Córka generała - Nelson demille.doc

(2079 KB) Pobierz



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nelson DeMille

 

Córka generała

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Mamy, Taty, Dennisa

i Lillian, Lance i Joanie

 

 

 

 

Wielkie podziękowania dla moich consiglieri,

Dave'a Westermanna, Mike'a Tryona,

Lena Ridibni, Toma Eschmanna, Steve'a Astora,

Johna Bettsa i Nicka Ellisona.

Mille grazie.

 

 

 

 

 

 

 

 

A to, czego zmarli nie umieli wyrazić póki żyli,

Mogą powiedzieć tobie teraz, gdy są martwi:

obcowanie zmarłych językiem ognia wyraża się

ponad językami żywych.

 

T. S. Eliot Little Gidding

(tłum. Krzysztof Boczkowski)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

- Czy to miejsce jest wolne? - zapytałem atrakcyjnej, młodej kobiety siedzącej samotnie w sali klubowej. Podniosła na mnie wzrok znad gazety, ale nie odpowiedziała. Usiadłem po drugiej stronie koktajlowego stołu, na którym postawiłem piwo. Powróciła do gazety i swego drinka. Był to bourbon z colą.

- Często tu przychodzisz?

- Zmiataj.

- Jaki jest twój znak zodiaku?

- Nie twój interes.

- Czy my się czasem nie znamy?

- Nie.

- Jednak tak. Dowództwo NATO w Brukseli. Spotkaliśmy się na koktajlu.

- Może masz rację - ustąpiła. - Upiłeś się i strąciłeś wazę z ponczem.

- Świat jest mały - stwierdziłem. I naprawdę był. Cyntnia Sunhill, kobieta, która siedziała w tej chwili naprzeciw mnie, była kimś więcej niż tylko przygodną znajomą. Prawdę mówiąc, pamiętałem czasy, kiedy byliśmy ze sobą - jak się to mówi - związani. Najwyraźniej wolała o tym nie pamiętać.

- To ty ją zrzuciłaś. Zawsze źle na ciebie działał bourbon z colą.

- Raczej ty na mnie źle działasz.

Z jej zachowania można by wnioskować, że to ja ją zostawiłem, a było dokładnie odwrotnie.

Siedzieliśmy w sali klubu oficerskiego Fortu Hadley w Georgii. Była właśnie pora dnia nazywana w wojsku Czasem Wolnym i wszyscy poza nami wydawali się wolni i swobodni. Ja miałem na sobie niebieski cywilny garnitur, ona dżersejową różową sukienkę, podkreślającą jej opaleniznę, kasztanowe włosy, piwne oczy i wdzięcznie wspominaną przeze mnie anatomię.

- Dostałaś tutaj przydział? - zapytałem.

- Tajemnica służbowa.

- Gdzie mieszkasz?

Brak odpowiedzi.

- Jak długo tutaj zostaniesz?

Pogrążyła się znowu w czytaniu.

- Wyszłaś za tego faceta, z którym spotykałaś się na boku?

Odłożyła gazetę i spojrzała na mnie.

- To z tobą spotykałam się na boku. Z nim byłam zaręczona.

- Niech będzie. Czy nadał jesteś zaręczona?

- Nie twój interes.

- Mógłby być.

- Nie w tym życiu - poinformowała mnie i znowu ukryła się za zadrukowaną płachtą papieru.

Nie widziałem na jej dłoni ani zaręczynowego pierścionka, ani obrączki, ale w naszych zawodach nie znaczyło to wiele. Tego nauczyłem się jeszcze w Brukseli.

A tak przy okazji, Cyntbia Sunhill ma pod trzydziestkę, ja zaś skończyłem niedawno czterdzieści lat. Nasz romans nie był szalonym przeżyciem nastolatków, lecz raczej dojrzałym romansem. No, prawie.

Przez rok oboje stacjonowaliśmy w Europie, podczas gdy jej narzeczony, major sił specjalnych, przebywał w Panamie. Takie życie nie sprzyja bliskim związkom, a obrona zachodniej cywilizacji dla wielu wojskowych kończy się rogami.

Od naszego ostatniego spotkania z Cynthią, trzeba przyznać, dość burzliwego, minęło trochę ponad rok. Najwyraźniej żadne z nas nie uporało się jeszcze z przeszłością. Ja wciąż byłem urażony, ona wściekła jak wszyscy diabli. Zdradzony narzeczony, kiedy widziałem go ostatnim razem w Brukseli z pistoletem w dłoni, też wyglądał na nieco rozgniewanego.

Klub oficerski w Hadley utrzymany jest trochę w stylu hiszpańskim albo może mauretańskim i pewnie dlatego przyszła mi na myśl Casablanka. Nawet wyrwało mi się: - Na wszystkie szklaneczki dżinu tego świata, ona do mnie idzie. Albo nie złapała, albo nie była w nastroju do śmiechu, nadal bowiem wpatrywała się w gazetę. Był to Gwiaździsty Sztandar, którego nikt nigdy nie czyta, przynajmniej publicznie. Ale Cynthia jest takim prostodusznym, oddanym, lojalnym i pełnym entuzjazmu żołnierzem bez śladu cynizmu i znużenia, którymi zazwyczaj skażeni są mężczyźni po kilku latach pracy.

- Serca wypełnione namiętnością, zazdrością i nienawiścią - podpowiedziałem.

- Odejdź, Paul - rzekła Cyntbia.

- Przykro mi, że zniszczyłem twoje życie - oznajmiłem poważnie.

- Nie jesteś w stanie zniszczyć nawet jednego dnia mojego życia.

- Złamałaś mi serce - oświadczyłem z jeszcze większą powagą.

- Z chęcią skręciłabym ci kark - rzuciła z nie ukrywanym entuzjazmem.

Widać było, że budzę w niej jakieś uczucia, ale nie o taką namiętność mi chodziło.

Przypomniałem sobie wiersz, który zwykłem jej szeptać w bardziej intymnych momentach. Pochyliłem się teraz ku niej i powiedziałem cicho:

 

Nie ma milszego widoku dla mych oczu niż Cynthia

Nic nie jest milsze mym uszom niż Cynthia

Nikt nie włada mym sercem, tylko Cynthia

Zapomniałem o wszystkim,

co mogło przynieść mi szczęście

i stoję tu teraz,

gotów na śmierć,

jeśli jej to sprawi przyjemność.

 

- Dobrze. Więc umrzyj. - Wstała i odeszła.

- Zagraj to jeszcze raz, Sam. - Skończyłem piwo, podniosłem się i poszedłem do baru.

Przeciskałem się pomiędzy mężczyznami, którzy wyglądali na takich, co przeszli trochę w życiu. Ich piersi ozdobione były medalami i bojowymi odznakami piechoty, baretkami znaczącymi kampanie w Korei, Wietnamie, Grenadzie, Panamie i w Zatoce. Facet po mojej prawej ręce, pułkownik o siwej czuprynie, powiedział:

- Wojna to piekło, ale prawdziwe piekło poznasz, kiedy wzgardzisz kobietą.

- Amen.

- Widziałem całą scenę w lustrze nad barem - poinformował mnie.

- Lustra w barach zazwyczaj pokazują interesujące scenki - odparłem.

- Co prawda to prawda. - W tej chwili też przyglądał się mojemu odbiciu w lustrze. Widząc cywilne ubranie, zapytał:

- Zwolniony ze służby?

- Właśnie. - Ale prawdę mówiąc, wcale tak nie było. Wygłosił swoją opinię na temat kobiet w wojsku:

- Sikają w kucki. I próbują to robić z obciążeniem trzydziestu kilogramów. No, muszę zdrenować smoka - ogłosił nagle. I wycofał się do toalety, gdzie na pewno nie kucnął.

Wyszedłem z klubu w gorącą sierpniową noc i skierowałem się do swego chevy blazera. Przejechałem przez centralny teren bazy, który w forcie jest czymś w rodzaju śródmieścia otoczonego przeróżnymi budynkami, począwszy od poczty poprzez kościół aż do baraków i opuszczonych warsztatów remontowych czołgów.

Sam Fort Hadley to niewielka placówka na południu stanu Georgia, powstała w roku 1917 jako obóz przygotowawczy dla oddziałów wysyłanych potem na zmielenie w wielkich żarnach zachodniego frontu. Jednak teren należący do wojska - ponad sto tysięcy akrów w większości zalesionych - nadaje się znakomicie do prowadzenia gier wojennych, różnych szkół przetrwania, treningu w warunkach partyzanckich i tak dalej.

Szkoła Piechoty obecnie jest stąd przenoszona gdzie indziej, przez co cała jednostka wygląda na opuszczoną. Ale pozostała Szkoła Operacji Specjalnych, której cele są dość niejasne lub przynajmniej, delikatnie mówiąc, eksperymentalne. O ile byłem w stanie to ocenić, zajmowano się tu psychologią wojny, morale żołnierzy, ich stanem psychicznym w warunkach osamotnienia i utraty wiary w wartości, stresem związanym z podejmowaniem decyzji i innymi rozgrywającymi się w głowie sztuczkami. Może to zabrzmi groźnie, ale jeśli chodzi o wojsko, wiadomo, że każdy, nawet najbardziej błyskotliwy pomysł, zamieni się wreszcie w musztrę i lśniące buty.

Na północ od Fortu Hadley leży średniej wielkości miasto Midland, typowa osada wojskowa, zamieszkana przez emerytowanych żołnierzy, personel pomocniczy bazy, ludzi utrzymujących się z handlu z wojskiem, a także kilku takich, którzy nie mają z nim nic wspólnego i całkiem im z tym dobrze.

Już w 1710 roku w Midland miała siedzibę angielska misja handlowa. Jeszcze wcześniej był to przyczółek hiszpańskiej kolonii świętego Augustyna. A na początku znajdowało się w tym miejscu indiańskie miasto, centrum plemienia Upatów. Hiszpanie spalili miasto Indian, Anglicy spalili przyczółek hiszpański. Francuzi spalili angielską misję handlową, armia brytyjska spaliła ich fort w czasie rewolucji, ale miasteczko pozostawiła, a wreszcie w 1864 spalili je Jankesi. Kiedy dzisiaj spojrzeć na Midland, człowiek się zastanawia, o co było to całe zamieszanie. Tak czy siak obecnie mają tu pierwszorzędną ochotniczą straż pożarną.

Wjechałem na międzystanową szosę prowadzącą od Fortu Hadley i Midland na północ przez szczere pola w stronę opuszczonego terenu z przyczepami mieszkalnymi. Tam właśnie czasowo mieszkałem i to odosobnienie odpowiadało wymaganiom mojej pracy.

No właśnie, moja praca. Jestem oficerem Armii Stanów Zjednoczonych. Moja ranga nie ma znaczenia, a w robocie, którą wykonuję, jest na dodatek tajna. Pracuję w CID*. Chociaż całe wojsko zbudowano na hierarchii, w mojej działce najlepiej nie mieć żadnego stopnia. Prawdę jednak mówiąc, jak większość pracowników CID jestem chorążym, który to stopień plasuje się jakoś pomiędzy oficerami a podoficerami. To bardzo wygodna ranga, ponieważ ma się większość przywilejów wynikających ze stopnia oficerskiego, ale bez obowiązków podoficera i wszystkich pułapek z tym związanych. Do takich jak my inni zwracają się per proszę pana, a pracownicy CID często noszą cywilne ubrania, tak jak ja tego wieczoru. Bywają nawet chwile, że ulegam złudzeniu, iż jestem cywilem.

Są jednak okazje, które wymagają munduru. W takich wypadkach, dowództwo sił zbrojnych wyposaża mnie w rozkazy na nowe nazwisko, stopień odpowiedni do przydzielonego zadania i pasujący do tego mundur. Wtedy melduję się do służby w jednostce, gdzie przebywa moja ofiara, i wypełniam zadania służbowe wynikające z przydziału,

 

* Criminal Investigation Division - służba śledcza, wydział dochodzeń kryminalnych.

zbierając jednocześnie informacje dla Sądu Wojskowego.

W takiej pracy trzeba umieć wszystko. W swojej karierze zajmowałem najróżniejsze stanowiska: od kucharza po inżyniera od broni chemicznej - choć trzeba przyznać, że w wojsku między tymi dwoma specjalnościami nie ma większej różnicy. Niektóre role nie są najłatwiejsze, ale wtedy polegam na swym wdzięku. Tak czy siak to wszystko udawanie. Z moim wdziękiem włącznie.

Są cztery stopnie chorążego, a ja osiągnąłem już czwarty i najwyższy. Wszyscy z naszej paczki czekamy, by Kongres zatwierdził stopień piąty i szósty. Niektórzy czekając umarli ze starości.

W każdym razie wchodzę w skład specjalnego oddziału CID, nazwijmy go oddziałem elitarnym, chociaż ja zawahałbym się przed użyciem tego słowa. Jesteśmy uznawani za wyjątkowych, ponieważ każdy ma na swoim koncie sporo aresztowań. I jeszcze jedno odróżnia nas od całej reszty wojskowych. Nie obowiązuje nas hierarchia ani biurokracja, co - w kategoriach wojska - jest podobne do posiadania czarodziejskiej różdżki. I oznacza między innymi, że możemy aresztować każdego wojskowego na całym świecie, niezależnie od jego stopnia. Nieprzemyślane aresztowanie któregoś z dowódców połączonych sztabów byłoby może lekkim przeciągnięciem struny, ale zawsze korciło mnie, by sprawdzić, jak daleko mogę się posunąć. Właśnie nadarzała się okazja.

Moją macierzystą jednostką jest kwatera główna CID w Falls Church, w Wirginii, ale bez przerwy jeżdżę po całym świecie. Podróże, przygody, wolny czas, wyzwania dla ciała i umysłu, żadnego kierownictwa nad sobą - czego człowiek może chcieć więcej? No tak, kobiet. Kilka przewinęło się przez moje życie tu i ówdzie. Bruksela nie jest ostatnim miejscem, gdzie byłem z kobietą, ale ostatnim, gdzie miało to dla mnie znaczenie.

Niestety istnieją też ludzie, których podnieca i bawi coś zgoła odmiennego. Napastowanie seksualne. Morderstwa. I to właśnie wydarzyło się owej gorącej, sierpniowej nocy w Forcie Hadley, w Georgii. Ofiarą padła kapitan Ann Campbell, córka generała porucznika Josepha Campbella, Walczącego Joe. Jakby tego wszystkiego jeszcze nie dość, była młodą, piękną, utalentowaną, błyskotliwą absolwentką West Point. Dumą Fortu Hadley, ulubienicą ludzi zajmujących się utrwalaniem wizerunku wojska w opinii publicznej, dziewczyną z plakatów, które zachęcały młodych ludzi, żeby wstępowali do armii Stanów Zjednoczonych, rzeczniczką nowego, nie odrzucającego kobiet wojska, weteranką wojny w Zatoce i tak dalej, i tak dalej. Dlatego nie byłem specjalnie zdziwiony, kiedy dowiedziałem się, że została zgwałcona i zamordowana. To było jej pisane. Zgadza się? Nie.

Ale kiedy siedziałem podczas Czasu Wolnego w klubie oficerskim, o niczym jeszcze nie wiedziałem. Gdy gawędziłem z Cynthią, a potem rozmawiałem z pułkownikiem przy barze, kapitan Ann Campbell wciąż żyła. Znajdowała się nie dalej niż o dwadzieścia metrów ode mnie, w jadalni klubu, gdzie kończyła kolację składającą się z sałaty, kurczaka, białego wina i kawy, czego dowiedziałem się w czasie późniejszego śledztwa.

Wjechałem do sosnowego zagajnika na teren kempingu dla przyczep i zaparkowałem blazera niedaleko mojego ruchomego domku. Tu i ówdzie stały jeszcze puste przyczepy, ale teren był właściwie opustoszały, tylko betonowe słupki znaczyły miejsca, gdzie kiedyś tłoczyły się setki domów na kółkach.

Telefony i światło wciąż były podłączone, podobnie jak bieżąca woda, którą uzdatniałem szkocką whisky. Ciemną ścieżką po zbutwiałych deskach dobrnąłem do mojej przyczepy.

Otworzyłem drzwi, wszedłem do środka i zapaliłem światło, które ujawniło dwa połączone pomieszczenia. Jedno służyło za kuchnio-jadalnię, drugie za sypialnio-salon.

Przyczepa przywodziła na myśl wehikuł czasu, w którym nic nie zmieniło się od 1970 roku. Meble były z zielonego jak owoc awokado plastiku, a szafki kuchenne miały kolor musztardy, nazywany, zdaje się, barwą dojrzałego zboża. Ściany wyłożono ciemnymi płytami spilśnionymi, a podłogę wykładziną w czerwono-czarną szachownicę. Ktoś wrażliwy na kolory mógłby w takim otoczeniu popaść w depresję i wreszcie popełnić samobójstwo.

Zdjąłem marynarkę i krawat, włączyłem radio, wyjąłem piwo z lodówki i rozsiadłem się w przymocowanym do podłogi fotelu. Na ścianach wisiały trzy obrazki. Walka byków, krajobraz marynistyczny i reprodukcja Rembrandta Arystoteles kontemplujący popiersie Homera. Popijałem piwo i kontemplowałem Arystotelesa kontemplującego popiersie Homera.

Miejsce to nazywano Szepczącymi Sosnami, choć już dzisiaj nikt na tę nazwę nie zwracał uwagi. Kemping założyła pod koniec lat sześćdziesiątych grupa energicznych sierżantów na emeryturze. Wtedy wydawało się, że wojna w Azji będzie trwała wiecznie. Fort Hadley, jako centrum treningowe piechoty, pękał w szwach od żołnierzy i ich bliskich. Pamiętam czasy, kiedy Szepczące Sosny zamieszkiwało całe mrowie rodzin oficerów, którzy otrzymali zezwolenie, ba, wręcz byli zachęcani do przeniesienia się poza jednostkę. Znajdował się tu basen z chlapiącymi się dziećmi, który obsiadały młode żony żołnierzy, piło się za dużo, panowała wszechogarniająca nuda, wszyscy mieli za mało pieniędzy, a przyszłość zasłaniała mgła wojny.

American dream nie powinien tak wyglądać i kiedy mężczyźni szli na wojnę, zbyt często inni zjawiali się pod osłoną ciemno...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin