Stepan Kornelia - Dom na zakrecie.pdf

(1025 KB) Pobierz
391676225 UNPDF
Wydawnictwo Dolnośląskie
OM NA ZAKRĘCIE
U KWI. 2009
MAJ 2009 UIP.2009
*
KORNELIA STEPAN
Wydawnictwo Dolnośląskie
Projekt okładki Małgorzata Bogdanowicz
Redakcja Bożena Sęk
Korekta
Janina Gerard-Gierut
Redakcja techniczna Jacek Sajdak
Copyright © Publicat S.A. and Kornelia Stepan
ISBN 978-83-245-8730-8
Wrocław 2008
Wydawnictwo Dolnośląskie
50-010 Wrocław, ul. Podwale 62
oddział Publicat S.A. w Poznaniu
tel. 071 785 90 40, fax 071 785 90 66
e-mail: wydawnictwodolnoslaskie@publicat.pl
www.wydawnictwodolnoslaskie.pl
Ponieważ jedno pokolenie mija, a drugie nadchodzi i nic stałego nie ma pod słońcem, zapobiegliwa
pomysłowość dawnych ludzi postanowiła uwieczniać czyny śmiertelników przy pomocy
odpowiednich świadków i spisywaniu dokumentów...
„Księga henrykowska" z roku 1270 autorstwa opata Piotra z klasztoru w Henrykowie, a
uzupełniona w 1310 r. przez nieznanego brata zakonnego z henrykowskiego konwentu cystersów.
Z tekstu łacińskiego przetłumaczy! Roman Gródecki
W życiu każdego człowieka nieuchronnie nadchodzi moment, kiedy zadaje sobie pytanie o to, co
było i co jest możliwe? O granice. Do czego był albo jest zdolny. Pytanie to musi się pojawić i jest
częścią fundamentalnej prawdy o nas, o tym, kim jesteśmy albo co jest równie ważne, kim
moglibyśmy być.
W życiu Lucjany taki moment nadszedł po raz pierwszy w wieku szesnastu lat. Tego dnia nie była
w stanie podnieść się z łóżka, na którym w poplamionej krwią podomce leżała jej mama. Nie miała
na nic siły, wydawało jej się, że jest tak samo martwa jak leżące obok niej ciało, a jednak ciężkich
od pytań myśli kłębiących się jej w głowie nie była w stanie zatrzymać. Odtąd te myśli wciąż
towarzyszyły jej w życiu, nawet wiele lat później, kiedy wspomnienie mamy znacznie wyblakło.
Pamięć stała się jedynym łącznikiem z przeszłością, chociaż czuła, że czas jest jej naturalnym
sprzymierzeńcem, który wprawdzie mało skutecznie, ale stara się ją od tego, co minęło, jak najdalej
odsunąć.
Kolejny raz taki moment zdarzył się wiele lat później i na pozór pozostawał w związku ze śmiercią
przypadkowo poznanej dziewczyny. Lucy, wówczas czterdziestoletnia, znowu odkryła w swej
duszy to samo dręczące pyta-
391676225.001.png
■9
Kornelia Stepan
nie. I właśnie wtedy coś zaczęło przemawiać do niej ponaglającym obcym głosem. Długo udawała,
że tego głosu nie słyszy, że on nie istnieje, a jednak czuła, że nie ma innego wyjścia i musi
poszukać niektórych odpowiedzi.
Równocześnie uznała za fakt wszechobecną, zewsząd napierającą tęsknotę za dopełnieniem
swojego losu.
Jednakże ponad tym wszystkim dominowała potrzeba miłości i drażniące rozpoznanie, że miłość
nobilituje, karmi, stawia na piedestale innych - przypadkowych wybrańców losu, szczęściarzy,
spychając darzących miłością do roli naznaczonej niepewnością i cierpieniem. Ludzi przegranych,
więźniów potrzeby kochania drugiego człowieka.
Rozdział 1
Na imię miała Lucy, Lucjana - „urodzona w świetle wstającego dnia". To było imię nie dla każdego,
również nie dla niej, tak jej się przynajmniej długo wydawało. Ale z czasem przylgnęło do niej jak
druga skóra, stopiło się z nią nie pozostawiając żadnej rysy: ona była Lucy, Lucy była nią.
Urodę odziedziczyła po matce, miała takie same jak ona włosy, prawie rude, wijące się wokół
wąskiej twarzy. Te drobne loczki w kolorze ciemnego miodu sprawiały wrażenie, że wciąż są w
ruchu, i mylnie sugerowały, że ich właścicielka jest spontaniczną, żywiołową osobą.
Jednakże twarz Lucy tym różniła się od większości twarzy, że nie można było z niej absolutnie nic
wyczytać, w każdym razie nie tak, jakby czytało się w otwartej książce.
Po mamie odziedziczyła też niepokojące niebieskie oczy o lekko fioletowym zabarwieniu. I
sylwetkę: długie wąskie kości, które przy wzroście metr osiemdziesiąt świadczyły o tym, że ich
właścicielka może być kimś obcym. I wszędzie
Dom na zakręcie
9
Lucy była kimś obcym. Choćby dlatego, że nietrudno byto wyłowić ją z tłumu...
Ale nie to liczyło się w jej życiu najbardziej.
W duszę Lucy wtopił się zdumiewająco żywy obraz, który stał się nieomal jej częścią i - była tego
pewna - bez jej udziału nie miałby prawa bytu.
Obraz ten raz był niepełny, trochę zamazany, i miał w sobie coś z psychodelicznej inscenizacji,
innym razem cechował go bolesny realizm, jakby znajdowała się w śnie, który w jakiś niesamowity
sposób obracał się w rzeczywistość; albo odwrotnie: rzeczywistość zamieniała się w sen.
A przecież jego główna bohaterka, ta kobieta - czasami wydawało jej się nawet, że dziewczyna
jeszcze - mogła umrzeć inaczej. Lucy dopuszczała do siebie myśl, że istnieje wiele wersji tej
śmierci.
Wyjaśnień takiego stanu rzeczy należałoby szukać raczej w ukrytym irracjonalnym świecie relacji
międzyludzkich i w najbardziej intymnym życiu osobistym, nad którym wielu ludzi z coraz
większym trudem potrafi zapanować, niż w zwykłym przypadku.
Jedna z tych wersji wszakże była najbardziej prawdopodobna, innymi słowy, prawdziwa; bo wbrew
ludziom tchórzliwym, którzy do wszystkiego próbują przykładać miarę relatywizmu, kiedy chodzi
o czyjeś życie, zawsze jest jedna, jedyna prawda.
Możliwe więc, że sprawy przebieg miały następujący:
Na szerokim łóżku bez zagłówka spała młoda kobieta. Jej ciężki oddech i bezwładne nieme ciało
sugerowały, że to sen narkotyczny. Nie po raz pierwszy sięgnęła po środki odurzające. Miała ich
pełną szufladę, na różne okazje, lecz ostatecznie to, co bierze, najprawdopodobniej nie miało
większego znaczenia. Ważne, że świat, po którym wtedy szybowała, pozwalał pozbyć się tego
dręczącego poczucia, że coś musi albo że jest w jej duszy tyle dotkliwej pustki.
Wielkie łóżko ze zmiętą, byle jak rzuconą pościelą spowijał mrok. Mleczne światło stojącej w
odległym kącie
10 Kornelia Stepan
lampy z jedwabnym abażurem ledwo muskało tę część pokoju, która służyła prawdopodobnie za
kącik do pracy: z niewielkim designerskim biurkiem pełnym papierów i dziwacznym klęcznikiem
pełniącym rolę krzesła. Wszędzie panował dziwny, wilgotny chłód... Zapowiedź tego, co miało
nadejść?
Potrzeba było dobrej chwili, aby wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Dopiero wtedy stawała się
widoczna gruba, prawdopodobnie czerwona narzuta, która zsunęła się z łóżka na podłogę, i tuż
obok zastygła w bezruchu postać. Jej cień układał się niewyraźnie na ścianie, tworząc rozmazaną
ciemną plamę.
Można się było domyślić, że ten ktoś obserwuje śpiącą kobietę.
W pewnym momencie niewyraźne kontury wtopionej w mrok postaci ożyły. Z ciemności powoli
wynurzył się zarys ramion i po chwili nad głową kobiety zawisła na ułamek sekundy poduszka, po
czym łagodnie, bez pośpiechu opadła tam, gdzie przypuszczalnie znajdowała się jej twarz. Dopiero
wtedy w ruchach pochylonej nad łóżkiem postaci pojawiło się zdecydowanie, zaciekłość i
determinacja.
Wielkomiejską nocną ciszę zakłóciły na chwilę stłumione odgłosy walczącej o życie kobiety. Czy
mogła przypuszczać, że z góry skazana jest na przegraną? Środki odurzające, którymi
nafaszerowała młode ciało, stały się jej naturalnym wrogiem. A może w ciągu tych ostatnich
kilkunastu sekund gdzieś po powierzchni jej percepcji prześliznęło się wrażenie, że zaczyna z
zawrotną szybkością spadać obezwładniona swoją bezradnością i przerażeniem, z głową
wypełnioną przeraźliwym dudnieniem rozrywającym jej komórki nerwowe na strzępy? Równie
dobrze mogła po prostu doznać krótkiego przebłysku świadomości, że to koniec, że umiera, i
zapragnęła tylko jednego: otworzyć szeroko oczy, popatrzeć...
Niedługo potem w pokoju z szerokim łóżkiem zaległa ta sama co wcześniej prawie kompletna
cisza, ale tym ra-
Dom na zakręcie 1
zem w towarzystwie napastliwego zapachu świeżego moczu. Pogrążona wciąż w mroku postać
zastygła w bezruchu, jakby tylko na chwilę zatrzymała się w miejscu, skąd mogła przyjrzeć się
ciału o bezwładnie rozrzuconych nagich kończynach i chwilę się nad czymś zastanowić. I w końcu
stało się to, co stać się musiało: nad głową ofiary pojawił się metaliczny błysk noża. Na ułamek
sekundy lśniące ostrze zawisło nad łóżkiem, po czym z cichym świstem poszybowało przez ten
dziwny chłód w dół, przecinając gardło martwej już kobiety.
Ale ta ostatnia chwila mogła wyglądać zupełnie inaczej. Choćby dlatego, że akurat wtedy pojawiła
się w głowie zabójcy myśl, że tak łatwo mógł upozorować jej samobójczą śmierć...
Rozdział 2
Nad Warszawą rozciągała się delikatna poranna mgła - mleczna poświata skrywająca leniwą
zapowiedź tego, co mógł przynieść rozpoczynający się dzień - początek niejednej historii, powrót
do dawno zarzuconych myśli, pojawienie się nowych pytań i starych tajemnic. Wszystko było
możliwe, wszystko mogło się zdarzyć.
Lucy zatrzymała się na chodniku przed niewielkim ładnym biurowcem z secesyjną fasadą.
Podniosła do góry głowę i chwilę tak trwała, przyglądając się nieruchomym mlecznym chmurom na
niebie. Niebo w mieście zawsze jest inne niż gdziekolwiek indziej. Już dawno to zauważyła. Jest
wieloznaczne, a mimo to sprawia wrażenie, że swoim zasięgiem obejmuje wyłącznie to jedno,
jedyne miejsce na świecie. To miasto i nic więcej.
Kiedy przekraczała próg budynku wydawnictwa multimedialnego należącego do największych w
Polsce, była w nie najgorszym nastroju dlatego, że od razu udało jej
12
Kornelia Stepan
się zaparkować tuż przy głównym wejściu. Zakrawało to na cud, zważywszy, że była w centrum
stolicy w godzinach przedpołudniowych. Poza tym bezczelnie udała, że nie widzi kierowcy z
przeciwnego pasa, który tuż przed nią zauważył lukę parkingową i włączył kierunkowskaz. Była
szybsza, wykazała się naprawdę niezłym refleksem. Nie przeszkadzało jej nawet, że kierowca,
którego ubiegła, zatrzymał się na chwilę przy chodniku i przez otwarte okno rzucił ze złością w jej
kierunku kilka wulgarnych wyzwisk.
Ale pukając głośno do drzwi z napisem „Sekretariat" poczuła gwałtownie narastającą irytację, bo
akurat w tym momencie nie potrafiła przypomnieć sobie nazwiska człowieka, z którym miała się
spotkać. Był prezesem wydawnictwa, młody... z łatwością można by go zaliczyć do kategorii
mężczyzn, o jakich marzy większość kobiet po trzydziestce: płaski brzuch, szerokie ramiona i
uśmiech świadczący o tym, że zdążył zdobyć wystarczająco dużo doświadczeń w całej gamie
przygód miłosnych.
W ponurym pomieszczeniu biurowym o nagich białych ścianach, nazywanym nowocześnie open
space, przy komputerach pracowało kilka kobiet. Zdawały się nie zauważać, że pojawił się jakiś
gość. Lucy zwróciła się do siedzącej najbliżej wejścia.
- Jestem umówiona z... - poirytowana rozejrzała się wokół, po czym dość niewyraźnie
wymamrotała pod nosem: - ...Chyba mi pani nie uwierzy, ale nie mogę sobie przypomnieć, jak ten
dupek ma na nazwisko...
Kobiety wymieniły między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
- U nas pełno jest dupków, kochana. Można powiedzieć, że tu roi się od dupków - zaśmiała się
cicho ładna blondynka pod oknem. - A coś konkretniej może pani o nim powiedzieć?
Lucy od razu poczuła do niej sympatię, zresztą z reguły było tak, że jeśli miała kogoś od razu
polubić, to tą osobą
Dom na zakręcie
1
na pewno był ktoś o jasnych włosach. Szczupły, w średnim wieku, podobny do niej.
- To jeden z prezesów, ma na imię Florian...
- Florian Zawada.
- A tak, to z nim jestem umówiona. Nazywam się Lucjana Wołoszyn-Lessing.
Nim weszła do gabinetu Zawady, energicznie potarła dłonie. Ten gest wszedł jej w nawyk, choć
gdyby miała być ze sobą szczera, dawno powinna się go odzwyczaić.
Zapukała i nie czekając na zaproszenie weszła do środka. Mężczyzna przy olbrzymim
mahoniowym biurku ustawionym na wprost drzwi nawet nie drgnął na jej widok. Wyglądało na to,
że czeka na nią od jakiegoś czasu. Przez chwilę siedział jednak nienaturalnie wyprostowany, z
nieruchomym wzrokiem wbitym w jej twarz. Można by powiedzieć, że gapił się na nią, co wcale
nie było przyjemne ze względu na sztywną pozę, jaką przyjął w czarnym skórzanym fotelu.
Lucy nie miała pojęcia, o czym może myśleć, a przecież powinna go dobrze znać. W końcu był
jednym z głównych bohaterów jej najnowszej książki, chyba najlepszej, jaką dotąd napisała.
Bez słowa zachęty usiadła na krześle obok biurka. Wcale nie przeszkadzało jej, że na tym miejscu
mogła uchodzić za uległą petentkę. Tak naprawdę na niczym jej nie zależało. Przyszła na to
spotkanie, bo tak miało być.
- To co, może przejdziemy od razu do rzeczy? - zapytała obojętnym tonem, uśmiechając się przy
tym chłodno, bez cienia wesołości.
- Co to za chała? Czego ty ode mnie w ogóle chcesz? Kasy?
Głos miał zmęczony i matowy. Najwyraźniej nie było go więcej stać na wybuch złości. Choć...
wystarczyło spojrzenie na jego roztrzęsione dłonie o dużych topornych palcach, nie pasujących do
reszty postaci, a już na pewno nie do osoby znanego wydawcy (w obiegowej opinii powinien
14
Kornelia Stepan
mieć delikatne, smukłe dłonie mola książkowego), aby stwierdzić, że wbrew pozorom musi być
wzburzony.
- Pieniędzy? Ciekawe, że większość ludzi myśli tylko o pieniądzach. Ciekawe... - Lucy w
zamyśleniu patrzyła na Zawadę. - Poza tym powinieneś wiedzieć, że najbardziej nie lubię słów:
chała, kicha i sporo... - uśmiechnęła się kwaśno. Niestety, za późno ugryzła się w język. To co
akurat powiedziała, było naprawdę żenujące.
- Sporo? - Zawada najwyraźniej miał zamiar pociągnąć ten temat, nie zważając na bezsensowności
takiej rozmowy.
- Tak, sporo. Na przykład: sporo tego lub tamtego zostało - skrzywiła się z niesmakiem.
Automatycznym ruchem dłoni odgarnęła z czoła włosy, które prawie natychmiast powróciły na
swoje miejsce.
- Rozumiem, sporo, kicz i chała...
- Kicha, nie kicz.
- No tak, kicha... - Z wyraźną niechęcią sięgnął po białą tekturową teczkę z grubym plikiem kartek.
Nie otworzył jej jednak, dając w ten sposób do zrozumienia, że nie da się wplątać w żadną grę, w
której ona dyktuje warunki. - Powiedz Lucjana, chcesz, żebym pomylił fikcję z rzeczywistością? Na
tym ci zależy? O to ci chodzi? Nic nie rozumiem, naprawdę. No powiedz szczerze, o co ci chodzi?
To idiotyczne pytanie powtarzał w myślach z tysiąc razy. Naprawdę... Kobieta, do której je
kierował, patrzyła mu zimno w oczy jak mumia, jak lalka. Miała lśniące rudawe włosy i starannie
umalowane czerwoną szminką usta. I to wszystko, chyba uważała, że reszta jej twarzy nie istnieje.
Blada, lekko muśnięta słońcem skóra, jasna oprawa oczu...
Z niechęcią zarejestrował, że wbrew temu, co mu się wcześniej wydawało, jej widok wcale go do
niej nie zniechęcił. Wręcz przeciwnie. Chyba było z nim coś nie tak, nie przedstawiała sobą
przecież żadnej piękności, jak na jego gust za chuda i za wysoka, mimo to...
Dom na zakręcie 15
Dużo później Florian uznał, że była to jedna z najdziwniejszych i najważniejszych chwil w jego
życiu.
- Domyślam się, że chciałbyś się dowiedzieć, skąd wzięło się moje zainteresowanie akurat TĄ
historią? Równie dobrze mogłam napisać następną część z komisarzem Sztillerem w roli głównej...
Oczywiście, że mogłam, ale... - zawiesiła głos, jakby miała zamiar ponownie zastanowić się nad
tym, co ma do powiedzenia.
To była taka mała gra, właściwie zupełnie zbędna, zupełnie nieistotna w tym, co akurat między nimi
się rozgrywało. Miała nad nim przewagę i czuła, że dzięki temu może pozwolić sobie na różne
gierki, ale czy naprawdę tego chciała? Nagle postanowiła zafundować sobie odrobinę szczerości.
- Prawdę mówiąc wcale się nad tym nie zastanawiałam, czyli sama nie wiem, dlaczego
zainteresowałam się akurat tą historią. Tu nie było żadnych za i przeciw, po prostu usiadłam i
napisałam tę książkę - brodą wskazała białą tekturową teczkę na biurku. - Temat od razu wydał mi
się intrygujący, ciekawy, dwuznaczny. Właśnie: dwuznaczny. To jest historia o dwuznaczności,
można ją czytać i interpretować na wiele sposobów, sam doskonale wiesz... Poza tym najciekawsze
historie pisze samo życie, to w końcu nic nowego. Jest na rynku taka seria wydawnicza: Z życia
zaczerpnięte...
- Z życia wzięte - poprawił ją z wyraźną niechęcią.
- A tak, z życia wzięte. To, że widocznie rozpoznajesz w tej książce siebie, może oznaczać tylko, że
istnieje duże prawdopodobieństwo powtarzalności pewnych zdarzeń. Czyli równie dobrze na twoim
miejscu mógłby być ktoś inny, ale... - znowu zawiesiła głos, lecz tym razem ten ora-torski manewr
zabrzmiał nieco sztucznie. - Ale nie jest.
- Chcesz mnie zniszczyć...
- Pytasz mnie o to czy stwierdzasz?
Przystojna twarz mężczyzny nie wyrażała żadnych uczuć, kiedy gwałtownie wstał z fotela i
odwrócił się do
16
Kornelia Stepan
niej plecami, podchodząc do okna. Żaluzje w oknie dzieliły widok na zewnątrz na poziome paski.
Zawada sprawiał wrażenie, że przygląda się częściowo odrestaurowanym fasadom starych kamienic
sąsiadujących z biurowcem wydawnictwa.
Ten budynek, co prawda niewielki, to było prawdziwe cacko, a lepszą lokalizację trudno by sobie
wyobrazić: w pobliżu opery, niedaleko coraz bardziej reprezentacyjnego Krakowskiego
Przedmieścia, w okolicy, gdzie nie brakowało ekskluzywnych restauracji i klubów nocnych. To, że
wydawnictwo wreszcie mogło się tu przeprowadzić, było jego zasługą, jego talentów
menedżerskich. Każdy o tym wiedział. Każdy wiedział również o tym, że bez pomocy rodziny
żony, bez pieniędzy, które za nią stały, byłby prawdopodobnie nikim, nie dostałby takiej szansy...
Przy tym oknie stał stanowczo za długo. Lucy najpierw zaczęła się nudzić, potem poczuła, że
Zgłoś jeśli naruszono regulamin