Wilk 2 [Namida Kazeno].docx

(208 KB) Pobierz

 

"WILK 2"

Autor: Namida Kazeno

http://www.yaoi.strefa.pl/html/opowiadania/namida/wilk2_p.html


Prolog:

"Powrót"
 

Rozległo się natarczywe walenie do drzwi. Zanim Samuel podszedł, te nagle otworzyły się gwałtownie i rąbnęły z hukiem o ścianę. Chłopak odskoczył, a Rishka zerwał się z fotela na równe nogi. W drzwiach stał uzbrojony mężczyzna w granatowym mundurze. Rishka wciągnął powietrze i cofnął się pod ścianę, a Samuel ostrożnie odezwał się:
- Co do...
- Przyszedłem po moją własność, panie Learner! - Rishka wzdrygnął się na dźwięk tego głosu. Do pokoju powoli wszedł Czarny Kondor. Rzuciwszy tylko okiem na Samuela, podszedł do brązowowłosego młodzieńca i stanął naprzeciw niego. Rishka patrzył w podłogę. Nie potrafił opanować drżenia. Zastanawiał się, co go teraz spotka... Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że tak od razu go nie odstrzelą. Jednak Czarny Kondor wcale przecież nie musiał działać w zdroworozsądkowy sposób. Zwłaszcza, że teraz emanowała z niego wściekła furia, którą starał się trzymać na wodzy i skrywać pod maską dystansu oraz chłodu. A co zrobią z Samuelem?
- Ty idioto... - szepnął tylko zwierzchnik, patrząc wciąż na Rishkę. Chłopak skulił się nieznacznie, jakby spodziewał się ciosu w twarz. - Zabierzcie go! - polecił, a do pokoju weszło jeszcze dwóch mężczyzn i podeszło do chłopaka. - Znasz procedurę. - rzekł Jareth, kiedy jeden z mężczyzn wyciągnął szerokie kajdanki i chwycił Rishkę za ramię. Chłopak posłusznie, nie stawiając żadnego oporu odwrócił się tyłem i pozwolił, by zapięto mu dwie pary kajdanek, jedne na nadgarstkach, drugie nad łokciami. Obie pary połączone były ze sobą giętkim metalowym przewodem, jednak to zmuszało go do wygięcia pleców w bardzo niewygodnej i utrudniającej ruchy pozycji. Wzrok Czarnego Kondora padł na Samuela, który przyglądał się wszystkiemu zaszokowany. Podszedł do niego.
- Nie zaskarżę pana o bezprawne przywłaszczenie sobie mojej własności - oświadczył lodowato. Młody mężczyzna zamrugał powiekami i nagle jakby coś do niego dotarło.
- Nie, chwileczkę, ja wyjaśnię, to wszystko moja wina...
- Czyżby? - Czarny Kondor wprawnie udał zdziwienie. - A więc to pan jest Invitro i kilka tygodni temu uciekł z burdelu, tak? - rzekł sucho, jadowicie. Samuel zamilkł. - Żegnam! - rzucił wychodząc z pokoju. Wyprowadzono za nim Rishkę. Chłopak szedł spokojnie. Nie spojrzał na Samuela.- Do mojego samochodu! - rozkazał Czarny Kondor, podchodząc do swojego auta.
- Ale szefie... - zaczął jeden z mężczyzn.
- Powiedziałem! - zagrzmiało. Żołnierz bez słowa podprowadził Rishkę do samochodu. Brutalnie go zgiął, by wepchnąć do środka. Wtedy chłopak zachwiał się i niemal natychmiast na jego twarz spadł cios zadany łokciem. To powaliło go na kolana. Przez moment zatańczyły mu przed oczami czerwone mroczki, a w ustach poczuł ciepły słonawy smak krwi. Gwałtownym szarpnięciem za kajdanki, które jeszcze bardziej i boleśniej wygięło jego ramiona, postawiono go na nogi.
- Wsiadaj, ty cholerna kurwo! - warknął mężczyzna, wpychając go na tylne siedzenie. Rishka nie wiedział, czy żołnierz traktował go tak dlatego, że się obawiał, iż chłopak spróbuje uciec, czy też tylko z chęci wyżycia się na nim... a może po prostu nienawidził Invitro... Zresztą mało go to obchodziło. Przybrawszy w miarę wygodną pozycję, wciągnął dolną wargę i polizał skaleczenie. Samochód ruszył. Chłopak przez dłuższą chwilę milczał. Teraz nie śmiał się odezwać i tak naprawdę po raz pierwszy w życiu nie wiedział, co robić. Czarny Kondor w milczeniu prowadził samochód, a za nim jechał drugi, granatowy. Rishka wiedział, że szef jest na niego wściekły. Nie był pewien, co go teraz czeka, ani jak zostanie ukarany. To, że zostanie ukarany, wiedział na pewno. Kwestia tylko jak... Zamknął oczy... Czy zostanie sprzedany do jednego z burdeli Cartax?... A może czeka go coś jeszcze gorszego, niż śmierć... a mianowicie sprzedanie go na czarnym rynku jako dawcę organów. Ile teraz był wart dla Czarnego Kondora? Zwłaszcza po tym, ile musiał on wydać, żeby Rishkę odnaleźć... Chłopak przełknął suchość w gardle. Wziął głęboki oddech i odważył się:
- Czarny Kondorze? - wyszeptał. Mężczyzna drgnął, wciąż jednak patrzył na drogę, nie racząc nawet zerknąć we wsteczne lusterko.
- Tak? - odparł w końcu zimno. Rishka opuścił wzrok.
- Co... ze mną zrobisz? - zapytał. Czarny Kondor uśmiechnął się lekko, lecz bez emocji. Siedzący z tyłu chłopak doszedł do wniosku, że ten uśmiech będzie śnił mu się po nocach. I będzie się wtedy budził z krzykiem... Zrobiło mu się gorąco.
- A jak myślisz, Rishka? - odparł pytaniem na pytanie. - Co byś ze sobą zrobił będąc na moim miejscu? - wycedził. Chłopak zamknął oczy, czując pod powiekami piekące łzy. Taka odpowiedź nie wróżyła nic dobrego. Żałował, że zwiał. Naprawdę żałował. Wiele by dał, żeby tylko mężczyzna pozwolił mu wrócić na ulicę. Nawet na najpodlejszych warunkach. Czuł jednak, że nie będzie miał takiej szansy...
- Przepraszam... ja... - wyszeptał.
- Zamknij się, Rishka! - warknął nagle Czarny Kondor. - Siedź cicho i módl się ! To może będę dla ciebie łaskawszy, niż mam to teraz w zamiarze!
Rishka umilkł i skulił się. Jako Invitro nie znał religii, nie uczono go jej. Wiedział tyle, ile sam się dowiedział... Zaczął się jednak modlić.

* * *

Czarna limuzyna, z przyciemnianymi szybami sunęła wolno ulicą prowadzącą z lotniska. Wewnątrz panował półmrok, a na siedzeniach spoczywały dwie osoby.
- Wprowadziliśmy parę zmian... - mówił szybko mężczyzna w kucyku i prostym garniturze ze stójką. Siedząca w ciemności postać od paru minut przysłuchiwała mu się w całkowitym milczeniu, a on zaczynał się z tego powodu pocić. - Mieliśmy pewne trudności... Obroty odrobinę zmalały... Naprawdę odrobinę! - zapewnił, gdy siedząca naprzeciwko osoba poruszyła się nieznacznie. - Ale zapewniam, że... - urwał, gdyż nagle stopa w wysokim bucie o dziesięciocentymetrowym obcasie oparła się o siedzenie dokładnie między jego lekko rozsuniętymi nogami. Zrobiło mu się gorąco.
- Mogłam się spodziewać, że beze mnie nie będziecie potrafili sobie poradzić! - skwitował sucho łagodny kobiecy głos.

* * *

Rishka został wepchnięty do ciemnej piwnicy. W zatęchłym powietrzu unosił się duszny zapach potu i słodkawa, wywołująca mdłości woń zakrzepłej krwi. Drzwi zatrzasnęły się i otoczyły go zupełne ciemności.

* * *

Siedzący przy biurku Jareth podniósł wzrok na swojego nagłego, lecz zarazem oczekiwanego gościa i przyjrzał mu się z uwagą. Młody mężczyzna zdawał się być wyjątkowo zdeterminowany. Uśmiechnął się lekko.
- Dobrze, panie Learner... - Czarny Kondor odchylił się w fotelu i sięgnął do szuflady biurka. - Mam dla pana propozycję... - na te słowa oczy Samuela rozszerzyły się. - Umie pan grać w karty? - zapytał, wydobywając z szuflady nową, nie rozpakowaną jeszcze talię. Młodzieniec zmrużył powieki, po czym skinął głową i na zapraszający gest mężczyzny zajął miejsce w fotelu naprzeciw biurka.
- Słucham! - rzekł sucho.
- Klasyczny poker - wyjaśnił Czarny Kondor. - Jedno rozdanie. Jeśli pan wygra, daruję Rishce i przyjmę z powrotem do pracy na średnich warunkach.
- A jeśli przegram? Co się z nim stanie?- zainteresował się. Mężczyzna uśmiechnął się, wyraźnie rozbawiony.
- Przyjmę Rishkę na najgorszych z możliwych warunków... o ile pan zdecyduje się dla mnie popracować... - znacząco zawiesił głos.
- Popracować? - powtórzył zdumiony.
- Tak - mężczyzna skinął głową. - Na ulicy. Jako dziwka! - wycedził lodowato. Samuel drgnął na te słowa, po czym uciekł gdzieś wzrokiem. - Przez sześć miesięcy... - uściślił Jareth. Chłopak uniósł w zdumieniu brwi.
- Dlaczego akurat tyle? - zdziwił się. - Dlaczego nie rok?
- Roku na ulicy by pan nie wytrzymał... - odrzekł spokojnie. - Nie z pańską kartoteką psychiatryczną! - ocenił. Samuel poderwał się. Wściekłość wykrzywiła mu twarz.
- Skąd pan to wie? I jakim prawem narusza moją prywatność?! - krzyknął.
- A jakim prawem pan naruszał moją prywatność? - odpowiedział pytaniem na pytanie Czarny Kondor. Chłopak umilkł. Przez długą chwilę spoglądali sobie w oczy. Jareth podwinął rękawy białej koszuli i zręcznie, nawet nie patrząc, rozpakował talię i zaczął ją tasować.
- Więc? - zapytał po chwili.
- Zgoda! - Samuel skinął głową i również podwinął rękawy.

* * *


Czarna limuzyna zatrzymała się przed czteropiętrowym budynkiem z białej cegły, o oknach z przyciemnianego szkła. Szofer wysiadł, po czym pospiesznie otworzył drzwi pasażera. But na wysokim obcasie stanął ze zgrzytnięciem na chodniku, a z pojazdu wysiadła wysoka kobieta w czarnym obcisłym kostiumie. Miała rozpuszczone, jasne włosy i piękną twarz o idealnie symetrycznych rysach. Jej stalowoszare oczy przemknęły po budowli, zatrzymując się na dwuskrzydłowym wejściu, po bokach którego stali ochroniarze.
- Biały Lotos... kopę lat... - mruknęła, ruszając do drzwi.

* * *

Blondwłosy nastolatek w kucyku pisał coś szybko na klawiaturze. Jego wzrok utkwiony był w ekranie, a usta zaciśnięte w wąską linię. W dolnej wardze miał kolczyk, a w uszach po cztery małe srebrne kółka.
- Pospiesz się, do cholery! - usłyszał za sobą męski głos.
- Nie rozpraszaj mnie! Ja też nie chcę tu zginąć! - odwarknął i pisał dalej.

* * *

Rishka nie miał pojęcia, ile tak siedział. Stracił poczucie czasu. Wiedział tylko, że upłynęło go dużo, naprawdę dużo. Szacował dzień, może dwa. Był śmiertelnie głodny, spragniony i wyczerpany. Bolało go wszystko. Kilka godzin wcześniej stracił czucie we wciąż skutych rękach.
W końcu drzwi otworzyły się. Rishka skulił się i zmrużył oczy, nie mogąc znieść blasku światła. Po chwili znowu zapadła ciemność i chłopak usłyszał przemieszczający się stukot obcasów. Podążał za nim wzrokiem, aż w końcu ten ucichł i Rishka nie potrafił zlokalizować miejsca pobytu osoby, która weszła. Nagle poczuł dłoń na twarzy. Wzdrygnął się z zaskoczenia, jednak zaraz potem uspokoił, kiedy poczuł zapach Czarnego Kondora. To znaczy... częściowo uspokoił. Dłoń przesunęła się na szyję, potem z powrotem do góry, zmierzwiła rozpuszczone, brudne włosy. Rishka jęknął z żalu.
- Proszę... wybacz mi...Ten jeden jedyny raz mi daruj. Nic takiego nigdy więcej się nie powtórzy... - zaczął szeptać chłopak szybko i gorączkowo, jakby zaraz miano mu zdolność mówienia odebrać. Dłoń w rękawiczce zakryła mu delikatnie usta. Umilkł i tylko pochylił głowę.
- Rishka... - usłyszał.

* * *


Objuczony papierowymi torbami Jack wszedł do domu i już w progu usłyszał strzały. Westchnął z rezygnacją i skierował się do kuchni. Położył pakunki na stole i zaczął wypakowywać produkty spożywcze do lodówki. Nalał do czajnika wody i postawił go na kuchence. Rozległy się kolejne wystrzały. Mężczyzna bez pośpiechu ruszył w kierunku pobliskich otwartych drzwi. Wszedł do dużego pomieszczenia ze stanowiskami strzelniczymi. Oparł się o ścianę i skrzyżowawszy ręce na piersi czekał, aż strzały ucichną.
- Mówiłem, żebyś zamykał drzwi, kiedy ćwiczysz... - powiedział, gdy zapadła cisza. - I zrób sobie przerwę. Zaraz będzie kolacja... - dodał łagodnie, odwracając się na pięcie i wychodząc.

* * *

Światło wlało się do ciemnego pomieszczenia i leżący pod ścianą kompletnie nagi Rishka skulił się przed blaskiem, zasłaniając odruchowo twarz. Stojący w wejściu Czarny Kondor odwrócił się i popatrzył na swojego pracownika, a następnie zaczął zdejmować pokrwawione białe rękawiczki.
- To jest tylko wstęp, Rishka... - powiedział sucho. - Traktuj to jako zaliczkę. Teraz idź doprowadzić się do porządku i za godzinę masz być w moim gabinecie! - rozkazał, odwracając się i ruszając po schodach w górę.

 

Rozdział 1:

"Zmiany"

Kawalkada samochodów powoli toczyła się ulicą. Ludzie odseparowani od jezdni barierkami wiwatowali i krzyczeli radośnie na cześć przejeżdżających. Gdzieniegdzie stali policjanci. Uważnie przyjrzałem się celowi, siedzącemu w odkrytym kabriolecie. Był to mniej więcej czterdziestoletni blondwłosy mężczyzna, w eleganckim jasnym garniturze. Obok siedziała, również szykownie ubrana, kobieta, niewiele młodsza od niego. Z tyłu i po obu stronach auta biegła ochrona. Na niewiele im się to zda... Może to nie miał być zamach stanu, ale namiesza trochę w polityce na najbliższe miesiące. Jednak oferowana cena mogła być warta zachodu... Polityka to prawdziwe bagno. Nie mieszałem się w nią!
Usłyszałem ciche puknięcie, a zaraz po tym kobiecy krzyk i stłumione ochnięcie tłumu, kiedy mężczyzna osunął się na siedzenie i w dół na kolana swojej przerażonej partnerki. Natychmiast rozgorzało zamieszanie. Część ochrony rzuciła się na pomoc, kilku rozbiegło się i zaczęło wydawać polecenia przez interkomy. Kabriolet ruszył pełnym gazem, a w otaczającym mnie tłumie rozpoczęła się wrzawa pełna płaczu i zaniepokojonych szeptów oraz pokrzykiwań.
Rozejrzałem się... Policja zaczynała poszukiwania zamachowcy. Spacerowym krokiem prześlizgnąłem się przez tłuszczę i ruszyłem długą, wąską uliczką. Wyciągnąłem papierosa, wkładając go do ust.
- Lucas... zbieraj się - poleciłem cicho. Usłyszałem tylko trzask w słuchawce. Po paru chwilach spaceru, wsiadłem do zaparkowanego samochodu. Zapaliłem papierosa, ruszając. Minąłem kilka przecznic i skręciłem.
Zatrzymawszy się przed kościołem, spokojnie czekałem. Nie gasząc silnika. Nagle drzwi mojego samochodu otworzyły się gwałtownie i do środka wparował blondwłosy mężczyzna. Wsunął złożony karabinek snajperski pod siedzenie i odetchnął głęboko. Wrzuciłem bieg i spokojnie włączyłem się do ruchu. Lucas nie odezwał się słowem. Patrzył przed siebie, a jego oczy błyszczały od adrenaliny. Wiedziałem, że teraz będzie milczał przez pewien czas i nie będzie skłonny do nawiązania jakichkolwiek interakcji. Zawsze się tak zachowywał... Jednak za to wieczorem... Uśmiechnąłem się na samą myśl, zaciągając się papierosem...

* * *



Półnagi Czarny Kondor usiadł na łóżku i podniósł z podłogi koszulę. Poczuł muśnięcie na ramieniu, a po chwili mniej więcej osiemnastoletnia naga dziewczyna objęła go, przytulając się do jego pleców.
- Jareth? - szepnęła cicho, przyciskając swoje duże piersi do jego ciała. - Jestem w ciąży.
Znieruchomiał, nie spojrzał na nią jednak.
- Co takiego? - mruknął tylko.
- Będę miała dziecko - powtórzyła, a jej długie falowane włosy w kolorze popiołu połaskotały jego ramię. - Z tobą - dodała pewnie, całując go w szyję. Wtedy odwrócił się, patrząc na nią. W jego oczach malowało się pobłażliwe rozbawienie:
- Vera. - zaczął łagodnie, zakładając koszulę. - To niemożliwe.
- Dlaczego? - obruszyła się, odsuwając się od niego i układając na wznak na łóżku.
- Jesteś invitro i jesteś bezpłodna - powiedział. - Nawet nie miesiączkujesz. Myślałaś, że o tym nie wiem?- zaczął zapinać koszulę. Dziewczyna popatrzyła na niego z pretensją, po czym westchnęła ciężko.
- Ale chciałabym. - zamknęła oczy. Czarny Kondor przyjrzał jej się uważniej. Zdawało mu się, że w kącikach jej oczu dostrzegł łzy. Znikły jednak, gdy podniosła powieki: - Chciałabym mieć dziecko - usiadła na łóżku. - Z tobą Jareth! Nigdy nie pragnąłeś mieć potomka? - zaciekawiła się. Mężczyzna skończył zapinanie guzików.
- Mam tu zbyt dużą bandę dzieciaków w okresie burzy hormonalnej, żeby sprawiać sobie jeszcze jeden kłopot - odrzekł rzeczowo.
- Zawsze musisz być taki racjonalny? - mruknęła zdegustowana marszcząc nos.
- Tak, Veronique... - odrzekł spokojnie. - Idź pod prysznic - polecił, nie patrząc na nią. - Za godzinę zawiozę cię do Dahli - z tymi słowami usiadł przy swoim biurku.

* * *



Rzuciwszy płaszcz na oparcie fotela, zająłem miejsce na dużej, wygodnej sofie.
- Jestem już na to za stary... - westchnąłem, wkładając do ust kolejnego papierosa.
- Co ty nie powiesz, dziadku? - zawołał wesoło Lucas, mierzwiąc mi dłonią włosy, jednocześnie drugą ręką wyciągając z moich ust papierosa i odchodząc z nim. Ściągnął płaszcz, tymczasem ja wybrałem następnego papierosa z paczki. Na moje nieszczęście - ostatniego. Lucas mijał mnie i zanim zdążyłem uruchomić zapalniczkę, zabrał mi fajkę.
- Lucas! - sprzeciwiłem się, chwytając go za rękę.
- Który to już dzisiaj, Jack? - rzekł z wyrzutem, stając obok. - Miałeś ograniczyć!
- Ograniczyłem.
- Tak? Do dwóch paczek dziennie? - stwierdził ironicznie. Uśmiechnąłem się lekko.
- Chodź tu! - wciąż trzymając go za nadgarstek przyciągnąłem do siebie, zmuszając, by usiadł mi na kolana. Trochę się opierał, jednak w końcu usiadł, patrząc na mnie z wyczekiwaniem.
- No?
- Oddaj mi papierosa, albo cię nie puszczę... - zagroziłem, mocno go obejmując.
- Tak?
- Tak.
- Brzmi obiecująco - stwierdził, przesuwając papierosa przed moimi oczami, po czym wsuwają go za pasek spodni. - I co teraz?
- Cóż... - rzekłem spokojnie. - Będę musiał go stamtąd wyciągnąć... - uśmiechnąłem się dwuznacznie.
- O? - zdumiał się z figlarnym błyskiem w oczach. - Ciekawe jak, skoro masz zajęte obie ręce trzymaniem mnie...
- Zwyczajnie... - odparłem, zrzucając go z kolan na sofę, wciąż jednak mocno przytrzymując. - Zębami... - z tymi słowami nachyliłem się w kierunku jego rozporka.

* * *



Rishka powoli szedł ulicą. Nagle dostrzegł znajomą sylwetkę. Chłopiec rozmawiał przez chwilę z jakimś mężczyzną, po czym odszedł wraz z nim do zaparkowanego samochodu. Rishka zaczekał, aż odjadą i podszedł do stojącego pod ścianą chłopaka w skórach.
- Tetsu wrócił? - zdumiał się.
- Szef go ściągnął. - odparł Risei. - Ale to nieoficjalna wersja. - uśmiechnął się krzywo.
- Jak. z jego zdrowiem? - zapytał ostrożnie Rishka. Białowłosy zmierzył go dziwnym spojrzeniem.
- Szef nadal nic nie wie, ale Tetsu ma coraz częstsze ataki. - rzekł powoli.
- Cholera! - syknął starszy chłopak, opierając się o mur. - Po co on go tu sprowadził? - sam siebie zapytał, czując, jak pieką go oczy, a coś dziwnego ściska w gardle.
- Przez ciebie! - mruknął oczywistym tonem Risei.
- Co? - Rishka drgnął.
- Najpierw zniknął Lucas, a po paru miesiącach ty i Tetsu... Nie sądzisz, że to dość sporo, jak dla jednego alfonsa? - mruknął sarkastycznie. - Człowieku! Myśleliśmy, że on nas wszystkich porozszarpuje. Mieliśmy tu małe piekło... - westchnął. - Dlatego nie spodziewaj się od żadnego z nas współczucia! - popatrzył na Rishkę z wyrzutem.
- Nie oczekuję go... - odrzekł cierpko chłopak. Risei przypatrzył mu się uważnie.
- Ładnie cię szef załatwił... - ocenił, patrząc na jego podbite oko i gojącą się rozciętą wargę. W ogóle cały Rishka wyglądał, jak po bliskim kontakcie z jadącą ciężarówką, a wszystko to skrzętnie maskował warstwą specjalnego podkładu, rozjaśniającego krwiaki. Inaczej niespecjalnie miałby wzięcie na ulicy...
- A zawsze zastanawiałem się, czemu ciągle chodzi w tych rękawiczkach... - mruknął, jakby chcąc odciągnąć uwagę kolegi od jego sińców.
- Teraz wiesz z autopsji, że to nie jest kwestia mody - uśmiechnął się krzywo.
- Stara się zaoszczędzić swoje kłykcie? - Rishka potarł brodę.
- I zagwarantować maksimum bólu drugiej stronie - westchnął. - Zabronił ci się zasłaniać?
- Taa... - odparł niechętnie.
- Cucił cię? - białowłosy ciągnął temat z jakąś dziwną sadystyczną przyjemnością.
- Nie musiał... Jakoś nie udało mi się zemdleć... - mruknął kwaśno Rishka.
- Wiem coś o tym. Facet umie tłuc. Też nieraz oberwałem - wyznał.
- Za co? - zdumiał się chłopak.
- Drobniejsze przewinienia... - Risei puścił do kolegi oko i przeczesał swoje białe włosy. Spojrzał na zegarek. - Kończę zmianę... Na razie! - rzucił do Rishki przez ramię i ruszył w swoją stronę.

* * *



Piękna długowłosa blondynka siedziała na sofie, a na kolanach trzymała dużego palmptopa. Jej chłodne, stalowoszare oczy śledziły wyświetlane na ekranie dane.
- Kiepsko to wygląda, Fabien... - oceniła, nawet nie podnosząc wzroku.
- Ależ, Lilith! - stojący przy dużym oknie krótkowłosy mężczyzna z czarną bródką odwrócił się. - Wiesz przecież, jaka jest sytuacja... Nasze metody...
- Taaak... - przerwała mu, odkładając urządzenie na bok. - Wasze metody nie są już tak skuteczne? A on nie tracił czasu przez okres mojej nieobecności... - westchnęła.
- Wiesz, jaki jest Lamber! - żachnął się. Na kształtnych ustach kobiety pojawił się dziwny uśmiech:
- Wiem doskonale... - zamruczała z odrobiną nostalgii w głosie.
- Więc? - popatrzył na nią wyczekująco.
- Pora na zmiany! - syknęła, wstając energicznie.

* * *



Rishka wyszedł z mieszczącego się na parterze gabinetu zastępcy Czarnego Kondora i skierował się w stronę schodów. Szef był dzisiaj zajęty i to z Harrisonem rozliczali się pracownicy. I dobrze. Rishka nie miał ochoty widzieć się z Jarethem. Z co najmniej kilku powodów. Wszedłszy na górę minął pokoje chłopców. W chwili obecnej nie posiadał własnego łóżka, ani kąta. Nie miał też innych ciuchów. Cały swój dobytek nosił na sobie. Poszedł do łazienki, z której dochodził plusk jednego z pryszniców. Szybko zdjął ubranie i wrzucił do pralko-suszarki. Ustawił program i włączył urządzenie, a sam wszedł pod natrysk. Umył się błyskawicznie. Nie chciał, by nakrył go tutaj szef. W sumie Czarny Kondor zabronił mu tylko nocować w domu. Myć się i jeść tutaj mógł, o ile zdążył to zrobić w tą godzinę wolnego czasu, jaką miał w ciągu doby. Właśnie skończył wycierać się ręcznikiem i zaczął zakładać świeżo wyprane i wysuszone ubranie, kiedy szum wody z pobliskiej kabiny ustał i szklane drzwi odsunęły się. Buchnęła para, z której po chwili wyłoniła się drobna postać o długich do pasa jasnych mokrych włosach. Twarz miała bardzo ładną, o wysokich kościach policzkowych i zgrabnym nosie. Rishka opuścił wzrok i dostrzegł dwa wybrzuszenia na klatce piersiowej, a gdy spojrzał jeszcze niżej, zauważył nieobecność pewnego istotnego organu.
- No proszę... Syn marnotrawny powrócił... - mruknęła zgryźliwie dziewczyna, zawijając się w ręcznik. Rishka wciąż patrzył na nią z zainteresowaniem. - Wiele o tobie słyszałam. Mam na imię Shania - wyciągnęła w jego kierunku rękę. Uścisnął jej dłoń.
- Widzę, że wiele się zmieniło... - wykrztusił.
- To znaczy? - uniosła idealnie równe brwi.
- Szef inwestuje w coraz więcej kobiet... - stwierdził.
- Mhm... Jesteśmy warte inwestycji! - przytaknęła z uśmiechem, sięgając po drugi ręcznik na półce i wycierając nim długie włosy. - A skoro mowa o szefie, to radzę ci się zwijać. Jareth pewnie kończy już bilans z dzisiejszego dnia i zaraz zejdzie ścigać opieszałych - mrugnęła do niego porozumiewawczo. - I weź coś nieprzemakalnego. Będzie padać! - dodała, gdy wychodził z łazienki. Popatrzył na nią z pewnym zdumieniem, nie odrzekł jednak nic.

* * *



Jasnowłosy chłopak w kitce, i z mnóstwem kolczyków w uszach oraz po jednym w wardze i w nosie, szedł wolno chodnikiem. Zapadał zmierzch, więc tylko nieliczni przechodnie pośpiesznie go mijali. W pewnym momencie chłopak zatrzymał się i popatrzył w niebo. Wysoko w górze gromadziły się skłębione szare chmury, a wiatr niósł ze sobą zapach wilgoci. Ściemniało się coraz szybciej i bardziej. Uliczne latarnie zamrugały, włączając się automatycznie. Chłopak popatrzył znów przed siebie, na wysoki budynek o czerwonych drzwiach.

* * *



Czarny Kondor siedział przy biurku i przeglądał dane w komputerze. Wszyscy się rozliczyli, Daryl chyba coś sobie składał na boku, bo jego zarobki wciąż były fatalne... musiał z nim w najbliższym czasie porozmawiać. Tylko Kitsune... Spojrzał na zegarek i zmarszczył brwi. Zmianę skończył cztery godziny temu. Gdzie się gówniarz szwenda? Wstał i ruszył do drzwi, a zszedłszy na dół, skierował się do pokojów chłopców. Przechodząc długim korytarzem zaglądał przez, z reguły uchylone, drzwi do kolejnych pomieszczeń. Przy okazji skarcił wzrokiem tłukące się poduszkami dziewczyny. Te natychmiast się uspokoiły - Rea zarumieniła się wstydliwie, a Veronique puściła do niego oko. W końcu wszedł do pokoju, w którym mieszkał Kitsune. Zapinający właśnie koszulę Eric popatrzył na niego z zaskoczeniem.
- Był tu Kitsune? - zapytał Czarny Kondor. Siedzący na dolnym łóżku Jerard pokręcił głową. Eric również i dodał:
- Nie. Jeszcze nie wrócił...
Mężczyzna bez słowa podszedł do kolejnych drzwi. Wszedł, mierząc wzrokiem gromadkę młodszych chłopców.
- Widzieliście w domu Kitsune? - zapytał. Chłopcy zgodnie zaprzeczyli.
- Ostatni raz widziałem go na ulicy - dodał Nezumi. Czarny Kondor skinął głową i wyszedł, kierując się do swojego pokoju.

* * *



Leżałem w łóżku, a pościel miło chłodziła moje wciąż nieco spocone ciało. Spojrzałem na spoczywającą przy mnie postać. Lucas spał na boku, zwrócony tyłem do mnie. Uśmiechnąłem się i delikatnie zsunąłem prześcieradło z jego nagich pleców. Spojrzały na mnie dzikie oczy czarnego wilka. Przez moment przyglądałem się kunsztownie wykonanemu tatuażowi wilczej głowy, zajmującemu prawie całe plecy młodzieńca. Lucas uparł się na ten motyw. Tatuaż był perfekcyjny. Powstawał stopniowo, półtradycyjną metodą. A przez cały ten czas, jak i długo potem nie było mowy o tym, żeby podczas seksu Lucas leżał na plecach. Później odbiłem to sobie, chociaż i tak lubiłem patrzeć na ten podskórny rysunek. Dlatego specjalnie dobieraliśmy pozycje... Lucas wyjątkowo rzadko był na dole. Znowu się uśmiechnąłem z rozbawieniem, naciągając prześcieradło na ramię chłopaka i zamknąłem oczy.

* * *



Czarny Kondor wysiadł z samochodu i nie zwracając uwagi na deszcz, który lał się z nieba strumieniami, ruszył w ciemną uliczkę. Szedł długo, rozglądając się. Nie bardzo wiedział, gdzie go powinien szukać. Chłopak nie był głupi. Dobrze rozumiał, że zanim gdzieś pójdzie po swojej zmianie ma przyjść odmeldować się i rozliczyć, albo przekazać utarg innemu chłopcu. Jareth zapamiętał sobie, że musi powtórzyć Kitsune zasady panujące w burdelu. W taki deszcz mógł jeszcze objeść wszystkie okoliczne knajpy, gdzie indziej mógłby szukać dzieciaka? Otulił się szczelniej peleryną, po której ściekały krople wody i zamierzał skręcić w główną ulicę, kiedy poprzez szum deszczu coś usłyszał. Nie był pewien, ale to brzmiało jak cichy jęk. Ruszył w kierunku, z którego mu się wydawało, że dobiegł. I wtedy za jednym z kontenerów zobaczył leżącą na ziemi, w błocie skuloną postać. Ukucnął przy niej i przyjrzał się. Chłopak był nieprzytomny i cały pokiereszowany. Deszcz spłukiwał krew wydostającą się z ran na głowie, twarzy oraz rękach. Cała koszulka była podarta i zak...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin