cuda.

- Dzięki tobie - wymruczała spokojnie. - Wszystkiego nauczyłam się od ciebie.

- Pamiętaj o tym - odciął się Jonas, gdy ogarnęła go zazdrość. - Z innym nigdy tak nie będzie.

- Doprawdy? Wydawało mi się, że po ciemku wszyscy mężczyźni są tacy sami.

- Fałszywy mit. Całkowicie niezgodny z prawdą! - Zdecydowanym ruchem rozsunął jej nogi, szukając palcami gorącego, wilgotnego wnętrza jej ciała. - Verity, wcale nie żartuję. Wiesz przecież, że łączy nas szczególna więź. Jeżeli nie, to po co czekałaś, aż się zjawię, nie wiążąc się z nikim?

Wyczuł w ciemności, że się uśmiecha.

- Nie raz, nie dwa dałeś mi wyraźnie do zrozumienia, że byłam sama, bo żaden mężczyzna nie mógł wytrzymać mojego ostrego języka i wybuchów złości.

Jonas roześmiał się cicho.

- Tak, przyznaję, były to dodatkowe czynniki. Czekałaś na mnie, to główna przyczyna twojej samotności. Nie wiedziałaś o tym, ale tak właśnie było. Na szczęście dla ciebie nie przejmowałem się kolcami, gdy postanowiłem sięgnąć po różę.

- Przestań Jonas, dajesz popis arogancji.

- Mężczyzna powinien być dumny ze swoich osiągnięć, a poskromienie złośnicy to prawdziwe osiągnięcie. Dziś niewielu facetów to potrafi. To zapomniana sztuka.

- Doprawdy?

- Aha. - Ześlizgnął się powoli w dół jej ciała, wdychając odurzający zapach, gdy coraz bardziej zbliżał się do celu. Ułożył się między jej udami, uniósł jej nogi nad swoje barki. Rozsunął ją delikatnie palcami i pochylił głowę.

- Jonas!

Krótkie, zadbane paznokcie Verity wbiły się w jego ramiona, gdy poznawał jej intensywny, gorący smak. Słyszał ciche pomruki rozkoszy i cieszył ze sposobu, w jaki odpowiadała na pieszczoty.

Zawsze odczuwał prymitywną dumę, że potrafi przeobrazić Verity z pedantycznej, wiecznie niezadowolonej, agresywnie niezależnej tyranki w namiętną, uwodzicielską czarodziejkę, pragnącą kochać się z nim i tylko z nim.

Nigdy nie miał dość tego uczucia; uświadomił to sobie, gdy Verity zadrżała w jego ramionach. Wiedziała, jak mu dać odczuć, że jest mężczyzną. Uzależnił się od tego odczucia.

Pocałunek stał się głębszy. Sycił się jej nieziemskim, kobiecym smakiem i zapachem. Paznokcie Verity przeorywały mu skórę. Tej nocy zostawi na nim swój znak. Zamierzał zrobić to samo. Robił wszystko, aby wytrzymać. Słuchał schrypniętych jęków rozkoszy. Przesuwał gwałtownie językiem, aż zmieniła się w drżący, rozszalały kłębek kobiecości.

Nie mógł już dłużej czekać. Kiedy poczuł, że jej ciało zaczyna się wyprężać, położył się obok niej. Wyciągnęła ramiona, przywarła do niego, otoczyła go nogami w pasie. Poszukał jej ust i pozwolił, aby poznała swój smak na jego wargach. Pocałunek doprowadził go do szaleństwa.

- Trzymaj mnie - wyszeptał głosem ochrypłym z pożądania. - Trzymaj się mnie, Verity. - Używał niemal tych samych słów co wtedy, gdy uwalniał swą psychiczną moc pozwalającą na zajrzenie w niebezpieczną przeszłość. Potrzebował jej, kiedy ogarniała go przeszłość i wówczas, gdy rządziło nim pożądanie.

- Tak, Jonas, och, tak.

Pchnął powoli, mocno. Chciał poczuł zamykające się wokół niego jedwabiste ściany delikatnego korytarza. Jak zawsze jej ciało przyjmowało go z pewnym oporem. Była niewielka, ciasna i taka ciepła. Potem pod wpływem uporczywego, wypełni...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin