Izaak_Marsden_gorliwy_kaznodzieja-kupiec.rtf

(31 KB) Pobierz

Izaak Marsden

 

GORLIWY KAZNODZIEJA - KUPIEC

 

 

 

 

 

Właścicielka gospody w Wellington w hrabstwie Doncaster słuchała, jak dwudziestosiedmioletni Izaak opowiadał bywalcom baru, że skończył ze swoim dawnym życiem. Pamiętała czasy, kiedy ten dziki i rozpuszczony prowodyr przewracał stoły, tłukł szklanki z winem i zabawiał zgromadzo­nych przedrzeźnianiem polityków lub pokornego kaznodziei z Kaplicy Wesley'ańskiej. Był jednak dobrym klientem, a także najemcą lokalu, gdyż jego ojciec, wytwórca tkanin, wynajął dwa pokoje. W jednym była wystawa materiałów dla klientów; drugi był sypialnią, w której on lub jego syn, wra­cając z targów zatrzymywali się na noc.

 

 

Kiedy jednak Izaak uklęknął na zakurzonej podłodze i z przerażającym zapałem błagał Boga o zbawienie dusz młodych ludzi, których sam prowa­dził na manowce, jej zdumienie zamieniło się w cynizm i śmiech. Izaak wkrótce powróci na swe dawne drogi!

 

Od dzieciństwa Izaak miał możliwość obserwowania dobrych przykła­dów. Urodził się 3 czerwca 1807 roku w Skelmansthorpe, w hrabstwie Yorkshire; jego matka była pobożna, a ojciec pracowity. Kiedy jego starszy brat umarł, Izaak przyjął na siebie rolę najstarszego syna w rodzinie, składającej się z dziesięciu osób. Jako mały chłopiec Izaak był bardzo cichy i stronił od towarzystwa. Chętnie bawił się sam w czterech ścianach swego pokoju w domu w Południowym Yorkshire, gdzie słyszano ciągły stuk warsztatów tkackich, obrabiających wełnianą przędzę.

 

 

W Południowym Yorkshire jednym z najbardziej aktywnych wyznań byli Wesleyanie, jednak w mieście, gdzie mieszkali Marsdenowie nie było miejsca zgromadzeń. Anna Marsden, jego matka, często narzekała na to, że z powodu posiadania dużej rodziny, tak rzadko może uczęszczać na nabo­żeństwa w sąsiednim okręgu. Dlatego też zorganizowała nieformalne zgromadzenia w swojej własnej kuchni, które przekształciły się później w regu­larne spotkania klasowe.

 

 

W Skelmansthorpe rozpoczęło się przebudzenie! Izaak, choć był młody, został poruszony i gdyby zaufał temu, co odczuwał w tym czasie i zachował to aż do wieku dojrzałego, zaoszczędziłoby mu to wielu lat zmarnowanego i rozpustnego życia. Jego matka otrzymała w tym czasie błogosławieństwo w postaci mocy do czynienia dobra. Ojciec, choć na zewnątrz był człowie­kiem zasługującym na szacunek, nie był religijny i nie aprobował tego, że jego rodzina uczęszcza na nabożeństwa.

 

 

Ojciec Izaaka, William Marsden, był człowiekiem bardzo zdyscyplino­wanym i dobrze prowadził swój interes. Jeśli tylko Izaak przykładał się do nauki i pracy, nie dbał o to, jak nieokrzesane były jego wybryki, lub jak psotne były jego uczynki. Chłopiec chodził do szkoły do ukończenia dwu­nastu lub trzynastu lat i chociaż kosztem wielu wyrzeczeń nauczył się pisać i rachować, nie miał zamiłowania do nauki. Najbardziej lubił czytać i po­chłaniał każdą książkę lub gazetę, którą zdobył. Związki przyjaźni, które zawarł w szkole, nie były jednak przydatne w interesach, wiec pan Marsden wypisał syna ze szkoły i posłał go na naukę do warsztatu tkackiego.

 

 

Chłopiec nie miał pojęcia o pracy wymagającej takiej pilności i koncen­tracji; często niszczył płótno, więc do ukończenia szesnastu lub siedemna­stu lat musiał wykonywać pracę postrzygacza. Potem rozwijający się interes wymagał, aby Izaak został asystentem ojca w dostarczaniu sukna i egzek­wowaniu należności. Okazał się bardzo pracowity w pakowaniu towaru, odwiedzaniu targów i bazarów oraz wszelkich innych czynnościach sprze­dawcy. To zajęcie bardzo odpowiadało młodemu człowiekowi. Posiadając niezwykła siłę, mógł ciężko pracować cały dzień, a potem bawić się przez znaczną część nocy, nie czując zmęczenia następnego poranka.

 

 

Anna Marsden rzadko widziała teraz swego syna, gdyż nieczęsto spę­dzał wieczory w domu. Zamiast tego, uczęszczał do gospód znajdujących się w pobliżu targów. Ponieważ był bardzo oczytany, posiadał większą wiedzę od towarzyszy, z którymi spędzał wieczory na zabawie. Zabawiał ich, wcielając się w mówców politycznych lub religijnych. Jego zdolności do przewodzenia silnym i zniewalania słabych, dały mu nieograniczony wpływ na młodych ludzi, których ciągnął do złego.

 

 

Kiedy matka patrzyła na swego krnąbrnego syna, jej niemalże godzinne modlitwy brzmiały następująco: "O, Boże, zbaw mojego Izaaka. Żadna ręka, oprócz Twojej, nie może go dosięgnąć". Krewni i przyjaciele porzucili wszel­ką nadzieję; inni przepowiadali mu szubienicę. Matka trwała w modlitwie do Boga o swego syna. Pewnej nocy zapłonął w niej ogień gorącego prag­nienia i modliła się przez całą noc. O czwartej rano otrzymała wewnętrzną pewność, że jej syn nawróci się.

 

 

W tym czasie Izaak z tygodnia na tydzień stawał się coraz bardziej lek­komyślny. Swoje książki, napisane przez Paine'a i Voltaire'a, uzupełniał każdą dostępną lekturą o podobnej, świeckiej naturze. Bóg jednak działa w różno­raki sposób. Kiedy wielebny Robert Aitkin miał przemawiać w Doncaster, rozpustny młodzieniec poszedł posłuchać czcigodnego kaznodziei, mając nadzieję na odkrycie jakichś szczególnych cech mówcy, którymi mógłby zabawić swoich przyjaciół. Wieczorne nabożeństwo wymagało od męża Bożego wielkiego wysiłku. Ktoś opisując to nabożeństwo, powiedział: "Słowo wydawało się odbijać i wracać do niego. Otrząsnął się, zagrzmiał jak lew i powiedział: "Od dawna słyszałem, że Doncaster było stolicą królestwa diabła, lecz teraz w to wierzę".

 

 

Po powrocie do domu, pan Aitkin zorganizował spotkanie modlitewne, na którym modlono się o wieczorne nabożeństwo. W tym czasie Izaak Marsden doświadczany był przez Ducha Bożego. Nigdy nie słyszał, aby ktoś tak grzmiącym głosem mówił o prawie. Wydawało mu się, że mówca patrzy mu prosto w twarz, wyjawiając jego grzechy. Jego schronienie z kłamstw i mury obronne jego dobrze położonych argumentów runęły pod namaszczonymi słowami. Stał się odrętwiały, coś kazało mu pozostać z tyłu i wejść do pokoju, w którym udzielano porad. Kiedy jacyś wierzący zapytali go, dlaczego to zrobił, nie potrafił odpowiedzieć - został sparaliżowany i nie był w stanie "nic pomyśleć, ani nic nie czuł".

 

 

Kazanie to wywarło na Izaaka wielki wpływ, lecz choć był przekonany o grzechu, nie szukał jeszcze miłosierdzia. Następnego tygodnia usiadł w ostatniej ławce na Uczcie Miłości w Skelmansthorpe, z kartką i ołówkiem w ręku, mając zamiar spisać listę mówców i wyszczególnić ich cechy, które mógłby później wykorzystać w gospodzie. Ludzie przeżywali radosne chwile, a on pracował nad swymi notatkami. Jego matka powstała i opowiedziała, jak modliła się o swego krnąbrnego syna.

 

 

Nagle Duch Pański znów sprawił, że młody człowiek odczuł wyrzuty sumienia:

 

"Izaaku", wydawał się mówić, ”przez całe życie znałeś tych ludzi. W chorobie i w zdrowiu, w szczęściu i nieszczęściu, oni byli wierni swym zasadom. Niektórzy z nich doświadczyli prześladowań z powodu Chrystu­sa, a jednak z honorem zachowali swoje wyznanie. Nigdy nie widziałeś, aby ktokolwiek z nich robił coś podłego, niegodziwego lub nieuczciwego. Nigdy ci nie skłamali, ani nie próbowali cię oszukać. Czy teraz kłamią? Czy może też mówią prawdę? Jeśli mówią prawdę, jesteś po niewłaściwej stronie".

 

 

W jednej chwili jego argumenty wydały mu się puste i bezwartościowe. Nie mógł się oprzeć takim namacalnym dowodom. Złożył swój notatnik, i powstając na nogi powiedział, że ich radość przekonała go. Wyznał, jak bardzo był nieszczęśliwy i postanowił, że jeśli istnieje niebo, zdobędzie je; a jeśli istnieje piekło, nie pójdzie tam. Potem, z wielką siłą walnął swymi niezwykle długimi rękami w ławkę kościelną i powiedział: "Jeśli kiedykol­wiek się nawrócę, diabeł musi uważać".

 

 

Słuchacze nie wiedzieli jak przyjąć tę wiadomość. Czy był to jeszcze jeden dowcip? Lecz nawiedzony młody człowiek wiedział w swym sercu, że jego życie będzie inne. W następnym tygodniu na Uczcie Miłości w Doncaster, uczynił podobne wyznanie swych zamiarów. W następnych latach pani Marsden mówiła, że te publiczne wystąpienia były kamieniami milowymi jego życia.

 

 

W Doncaster mieszkało czterech świętych mężów Bożych w różnym wieku: młody Butler, krawiec, który organizował spotkania klasowe; wie­lebny William Naylor, pełen łagodnego i szlachetnego ducha; Friend Unsworth, pobożny szewc; oraz Friend Waring, starszy człowiek, znany z pobożności i mądrości. Ta czwórka wzięła Izaaka pod swą szczególną opiekę, zabierając go na każde spotkanie, zarówno w kościele jak i we własnych domach.

 

 

Przełomowy moment nowego narodzenia dokonał się w niedzielę rano, 11 października 1834 roku. Izaak przyszedł na spotkanie modlitewne o szóstej rano i tam poprosił swych przyjaciół, aby co godzinę modlili się o niego, gdyż zamierzał czynić coś dla Boga. Uważał siebie za najgorszego grzesznika, który nie tylko zmarnował dziesięć cennych lat swego życia, lecz był również prowodyrem, kierującym do złego młodych ludzi. Kiedy był sam w swym pokoju, Bóg w Swym nieskończonym miłosierdziu prze­baczył mu, Duch poświadczył mu, że został przyjęty przez Boga.

 

 

Pierwszą rzeczą, którą zrobił ten syn marnotrawny, był powrót do domu i opowiedzenie matce wszystkiego, co się stało. Anna Marsden zbladła i o mało co nie zemdlała, lecz przyjęła tę wiadomość z pewną dozą scepty­cyzmu. Jednak zmiana w życiu jej syna wkrótce spowodowała w niej ra­dość, gdyż zauważyła, że zaczął spędzać wieczory w domu, w swoim poko­ju. Z otwartą Biblią leżącą przed nim na krześle, studiował Księgę z radoś­cią, rozmyślaniem i modlitwą. Czasami chodził do swych przyjaciół po dal­sze wskazówki, lecz zaraz po tym wracał do dalszego studiowania. Zawsze był pilnym czytelnikiem, lecz teraz ta jedna Księga zupełnie go oczarowała.

 

 

Historia o jego nawróceniu rozniosła się jak ogień. Na targach i jarmar­kach była to najnowsza plotka. Gromki śmiech rozlegał się wokoło, gdy ktoś, kto znał go wcześniej oczekiwał na następny występ. Jednak czterech jego przyjaciół wiedziało, że młody człowiek traktował sprawę poważnie oraz że diabeł będzie chciał wykorzystać każdą możliwość, aby znów go zwieść. Tak więc przekonali świeżo nawróconego, że jego bezpieczeństwo zależy od tego, czy będzie trzymał się z daleka od świata i pracował dla Boga. Musi rozniecić wojnę w samym obozie diabła, gdzie wcześniej podże­gał do złego.

 

 

Przyjmując ich radę, Izaak sprzedał swoje materiały i sporządził sobie wóz, którego używał jako podest do głoszenia kazań. Kiedy w tym mieście rozpoczęły się zabawy, zajmował miejsce pomiędzy dwoma karczmami i świadczył tym, którzy żartowali z innych. Przy torze wyścigowym w Doncaster rozlepił plakaty na wszystkich drzewach i płotach. W karczmach, gdzie spotykał się ze swymi klientami i odbierał należności, były hulaka prosił o szklankę wody, płacąc za nią tyle, ile kosztowała szklanka piwa. Potem rozpoczynał swój wykład, przeplatany ewangelią.

 

 

W tym czasie Izaak zauważył, że jego czterej przyjaciele, posiadający błogosławieństwo zupełnego uświęcenia, głosili je, żyli nim i wprowadzali je w czyn. Przekonali teraz Izaaka, że chociaż nigdy nie zdoła zdobyć wy­kształcenia, ogłady, majątku lub pozycji w społeczeństwie, może jednak posiąść moc czynienia dobra. Uzgodnili między sobą, że będą się spotykać, kiedy tylko będzie to możliwe. Obrali sobie za cel werset "Świętymi bądź­cie, bo Ja jestem święty". Zbierali się wcześnie rano, zanim udawał się na swój tygodniowy obchód, i trwali w modlitwie aż do jego powrotu w sobo­tę. Uzgodnili między sobą, że będą modlić się o siebie siedem razy dziennie.

 

 

Izaak, choć próbował ujarzmić swój gniew i temperament poprzez nie­ustanną modlitwę, wciąż nie osiągnął tego błogosławieństwa "Doskonałej Miłości", do którego jego czterej przyjaciele zachęcali go przy każdym spot­kaniu.

 

Szesnaście miesięcy po swoim nawróceniu nadeszła odpowiedź na wołanie jego serca.

 

"Najpierw odważyłem się oddać Bogu całe moje serce", napisał, "uwie­rzyć, że krew Jezusa Chrystusa oczyściła mnie od wszelkiego grzechu. Miało to miejsce w Langworth, w gospodzie, w której zatrzymałem się na noc. Za­nim położyłem się do snu, miałem zwyczaj czytania Biblii na kolanach; to samo robiłem też rano. W ten sposób przeczytałem Biblię dwa i pół raza i kiedy zacząłem się modlić, dotarło do mnie takie słowo: 'Synu mój, daj Mi swoje serce'. Powiedziałem do Boga: 'Oto jest, Panie', wierząc, że Bóg tak czysty i święty nie trzymałby grzechu w Swoich rękach. Niech Bóg będzie błogosławiony! Wciąż odczuwam, że krew Jezusa Chrystusa oczyszcza mnie od wszelkiego grzechu. Boże mój, pozwól mi zawsze tego doświadczać!"

 

 

Pod koniec 1836 roku pan Marsden został powołany na kaznodzieję w Kościele Metodystów. Do tej pory wiernie świadczył i przyprowadzał przyjaciół i klientów do Boga. Jednak przyzwyczajenie się do ortodoksyjne­go zachowania, wymaganego za kazalnicą przyszło mu z pewnym trudem. Właściwie to nigdy w pełni nie przystosował się do tego i często odrzucał wszystko, co ograniczało jego wolność. Stateczni chrześcijanie mieli powód do narzekania na te innowacje, lecz on odczuwał, że ludzie giną z braku ewangelii, a myśli swego serca wyraził w pamiętniku:

 

 

”Niech Pan zawsze będzie ze mną i sprawi, że będę poważnie traktował swoje obowiązki! Bóg jest prawdziwy - niebo jest prawdziwe - diabeł jest prawdziwy - piekło jest prawdziwe. I jeśli chcę zbawić swoją duszę i tych, którzy mnie słuchają, muszę poważnie traktować głoszenie, lub będę w nie­bezpieczeństwie potępienia za kazalnicą. Dusze są na skraju piekła. Musi­my byś poważni, aby wyrwać ich, jak żagwie, z wiecznego ognia."

 

 

"Niech Bóg pomoże mi przeżyć ten rok", napisał w 1838 "dla Jego chwały tak, jak nigdy dotąd. Czuję, że Bóg chce, abym z Jego pomocą spędził go w służbie dla Niego. Codziennie odczuwam, jak Jego krew oczyszcza mnie od wszelkiego grzechu. Nigdy nie widziałem tego wyraźniej. Ileż tysięcy lu­dzi w Kościele żyje bez błogosławieństwa! O mój Boże, pobudź Kościół, aby szukał wszystkich swoich przywilejów. Pan Harris mówi: 'Tak długo przyzwyczailiśmy się być zadowolonymi z małych rzeczy, że uczyniliśmy siebie niezdolnymi na przyjęcie wielkich rzeczy.' O mój Boże, otwórz moje oczy, abym mógł zobaczyć wszystkie moje przywileje. Pobudź moją duszę i przy­prowadź mnie bliżej Swego Tronu. Chcę, aby każdego dnia w mojej duszy było duchowe trzęsienie ziemi.

 

 

W naszych modlitwach jesteśmy ospali, a powinniśmy być natchnieni. To, czego oczekiwaliśmy, jest jedynie naszą słabością. Za dużo jest w nas podobieństwa i jednostajności. Idziemy, aby głosić, idziemy, aby słuchać, idziemy na spotkanie klasowe, idziemy na spotkanie modlitewne i nie ocze­kujemy niczego dobrego. Idziemy do pracy, jak stary, osiemdziesięcioletni człowiek, aby kruszyć kamienie w zimowy dzień. Zanurz mnie w najniższą głębię i wznieś mnie do najwyższych przywilejów religijnych przeżyć. Daj mi Ducha gorliwości, mocy i chwały!

 

 

Przebudzaj mnie w każdej chwili. Spraw, abym mógł żyć, jak nieśmiertelna istota, przychodząca od Twego Tronu. Uczyń mnie obcym dla strachu przed ludźmi i pomóż mi nieść z sobą atmosferę zbawienia. Panie, prowadź Swoje nieświadome, niegodne stworzenie, każdy jego oddech, myśl, słowo, uczucie, czyn, dzień, noc, chwilę; a wtedy Ty odbierzesz chwałę."

 

 

Jako kaznodzieja, Marsden był potężny. Nie tolerował u swych słucha­czy braku reakcji i formalizmu. Potrafił przerwać w środku kazania i powie­dzieć coś, co zaskoczy słuchaczy i pobudzi ich do myślenia. Chciał, aby myśleli. Nic więc dziwnego, że bogatsi i szanowani ludzie mieli mu za złe jego prostactwo. Oskarżali go, że jest szaleńcem, a ich kłamstwa spowodo­wały nawet, że mówiono, iż popełnił samobójstwo. Wielu w to uwierzyło, lecz później okazało się, że było to kłamstwo.

 

 

W czasie siedemnastu lat wygłosił 3,370 kazań w Yorkshire, Nottinghamshire, Lincolnshire i Lancashire, gdzie Bóg naocznie przyznawał się do jego pracy, przyprowadzając setki dusz do Królestwa. Szczególnie pomoc­ny był w Wigan, gdzie nastąpiło przebudzenie. Gdziekolwiek ożywiony kościół chciał zaatakować jakąś jaskinię zła i nieprawości, jakąś karczmę lub jakąś znaną część miasta, wzywano na pomoc Izaaka Marsdena.

 

 

Izaak wykazywał szczególne zdolności do ewangelizacji indywidualnej. Często rozpoczynał rozmowę z kamieniarzem, kopaczem rowów lub in­nym przechodniem, a potem w uniżeniu klękał i modlił się o ich zbawienie. Kiedy rozpoczynał serię nabożeństw na nowym terenie, najpierw zwracał się do liderów i członków kościołów, aby w pełni poświęcili się dla Boga. Tak jak żołnierz, przed atakiem, sprawdzał teren. Przechadzał się po mieś­cie, zwracając uwagę na jego umocnienia i słabości. Zaczepiał każdego spotkanego przechodnia, zapraszał na nabożeństwo i wręczał traktat. W niedzielę wieczorem ten gorliwy rybak ludzi odwiedzał karczmy, gdzie klękał, aby się modlić i zapraszał klientów na nabożeństwa.

 

 

"Czy możesz mi powiedzieć, w którym domu mieszka Pan Jezus?", pytał nieznajomych w celu nawiązania rozmowy i zostawiał ich pogrążonych w myślach na ten temat.

 

Jeśli do zboru, w którym przemawiał, uczęszczali sami nominalni chrześ­cijanie, rozpoczynał swe kazanie bardzo tradycyjnie, a potem nagle zamy­kał Biblię i klękał do modlitwy, mówiąc: ”Diabeł jest w tej kaplicy. Nie mogę głosić. Módlmy się". Potem wylewał swoje serce potokiem słów, odsłaniając przed nimi pragnienie modlitwy o człowieka, którego nie było wśród nich -

 

a może był? Wstawiał się za tymi, którzy nie czczą Sabatu, za rozpustnikami, pijakami, złodziejami, aż całe zgromadzenie zadrżało. Na wieczornym na­bożeństwie miejsce zgromadzeń było wypełnione ludźmi, którzy na co dzień nie chodzili do kościoła. Szanowani członkowie kościoła nie rozumieli jego strategii, lecz te niezwykłe metody przyciągały grzeszników do domu Bożego.

 

 

Izaak Marsden, tak jak wielu dawnych wędrownych kaznodziejów, po­siadał prorocze pomazanie. Używał darów Duchowych, nie będąc całkiem świadomym, iż je posiada. Ten mąż Boży w modlitwie był tak blisko nieba, że często mógł uchwycić najsłabsze szepty Ducha. Jego ostrzeżenia dla nieposłusznych grzeszników, często wznoszone przed zgromadzeniem, wypełniały się co do joty. W publicznej modlitwie wstawiał się za potrzeba­mi poszczególnych ludzi w taki sposób, który wzbudzał zdumienie u słu­chacza. Taki człowiek wiedział, że te wszystkie szczegóły znane obcemu człowiekowi były "sekretem Pana" i że Pan objawił Je swemu słudze.

 

 

W swej służbie nigdy nie zaniedbywał małych dzieci. Organizował po­częstunki pomarańczami, jabłkami lub bułkami, podczas których zapraszał je na swe spotkania. Wiele z tych dzieci wyrosło na uznanych kaznodziejów i użytecznych pracowników, którzy swe pierwsze spotkanie z ewangelią zawdzięczali jego ojcowskiemu i pełnemu miłości podejściu do dzieci. William Booth miał czternaście lat, kiedy usłyszał tego żarliwego mówcę, a Izaak Marsden przyznał, że była to jedna z jego owiec. Dzięki temu tak gorliwie zajął się pracą w Armii Zbawienia.

 

 

Kiedy Marsden stawał się coraz bardziej uznanym kaznodzieją, wyma­gania kościołów stały się uciążliwe. W wyniku tego jego interes zaczął cier­pieć. Stanął w obliczu pytania: "Czy mam zaangażować się w handel i zrobić fortunę, czy zrezygnować z kupiectwa i oddać się ewangelizacji?" W swym pamiętniku, 11 maja 1846 roku, zauważa:

 

 

"Jeśli Pan kiedykolwiek postawi mnie w takiej sytuacji, że będę mógł zre­zygnować z interesów, obiecuję, iż tego dnia z Jego pomocą odłożę na bok świat i będę zwiastował Jego ewangelię aż do śmierci. Panie, pomóż mi. Ty znasz słabość człowieka, a przymierza na nic się zdadzą bez Twej boskiej pomocy. Uczyń mnie wiernym Tobie w każdej dziedzinie życia."

 

 

Przez te wszystkie lata Izaak Marsden był oddanym synem swej matki, która była słabego zdrowia i bardzo cierpiała. Przed udaniem się w podróż, zawsze przychodził do jej pokoju i gorliwie modlił się, aby była zachowana podczas jego nieobecności. Po powrocie przybiegał do jej pokoju i klękał, dziękując Bogu za to, że wciąż żyła. Tam, u jej boku, modlił się godzinami.

 

 

Jej życie zakończyło się w pokoju i tryumfie w 1847 roku. Izaak nalegał, aby mógł wygłosić kazanie na jej pogrzebie, gdyż odczuwał, że nikt inny nie potrafi tak dobrze opisać jej świętego życia.

 

 

Podczas jednej ze swych podróży spotkał córkę poważanego farmera, do której zapałał uczuciem. Ponieważ Marsden wciąż, jako głowa domu, czuł się odpowiedzialny za swą rodzinę, a ona musiała opiekować się oj­cem, pobrali się dopiero po siedmiu latach. Izaak miał wtedy czterdzieści siedem lat.

 

 

Maiy Baker w każdej dziedzinie życia była odpowiednią pomocą dla swego męża. Choć różnili się pod wieloma względami, uzupełniali się ce­chami, których nawzajem potrzebowali. Ona była liderką klasy i aktywną działaczką w kościele. Przez cały rok rzadko spędzali razem niedzielę. Rów­nież większość wieczorów zajętych było głoszeniem kazań, lecz żona zga­dzała się z tym, że ich związek nie może mu przeszkadzać w wypełnianiu Bożego powołania. Jego rozkład zajęć nigdy nie został zakłócony towarzy­stwem kobiety, którą wybrał.

 

Wkrótce po swym ślubie jego sytuacja materialna pozwoliła mu na zer­wanie więzi z interesem ojca.

 

 

Gdy ten mąż Boży zbliżał się do końca swej pracy, tak oceniał doświad­czenia późnych lat dwudziestych:

 

"Ciągle odczuwam przekonanie, co do konieczności pełnego zbawienia, szczególnie do pracy za kazalnicą i ciągłego przebudzenia zborów. Kościół przez długi czas zbliżał się do świata, aż różnica między nimi prawie zu­pełnie się zatarła. Narodzinami kościoła był dzień Pięćdziesiątnicy - festi­wal Ducha Śniętego. To nie zewnętrzna forma i zwyczaje, lecz Duch Święty czyni kościół prawdziwie chrześcijańskim. On jest duszą, która wypełnia i ożywia kościół i łączy wszystkich jego członków w jedność ciała.

 

 

Co trzeba zrobić, aby ożywić Metodyzm? Odpowiadam: tylko jedna rzecz dla kazalnicy i dla ławek, nie doskonałe obrzędy, nie okazałe kaplice, nie znakomite kazania, nie wspaniałe koncerty, nie świetne wykłady, nie wenty dobroczynne. Pięćdziesiątnica jest tą jedną rzeczą dla kazalnicy i dla ła­wek. Wszystkie inne rzeczy bez tej jednej są okazałymi grzechami, wspaniałymi pokazami i doskonałym oszustwem ".

 

 

Długie i częste podróże oraz narażenie na niepogodę, osłabiły silne ciało. Zaczął odczuwać osłabienie, które odebrało mu apetyt i nie pozwala­ło wypocząć Jego żona cierpliwie opiekowała się nim podczas tej długiej choroby, a on leżał jak baranek, czując, że jego burzliwa misja dobiegła prawie do końca. Pewnego dnia powiedział:

 

 

"Nie czuję niczego i nie myślę nic o Izaaku Marsdenie, to wszystko Chry­stus... spojrzałem wstecz na siedemdziesiąt lat mego życia, lecz nie widzę niczego, poza Ofiarą Chrystusa! - Ofiara Chrystusa na każdym kroku!"

 

 

17 stycznia 1882 roku w wieku siedemdziesięciu pięciu lat bojowy duch Izaaka Marsdena dołączył to zwycięzców Kościoła. Kaznodzieja - wojownik wykorzystał całą swą siłę na poszerzenie granic Bożego królestwa.

 

 

W jaki sposób Marsden wytrwał w doświadczeniach przez te długie lata i utrzymał niesłabnący zapał i wizję dla zgubionych? Klucz do tego znajdziemy w jego komorze modlitwy. Ten mąż Boży szukał oblicza Pańskiego siedem razy dziennie, choć jego bliscy nigdy nic o tym nie wiedzieli. "On dosłownie modlił się bez ustanku", mówi autor jego biografii. Nienawidził każdej frywolności, pustej mowy, plotek i obmów.

 

 

"Nie mam upodobania w wystawnych obiadach. Mogę porozmawiać przy herbatce, nie mam nic przeciwko temu, lecz zaraz po skończeniu śniada­nia pragnę być w swoim pokoju wśród książek i papierów. Życie jest krótkie i nie mogę zmarnować ani pięciu minut".

 

 

Będąc świeżo nawróconym, Izaak Marsden ustawił sobie w sypialni krzesło, przy którym studiował Biblię i modlił się; teraz, będąc wojowni­kiem w podeszłym wieku nie przestał w ciszy spotykać się z Chrystusem, choć miał tak wiele obowiązków w kościele.

 

 

 

CYTATY IZAAKA MARSDENA

 

 

Czy mamy być zaliczeni w poczet ludzi martwych? O nie; musimy zaliczać się do żywych - do ludzi będących w pełni życia. Człowiek prawdziwie żywy będzie wyglądał na takiego i mówił żywym języ­kiem. Jego modlitwy będą zawierały w sobie ogień, będą posiadały skrzydła ogniste, na których będą się wznosić do nieba i wracać z odpowiedzią, zanim człowiek podniesie się z kolan. Skrzydła modlitwy człowieka martwego są z lodu, który zamrozi go pod skrzydła­mi śmierci.

 

 

Świat będzie nazywał nas "szalonymi". Istnieje nie tylko "szalony zapał" do służby Chrystusowi i do wyprowadzania ludzi z niewoli, lecz także gorszy rodzaj szaleństwa - bycie letnim, leniwość i brak wiary. Wielu ludzi czyta, że Chrystus narodził się w stajni i został położony w żłobie, lecz nigdy nie idą Go zobaczyć. Gdyby mogli przeczytać, że narodził się w pałacu, organizowano by wycieczki do tego miejsca, a bogaci składaliby mu dary. Jednak chrześcijaństwo pozostaje niezmienione. Nigdy nie dostosowuje się do niemądrych pomysłów i fałszywych teorii.

 

 

Niewiara jest szarą pleśnią, która rośnie na nieużytecznej i leniwej duszy. Wypełniaj swoje obowiązki, zawsze pracując z Chrystusem; wtedy Jezus zatroszczy się o to, by jego oblubienica chodziła z Nim "w bieli". Nigdy nie bądź z tych, którzy mówią "nie potrafię", "nie jestem godzien ", "wolałbym nie"; zamiast wstać i zająć się tym. Niech to, że jesteś niegodny, będzie dla ciebie oczywiste, lecz ni...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin