11. Lovelace Merline - Hrabina i traper.pdf

(881 KB) Pobierz
MERLINE LOVELACE
MERLINE LOVELACE
HRABINA I TRAPER
150126313.003.png 150126313.004.png
PROLOG
Północny Pacyfik, grudzień 1839
- Hrabino! Do kajuty, na miłość boską!
Tatiana Grigoriewna Karanowa spojrzała na kapitana statku z rozpaczą w oczach. Wył
wicher, ryczało morze, zmieszany z deszczem grad siekł żagle, wanty i pokład. Nie mogła, a
nawet nie wolno jej było posłuchać rozkazu. Musiała najpierw upewnić się, że powierzony jej
pieczy cenny ładunek jest odpowiednio zabezpieczony.
Zdrętwiałe dłonie Tatiany ślizgały się po oblodzonych linach ratunkowych, które
przewidująca załoga rozciągnęła tuż przed rozpętaniem się sztormu. Serce waliło jej ze
strachu. Stawiała ostrożnie nogi po zdradzieckim, przechylającym się pokładzie. Napierające
na burty fale spryskiwały jej twarz wodną kurzawą. Nagle z ciemności wyłoniła się fala
sięgająca połowy masztu. Szkuner jęknął niczym żywa istota i położył się na prawej burcie.
Tatiana krzyknęła z przerażenia, jej stopy straciły oparcie i tylko lina, której chwyciła się w
ostatniej chwili, uratowała ją przed niechybną śmiercią w morskich odmętach.
Statek jakimś cudem zdołał się dźwignąć. Maszty wróciły do pionu. Tatiana wykrztusiła z
siebie słoną wodę, która przy krzyku wdarła się jej do ust, i podjęła swoją wędrówkę ku rufie.
Przemoczone halki i suknia pętały jej nogi. Futro z soboli gniotło ramiona i było sztywne jak
pancerz.
Nie słyszała już krzyków marynarzy. Nie wiedziała nawet, ilu ich przeżyło i walczy ze
sztormem. Wicher niósł śmiech tysiąca szatanów. Lina parzyła dłonie swym lodowatym
chłodem. Szkuner to leciał w przepaść, to wspinał się ku niewidocznemu niebu.
Najdziwniejsze było to, że jeszcze nie rozpadł się na kawałki.
Nareszcie Tatiana dotarła do dużej drewnianej skrzyni i uchwyciła się lin,
przytwierdzających ją do pokładu. W tym samym momencie zwaliła się na statek kolejna
wodna góra, jeszcze straszliwsza od poprzedniej. Liny puściły, skrzynia zaczęła zsuwać się po
oblodzonym, coraz to bardziej pochylonym pokładzie. W skrzyni znajdował się niezwykle
cenny ładunek. Tatiana zsuwała się w otchłań razem z tym, czego miała strzec jak źrenicy
oka.
I był to wyrok jak najbardziej sprawiedliwy. Jeśli utracisz ładunek, powiedział bowiem car
Mikołaj, zapłacisz za to życiem.
150126313.005.png
Anieli niebiescy!
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dolina Indian Hupa, luty 1840
Chogam, wódz Zielonych Węży, jednego ze szczepów plemienia Hupa, skrzyżował ramiona
na szerokiej, muskularnej piersi. Ruch ten był tak gwałtowny, że zagrzechotały muszle jego
potrójnego naszyjnika.
- Dwa miesiące temu zjawiła się w naszej wiosce pewna kobieta - oświadczył białemu
przybyszowi siedzącemu po drugiej stronie ogniska. - Dam ci ją za żonę.
Wśród zgromadzonych mężczyzn rozległ się szmer. Obecni na naradzie wojownicy
cmokaniem i kiwaniem głowami wyrażali swoje zadowolenie. Tylko jeden z młodszych
zaczął wykrzykiwać coś buntowniczo. Chogam uciszył go groźnym zmarszczeniem brwi.
Josiah Jones skrzywił się. Na szczęście nikt nie zauważył grymasu niechęci pod bujną
brodą. Broda ta chroniła jego twarz przed mrozem podczas długiej podróży do tej doliny,
leżącej na pograniczu Sierra Nevada i Gór Kaskadowych. Josiah dobrze wiedział, że każdy
prezent od tego skąpca Chogama będzie go sporo kosztował.
Ostatni raz był w tych stronach trzy lata temu. Płacił za gościnę, polując na łosie i jelenie,
których mięsem wzbogacał ubogą dietę Zielonych Węży, składającą się głównie z wędzonego
łososia. Wtedy Chogam też chciał mu sprzedać żonę. Teraz próbował znowu.
- Dziękuję, wodzu - rzekł Josiah, naśladując uroczysty sposób mówienia gospodarza, co nie
było trudne, zważywszy, że świetnie znał język Indian Hupa - ale cóż po kobiecie traperowi,
który przenosi się z miejsca na miejsce? Byłaby ciężarem, który spowolniłby moją wędrówkę.
- Mówisz o szybkiej jeździe, a twój koń okulał i nadaje się tylko na mięso. - Chogam lubił
trzymać się faktów, a fakty były właśnie takie. - Sprzedam ci konia, ale pod warunkiem, że
wyjedziesz od nas z żoną.
Nie przebrzmiały jeszcze te słowa, gdy ów młody wojownik, który jako jedyny nie chciał
obarczać przybysza kobietą, poderwał się na równe nogi i uderzył pięścią w pierś.
- Biały człowiek nie chce tej, która została wystawiona na sprzedaż! - wykrzyknął, z trudem
hamując gniew. - Zatem kupię ją, płacąc wszystkim, co mam.
- Twoje wszystko pokryje wartość jej głowy, a co z resztą ciała? - rzekł ze spokojem Chogam. -
Biały człowiek jest bogatszy od ciebie.
150126313.006.png
Młodzieniec rzucił na przybysza nienawistne spojrzenie, odwrócił się i wybiegł z
wigwamu.
Josh westchnął i sięgnął do torby po skórzany kapciuch, w którym trzymał bezcenny tytoń
z Wirginii, a właściwie jego resztki. Zapas miał starczyć na całą podróż do Fortu Vancouver,
ale Chogam okazał się zdumiewająco oporny i przymusowa bezczynność przedłużała się.
Przede wszystkim odmówił sprzedania mu kuca, który miał zastąpić okulawionego konia
jucznego. A teraz od nowa zaczai te swoje przeklęte targi. Z pewnością liczył na dobry
zarobek i chciwość czyniła go nieugiętym.
Chcąc ułagodzić wodza, jak również innych członków starszyzny, Josh wpadł na pomysł
wspólnego wypalenia fajki. Miał kościaną, z wygiętym cybuchem i rzeźbioną główką. Nabił
ją przednim tytoniem i zapalił od wyjętego z ognia patyczka. Pyknąwszy kilkakrotnie, podał
fajkę Chogamowi. Wódz włożył cybuch do ust i pociągnął. Na jego twarzy odmalowało się
dziecinne wręcz zadowolenie. Wypuszczony dym, o aromacie nie dającym się z niczym
porównać, mieszał się z dymem płonącej sośniny. Wzdychając z lubością, Chogam przekazał
fajkę sąsiadowi.
Josh wiedział, że należy być cierpliwym. Toteż siedział spokojnie, patrząc, jak fajka
przechodzi z rąk do rąk. Był to jak najbardziej stosowny wstęp do poważnej rozmowy.
Rozpoczął ją Chogam, wymieniając cenę.
- Za konia przyjmę cztery sznury muszelek. Za kobietę nie mniej niż sześć skalpów z głów
dzięciołów.
Josh szyderczym fuknięciem skwitował te wołające o pomstę do nieba warunki. Cztery
sznury rzadkich muszelek za górskiego kuca!
- Mówmy o koniu, nie żonie, której nie potrzebuję. Nie przywiozłem muszelek.
Mam tylko paciorki ze wschodniego wybrzeża i płytki obsydianu z równin. Dam za
dzielnego kuca trzy sznury paciorków i dwie płytki obsydianu wielkości dłoni.
Oblicze Chogama zastygło w skupieniu. Oznaczało to, że rozważa przedłożoną mu ofertę.
Indianie używali obsydianu z równin i muszelek z wybrzeża jako środków płatniczych. Co się
zaś tyczy czubów dzięciołów, to ozdabiali nimi swe wymyślne nakrycia głowy. Jak większość
północno-zachodnich plemion, z którymi Josh zetknął się w ostatnich łatach, Hupa
utożsamiali swój status społeczny z osobistym bogactwem. Im większy majątek ktoś
zgromadził, im większymi skarbami mógł się pochwalić, tym wyższy szczebel drabiny
społecznej zajmował. Dochody czerpali głównie z wymiany handlowej oraz, o czym Josh
już po raz drugi miał okazję się przekonać, ze sprzedaży sióstr i córek, na które zawsze
150126313.001.png
znajdowali się chętni.
Czekając cierpliwie na odpowiedź gospodarza, który ważył w tej chwili wszystkie za i
przeciw, Josh zawiesił wzrok na grupie siedzących w najdalszym kącie kobiet. Ich pełne
szacunku i uległości zachowanie nie przeszkadzało im wysyłać od czasu do czasu w stronę
mężczyzn śmiejących się i zaciekawionych spojrzeń. Zagniatały teraz ciasto z mąki uzyskanej
z ziemnych żołędzi oraz formowały je w płaskie bochenki, które następnie wkładały do
niskiego kamiennego pieca. Mając za sobą prawie dwumiesięczną wędrówkę górskimi
szlakami, Josh aż przełknął ślinę na myśl, że niebawem skosztuje takiego rarytasu jak ciepły,
pachnący chleb.
Następną jego myślą było, że jeżeli on, Josh, nie wykaże się dostatecznym uporem i
chytrością w rozmowie z Chogamem, jedna z tych kobiet zostanie niebawem jego żoną. Nie
miałby nic przeciwko temu, żeby lec z którąś z nich na niedźwiedziej skórze i zażyć rozkoszy.
Dziewczęta Hupa słynęły z urody i miłosnych talentów. Kiedy był tu po raz ostatni, miał pod
swoim kocem kilka z nich i na żadną nie mógł narzekać. Odwdzięczył się towarami z juków,
uśmiechem i miłym słowem.
Stanowczo jednak, czym innym był ożenek z jedną z tych czarnookich piękności. Tym
bardziej, że on, Josh, musiał dotrzeć na północ w jak najkrótszym czasie. Poza tym żadna
kobieta, nieważne, Indianka czy biała, nie mogłaby usunąć z jego serca Catherine, największej
miłości.
Chogam dotknął naszyjnika, jakby to muszle miały mu podyktować odpowiedź. Ku
zaskoczeniu Josha, w słowach wodza nie było ani śladu wahania.
- Weźmiesz tę kobietę, którą ci daję, i opuścisz naszą wioskę - rzekł stanowczo. - Jest
wielkiej urody i ma żelazną wolę. Dotrzyma ci kroku w wędrówce poprzez śniegi i lody.
Josh, z natury mało podejrzliwy, nagle się zaniepokoił. Wiedział wszak bardzo dobrze, że
Chogam nie przepuścił jeszcze żadnej zgrabnej ślicznotce o zalotnym uśmiechu, która z tych
czy innych względów mogła do niego należeć. Jego bogata kolekcja żon stanowiła tyleż
fundament jego panowania, co przedmiot zazdrości pozostałych współplemieńców. Nie
uszczuplałby swego stadła, gdyby nie zmuszały go do tego jakieś nadzwyczajne okoliczności.
- Jeśli jest taka piękna, jak twierdzisz, to dlaczego chcesz się jej pozbyć, wodzu? - spytał
Josh bez ogródek.
W odpowiedzi wyręczył wodza jeden z członków starszyzny:
- Przybyła do nas zza gór. Nie zna zwyczajów Hupa ani naszego języka. Nie chce się też
go nauczyć.
150126313.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin