Informator 220 (lipiec 2007).pdf

(2145 KB) Pobierz
FANTASTYCZNA UKRAINA (2)
nr 220
lipiec 2007
284180936.003.png 284180936.004.png
2 INFORMATOR
JAK ODNALAZŁEM KRAKÓW – ALE NIE ZNALAZŁEM LEMA
Jakoś daleki jestem od wszelkich wakacyjnych ekstremów. Nie odpowiadałoby mi
ani leżenie na gorącej plaży, ani szlusowanie z ośnieżonego stoku. Organicznie nie
nadaję się ani do tego, ani do tego. W młodości urlopy najbardziej lubiłem spędzać
w Tatrach (jesiennych) oraz w Krakowie (o dowolnej porze roku). Jednak nawał
rozmaitych późniejszych obowiązków skutecznie wyautował mnie z obu tych zakątków
naszego pięknego kraju. O Tatry (i inne polskie góry) udawało mi się jeszcze od czasu do
czasu zahaczyć; do Krakowa miałem pecha totalnego (a sporadyczne i krótkie przesiadki
w tym mieście jedynie zaostrzały mój apetyt). Niedawno jednak dane mi było pojechać
na dłuższą delegację do Zakopanego (ale na połażenie po górskich szlakach czasu nie
stało) i Krakowa (tu – nałaziłem się do woli).
Zakopane zmieniło się niewiele. Ot, więcej ludzi i knajpek plus zauważalne
modernizacje. Tłumy jak zawsze. To swoisty paradoks, że góry typu alpejskiego zajmują
u nas raptem powierzchnię równą sporej gminie – i tłok ów jest właściwie nieunikniony
(gdy wspomnę nieogarnione szwajcarskie Alpy widziane z okien słynnego Ekspresu
Lodowcowego – rozumiem, iż tam bezkarnie można było pobudować tak liczne kolejki
linowe i wyciągi krzesełkowe). Krakowa natomiast prawie nie poznałem. „Mój” Kraków
– to Kraków całej dekady lat osiemdziesiątych. Liczne wycieczki studenckie i wypady
prywatne. Spektakle w Teatrze Starym, łazikowanie po baśniowych zaułkach,
przesiadywanie w Jamie Michalika, rozpaczliwe poszukiwanie sklepów lub knajp
jakimkolwiek piwem… Przy całej swej wyjątkowości i baśniowości – było to jednak
miasto PRL-u. Szare, zaniedbane – nie ponure tylko dlatego, że tak niezwykłego miejsca
nie da się przytłoczyć!
Pozytywne zmiany systemowe chyba jednak właśnie w Krakowie stały się
zauważalne najszybciej. Już na początku lat dziewięćdziesiątych dawna stolica Polski
objawiła się jakoś barwniejsza i ludniejsza. Ja jednak obserwowałem to wszystko już
jakby zza szyby, gdyż nagle Gród Kraka stał się dla mnie li tylko stacją przesiadkową.
Owszem, zakonotowałem rozbudowę dworca głównego PKP (który wcześniej urągał
standardom tak licznie odwiedzanego przez turystów miasta), modernizację Wawelu
i okolic Plant (widzianych głównie z okien samochodu lub autobusu), metamorfozę
krakowskiego Kazimierza (będącego przed oscarowym sukcesem „Listy Schindlera”
dzielnicą o klimatach nie żydowskich, ale żulowskich) – jednak to wszystko było w biegu,
nie był to już „mój” Kraków, ale jakieś jego nowe i nieznane mi oblicze.
Teraz, że sięgnę po sformułowanie miłościwie nam panujących, „odzyskałem”
Kraków. Chodząc popołudniami i wieczorami po jego zaułkach – poznawałem,
chłonąłem i konotowałem jego obraz dzisiejszy. To znowu jest również „moje” miasto,
bo znam i oswoiłem jego aktualne oblicze. Zmieniło się zaś naprawdę bardzo dużo!
Pierwszy szok przeżyłem już wychodząc z dworca. Znikła przelotowa ulica, zniknął
– nieśmiertelny zdawałoby się – bar „Smok”. Stoją tam hotel i galeria handlowa (nb. nic
pięknego, ale porządkują teren), zaś powstały w ten sposób plac zyskał godnego
patrona (otrzymał imię Jana Nowaka-Jeziorańskiego). Drugim szokiem była liczba
odnowionych zabytków (Brama Floriańska, kościół Mariacki, Teatr Stary, całe rzędy
kamienic) oraz nieprzebrany tłum zagranicznych turystów (ostatnio spotkałem coś
podobnego w Pradze – widać naprawdę porzucili ją teraz dla Krakowa!). Trzecim
szokiem było bolesne (dla nóg) przypomnienie sobie, że obejście Rynku, Wawelu,
uliczek, Plant, Skałki, brzegu Wisły, Kazimierza, cmentarza Rakowickiego, okolic Błoni –
to naprawdę równie atrakcyjna, co mordercza dawka turystyki pieszej (nawet przy
rozłożeniu tego na kilka dni). Czwarty szok to nocne życie tego miasta (tłum niewiele
mniejszy!); o tej porze nasz piękny Gdańsk staje się niestety śpiącą spokojnie prowincją.
Piątym szokiem, już bardzo indywidualnym, było poszukiwanie grobu Stanisława Lema
po całym cmentarzu Rakowickim (nazajutrz dopiero dowiedziałem się, iż Mistrz spoczął
na Salwatorze!).
JPP
GKF # 220 3
Drodzy wrześniowi urodzeńcy!
Z powodu toczącego się dochodzenia
w głośnej sprawie korupcji
przy próbie zarolnienia ziemi
pod klubem „Maciuś”
boimy się wychylić i składamy Wam
w tym miesiącu jedynie
ŻYCZENIA ZASTĘPCZE
1 Mariusz Rostankowski
4 Marek Falkowski
9 Radosław Krantz
12 Grzegorz Szczepaniak
13 Rafał Ziemkiewicz
16 Anna Martuszewska
21 Maciej Bulanda
27 Robert Jaliński
28 Magdalena Wilczyńska
Mariusz Kanabrodzki
Janusz Piszczek
W dniu 17 lipca 2007 r.
Z przyczyn formalnych Zarząd postanowił powołać następujące Kluby Lokalne w charak-
terze samorządnych jednostek terenowych Gdańskiego Klubu Fantastyki:
– Klub Fantastyki „Angmar”;
– Klub Fantastyki „Brethren”;
– Elitarny Klub Fantastyki Totalnej „First Generation”;
– Klub Form Postteatralnych „Mirror”.
W dniu 20 lipca 2007 r.
1. Zarząd wyraził zgodę na opłacenie reklamy GKF w czasopiśmie studenckim „Pod
Prąd”.
2. Zarząd cofnął skreślenie Ryszardowi Żalowi (KCzK)
284180936.005.png 284180936.006.png
284180936.001.png
GKF # 220 5
Fantasy à la belge
Gdy wychodzi się przed dworzec kolejowy w Mons w południowo-centralnej części
Belgii, a zwłaszcza gdy spojrzy się na straszące tuż obok ruiny budynku czekającego na
rozbiórkę - trudno domyślić się, że to właśnie tutaj mieści się kwatera główna wojsk
NATO, i że to tutaj, a nie w ponad dwukrotnie większym Charleroi znajduje się stolica
regionu Hainaut. To 90-tysięczne miasteczko liczy sobie mniej więcej trzy poważniejsze
atrakcje turystyczne: rynek wraz z ukrytym na tyłach ratusza ( Hôtel de Ville ) urokliwym
ogrodem; przysadzistą, pozbawioną wieży katedrę świętej Waudru; oraz 87-metrową
dzwonnicę ( beffroi ). Oprócz tego znaleźć tu można sporo wąskich, ładnych uliczek, które
warte są godzinnego spaceru. Głodny atrakcji turysta, zblazowany po przepychu
Brukseli, Brugii czy Gandawy, spędziłby tu najwyżej pół dnia, by popędzić chociażby do
wspomnianego już, pobliskiego Charleroi (mimo że pod względem zabytków i atrakcji
małe Mons bije to ostatnie na głowę). Tak i mnie szkoda byłoby czasu i pieniędzy, by
przyjeżdżać tu jedynie na dwu-trzygodzinną wizytę, gdyby nie to, że owego dnia
rozpoczynała się tam impreza fantastyczna: „Trole i legendy 2 - festiwal wszystkich form
fantasy” ( Trolls et légendes II. Le festival de toutes les fantasy ).
Termin owego festiwalu był dość szczególny, przynajmniej z polskiej perspektywy:
odbywał się on bowiem w sobotę i niedzielę wielkanocną. U nas wszyscy popukaliby się
na to w głowę, jeśli nie ze względu na oburzenie religijne, to przynajmniej z uwagi na
to, że organizacja konwentu w trakcie świąt oznaczałaby ryzyko garstki uczestników
i bankructwa organizatora. Tymczasem w Belgii nie zrobiło to żadnego wrażenia na
kilku tysiącach ludzi, którzy zawitali do centrum wystawowego Mons Expo: sprzedano
dwanaście tysięcy wejściówek (nie liczono, ile osób wykupiło zarówno sobotnią, jak
i niedzielną), w tym cztery i pół tysiąca na wieczorne koncerty (o których dalej). Chyba
tylko w kraju (częściowo) frankofońskim, z tradycją wojującego laicyzmu wywodzącą się
od rewolucji francuskiej, możliwe jest podobne lekceważenie świątecznej tradycji, które
w Polsce spotkałoby się natychmiast z moralizatorską reakcją. Gdy powiedziałem później
jednemu z belgijskich kolegów, że w Polsce nikt nie ośmieliłby się zrobić podobnej
imprezy w takim dniu, ówże wyjaśnił mi, że Belgowie dawno już przywykli do
podobnych fanaberii: na przykład rok temu ktoś właśnie w niedzielę wielkanocną
zdekapitował na Grand Place w Brukseli figurę króla, a zresztą pierwszy monarcha Belgii
był autentycznym masonem.
Ten przydługi wstęp był konieczny, aby
doprowadzić nas w końcu do zapełnionej
mnóstwem ludzi, gigantycznej (8000 m 2 ) hali
Mons Expo. Od razu rzucało się w oczy kilka
różnic w porównaniu z typowymi polskimi
konwentami. Po pierwsze, zaskakująco niska
była wejściówka: zaledwie 3 euro za dzień
bez koncertów (z koncertami 15 euro za
jeden dzień albo 25 euro za dwa dni), przy
czym dzieci poniżej 12 lat wchodziły za
darmo pod warunkiem posiadania opieki. Po
drugie - zapewne z uwagi na taką cenę -
wśród nadzwyczaj licznych uczestników
widać było mnóstwo całych rodzin z dziećmi, które zdecydowały się najwyraźniej
zobaczyć coś ciekawego zamiast siedzieć w świąteczny weekend przed telewizorem. Po
trzecie, jeśli chodzi o tzw. punkty programu, bardzo niewiele się działo - o wiele mniej
niż na typowym polskim konwencie większych rozmiarów.
284180936.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin